- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Niemcy
Dystans całkowity: | 7026.65 km (w terenie 117.00 km; 1.67%) |
Czas w ruchu: | 526:06 |
Średnia prędkość: | 13.24 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.90 km/h |
Suma podjazdów: | 699 m |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 81.71 km i 6h 11m |
Więcej statystyk |
Przed upałem - poranna rundka solo do Löcknitz i Glashütte
Środa, 28 sierpnia 2019 | dodano: 28.08.2019Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Dzisiaj trochę nietypowo - postanowiłam wstać wcześnie rano, aby wykorzystać porę, gdy jeszcze nie jest tak gorąco. Wczoraj bowiem nawet pod wieczór temperatura była bardzo wysoka i było duszno. Przed siódmą rano już siedziałam na rowerze. Dziewiętnaście stopni i słońce jeszcze nisko - bardzo przyjemne okoliczności na rower.
Między Bartoszewem a Sławoszewem przepłoszyłam stadko dzików na skraju lasu - widocznie one też korzystały z porannego wytchnienia od skwaru. A potem przez Grzepnicę i Dobrą pojechałam asfaltową drogą do Lubieszyna. W zasadzie z Dobrej do samego Löcknitz to taka jazda na interwały - w górę i w dół, więc cieszyłam się, że upał jeszcze nie doskwiera.
W Löcknitz zatrzymałam się na chwilkę na krzyżówce, żeby się napić z bidonu i cyknąć fotkę:
A potem dwadzieścia kilometrów prostą i płaską szosą - względnie ścieżką rowerową - do Glashütte. Następny przystanek na rozjeździe na Hintersee i Dobieszczyn. Drogowskazy:
I ostatnia prosta do Tanowa. Na ostatnie dwa kilometry wyłączyłam endomondo, bo przejeżdżając przez rozkopane Tanowo trzeba bardzo zwolnić. Po drodze jeszcze zajrzałam do apteki i przed 10.00 byłam w domu. Termometr pokazywał 28 stopni. Mapka wycieczki
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Między Bartoszewem a Sławoszewem przepłoszyłam stadko dzików na skraju lasu - widocznie one też korzystały z porannego wytchnienia od skwaru. A potem przez Grzepnicę i Dobrą pojechałam asfaltową drogą do Lubieszyna. W zasadzie z Dobrej do samego Löcknitz to taka jazda na interwały - w górę i w dół, więc cieszyłam się, że upał jeszcze nie doskwiera.
W Löcknitz zatrzymałam się na chwilkę na krzyżówce, żeby się napić z bidonu i cyknąć fotkę:
A potem dwadzieścia kilometrów prostą i płaską szosą - względnie ścieżką rowerową - do Glashütte. Następny przystanek na rozjeździe na Hintersee i Dobieszczyn. Drogowskazy:
I ostatnia prosta do Tanowa. Na ostatnie dwa kilometry wyłączyłam endomondo, bo przejeżdżając przez rozkopane Tanowo trzeba bardzo zwolnić. Po drodze jeszcze zajrzałam do apteki i przed 10.00 byłam w domu. Termometr pokazywał 28 stopni. Mapka wycieczki
Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
65.00 km (0.00 km teren), czas: 02:36 h, avg:25.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dokoła wielkich jezior meklemburskich – dzień 2: Malchow-Röbel-Mirow
Niedziela, 25 sierpnia 2019 | dodano: 27.08.2019Kategoria Niemcy, Meklemburgia-Pomorze
Po śniadaniu
pakujemy manatki i ruszamy w drogę. Mamy dzisiaj mniej kilometrów do
przejechania, niż w sobotę, więc specjalnie się nie śpieszymy. Najpierw robimy
małą rundkę po Malchow, bo w sobotę brakło czasu, aby obejrzeć miasteczko. Jest tam kilka ciekawych miejsc – niestety muzea czynne
dopiero od dziesiątej, więc dla nas – trochę za późno, oglądamy z zewnątrz.
Muzeum NRD:
Most obrotowy (otwierany o pełnych godzinach - też nie trafiliśmy akurat):
Dawny klasztor sióstr magdalenek, w którym obecnie mieści się muzeum organów:
I taki detal na fasadzie budynku przyklasztornego:
Panorama miasta z mewą:
A my znów w trasie:
Po drodze mijamy rozległe pole golfowe i bardzo elegancki hotel w pałacu w Göhren-Lebbin:
Okazuje się, że cały teren między trzema jeziorami to tereny do gry w golfa, a w okolicy jest jeszcze więcej ekskluzywnych hoteli w bajkowych zamkach. Do następnego z nich dojeżdżamy wkrótce – w Klink. Na mapie odcinek między Göhren-Lebbin a Klink zaznaczony był jako stromy podjazd, dwoma „ptaszkami” >> – no to się nastawiłam na zasuwanie pod górę w upale. Minęliśmy lekkie, łagodne wzniesienie, z delikatną redukcją przełożeń, a tu już … Klink. No cóż...
Pałac w Klink to takie Neuschwanstein północnych Niemiec. Ale dość efektownie prezentuje się na zdjęciach, więc niech tam … Akurat poprzedniego dnia odbywał się tam jakiś bieg charytatywny i na dziedzińcu były jeszcze poustawiane namioty, banery i scena.
I widok od strony jeziora Müritz:
I znów jesteśmy nad Müritz, lecz tym razem objeżdżamy je z zachodniej strony. Szlak dookoła jeziora jest dość uczęszczany przez rowerzystów, szczególnie e-rowerzystów. Zdziwiliśmy się, że około 2/3 to ludzie na e-bikach i to wcale nie sami emeryci. Ja rozumiem – w porządnych górach, ale na takich łagodnych trasach na pojezierzu rowery ze wspomaganiem? I powiem szczerze, że wcale nas specjalnie nie wyprzedzali ci e-rowerzyści, mimo, że tempo mieliśmy zaledwie wycieczkowe.
Sietow:
Szlak prowadzi następnie drogami szutrowymi i polnymi, wśród pól, lasów i osiedli letniskowych:
Na obrzeżach Röbel znajdujemy dziką plażę – fajne miejsce na piknik i poleniuchowanie z moczeniem nóg w jeziorze.
Parę widoczków z promenady w Röbel:
Następna droga wśród pól, następny widok na jezioro Müritz:
Docieramy do wioski Ludorf ze średniowiecznym kościołem z XIV wieku. Już pisałam w relacji dwa lata temu, że ta ośmioboczna świątynia ufundowana została przez rycerza powracającego z wyprawy krzyżowej, a jej bryła zbudowana została na planie Bazyliki Grobu Świętego z Jerozolimy:
W Ludorf jest też Tante-Emma-Laden. Tak określa się potocznie w Niemczech małe sklepiki z podstawowymi artykułami spożywczymi i nie tylko, prowadzone jednoosobowo przez właściciela – przysłowiową ciotkę Emmę z sąsiedztwa. Popularne w latach 50-tych, 60-tych, zostały wyparte przez sieciówki, ale na fali nostalgii przeżywają ostatnio pewien renesans, szczególnie w mniejszych miejscowościach, oddalonych od dużych sklepów:
Kiepskimi i bardzo kiepskimi drogami docieramy do Buchholz, dokąd sięga najbardziej na południe wysunięta „macka” jeziora Müritz. Jest tu marina i sympatyczna knajpka, w której zatrzymujemy się na Currywurst …
a także bardzo ładny zabytkowy kościółek – otwarty, a w nim wystawa dawnych fotografii i zwyczajów ślubnych oraz tablica upamiętniająca mieszkańców wioski, poległych w I wojnie światowej:
Obok kościoła rada parafialna spędza miło czas przy kawie i domowych wypiekach, a my żałujemy, że nie dotarliśmy wcześniej do Buchholz, bo o 15.00 odbył się tutaj koncert zespołu rogów alpejskich. Rogi alpejskie w Meklemburgii - no, no!
Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów do Mirow, podłymi drogami:
W lesie łapię coś na przednie koło i dosłownie rozszarpuje mi przedni błotnik. Rower staje jak wryty, a ja ledwie się ratuję przed upadkiem. Dobrze, że akurat nie było z górki, bo bym pewnie przeleciała przez kierownicę.
Nie pozostaje nic innego, jak odkręcić resztki błotnika wraz z mocowaniem i jechać dalej. To już ostatnie kilometry dzisiejszego szlaku i ładne widoki na Nebelsee (Jezioro Mgieł):
Monika na drewnianym mostku:
Docieramy do Mirow, gdy akurat parę łódek śluzuje się na kanale. Chwilkę przyglądamy się z mostu i około 19.30 wracamy na parking i dalej autem do domu. Mapa wycieczki.
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Muzeum NRD:
Most obrotowy (otwierany o pełnych godzinach - też nie trafiliśmy akurat):
Dawny klasztor sióstr magdalenek, w którym obecnie mieści się muzeum organów:
I taki detal na fasadzie budynku przyklasztornego:
Panorama miasta z mewą:
A my znów w trasie:
Po drodze mijamy rozległe pole golfowe i bardzo elegancki hotel w pałacu w Göhren-Lebbin:
Okazuje się, że cały teren między trzema jeziorami to tereny do gry w golfa, a w okolicy jest jeszcze więcej ekskluzywnych hoteli w bajkowych zamkach. Do następnego z nich dojeżdżamy wkrótce – w Klink. Na mapie odcinek między Göhren-Lebbin a Klink zaznaczony był jako stromy podjazd, dwoma „ptaszkami” >> – no to się nastawiłam na zasuwanie pod górę w upale. Minęliśmy lekkie, łagodne wzniesienie, z delikatną redukcją przełożeń, a tu już … Klink. No cóż...
Pałac w Klink to takie Neuschwanstein północnych Niemiec. Ale dość efektownie prezentuje się na zdjęciach, więc niech tam … Akurat poprzedniego dnia odbywał się tam jakiś bieg charytatywny i na dziedzińcu były jeszcze poustawiane namioty, banery i scena.
