- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2017
Dystans całkowity: | 549.52 km (w terenie 25.00 km; 4.55%) |
Czas w ruchu: | 44:21 |
Średnia prędkość: | 12.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 36.80 km/h |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 49.96 km i 4h 01m |
Więcej statystyk |
Odra – Nysa 2017: Dzień 3 – Słubice-Kostrzyn nad Odrą-Hohenwutzen
Poniedziałek, 31 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki:
Również północne okolice Frankfurtu i Słubic są raczej pagórkowate, więc do Lebus mieliśmy rozgrzewkę na rozruszanie mięśni. Widoki znów sielskie:
Coś nas podkusiło, żeby zjechać do Kostrzyna nad Odrą. Nie dość, że droga dość długa, to jeszcze miasto raczej nieciekawe. No dobra, jest interesująca twierdza, ale – że był poniedziałek – to muzeum zamknięte.
W mieście korki, tłok, smród i już w poniedziałek kręciło się sporo młodzieży „łudstokowej”, niestety wśród nich również młode buraki, złośliwie tarasujące przejazd mostem. Za parę lat tacy będą nas spychać bmw do rowu – jak widać, tradycja w narodzie nie ginie.
Wróciliśmy nieco ochłonąć na niemiecką stronę, trafiliśmy nawet do nieba, a dokładnie to do kafejki dla rowerzystów „Himmel und Erde”. Połowa miejscowego kościoła wykorzystywana jest do celów religijnych, a połowa jako kawiarenka z domowym ciastem i – jakże by inaczej – piwkiem z browaru klasztornego Neuzelle.
Przed nami jechała trzyosobowa rodzina, również z sakwami. Zagadnęliśmy ich na postoju na wysokości Gozdowic – okazało się, że to Czesi z okolic Harrachova, którzy w 9 dni postanowili zrobić cały 630-kilometrowy szlak Odry-Nysy od Jablonca do Świnoujścia. Na oko jedenasto-dwunastoletni chłopiec świetnie dawał sobie radę, nawet się z nami trochę pościgał. Brawo! Mam nadzieję, że im się uda!
Dotarliśmy na wysokość południowych krańców Zachodniopomorskiego. Tu nieczynny most kolejowy w Siekierkach:
i jeszcze jeden landszafcik
I stado dzikich gęsi na nadodrzańskich łąkach:
Początkowo zamierzaliśmy przejechać na polską stronę i zanocować w Cedyni, ale gdy zatelefonowałam, okazało się, że już nie ma miejsc. Zatrzymaliśmy się więc na kolację w McDonaldzie w Osinowie Dolnym, a potem postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu.
Osinów totalnie „zniemczony” – ceny i menu tylko po niemiecku, a rozmiary targowiska przyprawiają o zawrót głowy. Jaka to ironia losu – w PRL-u tak celebrowano znaczenie bitwy pod Cedynią, wożono dziatwę na wycieczki propagandowe, przy okazji i na cmentarz wojenny do Siekierek, a teraz cała gmina żyje z Niemca i to chyba nie najgorzej.
Nocleg znaleźliśmy w Hohenwutzen u pary emerytów. No niby było wszystko, co trzeba – łóżko z czystą pościelą, łazienka, wyjście na zadbany ogród i miejsce na rowery, ale właściciele jacyś tacy, szczególnie dziadek patrzył na nas spode łba. W pokoju żarówki energooszczędne, chyba dwuwatowe, a i tak dziadek zwrócił mi uwagę przy śniadaniu, że nie wyłączyłam światła w kiblu.
Ale już totalnie rozwaliła mnie karteczka w jadalni – gospodarze proszą o zamykanie drzwi z uwagi na grasujące myszy, o otwieranie okien i o … puszczanie bąków na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Hmm …
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Również północne okolice Frankfurtu i Słubic są raczej pagórkowate, więc do Lebus mieliśmy rozgrzewkę na rozruszanie mięśni. Widoki znów sielskie:
Coś nas podkusiło, żeby zjechać do Kostrzyna nad Odrą. Nie dość, że droga dość długa, to jeszcze miasto raczej nieciekawe. No dobra, jest interesująca twierdza, ale – że był poniedziałek – to muzeum zamknięte.
W mieście korki, tłok, smród i już w poniedziałek kręciło się sporo młodzieży „łudstokowej”, niestety wśród nich również młode buraki, złośliwie tarasujące przejazd mostem. Za parę lat tacy będą nas spychać bmw do rowu – jak widać, tradycja w narodzie nie ginie.