I widok od strony jeziora Müritz:
I znów jesteśmy nad Müritz, lecz tym razem objeżdżamy je z zachodniej strony. Szlak dookoła jeziora jest dość uczęszczany przez rowerzystów, szczególnie e-rowerzystów. Zdziwiliśmy się, że około 2/3 to ludzie na e-bikach i to wcale nie sami emeryci. Ja rozumiem – w porządnych górach, ale na takich łagodnych trasach na pojezierzu rowery ze wspomaganiem? I powiem szczerze, że wcale nas specjalnie nie wyprzedzali ci e-rowerzyści, mimo, że tempo mieliśmy zaledwie wycieczkowe.
Sietow:
Szlak prowadzi następnie drogami szutrowymi i polnymi, wśród pól, lasów i osiedli letniskowych:
Na obrzeżach Röbel znajdujemy dziką plażę – fajne miejsce na piknik i poleniuchowanie z moczeniem nóg w jeziorze.
Parę widoczków z promenady w Röbel:
Następna droga wśród pól, następny widok na jezioro Müritz:
Docieramy do wioski Ludorf ze średniowiecznym kościołem z XIV wieku. Już pisałam w relacji dwa lata temu, że ta ośmioboczna świątynia ufundowana została przez rycerza powracającego z wyprawy krzyżowej, a jej bryła zbudowana została na planie Bazyliki Grobu Świętego z Jerozolimy:
W Ludorf jest też Tante-Emma-Laden. Tak określa się potocznie w Niemczech małe sklepiki z podstawowymi artykułami spożywczymi i nie tylko, prowadzone jednoosobowo przez właściciela – przysłowiową ciotkę Emmę z sąsiedztwa. Popularne w latach 50-tych, 60-tych, zostały wyparte przez sieciówki, ale na fali nostalgii przeżywają ostatnio pewien renesans, szczególnie w mniejszych miejscowościach, oddalonych od dużych sklepów:
Kiepskimi i bardzo kiepskimi drogami docieramy do Buchholz, dokąd sięga najbardziej na południe wysunięta „macka” jeziora Müritz. Jest tu marina i sympatyczna knajpka, w której zatrzymujemy się na Currywurst …
a także bardzo ładny zabytkowy kościółek – otwarty, a w nim wystawa dawnych fotografii i zwyczajów ślubnych oraz tablica upamiętniająca mieszkańców wioski, poległych w I wojnie światowej:
Obok kościoła rada parafialna spędza miło czas przy kawie i domowych wypiekach, a my żałujemy, że nie dotarliśmy wcześniej do Buchholz, bo o 15.00 odbył się tutaj koncert zespołu rogów alpejskich. Rogi alpejskie w Meklemburgii - no, no!
Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów do Mirow, podłymi drogami:
W lesie łapię coś na przednie koło i dosłownie rozszarpuje mi przedni błotnik. Rower staje jak wryty, a ja ledwie się ratuję przed upadkiem. Dobrze, że akurat nie było z górki, bo bym pewnie przeleciała przez kierownicę.
Nie pozostaje nic innego, jak odkręcić resztki błotnika wraz z mocowaniem i jechać dalej. To już ostatnie kilometry dzisiejszego szlaku i ładne widoki na Nebelsee (Jezioro Mgieł):
Monika na drewnianym mostku:
Docieramy do Mirow, gdy akurat parę łódek śluzuje się na kanale. Chwilkę przyglądamy się z mostu i około 19.30 wracamy na parking i dalej autem do domu. Mapa wycieczki.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
88.26 km (0.00 km teren), czas: 06:01 h, avg:14.67 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dookoła wielkich jezior meklemburskich – dzień 1: Mirow-Waren-Malchow-Plauer See
Sobota, 24 sierpnia 2019 | dodano: 26.08.2019Kategoria Niemcy, Meklemburgia-Pomorze
Rano pobudka 5.45 – śniadanie, szybki gramoling, pakowanie
rowerów na bagażnik samochodowy i o 6.45 ruszamy w trójkę – z Moniką i Darkiem –
w stronę Pojezierza Meklemburskiego. Wyciągnęliśmy z Darkiem tym razem nasze
poczciwe trekkingi, które trochę się zdążyły już zakurzyć przez cztery
tygodnie, od powrotu z Alzacji. Przed nami ok. 150 km dojazdu do Mirow, gdzie
planujemy zostawić auto i przesiąść się na rowery. Dojazd – taki sobie – tylko kawałek
autostradą, a tak to niemieckie drogi, głównie rangi krajowej i powiatowej,
więc trwa to dobre dwie godziny, zanim jesteśmy na miejscu.
Po dziewiątej zwarci i gotowi włączamy endomondo i ruszamy w trasę. Najpierw trochę kręcimy się po Mirow – jest tutaj ładny, klasycystyczny pałac z XVIII na wyspie na jeziorze Mirower See. Urodziła się tutaj późniejsza brytyjska królowa Sophie Charlotte von Mecklenburg-Strelitz, żona Jerzego III i babka królowej Wiktorii. Robimy kilka zdjęć:
Trasa pokrywa się w niektórych odcinkach ze szlakiem Mecklenburgischer Seen-Radweg oraz Eiszeitroute („Trasa lodowcowa”). Trochę kluczymy po Mirow, zanim znajdujemy oznaczenia i DDR-kę do Rechlin, poprowadzoną trasą dawnej kolejki wąskotorowej. DDR-ka jest na początku asfaltowa i szybka, potem skończył się asfalt, brakuje ok. 1 kilometra nawierzchni i jedzie się po prostu przez piach. Przekraczamy dawny most kolejowy na kanale, dalej droga trochę lepsza – szutr i twarda gruntowa.
Monika i Darek na moście
Dojeżdżamy do Rechlin, na południu jeziora Müritz. Samo jezioro objechaliśmy już dwa lata temu, więc odwiedzamy częściowo te same miejsca, ale tylko częściowo. Müritz to największe wewnętrzne jezioro Niemiec – wschodni brzeg jest prawie niezamieszkały: dużo tutaj mokradeł, przez które prowadzi nasz szlak, a linia brzegowa jest porośnięta trzciną i – poza kilkoma miejscami – trudno dostępna. Sporo tu płycizn – w przeciwieństwie do brzegu zachodniego, rozczłonkowanego w kilka wąskich i głębokich (do 30m) zatok, nad którymi rozsiadło się kilka malowniczych miasteczek. Cały obszar wchodzi w skład Parku Narodowego Müritz.
W sobotę objeżdżamy Müritz od wschodniej strony:
Plaża z widokiem na Waren – największe miasteczko nad Müritz:
Samo miasteczko – bardzo zadbane i tętniące życiem:
Ulica surowego sędziego ;-)
Trochę już zgłodnieliśmy, więc w Damerow, parę kilometrów na zachód od Waren, zjeżdżamy do knajpki rybnej nad jeziorem Jabelscher See. Bardzo tu ładnie i smacznie.
Po drodze zaglądamy jeszcze nad Kölpinsee i Fleesensee. Co prawda szlak nie prowadzi tutaj bezpośrednio nad jeziorem, ale jest kilka dojść na brzeg. Wszystkie jeziora na naszej trasie są ze sobą połączone, więc jest to też ciekawy region dla miłośników sportów wodnych.
Stąd już niedaleko mamy do Malchow, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Meldujemy się na recepcji, zostawiamy sakwy w pokoju i „na lekko“ jedziemy jeszcze zrobić pętlę wokół najbardziej na zachód wysuniętego z wielkich jezior – Plauer See. Jest 17.30, a przed nami jeszcze ok. 50 km szlaku, ale bardzo mi zależy na tym odcinku, bo czytałam, że jest wyjątkowo malowniczy.
Plauer See w Lenz:
Woda w jeziorze jest bardzo czysta i przejrzysta, ale dziś nie bardzo mamy czas na kąpiel. Południowo wschodni brzeg objeżdżamy gruntową drogą przez las i szosą. Ponoć jest ścieżka piesza nad wodą, ale bardzo zarośnięta i trudno dostępna - pewnie nie zdążylibyśmy objechać jeziora przed zmrokiem. Ciekawie robi się w Bad Stuer na samym południowym cypelku Plauer See, do którego dostajemy się z szosy długim i efektownym zjazdem. Bardzo ładna zabudowa willowa:
I my na pomoście:
Teraz szlak prowadzi ścieżką przez las liściasty, nad brzegiem jeziora, przez dość efektownie ukształtowany teren:
Dojeżdżamy do Plau am See – eleganckiego kurortu na zachodnim brzegu. Również tutaj nad wodą podziwiamy okazałą zabudowę willową:
Przy plaży zatrzymujemy się na krótki postój – czas nagli.
Jeszcze rzut oka z mostu nad kanałem Müritz-Elde-Wasserstraße:
Starówka – pewnie również warta odwiedzenia, ale nie dzisiaj. Jesteśmy w połowie drogi, a słońce już nisko.
Szlak rowerowy prowadzi w dół i wzdłuż kanału kieruje nas z powrotem nad jezioro. Hangary dla sprzętu pływającego:
Przy trasie mijamy jeszcze uroczą zagrodę z osiołkiem, kucykami i owcami kameruńskimi, które ponoć nie wymagają strzyżenia – jak się dowiadujemy na miejscu.
Jedziemy DDR-ką na północ, wzdłuż drogi do Karow. Takie widoki …
Na obrzeżach Karow skręcamy na wschód, już w kierunku na Malchow. Po drodze przejeżdżamy środkiem przez bardzo długi kemping – tak prowadzi szlak. Mnóstwo kamperów – jeden przy drugim, ludzie grillują, piją piwko, siedzą ze znajomymi i z psami. Wszyscy na kupie – no nie wiem, czy ja bym tak odpoczęła. Chyba jednak wolę ten rower i drogę przed sobą …
Za kempingiem szlak prowadzi dalej wzdłuż brzegu, my jednak wracamy do DDR-ki wzdłuż szosy, bo czas najwyższy wracać najkrótszą drogą. Do Malchow docieramy po 21-ej, tuż przed całkowitym zapadnięciem zmroku. Ja bardzo nie lubię jeździć po ciemku, więc to już ostatni moment na powrót. Jeszcze po drodze zatrzymujemy się w Netto, kupić coś do jedzenia i picia i docieramy na nocleg.
[cdn.] Mapa wycieczki
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po dziewiątej zwarci i gotowi włączamy endomondo i ruszamy w trasę. Najpierw trochę kręcimy się po Mirow – jest tutaj ładny, klasycystyczny pałac z XVIII na wyspie na jeziorze Mirower See. Urodziła się tutaj późniejsza brytyjska królowa Sophie Charlotte von Mecklenburg-Strelitz, żona Jerzego III i babka królowej Wiktorii. Robimy kilka zdjęć:
Trasa pokrywa się w niektórych odcinkach ze szlakiem Mecklenburgischer Seen-Radweg oraz Eiszeitroute („Trasa lodowcowa”). Trochę kluczymy po Mirow, zanim znajdujemy oznaczenia i DDR-kę do Rechlin, poprowadzoną trasą dawnej kolejki wąskotorowej. DDR-ka jest na początku asfaltowa i szybka, potem skończył się asfalt, brakuje ok. 1 kilometra nawierzchni i jedzie się po prostu przez piach. Przekraczamy dawny most kolejowy na kanale, dalej droga trochę lepsza – szutr i twarda gruntowa.
Monika i Darek na moście
Dojeżdżamy do Rechlin, na południu jeziora Müritz. Samo jezioro objechaliśmy już dwa lata temu, więc odwiedzamy częściowo te same miejsca, ale tylko częściowo. Müritz to największe wewnętrzne jezioro Niemiec – wschodni brzeg jest prawie niezamieszkały: dużo tutaj mokradeł, przez które prowadzi nasz szlak, a linia brzegowa jest porośnięta trzciną i – poza kilkoma miejscami – trudno dostępna. Sporo tu płycizn – w przeciwieństwie do brzegu zachodniego, rozczłonkowanego w kilka wąskich i głębokich (do 30m) zatok, nad którymi rozsiadło się kilka malowniczych miasteczek. Cały obszar wchodzi w skład Parku Narodowego Müritz.
W sobotę objeżdżamy Müritz od wschodniej strony:
Plaża z widokiem na Waren – największe miasteczko nad Müritz:
Samo miasteczko – bardzo zadbane i tętniące życiem:
Ulica surowego sędziego ;-)
Trochę już zgłodnieliśmy, więc w Damerow, parę kilometrów na zachód od Waren, zjeżdżamy do knajpki rybnej nad jeziorem Jabelscher See. Bardzo tu ładnie i smacznie.
Po drodze zaglądamy jeszcze nad Kölpinsee i Fleesensee. Co prawda szlak nie prowadzi tutaj bezpośrednio nad jeziorem, ale jest kilka dojść na brzeg. Wszystkie jeziora na naszej trasie są ze sobą połączone, więc jest to też ciekawy region dla miłośników sportów wodnych.
Stąd już niedaleko mamy do Malchow, gdzie zarezerwowaliśmy nocleg. Meldujemy się na recepcji, zostawiamy sakwy w pokoju i „na lekko“ jedziemy jeszcze zrobić pętlę wokół najbardziej na zachód wysuniętego z wielkich jezior – Plauer See. Jest 17.30, a przed nami jeszcze ok. 50 km szlaku, ale bardzo mi zależy na tym odcinku, bo czytałam, że jest wyjątkowo malowniczy.
Plauer See w Lenz:
Woda w jeziorze jest bardzo czysta i przejrzysta, ale dziś nie bardzo mamy czas na kąpiel. Południowo wschodni brzeg objeżdżamy gruntową drogą przez las i szosą. Ponoć jest ścieżka piesza nad wodą, ale bardzo zarośnięta i trudno dostępna - pewnie nie zdążylibyśmy objechać jeziora przed zmrokiem. Ciekawie robi się w Bad Stuer na samym południowym cypelku Plauer See, do którego dostajemy się z szosy długim i efektownym zjazdem. Bardzo ładna zabudowa willowa:
I my na pomoście:
Teraz szlak prowadzi ścieżką przez las liściasty, nad brzegiem jeziora, przez dość efektownie ukształtowany teren:
Dojeżdżamy do Plau am See – eleganckiego kurortu na zachodnim brzegu. Również tutaj nad wodą podziwiamy okazałą zabudowę willową:
Przy plaży zatrzymujemy się na krótki postój – czas nagli.
Jeszcze rzut oka z mostu nad kanałem Müritz-Elde-Wasserstraße:
Starówka – pewnie również warta odwiedzenia, ale nie dzisiaj. Jesteśmy w połowie drogi, a słońce już nisko.
Szlak rowerowy prowadzi w dół i wzdłuż kanału kieruje nas z powrotem nad jezioro. Hangary dla sprzętu pływającego:
Przy trasie mijamy jeszcze uroczą zagrodę z osiołkiem, kucykami i owcami kameruńskimi, które ponoć nie wymagają strzyżenia – jak się dowiadujemy na miejscu.
Jedziemy DDR-ką na północ, wzdłuż drogi do Karow. Takie widoki …
Na obrzeżach Karow skręcamy na wschód, już w kierunku na Malchow. Po drodze przejeżdżamy środkiem przez bardzo długi kemping – tak prowadzi szlak. Mnóstwo kamperów – jeden przy drugim, ludzie grillują, piją piwko, siedzą ze znajomymi i z psami. Wszyscy na kupie – no nie wiem, czy ja bym tak odpoczęła. Chyba jednak wolę ten rower i drogę przed sobą …
Za kempingiem szlak prowadzi dalej wzdłuż brzegu, my jednak wracamy do DDR-ki wzdłuż szosy, bo czas najwyższy wracać najkrótszą drogą. Do Malchow docieramy po 21-ej, tuż przed całkowitym zapadnięciem zmroku. Ja bardzo nie lubię jeździć po ciemku, więc to już ostatni moment na powrót. Jeszcze po drodze zatrzymujemy się w Netto, kupić coś do jedzenia i picia i docieramy na nocleg.
[cdn.] Mapa wycieczki
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
131.90 km (0.00 km teren), czas: 08:24 h, avg:15.70 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 9 - Rheinau - Woerth - Windstein
Wtorek, 30 lipca 2019 | dodano: 04.09.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
W cukierni w Rheinau zaopatrzyliśmy się rano w drożdżówki na
drogę i coś zimnego do picia. Przez pierwsze kilometry szlak Rheinradweg wiódł nas
przez pola i wioski, by wkrótce znów zbliżyć się do rzeki:
Prom na Renie:
Co jakiś czas mijaliśmy betonowe tablice z kilometrażem rzeki od źródła. Zaczynaliśmy w Neuenburg am Rhein około 200-tnego kilometra, a tutaj już 327:
Po trzydziestu paru kilometrach dość monotonnej jazdy z dala od miasteczek, po raz ostatni przekraczamy Ren mostem w Iffezheim:
Jakby Ren nie chciał nas puścić ze swoich objęć, bo tuż przed mostem kolega łapie flaka i czeka nas przymusowy postój na wymianę dętki w upale. Od tego momentu będziemy się już oddalać od rzeki w kierunku zachodnim – czyli Wogezów Północnych, gdzie czekają nasze samochody. Wybieram trasę, żeby w miarę możliwości nie było dużo podjazdów, chociaż kilka górek pod koniec jest nieuniknionych. Zobaczcie na profil wysokości:
Początkowo jedziemy asfaltową DDR-ką, po trasie dawnej kolejki wąskotorowej. Towarzyszy nam soczysta zieleń, dająca również przyjemny cień:
W drodze do Woerth taki surrealistyczny obrazek – diabelski młyn, wyrastający wprost z pola kukurydzy. Okazuje się, że nieopodal jest park rozrywki, którego częścią jest ta karuzela:
Samo Woerth nad rzeką Sauer bardzo miło nas zaskoczyło. To prawdziwa perełka, którą jakoś przeoczyłam przy planowaniu wycieczki. Jak dobrze, że trafiliśmy tutaj przypadkiem!
I zamek w Woerth z XIV wieku, wraz z rzeźbą „żelaznej dziewicy”:
Na północ od Woerth zaczynają się już porządne podjazdy. Pierwszy jest bardzo stromy i tylko Darkowi udaje się wjechać z sakwami na górę. Pozostała trójka prowadzi rowery – na szczęście podjazd nie jest długi, a w nagrodę mamy piękne pole słoneczników do oglądania:
Następne wzniesienie pokonujemy już rowerami, bo jest nieco łagodniejsze. Potem już tylko bajeczny zjazd po serpentynach do Jaegerthal – naprawdę bajeczny, ale nie było jak pstrykać zdjęć, bo mocno musiałam trzymać kierownicę na zakrętach przy takiej prędkości. Ale zrobiłam jedną fotkę w samej miejscowości:
Jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do Windstein. Pętla alzacka zamknięta!
Zasłużyliśmy na dobrą kolację, a po noclegu w pensjonacie rano załadowaliśmy rowery na bagażniki samochodowe i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy z papierowych map Elsass Nord i Elsass Süd z serii bikeline Radkarte wydawnictwa Verlag Esterbauer oraz z materiałów dostępnych na stronach www.cyclinginalsace.com, www.visit.alsace.
Dojazd: Ze Szczecina do Windstein samochodem - ok. 900 km, auta zostały na całe 9 dni na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis.