Wróciliśmy nieco ochłonąć na niemiecką stronę, trafiliśmy nawet do nieba, a dokładnie to do kafejki dla rowerzystów „Himmel und Erde”. Połowa miejscowego kościoła wykorzystywana jest do celów religijnych, a połowa jako kawiarenka z domowym ciastem i – jakże by inaczej – piwkiem z browaru klasztornego Neuzelle.
Przed nami jechała trzyosobowa rodzina, również z sakwami. Zagadnęliśmy ich na postoju na wysokości Gozdowic – okazało się, że to Czesi z okolic Harrachova, którzy w 9 dni postanowili zrobić cały 630-kilometrowy szlak Odry-Nysy od Jablonca do Świnoujścia. Na oko jedenasto-dwunastoletni chłopiec świetnie dawał sobie radę, nawet się z nami trochę pościgał. Brawo! Mam nadzieję, że im się uda!
Dotarliśmy na wysokość południowych krańców Zachodniopomorskiego. Tu nieczynny most kolejowy w Siekierkach:
i jeszcze jeden landszafcik
I stado dzikich gęsi na nadodrzańskich łąkach:
Początkowo zamierzaliśmy przejechać na polską stronę i zanocować w Cedyni, ale gdy zatelefonowałam, okazało się, że już nie ma miejsc. Zatrzymaliśmy się więc na kolację w McDonaldzie w Osinowie Dolnym, a potem postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu.
Osinów totalnie „zniemczony” – ceny i menu tylko po niemiecku, a rozmiary targowiska przyprawiają o zawrót głowy. Jaka to ironia losu – w PRL-u tak celebrowano znaczenie bitwy pod Cedynią, wożono dziatwę na wycieczki propagandowe, przy okazji i na cmentarz wojenny do Siekierek, a teraz cała gmina żyje z Niemca i to chyba nie najgorzej.
Nocleg znaleźliśmy w Hohenwutzen u pary emerytów. No niby było wszystko, co trzeba – łóżko z czystą pościelą, łazienka, wyjście na zadbany ogród i miejsce na rowery, ale właściciele jacyś tacy, szczególnie dziadek patrzył na nas spode łba. W pokoju żarówki energooszczędne, chyba dwuwatowe, a i tak dziadek zwrócił mi uwagę przy śniadaniu, że nie wyłączyłam światła w kiblu.
Ale już totalnie rozwaliła mnie karteczka w jadalni – gospodarze proszą o zamykanie drzwi z uwagi na grasujące myszy, o otwieranie okien i o … puszczanie bąków na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Hmm …
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
97.70 km (0.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:15.23 km/h,
prędkość maks: 34.50 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odra – Nysa 2017: Dzień 2 – Forst-Guben-Neuzelle-Słubice
Niedziela, 30 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki
Niedzielny ciepły poranek bez jednej chmurki zapowiadał, że będzie grzało, oj będzie! Gospodarz Gasthausu Sacro zaserwował nam śniadanko w ogrodzie – chrupiące bułeczki, pełen asortyment serów, wędlin, dżemików, jajo na twardo – do tego świeże owoce, warzywa i jogurt oraz pyszna, mocna kawa. Mniam, mniam!
O 9.15 zwarci i gotowi ruszamy w trasę, szlak biegnie koroną wału przeciwpowodziowego – a tu zajączek wyskoczy, a to bocian kroczy, a to jakieś sarnie uszy ciekawsko wystają ze zboża.
Po drodze prawie stuletnia, ale wciąż czynna elektrownia wodna w Griessen.
Generalnie Nysa jest rzeką dość uregulowaną, co kawałek można spotkać jazy i zapory – w większości poniemieckie. Mało jest fragmentów pozostawionych naturze. Woda brunatna i mętna, choć nurt wartki – widać, że po ostatnich deszczach niesie sporo błota z górnego odcinka. W niektórych miejscach proponowane są spływy pontonem, nawet widzieliśmy kilka grup po drodze. Ja tam chyba jednak wolę kajaki na czystszych i bardziej nieucywilizowanych rzekach.