Noclegi: Od ok. 60-70 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej lub pensjonacie ze śniadaniem (takie ceny zazwyczaj) do 98 euro w hotelu *** też ze śniadaniem. Dwa noclegi u przyjaciół. Rezerwowaliśmy tylko pierwszy i ostatni nocleg w pensjonacie w Windstein, a noclegi znajdowaliśmy na miejscu - szukając tabliczek, albo pytając ludzi. Raz telefonicznie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – ceny trochę wyższe niż w Polsce - drożej w Szwajcarii i Francji, nieco taniej w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Dystans: Licznik rowerowy na koniec pokazał 653 km. Trasa nie jest tak płaska jak znane mi szlaki "rzeczne", ale spokojnie nadaje się na wyprawę sakwiarską dla osób o średniej kondycji.
Wspomnienia i wrażenia: I tym razem było super, tylko strasznie gorąco :-)
[Koniec]
Temperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Prom na Renie:
Co jakiś czas mijaliśmy betonowe tablice z kilometrażem rzeki od źródła. Zaczynaliśmy w Neuenburg am Rhein około 200-tnego kilometra, a tutaj już 327:
Po trzydziestu paru kilometrach dość monotonnej jazdy z dala od miasteczek, po raz ostatni przekraczamy Ren mostem w Iffezheim:
Jakby Ren nie chciał nas puścić ze swoich objęć, bo tuż przed mostem kolega łapie flaka i czeka nas przymusowy postój na wymianę dętki w upale. Od tego momentu będziemy się już oddalać od rzeki w kierunku zachodnim – czyli Wogezów Północnych, gdzie czekają nasze samochody. Wybieram trasę, żeby w miarę możliwości nie było dużo podjazdów, chociaż kilka górek pod koniec jest nieuniknionych. Zobaczcie na profil wysokości:
Początkowo jedziemy asfaltową DDR-ką, po trasie dawnej kolejki wąskotorowej. Towarzyszy nam soczysta zieleń, dająca również przyjemny cień:
W drodze do Woerth taki surrealistyczny obrazek – diabelski młyn, wyrastający wprost z pola kukurydzy. Okazuje się, że nieopodal jest park rozrywki, którego częścią jest ta karuzela:
Samo Woerth nad rzeką Sauer bardzo miło nas zaskoczyło. To prawdziwa perełka, którą jakoś przeoczyłam przy planowaniu wycieczki. Jak dobrze, że trafiliśmy tutaj przypadkiem!
I zamek w Woerth z XIV wieku, wraz z rzeźbą „żelaznej dziewicy”:
Na północ od Woerth zaczynają się już porządne podjazdy. Pierwszy jest bardzo stromy i tylko Darkowi udaje się wjechać z sakwami na górę. Pozostała trójka prowadzi rowery – na szczęście podjazd nie jest długi, a w nagrodę mamy piękne pole słoneczników do oglądania:
Następne wzniesienie pokonujemy już rowerami, bo jest nieco łagodniejsze. Potem już tylko bajeczny zjazd po serpentynach do Jaegerthal – naprawdę bajeczny, ale nie było jak pstrykać zdjęć, bo mocno musiałam trzymać kierownicę na zakrętach przy takiej prędkości. Ale zrobiłam jedną fotkę w samej miejscowości:
Jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do Windstein. Pętla alzacka zamknięta!
Zasłużyliśmy na dobrą kolację, a po noclegu w pensjonacie rano załadowaliśmy rowery na bagażniki samochodowe i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy z papierowych map Elsass Nord i Elsass Süd z serii bikeline Radkarte wydawnictwa Verlag Esterbauer oraz z materiałów dostępnych na stronach www.cyclinginalsace.com, www.visit.alsace.
Dojazd: Ze Szczecina do Windstein samochodem - ok. 900 km, auta zostały na całe 9 dni na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis.
Noclegi: Od ok. 60-70 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej lub pensjonacie ze śniadaniem (takie ceny zazwyczaj) do 98 euro w hotelu *** też ze śniadaniem. Dwa noclegi u przyjaciół. Rezerwowaliśmy tylko pierwszy i ostatni nocleg w pensjonacie w Windstein, a noclegi znajdowaliśmy na miejscu - szukając tabliczek, albo pytając ludzi. Raz telefonicznie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – ceny trochę wyższe niż w Polsce - drożej w Szwajcarii i Francji, nieco taniej w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Dystans: Licznik rowerowy na koniec pokazał 653 km. Trasa nie jest tak płaska jak znane mi szlaki "rzeczne", ale spokojnie nadaje się na wyprawę sakwiarską dla osób o średniej kondycji.
Wspomnienia i wrażenia: I tym razem było super, tylko strasznie gorąco :-)
[Koniec]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
101.95 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.56 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 8 - Breisach am Rhein - Strasburg - Rheinau
Poniedziałek, 29 lipca 2019 | dodano: 04.09.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
Tego dnia zrobiliśmy najwięcej kilometrów, bo ponad 104. Ale było też
i najbardziej płasko. Ponownie poprawiła się pogoda – po deszczowej niedzieli
znów wyjrzało słońce, a już nie było tak strasznie gorąco, jak w poprzednim
tygodniu, bo temperatura nie przekroczyła w poniedziałek 30 stopni.
Pierwsze 20 kilometrów to jazda po niemieckiej stronie, po przyjemnej szutrowej drodze wzdłuż Renu:
W okolicach Sasbach am Kaiserstuhl wracamy na stronę alzacką, bo – według mapy – niemiecki szlak wkrótce odbije od rzeki, podczas gdy po francuskiej stronie można jechać wzdłuż kanału Rodan-Ren, który to szlak doprowadzi nas wprost do Strasburga.
Darek zjeżdża z mostku nad kanałem:
DDR-ka jest równa, asfaltowa i prosta jak „w mordę strzelił”, a jedynym urozmaiceniem jest zmiana przebiegu z lewego brzegu na prawy.
Bliżej Strasburga kanał obsadzony jest piękną aleją platanową,
a maleńki domek nad śluzą wręcz tonie w kwiatach:
W Strasburgu promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie, nosząc nasze „gryfusowe” koszulki. Pewnie dlatego kilka osób pozdrowiło nas również po polsku.
Nad urokliwą starówką, położoną na otoczonej kanałami wyspie, góruje katedra Notre Dame, czyli pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Przepiękna, „koronkowa” konstrukcja ponownie nas zachwyciła, więc wykorzystujemy scenerię do pstryknięcia paru zdjęć na zewnątrz i w środku:
Zegar astronomiczny w środku katedry:
Stolica Alzacji to pełne życia i turystów miejsce, a na starym mieście znów urzekają nas charakterystyczne dla regionu urocze kamieniczki:
Przez most na kanale i na Renie przejeżdżamy ponownie na niemiecką stronę do Kehl. Znajdujemy szlak Eurovelo 15 (RheinRadweg) i przez kolejne kilka kilometrów przemierzamy przemysłowe okolice na obrzeżach Kehl i Strasburga:
Powoli zaczynamy myśleć o noclegu, bo już wieczór za pasem.
Postanawiamy zanocować w pobliskim Rheinau. Ileś telefonów wykonanych na ławeczce nad Renem i nic. Albo zajęte, albo gospodarze nie chcą wynajmować kwatery tylko na jedną noc. Czyżbyśmy mieli spać pod mostem? No tak źle to nie było – znaleźliśmy w końcu dwa pokoje w Landgasthaus Napoleon, mieszczącym się w historycznym budynku z muru pruskiego, prowadzony przez rodzinę … z Bangladeszu. Oprócz pokoi mają tam też restaurację ze stekami i kilkoma daniami kuchni azjatyckiej. Zamówiliśmy sobie takie na kolację – nawet dobre, chociaż dali bardzo dużo przypraw, zwłaszcza kolendry. No i zimne piwko – należało nam się po takiej trasie ;-).
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pierwsze 20 kilometrów to jazda po niemieckiej stronie, po przyjemnej szutrowej drodze wzdłuż Renu:
W okolicach Sasbach am Kaiserstuhl wracamy na stronę alzacką, bo – według mapy – niemiecki szlak wkrótce odbije od rzeki, podczas gdy po francuskiej stronie można jechać wzdłuż kanału Rodan-Ren, który to szlak doprowadzi nas wprost do Strasburga.
Darek zjeżdża z mostku nad kanałem:
DDR-ka jest równa, asfaltowa i prosta jak „w mordę strzelił”, a jedynym urozmaiceniem jest zmiana przebiegu z lewego brzegu na prawy.
Bliżej Strasburga kanał obsadzony jest piękną aleją platanową,
a maleńki domek nad śluzą wręcz tonie w kwiatach:
W Strasburgu promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie, nosząc nasze „gryfusowe” koszulki. Pewnie dlatego kilka osób pozdrowiło nas również po polsku.
Nad urokliwą starówką, położoną na otoczonej kanałami wyspie, góruje katedra Notre Dame, czyli pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Przepiękna, „koronkowa” konstrukcja ponownie nas zachwyciła, więc wykorzystujemy scenerię do pstryknięcia paru zdjęć na zewnątrz i w środku:
Zegar astronomiczny w środku katedry:
Stolica Alzacji to pełne życia i turystów miejsce, a na starym mieście znów urzekają nas charakterystyczne dla regionu urocze kamieniczki:
Przez most na kanale i na Renie przejeżdżamy ponownie na niemiecką stronę do Kehl. Znajdujemy szlak Eurovelo 15 (RheinRadweg) i przez kolejne kilka kilometrów przemierzamy przemysłowe okolice na obrzeżach Kehl i Strasburga:
Powoli zaczynamy myśleć o noclegu, bo już wieczór za pasem.
Postanawiamy zanocować w pobliskim Rheinau. Ileś telefonów wykonanych na ławeczce nad Renem i nic. Albo zajęte, albo gospodarze nie chcą wynajmować kwatery tylko na jedną noc. Czyżbyśmy mieli spać pod mostem? No tak źle to nie było – znaleźliśmy w końcu dwa pokoje w Landgasthaus Napoleon, mieszczącym się w historycznym budynku z muru pruskiego, prowadzony przez rodzinę … z Bangladeszu. Oprócz pokoi mają tam też restaurację ze stekami i kilkoma daniami kuchni azjatyckiej. Zamówiliśmy sobie takie na kolację – nawet dobre, chociaż dali bardzo dużo przypraw, zwłaszcza kolendry. No i zimne piwko – należało nam się po takiej trasie ;-).
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
104.80 km (0.00 km teren), czas: 07:05 h, avg:14.80 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 7 - Bazylea - Neuf-Brisach - Breisach am Rhein
Niedziela, 28 lipca 2019 | dodano: 29.08.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
Niedziela w Bazylei przywitała nas deszczem, chłodem i
ciężkimi chmurami wiszącymi po horyzont. To radykalna odmiana po ostatnim
tygodniu tropikalnych upałów. Sprawdzamy prognozę pogody – w Bazylei ma padać
cały dzień, ale im bardziej na północ, tym ma być lepiej w ciągu dnia.
Zostajemy u przyjaciół do jedenastej, a potem – korzystając z chwili, gdy
deszcz nieco zelżał – wyciągamy z dna sakw kurtki przeciwdeszczowe i ruszamy w
drogę. We wtorek powinniśmy dotrzeć do punktu startu, a to przecież ok. 300
kilometrów. Samo się nie przejedzie!
Drogę powrotną mamy zaplanowaną wzdłuż Renu. Można jechać po niemieckiej stronie, gdzie RheinRadweg prowadzi w większości przy samej rzece. Przeważają tutaj drogi szutrowe, a czasem nawet leśne dukty. Można też po francuskiej – wtedy jedzie się wzdłuż kanału, równoległego do Renu, głownie asfaltową DDR-ką. Obydwa warianty to fragment EuroVelo 15. My częściowo jedziemy przez Niemcy, a częściowo przez Francję, żeby była odmiana.
Zaczynamy od strony francuskiej – mijamy po drodze kolejne śluzy na kanale i co trochę zatrzymujemy się gdzieś, aby przeczekać bardziej intensywne opady.
Oprócz ptactwa, znęconego rzucanymi resztkami chleba, zaszczycił nas taki jegomość – chyba piżmak:
Jedziemy – pada, kropi, siąpi. Nie robię zdjęć, nie chce mi się. Na chwilę przestaje w Ottmarsheim, gdy zwiedzamy przepiękne, romańskie opactwo z początków XI wieku:
Ledwie wyjeżdżamy za miasteczko – znów deszcz. A przecież miało już przestać padać! Ponieważ szlak po francuskiej stronie dość mocno oddala się od rzeki, decydujemy się „przeskoczyć” na niemiecką. Od tej pory do końca dnia (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę) będziemy poruszać się podobnymi drogami wzdłuż Renu:
Jeszcze jedna ulewa, która zmusza nas do szukania nikłego schronienia pod drzewem i wreszcie deszcz ustaje. A nasze rowerki wyglądają tak:
Dojeżdżamy do Breisach am Rhein, leżącego naprzeciw francuskiej, barokowej twierdzy Neuf-Brisach. Tę drugą chcemy koniecznie zwiedzić – jako że to zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to jedno z dzieł francuskiego architekta Vaubana z początków XVIII wieku. Twierdza jest zbudowana na planie wieloramiennej gwiazdy i posiada potrójne mury obronne, wewnątrz których znajduje się miasteczko:
A na murach – owce się pasą :-)))
Nazwy ulic – po francusku i w dialekcie alzackim ;-)
Robi się już późno, a my po całym dniu jazdy w kiepskiej pogodzie, chętnie byśmy już znaleźli nocleg. Postanawiamy wrócić do Breisach, na niemiecką stronę. W schronisku młodzieżowym – ładnie położonym nad rzeką – niestety nie ma już miejsc, ale sympatyczny chłopak na recepcji kieruje nas do pensjonatu w pobliżu. Meldujemy się w pensjonacie i udajemy na wieczorny spacer i kolację na starówkę w Breisach.
Ren w okolicach Breisach:
Nad miasteczkiem góruje średniowieczna katedra św. Stefana. Samo Breisach – bardzo ładne i kolorowe, w odróżnieniu od nieco ponurawego i zaniedbanego Neuf-Brisach – zrobiło na nas przyjemne wrażenie.
Wdrapaliśmy się na wzgórze katedralne, z którego rozpościerają się malownicze widoki na rzekę i na miasteczko:
A naprzeciw katedry – ratusz miejski z herbami miast partnerskich, między innymi Oświęcimia – rodzinnego miasteczka koleżanki z Krakowa, która z nami jechała.
Dzień zakończyliśmy w restauracji z kuchnią bawarską, przy kolacji składającej się ze smacznych sznycli w sosie ze świeżych kurek i kufelku piwa. W telewizji akurat trwała transmisja z finału Tour de France – kolarze wjeżdżali na Pola Elizejskie i trwała dekoracja zwycięzców. Nasze Tour jeszcze się nie skończyło – przed nami jeszcze dwa dni wyprawy.
Mapa wycieczki
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Drogę powrotną mamy zaplanowaną wzdłuż Renu. Można jechać po niemieckiej stronie, gdzie RheinRadweg prowadzi w większości przy samej rzece. Przeważają tutaj drogi szutrowe, a czasem nawet leśne dukty. Można też po francuskiej – wtedy jedzie się wzdłuż kanału, równoległego do Renu, głownie asfaltową DDR-ką. Obydwa warianty to fragment EuroVelo 15. My częściowo jedziemy przez Niemcy, a częściowo przez Francję, żeby była odmiana.
Zaczynamy od strony francuskiej – mijamy po drodze kolejne śluzy na kanale i co trochę zatrzymujemy się gdzieś, aby przeczekać bardziej intensywne opady.
Oprócz ptactwa, znęconego rzucanymi resztkami chleba, zaszczycił nas taki jegomość – chyba piżmak:
Jedziemy – pada, kropi, siąpi. Nie robię zdjęć, nie chce mi się. Na chwilę przestaje w Ottmarsheim, gdy zwiedzamy przepiękne, romańskie opactwo z początków XI wieku:
Ledwie wyjeżdżamy za miasteczko – znów deszcz. A przecież miało już przestać padać! Ponieważ szlak po francuskiej stronie dość mocno oddala się od rzeki, decydujemy się „przeskoczyć” na niemiecką. Od tej pory do końca dnia (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę) będziemy poruszać się podobnymi drogami wzdłuż Renu:
Jeszcze jedna ulewa, która zmusza nas do szukania nikłego schronienia pod drzewem i wreszcie deszcz ustaje. A nasze rowerki wyglądają tak:
Dojeżdżamy do Breisach am Rhein, leżącego naprzeciw francuskiej, barokowej twierdzy Neuf-Brisach. Tę drugą chcemy koniecznie zwiedzić – jako że to zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to jedno z dzieł francuskiego architekta Vaubana z początków XVIII wieku. Twierdza jest zbudowana na planie wieloramiennej gwiazdy i posiada potrójne mury obronne, wewnątrz których znajduje się miasteczko:
A na murach – owce się pasą :-)))
Nazwy ulic – po francusku i w dialekcie alzackim ;-)
Robi się już późno, a my po całym dniu jazdy w kiepskiej pogodzie, chętnie byśmy już znaleźli nocleg. Postanawiamy wrócić do Breisach, na niemiecką stronę. W schronisku młodzieżowym – ładnie położonym nad rzeką – niestety nie ma już miejsc, ale sympatyczny chłopak na recepcji kieruje nas do pensjonatu w pobliżu. Meldujemy się w pensjonacie i udajemy na wieczorny spacer i kolację na starówkę w Breisach.
Ren w okolicach Breisach:
Nad miasteczkiem góruje średniowieczna katedra św. Stefana. Samo Breisach – bardzo ładne i kolorowe, w odróżnieniu od nieco ponurawego i zaniedbanego Neuf-Brisach – zrobiło na nas przyjemne wrażenie.
Wdrapaliśmy się na wzgórze katedralne, z którego rozpościerają się malownicze widoki na rzekę i na miasteczko:
A naprzeciw katedry – ratusz miejski z herbami miast partnerskich, między innymi Oświęcimia – rodzinnego miasteczka koleżanki z Krakowa, która z nami jechała.
Dzień zakończyliśmy w restauracji z kuchnią bawarską, przy kolacji składającej się ze smacznych sznycli w sosie ze świeżych kurek i kufelku piwa. W telewizji akurat trwała transmisja z finału Tour de France – kolarze wjeżdżali na Pola Elizejskie i trwała dekoracja zwycięzców. Nasze Tour jeszcze się nie skończyło – przed nami jeszcze dwa dni wyprawy.
Mapa wycieczki
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
83.03 km (0.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:14.15 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Między burzą a upałem
Wtorek, 11 czerwca 2019 | dodano: 11.06.2019Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy, Zachodniopomorskie
Obudziłam się dzisiaj wcześniej, gdy na niebie jeszcze wisiały ponure chmury po nocnej burzy i ulewie. Szybki rzut oka na prognozę i decyzja, że jeśli dzisiaj rower, to najlepiej rano, bo potem ma się zrobić bardzo upalnie. Po uporaniu się z domowymi obowiązkami i śniadaniu o 7.45 byłam już "w siodle", gdy właśnie zaczęło wychodzić słońce, a trasa to tradycyjna asfaltowa 50-tka po terenie przygranicznym. Mapka.
W Tanowie trwają prace przy wymianie nawierzchni ul. Szczecińskiej, trzeba było chwilę poczekać na "wahadle".