I tak docieramy do Guben/Gubina, gdzie po polskiej stronie w Netto postanawiamy zrobić zakupy spożywcze na drogę. Świeże bułki, kabanosy i pasztet z soczewicy wydają mi się prowiantem treściwym, a zarazem w miarę odpornym na upał. Jeszcze chwila w parku po polskiej stronie, z widokiem na ładny ratusz i ruiny kościoła farnego,
potem objazd wyspy Teatralnej między dwiema odnogami Nysy:
i rundka po niemieckiej części miasta. Guben ma bardzo przestronny i zadbany rynek, na którym stara substancja budowlana w dość udany sposób łączy się z nową – miasto robi dobre wrażenie.
Szlak prowadzi malowniczą dróżką wśród zieleni nad kanałem, cień daje przyjemne wytchnienie w upale. Wkrótce jednak zaczynają nas straszyć z bilbordów jakieś spreparowane truposze – ach, tak – jesteśmy wszak tuż przy fabryce plastynatów Gunthera von Hagensa! Jak kto lubi, to może sobie pozwiedzać ekspozycję w Plastinarium, czynną od piątku do niedzieli. Na wyjeździe z Guben załapaliśmy się jeszcze na bramkę liczącą rowerzystów na szlaku i ankieterów, którzy szczegółowo wypytali nas skąd dokąd jedziemy, jak zorganizowaliśmy wyprawę i jakie mamy preferencje ;-). W nagrodę dostaliśmy trochę materiałów kartograficzno-informacyjnych.
Z Guben już niedaleko do Ratzdorfu – wioski, w której Nysa wpada do Odry. Wciąż żywa jest tam (i nie tylko tam) pamięć o powodzi w 1997 roku, wskutek której wiele miejscowości bardzo ucierpiało. Charakter i kolor rzeki bardzo się zmieniają – zamiast brunatnej wstęgi mamy teraz po prawej błękitne, szerokie rozlewiska.
Szlak znów prowadzi wałem powodziowym, trochę zaskoczył nas pewien znak:
Między Ratzdorfem a Eisenhüttenstadt fragment szlaku jest zamknięty, objazd prowadzi przez Neuzelle, które i tak mieliśmy zamiar odwiedzić. Droga do klasztoru i miejscowości Neuzelle wygląda sielankowo, ale mieliśmy „w mordę wind”, żar lał się z nieba, bo to akurat była najgorętsza pora dnia – dał mi ten kawałek nieźle w kość.
Dojechawszy pod klasztor rzuciłam się na butelkę ciepłej wody mineralnej i powoli jakoś doszłam do siebie siedząc w chłodnym kościele. Cały pocysterski zespół klasztorny składa się obcenie z dwóch kościołów – ewangelickiego kościoła świętego Krzyża i katolickiego – pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, będącego znanym miejscem kultu i pielgrzymek na dolnych Łużycach. Szczególnie sławne są misteria pasyjne, odbywające się w Wielkim Poście. Oprócz kościołów zachowały się barokowe zabudowania klasztorne - których część przeznaczono na małe muzeum, ogród i browar – wciąż czynny i dobrze znany w okolicach.
Wnętrze kościoła św. Krzyża:
I kościół Wniebowzięcia:
A w środku anioły w wersji premium:
Barok wylewa się ze wszystkich kątów:
Klasztorne ogrody:
Klasztor został za czasów NRD oczywiście zsekularyzowany, jednak staraniem biskupa Görlitz w najbliższych dniach ma zostać znów zasiedlony przez wspólnotę zakonników z austriackiego opactwa cystersów w Heiligenkreuz.
Ze stolicy łużyckiego życia duchow(n)ego jedziemy do Eisenhüttenstadt – to zupełnie inny świat. Miasto właściwie powstało w latach 50-tych jako nowa struktura planistyczna na potrzeby klasy robotniczej kombinatu huty żelaza. Szlak rowerowy prowadzi co prawda przez starszą dzielnicę Fürstenberg, nad kanałem Odra-Szprewa, ale gdzieniegdzie straszą jednak pozostałości dawnej chluby socjalizmu.
I tak sobie pedałowaliśmy w stronę Frankfurtu. Na koniec – od Brieskow - było trochę pagórkowato, bo wjechaliśmy w Oderberge (Wzgórza Odrzańskie), za to pięknie się zjeżdżało długim odcinkiem do samiutkiego Frankfurtu.