Potem pojechałam na północ, w stronę Dobieszczyna i granicy - w cieniu, a mokry las i jezdnia przyjemnie chłodziły powietrze. Następnie objazd niemieckich wiosek - Glashütte, Grünhof, Pampow i Blankensee. Przed Pampow, na 30-tym kilometrze zatrzymałam się na chwilę, żeby się napić i przy okazji cyknęłam dwie fotki. Ale tak poza tym to nie robiłam postojów, bo dobrze mi się dzisiaj jechało.
Za Blankensee zjechałam z powrotem na polską stronę i przez Buk, Dobrą Szczecińską, Grzepnicę, Sławoszewo i Bartoszewo wróciłam do domu, przed 10.00. Już było dość skwarnie.
A teraz biorę się do pracy.
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W Tanowie trwają prace przy wymianie nawierzchni ul. Szczecińskiej, trzeba było chwilę poczekać na "wahadle".
Potem pojechałam na północ, w stronę Dobieszczyna i granicy - w cieniu, a mokry las i jezdnia przyjemnie chłodziły powietrze. Następnie objazd niemieckich wiosek - Glashütte, Grünhof, Pampow i Blankensee. Przed Pampow, na 30-tym kilometrze zatrzymałam się na chwilę, żeby się napić i przy okazji cyknęłam dwie fotki. Ale tak poza tym to nie robiłam postojów, bo dobrze mi się dzisiaj jechało.
Za Blankensee zjechałam z powrotem na polską stronę i przez Buk, Dobrą Szczecińską, Grzepnicę, Sławoszewo i Bartoszewo wróciłam do domu, przed 10.00. Już było dość skwarnie.
A teraz biorę się do pracy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
50.74 km (0.00 km teren), czas: 02:08 h, avg:23.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Coś dla ducha i coś dla ciała
Niedziela, 19 maja 2019 | dodano: 19.05.2019Kategoria Zachodniopomorskie, Niemcy, Meklemburgia-Pomorze, koło domu
Dzisiaj zajęcia w podgrupach - Darek oswaja swoją szosówkę gdzieś tam na Odrze-Nysie, a ja tak przejechałam się dookoła komina. W planach była nawet krótsza wycieczka, ale trochę zeszło po drodze. Mapka.
Najpierw odwiedziłam Bartoszewo i leśną kapliczkę na niedzielną mszę - dużo ludzi na rowerach, sporo działkowiczów:
Potem pojechałam przez Sławoszewo i Grzepnicę do Dobrej Szczecińskiej, a stamtąd leśną ścieżką rowerową do Lubieszyna. Już kiedyś wstawiałam podobne zdjęcie, ale jakoś wciąż mnie rozwesela ten obiekt:
Zrobiło się pochmurno, ale wciąż było ciepło i nawet nie dokuczał bardzo wiatr. Jazda ścieżką rowerową do Bismarck i potem boczną drogą do Blankensee oraz Pampow całkiem przyjemna, bo nie dokuczał wiatr i pusto na drodze. Pomyślałam sobie, że znam te wszystkie wioski i drogi już prawie jak własną kieszeń i że pewnie dzisiejsza wycieczka niczym mnie nie zaskoczy. Ale się myliłam!
Teren pofałdowany, bardzo malowniczo:
Kościółek w Blankensee:
I konie z tamtejszej agroturystyki:
W Pampow udało mi się "ustrzelić" obiektywem bociana na dachu:
Coś dla ducha, coś dla ciała 1 © tanova
A tutaj pani bocianowa w gnieździe, a może to pan bocian? Kto to wie?
Coś dla ducha, coś dla ciała 2 © tanova
W Pampow zrobiłam sobie krótki postój przy placyku, na którym stoi budowla pełniąca chyba rodzajem sceny plenerowej. A na jej ścianie wiersz:
Kiedyś
Kiedyś wszyscy posiadaliśmy mniej
chodziliśmy wszyscy na tańce,
stało tam tylko wiadro z czystą wodą
- to piliśmy czystą wodę
i z jeszcze większym zapałem tańczyliśmy
Coś dla ducha, coś dla ciała 3 © tanova
I teraz historia, jak to czasem życzenie powiedziane czy pomyślane potrafi się spełnić w niespodziewany sposób. W Pampow miałam zamiar zjechać na znaną drogę do Haus Salomo i dalej polną drogą przez granicę do Stolca. Ale jakoś się zagapiłam i za wcześnie skręciłam. Zorientowałam się, że to nie tam, ale - myślę sobie - pewnie gdzieś wyjadę, kierunek się zgadza. Droga asfaltowa zamieniła się w gruntową, droga gruntowa w nikłą ścieżkę w trawie, a ta całkiem zginęła w kępach roślinności na podmokłej łące:
Coś dla ducha, coś dla ciała 4 © tanova
I tylko ciekawska sarna w oddali przyglądała mi się strzygąc uszami, co też ten dziwny człowiek robi w tym miejscu?
Coś dla ducha, coś dla ciała 5 © tanova
W oddali słychać gdzieś szosę, no to idę na przełaj, ale łąka poprzecinana kanałami melioracyjnymi, bagnista. Pomyślałam, że jednak nie chcę skończyć jako mumia z bagien, więc odwrót tą samą drogą - do Pampow. A jak potem popatrzyłam na mapkę, to byłam już na samej granicy i blisko do szosy, ale jednak te ostatnie paręset metrów było nie do przebycia.
A tu na niebie chmury gęstnieją i czernieją. No cóż - przez te przełaje i tak wycieczka zmieniła charakter z treningowej na przygodową, więc stwierdziłam, że wracam najkrótszą - polną - drogą przez Świdwie i przez Węgornik.
Coś dla ducha, coś dla ciała 6 © tanova
A z chmur już zwisa jęzor deszczu i błyska się i grzmi, ale tak jakby trochę bokiem szły? No to zajrzałam jeszcze nad Świdwie i pstryknęłam parę fotek.
Czarne chmury nad polami koło Węgornika © tanova
Wieża widokowa nad Świdwiem © tanova
Burzowo na horyzoncie nad Świdwiem © tanova
W powrotnej drodze z Węgornika © tanova
Straszyły te chmury, straszyły, ale w końcu jednak wróciłam do domu sucha i w Tanowie nic nie popadało.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Najpierw odwiedziłam Bartoszewo i leśną kapliczkę na niedzielną mszę - dużo ludzi na rowerach, sporo działkowiczów:
Potem pojechałam przez Sławoszewo i Grzepnicę do Dobrej Szczecińskiej, a stamtąd leśną ścieżką rowerową do Lubieszyna. Już kiedyś wstawiałam podobne zdjęcie, ale jakoś wciąż mnie rozwesela ten obiekt:
Zrobiło się pochmurno, ale wciąż było ciepło i nawet nie dokuczał bardzo wiatr. Jazda ścieżką rowerową do Bismarck i potem boczną drogą do Blankensee oraz Pampow całkiem przyjemna, bo nie dokuczał wiatr i pusto na drodze. Pomyślałam sobie, że znam te wszystkie wioski i drogi już prawie jak własną kieszeń i że pewnie dzisiejsza wycieczka niczym mnie nie zaskoczy. Ale się myliłam!
Teren pofałdowany, bardzo malowniczo:
Kościółek w Blankensee:
I konie z tamtejszej agroturystyki:
W Pampow udało mi się "ustrzelić" obiektywem bociana na dachu:
Coś dla ducha, coś dla ciała 1 © tanova
A tutaj pani bocianowa w gnieździe, a może to pan bocian? Kto to wie?
Coś dla ducha, coś dla ciała 2 © tanova
W Pampow zrobiłam sobie krótki postój przy placyku, na którym stoi budowla pełniąca chyba rodzajem sceny plenerowej. A na jej ścianie wiersz:
Kiedyś
Kiedyś wszyscy posiadaliśmy mniej
chodziliśmy wszyscy na tańce,
stało tam tylko wiadro z czystą wodą
- to piliśmy czystą wodę
i z jeszcze większym zapałem tańczyliśmy
Coś dla ducha, coś dla ciała 3 © tanova
I teraz historia, jak to czasem życzenie powiedziane czy pomyślane potrafi się spełnić w niespodziewany sposób. W Pampow miałam zamiar zjechać na znaną drogę do Haus Salomo i dalej polną drogą przez granicę do Stolca. Ale jakoś się zagapiłam i za wcześnie skręciłam. Zorientowałam się, że to nie tam, ale - myślę sobie - pewnie gdzieś wyjadę, kierunek się zgadza. Droga asfaltowa zamieniła się w gruntową, droga gruntowa w nikłą ścieżkę w trawie, a ta całkiem zginęła w kępach roślinności na podmokłej łące:
Coś dla ducha, coś dla ciała 4 © tanova
I tylko ciekawska sarna w oddali przyglądała mi się strzygąc uszami, co też ten dziwny człowiek robi w tym miejscu?
Coś dla ducha, coś dla ciała 5 © tanova
W oddali słychać gdzieś szosę, no to idę na przełaj, ale łąka poprzecinana kanałami melioracyjnymi, bagnista. Pomyślałam, że jednak nie chcę skończyć jako mumia z bagien, więc odwrót tą samą drogą - do Pampow. A jak potem popatrzyłam na mapkę, to byłam już na samej granicy i blisko do szosy, ale jednak te ostatnie paręset metrów było nie do przebycia.
A tu na niebie chmury gęstnieją i czernieją. No cóż - przez te przełaje i tak wycieczka zmieniła charakter z treningowej na przygodową, więc stwierdziłam, że wracam najkrótszą - polną - drogą przez Świdwie i przez Węgornik.
Coś dla ducha, coś dla ciała 6 © tanova
A z chmur już zwisa jęzor deszczu i błyska się i grzmi, ale tak jakby trochę bokiem szły? No to zajrzałam jeszcze nad Świdwie i pstryknęłam parę fotek.
Czarne chmury nad polami koło Węgornika © tanova
Wieża widokowa nad Świdwiem © tanova
Burzowo na horyzoncie nad Świdwiem © tanova
W powrotnej drodze z Węgornika © tanova
Straszyły te chmury, straszyły, ale w końcu jednak wróciłam do domu sucha i w Tanowie nic nie popadało.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
52.90 km (0.00 km teren), czas: 03:02 h, avg:17.44 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rieth i wiosenna ulewa
Sobota, 18 maja 2019 | dodano: 19.05.2019Kategoria Zachodniopomorskie, Niemcy, Meklemburgia-Pomorze, koło domu
Po dwóch ponurych i deszczowych dniach pogoda wreszcie zrobiła się majowa. Niestety najbliższe tygodnie zapowiadają się bardzo pracowicie, więc czasu na wycieczki rowerowe chyba nie będzie zbyt wiele. Wczoraj wybraliśmy się z Darkiem na rundkę po dobrze znanych miejscach w Puszczy Wkrzańskiej, mając do dyspozycji około trzy i pół godziny. Mapka wycieczki.
Pierwszym przystankiem było Rieth nad Jeziorem Nowowarpnieńskim, do którego dojechaliśmy przez Dobieszczyn i Hintersee. W porcie jachtowym zjedliśmy po kanapce i - grzejąc się w promieniach majowego słońca - zaczęliśmy się zastanawiać, czy dogonią nas czarne chmury, widoczne na horyzoncie.
Na mostku granicznym nad strumykiem, który oddziela Polskę i Niemcy:
Rzęsista ulewa dopadła nas na ścieżce rowerowej z Rieth do Nowego Warpna, na której schronić mogliśmy się tylko pod drzewem. Na szczęście nie trwała długo i wkrótce znów wyszło słońce, więc szybko obeschliśmy:
Co ciekawe, o kilometr dalej już jezdnia była sucha - chyba się nam trafiła jakaś lokalna chmura deszczowa.
Na szosie zarówno do Dobieszczyna jak i Nowego Warpna wczoraj spory ruch samochodowy i motocyklowy, więc gdy to było możliwe - na rondzie - odbiliśmy w boczną drogę w kierunku na Trzebież, a z niej w drogę nad jezioro Piaski. Tam drugi postój na pomoście:
I jeszcze jeden zygzak do Zalesia, skąd polną drogą przejechaliśmy do Węgornika i coraz bardziej dziurawą i wyboistą szutrówką - do Tanowa. Współczuję mieszkańcom Węgornika, którzy takie "sito" muszą pokonywać codziennie.
W Zalesiu:
Przy polnej drodze spotkaliśmy liska - niestety zdjęcie zrobione zoomem ze smartfona nie jest zbyt dobrej jakości:
Lepiej zapozował konik i osiołek z Tanowa:
Wyszła nam miła wycieczka na średnim dystansie.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pierwszym przystankiem było Rieth nad Jeziorem Nowowarpnieńskim, do którego dojechaliśmy przez Dobieszczyn i Hintersee. W porcie jachtowym zjedliśmy po kanapce i - grzejąc się w promieniach majowego słońca - zaczęliśmy się zastanawiać, czy dogonią nas czarne chmury, widoczne na horyzoncie.
Na mostku granicznym nad strumykiem, który oddziela Polskę i Niemcy:
Rzęsista ulewa dopadła nas na ścieżce rowerowej z Rieth do Nowego Warpna, na której schronić mogliśmy się tylko pod drzewem. Na szczęście nie trwała długo i wkrótce znów wyszło słońce, więc szybko obeschliśmy:
Co ciekawe, o kilometr dalej już jezdnia była sucha - chyba się nam trafiła jakaś lokalna chmura deszczowa.
Na szosie zarówno do Dobieszczyna jak i Nowego Warpna wczoraj spory ruch samochodowy i motocyklowy, więc gdy to było możliwe - na rondzie - odbiliśmy w boczną drogę w kierunku na Trzebież, a z niej w drogę nad jezioro Piaski. Tam drugi postój na pomoście:
I jeszcze jeden zygzak do Zalesia, skąd polną drogą przejechaliśmy do Węgornika i coraz bardziej dziurawą i wyboistą szutrówką - do Tanowa. Współczuję mieszkańcom Węgornika, którzy takie "sito" muszą pokonywać codziennie.
W Zalesiu:
Przy polnej drodze spotkaliśmy liska - niestety zdjęcie zrobione zoomem ze smartfona nie jest zbyt dobrej jakości:
Lepiej zapozował konik i osiołek z Tanowa:
Wyszła nam miła wycieczka na średnim dystansie.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.90 km (0.00 km teren), czas: 03:12 h, avg:19.97 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przez Schorfheide i Barnimer Land do Angermünde
Sobota, 11 maja 2019 | dodano: 13.05.2019Kategoria Brandenburgia, Niemcy
Kocham maj, długie
dni, słońce, zieleń, kwitnący bez i rzepak. Uwielbiam świadomość, że całe lato
jeszcze przed nami i wiele pięknych dni i nieodkrytych szlaków. Dlatego majowe
wypady rowerowe są takie fantastyczne.
Trasa sobotniej wycieczki rowerowej miała obejmować dwie atrakcje turystyczne, na które „ostrzyłam sobie zęby” już od dłuższego czasu – klasztor w Chorin i podnośnia statków w Niederfinow. Obydwa obiekty leżą niedaleko trasy samochodowej ze Szczecina do Berlina, ale zawsze mijałam je, bo nie było czasu zatrzymać się na zwiedzanie. A zdecydowanie warto! Mapa wycieczki.
Załadowaliśmy z Darkiem rano rowery na samochód, zabraliśmy sąsiadkę Monikę i po godzince byliśmy w Kerkow, ładnej wiosce kilka kilometrów od Angermünde, gdzie zostawiliśmy auto obok dużego gospodarstwa rolnego. Przy akompaniamencie ryczących krów ogarnęliśmy rowery, sakwy i plecaki i ruszyliśmy w trasę – początkowo szlakiem Ueckermärkischer Radrundweg.
Pierwszą miejscowością na trasie jest Blumberger Mühle z młynem, w którym teraz jest hodowla ryb, jeziorkiem, geoparkiem i centrum informacji przyrodniczej:
Następnie szlak prowadzi przez las, a właściwie to przez wielki kompleks leśny Schorfheide. Wśród bujnej zieleni ładnie wyglądają kamienne słupki, na których umieszczono drogowskazy:
Po drodze, wzdłuż jeziora Wolletzsee:
I nasze rowerki na drodze nad jezioro
Zagadaliśmy się i zgubiliśmy drogę – zamiast do Glambeck trafiliśmy do Altklünkendorf i na starą brukowaną drogę, kiepską do jazdy rowerem. Więc w tył zwrot i szukamy powrotu na szlak. Szukamy ze średnim skutkiem, bo po jakichś piaszczystych duktach i bezdrożach pod górę i w lesie, no ale w końcu skutecznie. Trafiamy na właściwą drogę tuż przed przepustem pod autostradą A11.
Dalej – już po zachodniej stronie autostrady – przez Glambeck i Parlow, gdzie opuszczamy Ueckermärkischer Radrundweg i podążamy dalej fragmentem szlaku Tour Brandenburg, w kierunku Joachimsthal.
W Joachimsthal zaglądam do otwartej informacji turystycznej. Kupuję nową mapę rowerową z przewodnikiem wydawnictwa Kompass i wdaję się w miłą pogawędkę z panem, który chętnie opowiada nam o atrakcjach regionu. Dowiaduję się na przykład, że w pobliskim Bad Freienwalde znajduje się kompleks skoczni narciarskich, na których za dwa tygodnie odbędą się letnie zawody w skokach narciarskich na igielicie i forum sportowe z udziałem znanych – byłych i obecnych - skoczków z Polski i Niemiec. Szkoda, że mam w tym terminie wyjazd służbowy, ale pewnie kiedyś – przy następnej okazji – do Bad Freienwalde zajrzymy.
Kamień-obelisk ku czci poległych w I Wojnie Światowej mieszkańców Joachimsthal:
Nad jeziorem Grimnitzsee, piękna sceneria na piknik
Szlak biegnie dalej brzegiem jeziora przez las, do Althüttendorf. Tam – przy centralnym placyku - ładny kościół z drewnianą wieżą
a nieopodal trzy metalowe rzeźby Norn - nordyckich bogini przeznaczenia – autorstwa Eckarda Herrrmanna. Ta z prawej – o twarzy starej kobiety symbolizuje przeszłość, młoda w środku – teraźniejszość, a postać z zasłoniętą twarzą – przyszłość.
No to przekraczamy znów autostradę – tym razem wiaduktem:
I już rzut beretem do Chorin. Tamtejszy klasztor pocysterski to wspaniały przykład średniowiecznego gotyku ceglanego. Założony w XIII wieku działał do czasów reformacji, a od Wojny Trzydziestoletniej jest ruiną. Ale jaką!
Obecnie klasztor udostępniony jest do zwiedzania, w niektórych piwnicach są również salki muzealne, a w lecie obiekt służy również jako scena koncertów i przedstawień plenerowych.
Opuszczamy Chorin – nie bez żalu – i kierujemy się na południe. Na przedmieściach Eberswalde odbijamy wzdłuż kanału Odra-Hawela, aby dojechać do Niederfinow. Nie ma tam wytyczonej drogi ani szlaku rowerowego, ale da się dojechać ścieżką na koronie wału lub u jego podnóża praktycznie do samego zespołu podnośni w Niederfinow.
Ponieważ wschodnia część kanału ma inną wysokość niż zachodnia, to w Niederfinow znajduje się śluza windowa – statki wpływają do takiej wanny, która transpowana jest podnośnią w górę lub w dół. Niestety nie dane nam było zaobserwować, jak przebiega ten process – obecnie ruch statków jest znikomy, a my widzieliśmy tylko trzy kajaki na kanale.