Gdyby nie Uniwersytet Europejski Viadrina i Collegium Polonicum UAM w Słubicach, Frankfurt byłby pewnie dość nijakim enerdowskim miasteczkiem, jakich wiele. Mimo środka wakacji młodzieży z całego świata było multum – jak w licznych miastach uniwersyteckich lipiec i sierpień to czas tzw. szkół letnich – dwu-trzytygodniowych turnusów dla młodzieży akademickiej, których uczestnicy mogą podszlifować język, wiedzę, a także poznać kulturę, sztukę i atrakcje regionu. Na nocleg wybraliśmy sobie akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza, więc tym samym znaleźliśmy się w centrum życia towarzyskiego. O dziwo nocne imprezy nawet specjalnie nam nie przeszkadzały – całodzienna ponadstukilometrowa porcja tlenu, ruchu i słońca skutecznie nas znieczuliła, spaliśmy jak zabici.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Niedzielny ciepły poranek bez jednej chmurki zapowiadał, że będzie grzało, oj będzie! Gospodarz Gasthausu Sacro zaserwował nam śniadanko w ogrodzie – chrupiące bułeczki, pełen asortyment serów, wędlin, dżemików, jajo na twardo – do tego świeże owoce, warzywa i jogurt oraz pyszna, mocna kawa. Mniam, mniam!
O 9.15 zwarci i gotowi ruszamy w trasę, szlak biegnie koroną wału przeciwpowodziowego – a tu zajączek wyskoczy, a to bocian kroczy, a to jakieś sarnie uszy ciekawsko wystają ze zboża.
Po drodze prawie stuletnia, ale wciąż czynna elektrownia wodna w Griessen.
Generalnie Nysa jest rzeką dość uregulowaną, co kawałek można spotkać jazy i zapory – w większości poniemieckie. Mało jest fragmentów pozostawionych naturze. Woda brunatna i mętna, choć nurt wartki – widać, że po ostatnich deszczach niesie sporo błota z górnego odcinka. W niektórych miejscach proponowane są spływy pontonem, nawet widzieliśmy kilka grup po drodze. Ja tam chyba jednak wolę kajaki na czystszych i bardziej nieucywilizowanych rzekach.
I tak docieramy do Guben/Gubina, gdzie po polskiej stronie w Netto postanawiamy zrobić zakupy spożywcze na drogę. Świeże bułki, kabanosy i pasztet z soczewicy wydają mi się prowiantem treściwym, a zarazem w miarę odpornym na upał. Jeszcze chwila w parku po polskiej stronie, z widokiem na ładny ratusz i ruiny kościoła farnego,
potem objazd wyspy Teatralnej między dwiema odnogami Nysy:
i rundka po niemieckiej części miasta. Guben ma bardzo przestronny i zadbany rynek, na którym stara substancja budowlana w dość udany sposób łączy się z nową – miasto robi dobre wrażenie.
Szlak prowadzi malowniczą dróżką wśród zieleni nad kanałem, cień daje przyjemne wytchnienie w upale. Wkrótce jednak zaczynają nas straszyć z bilbordów jakieś spreparowane truposze – ach, tak – jesteśmy wszak tuż przy fabryce plastynatów Gunthera von Hagensa! Jak kto lubi, to może sobie pozwiedzać ekspozycję w Plastinarium, czynną od piątku do niedzieli. Na wyjeździe z Guben załapaliśmy się jeszcze na bramkę liczącą rowerzystów na szlaku i ankieterów, którzy szczegółowo wypytali nas skąd dokąd jedziemy, jak zorganizowaliśmy wyprawę i jakie mamy preferencje ;-). W nagrodę dostaliśmy trochę materiałów kartograficzno-informacyjnych.
Z Guben już niedaleko do Ratzdorfu – wioski, w której Nysa wpada do Odry. Wciąż żywa jest tam (i nie tylko tam) pamięć o powodzi w 1997 roku, wskutek której wiele miejscowości bardzo ucierpiało. Charakter i kolor rzeki bardzo się zmieniają – zamiast brunatnej wstęgi mamy teraz po prawej błękitne, szerokie rozlewiska.
Szlak znów prowadzi wałem powodziowym, trochę zaskoczył nas pewien znak:
Między Ratzdorfem a Eisenhüttenstadt fragment szlaku jest zamknięty, objazd prowadzi przez Neuzelle, które i tak mieliśmy zamiar odwiedzić. Droga do klasztoru i miejscowości Neuzelle wygląda sielankowo, ale mieliśmy „w mordę wind”, żar lał się z nieba, bo to akurat była najgorętsza pora dnia – dał mi ten kawałek nieźle w kość.