Widok na wrota śluzy:
A tutaj kompleks starej i nowej podnośni (w budowie)
Przy śluzie sporo knajpek – zatrzymaliśmy się na piwko i ciepłą fiszbułę, żeby wzmocnić się przed ostatnim etapem wycieczki.
Droga wiodła znów wzdłuż kanału, mijaliśmy jakieś jego boczne odnogi, bardzo malowniczo
Trochę nas zaczął gonić czas, więc przez Liepe i Oderberg przejechaliśmy nie robiąc zdjęć. Teren stał się zdecydowanie bardziej pofałdowany, a miejscowości przypominały zabudową i scenerią wioski i miasteczka z Austrii czy południowych Niemiec. Nawet nie przypuszczałam, że można tu robić takie przewyższenia, ale zaczęło mi się to podobać. Mnie – która jeszcze dwa lata temu zarzekałam się, że tylko po płaskim, jak w Holandii, żadne tam górki. A teraz spokojnie ciągnęłam podjazdy na miękkich przełożeniach, a potem – sruuu w dół i od nowa. A jakie widoki w nagrodę, na przykład takie jak tutaj – na Parsteiner See!
W Parstein odbicie na płytówkę i szutrówkę oraz mocny, zimny wiatr, niestety boczny. Ale za to szpaler bzów i piękne, brandenburskie landszafty:
Hurra, jest i pole rzepaku!
a także wioska o intrygującej nazwie “Herzsprung” , czyli skok albo fikołek serca
A na koniec – wisienka na torcie – czyli Angermünde, które do tej pory znałam tylko jako kolejową stację przesiadkową do Berlina. A to bardzo ładne, historyczne miasteczko. Na początek – „Wiecznaja sława gierojom!”
A pod pomnikiem – świeże kwiaty od angermündzkiej lewicy, pewnie z okazji „dnia pobiedy”.
Dalej przejażdżka wzdłuż murów miejskich i gniazdo bocianie na szczycie romańskiej baszty.
Uliczki starego miasta
i rynek, a na nim tradycyjne majowe drzewko (Maibaum)
Na koniec dnia wyjrzało nad horyzontem słońce – mieliśmy zatem bajeczne kolory, przejeżdżając nad jeziorem Mündsee w Angermünde i na ostatnich kilometrach do samochodu:
W sumie wyszło niemal równo 100km, z przewyższeniem 700 m. Trasa również możliwa do zrobienia z dojazdem koleją do Angermünde lub Eberswalde.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trasa sobotniej wycieczki rowerowej miała obejmować dwie atrakcje turystyczne, na które „ostrzyłam sobie zęby” już od dłuższego czasu – klasztor w Chorin i podnośnia statków w Niederfinow. Obydwa obiekty leżą niedaleko trasy samochodowej ze Szczecina do Berlina, ale zawsze mijałam je, bo nie było czasu zatrzymać się na zwiedzanie. A zdecydowanie warto! Mapa wycieczki.
Załadowaliśmy z Darkiem rano rowery na samochód, zabraliśmy sąsiadkę Monikę i po godzince byliśmy w Kerkow, ładnej wiosce kilka kilometrów od Angermünde, gdzie zostawiliśmy auto obok dużego gospodarstwa rolnego. Przy akompaniamencie ryczących krów ogarnęliśmy rowery, sakwy i plecaki i ruszyliśmy w trasę – początkowo szlakiem Ueckermärkischer Radrundweg.
Pierwszą miejscowością na trasie jest Blumberger Mühle z młynem, w którym teraz jest hodowla ryb, jeziorkiem, geoparkiem i centrum informacji przyrodniczej:
Następnie szlak prowadzi przez las, a właściwie to przez wielki kompleks leśny Schorfheide. Wśród bujnej zieleni ładnie wyglądają kamienne słupki, na których umieszczono drogowskazy:
Po drodze, wzdłuż jeziora Wolletzsee:
I nasze rowerki na drodze nad jezioro
Zagadaliśmy się i zgubiliśmy drogę – zamiast do Glambeck trafiliśmy do Altklünkendorf i na starą brukowaną drogę, kiepską do jazdy rowerem. Więc w tył zwrot i szukamy powrotu na szlak. Szukamy ze średnim skutkiem, bo po jakichś piaszczystych duktach i bezdrożach pod górę i w lesie, no ale w końcu skutecznie. Trafiamy na właściwą drogę tuż przed przepustem pod autostradą A11.
Dalej – już po zachodniej stronie autostrady – przez Glambeck i Parlow, gdzie opuszczamy Ueckermärkischer Radrundweg i podążamy dalej fragmentem szlaku Tour Brandenburg, w kierunku Joachimsthal.
W Joachimsthal zaglądam do otwartej informacji turystycznej. Kupuję nową mapę rowerową z przewodnikiem wydawnictwa Kompass i wdaję się w miłą pogawędkę z panem, który chętnie opowiada nam o atrakcjach regionu. Dowiaduję się na przykład, że w pobliskim Bad Freienwalde znajduje się kompleks skoczni narciarskich, na których za dwa tygodnie odbędą się letnie zawody w skokach narciarskich na igielicie i forum sportowe z udziałem znanych – byłych i obecnych - skoczków z Polski i Niemiec. Szkoda, że mam w tym terminie wyjazd służbowy, ale pewnie kiedyś – przy następnej okazji – do Bad Freienwalde zajrzymy.
Kamień-obelisk ku czci poległych w I Wojnie Światowej mieszkańców Joachimsthal:
Nad jeziorem Grimnitzsee, piękna sceneria na piknik
Szlak biegnie dalej brzegiem jeziora przez las, do Althüttendorf. Tam – przy centralnym placyku - ładny kościół z drewnianą wieżą
a nieopodal trzy metalowe rzeźby Norn - nordyckich bogini przeznaczenia – autorstwa Eckarda Herrrmanna. Ta z prawej – o twarzy starej kobiety symbolizuje przeszłość, młoda w środku – teraźniejszość, a postać z zasłoniętą twarzą – przyszłość.
No to przekraczamy znów autostradę – tym razem wiaduktem:
I już rzut beretem do Chorin. Tamtejszy klasztor pocysterski to wspaniały przykład średniowiecznego gotyku ceglanego. Założony w XIII wieku działał do czasów reformacji, a od Wojny Trzydziestoletniej jest ruiną. Ale jaką!
Obecnie klasztor udostępniony jest do zwiedzania, w niektórych piwnicach są również salki muzealne, a w lecie obiekt służy również jako scena koncertów i przedstawień plenerowych.
Opuszczamy Chorin – nie bez żalu – i kierujemy się na południe. Na przedmieściach Eberswalde odbijamy wzdłuż kanału Odra-Hawela, aby dojechać do Niederfinow. Nie ma tam wytyczonej drogi ani szlaku rowerowego, ale da się dojechać ścieżką na koronie wału lub u jego podnóża praktycznie do samego zespołu podnośni w Niederfinow.
Ponieważ wschodnia część kanału ma inną wysokość niż zachodnia, to w Niederfinow znajduje się śluza windowa – statki wpływają do takiej wanny, która transpowana jest podnośnią w górę lub w dół. Niestety nie dane nam było zaobserwować, jak przebiega ten process – obecnie ruch statków jest znikomy, a my widzieliśmy tylko trzy kajaki na kanale.
Widok na wrota śluzy:
A tutaj kompleks starej i nowej podnośni (w budowie)
Przy śluzie sporo knajpek – zatrzymaliśmy się na piwko i ciepłą fiszbułę, żeby wzmocnić się przed ostatnim etapem wycieczki.
Droga wiodła znów wzdłuż kanału, mijaliśmy jakieś jego boczne odnogi, bardzo malowniczo
Trochę nas zaczął gonić czas, więc przez Liepe i Oderberg przejechaliśmy nie robiąc zdjęć. Teren stał się zdecydowanie bardziej pofałdowany, a miejscowości przypominały zabudową i scenerią wioski i miasteczka z Austrii czy południowych Niemiec. Nawet nie przypuszczałam, że można tu robić takie przewyższenia, ale zaczęło mi się to podobać. Mnie – która jeszcze dwa lata temu zarzekałam się, że tylko po płaskim, jak w Holandii, żadne tam górki. A teraz spokojnie ciągnęłam podjazdy na miękkich przełożeniach, a potem – sruuu w dół i od nowa. A jakie widoki w nagrodę, na przykład takie jak tutaj – na Parsteiner See!
W Parstein odbicie na płytówkę i szutrówkę oraz mocny, zimny wiatr, niestety boczny. Ale za to szpaler bzów i piękne, brandenburskie landszafty:
Hurra, jest i pole rzepaku!
a także wioska o intrygującej nazwie “Herzsprung” , czyli skok albo fikołek serca
A na koniec – wisienka na torcie – czyli Angermünde, które do tej pory znałam tylko jako kolejową stację przesiadkową do Berlina. A to bardzo ładne, historyczne miasteczko. Na początek – „Wiecznaja sława gierojom!”
A pod pomnikiem – świeże kwiaty od angermündzkiej lewicy, pewnie z okazji „dnia pobiedy”.
Dalej przejażdżka wzdłuż murów miejskich i gniazdo bocianie na szczycie romańskiej baszty.
Uliczki starego miasta
i rynek, a na nim tradycyjne majowe drzewko (Maibaum)
Na koniec dnia wyjrzało nad horyzontem słońce – mieliśmy zatem bajeczne kolory, przejeżdżając nad jeziorem Mündsee w Angermünde i na ostatnich kilometrach do samochodu:
W sumie wyszło niemal równo 100km, z przewyższeniem 700 m. Trasa również możliwa do zrobienia z dojazdem koleją do Angermünde lub Eberswalde.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
100.24 km (0.00 km teren), czas: 07:34 h, avg:13.25 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)