Dojechawszy pod klasztor rzuciłam się na butelkę ciepłej wody mineralnej i powoli jakoś doszłam do siebie siedząc w chłodnym kościele. Cały pocysterski zespół klasztorny składa się obcenie z dwóch kościołów – ewangelickiego kościoła świętego Krzyża i katolickiego – pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, będącego znanym miejscem kultu i pielgrzymek na dolnych Łużycach. Szczególnie sławne są misteria pasyjne, odbywające się w Wielkim Poście. Oprócz kościołów zachowały się barokowe zabudowania klasztorne - których część przeznaczono na małe muzeum, ogród i browar – wciąż czynny i dobrze znany w okolicach.
Wnętrze kościoła św. Krzyża:
I kościół Wniebowzięcia:
A w środku anioły w wersji premium:
Barok wylewa się ze wszystkich kątów:
Klasztorne ogrody:
Klasztor został za czasów NRD oczywiście zsekularyzowany, jednak staraniem biskupa Görlitz w najbliższych dniach ma zostać znów zasiedlony przez wspólnotę zakonników z austriackiego opactwa cystersów w Heiligenkreuz.
Ze stolicy łużyckiego życia duchow(n)ego jedziemy do Eisenhüttenstadt – to zupełnie inny świat. Miasto właściwie powstało w latach 50-tych jako nowa struktura planistyczna na potrzeby klasy robotniczej kombinatu huty żelaza. Szlak rowerowy prowadzi co prawda przez starszą dzielnicę Fürstenberg, nad kanałem Odra-Szprewa, ale gdzieniegdzie straszą jednak pozostałości dawnej chluby socjalizmu.
I tak sobie pedałowaliśmy w stronę Frankfurtu. Na koniec – od Brieskow - było trochę pagórkowato, bo wjechaliśmy w Oderberge (Wzgórza Odrzańskie), za to pięknie się zjeżdżało długim odcinkiem do samiutkiego Frankfurtu.
Gdyby nie Uniwersytet Europejski Viadrina i Collegium Polonicum UAM w Słubicach, Frankfurt byłby pewnie dość nijakim enerdowskim miasteczkiem, jakich wiele. Mimo środka wakacji młodzieży z całego świata było multum – jak w licznych miastach uniwersyteckich lipiec i sierpień to czas tzw. szkół letnich – dwu-trzytygodniowych turnusów dla młodzieży akademickiej, których uczestnicy mogą podszlifować język, wiedzę, a także poznać kulturę, sztukę i atrakcje regionu. Na nocleg wybraliśmy sobie akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza, więc tym samym znaleźliśmy się w centrum życia towarzyskiego. O dziwo nocne imprezy nawet specjalnie nam nie przeszkadzały – całodzienna ponadstukilometrowa porcja tlenu, ruchu i słońca skutecznie nas znieczuliła, spaliśmy jak zabici.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
105.56 km (0.00 km teren), czas: 10:54 h, avg:9.68 km/h,
prędkość maks: 36.80 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odra – Nysa 2017: Dzień 1 – Zgorzelec-Forst
mapa wycieczki
Po treściwym hotelowym śniadanku w Zgorzelcu już o 8.45 byliśmy na szlaku. Miało być płasko, asfaltowo i nad rzeką, a tu pod górę i po bruku? No dobra, jak już wjechaliśmy na wzgórze, to widoki były faktycznie ładne.
W Ludwigsdorfie stoi sobie taki oto młyn na pieniążek – no cóż, pewnie remont kosztowny!
W Einsiedel jedziemy obok bardzo dużego parku rozrywki dla dzieci, a może i nie tylko dla dzieci? Wygląda jak gigantyczny plac zabaw i instalacja artystyczna z drewna i innych – raczej ekologicznych – materiałów. Przy parku działa również oryginalny hotel składający się z dziewięciu domków na drzewie, niektórych nawet całorocznych.
Dotarliśmy do ładnego, choć trochę sennego miasteczka Rothenburg, gdzie ulegliśmy pokusie …
Nieco pokrzepieni ruszyliśmy dalej mało ciekawym fragmentem szlaku wzdłuż szosy. Na szczęście droga rowerowa wkrótce odbiła w stronę Nysy i znów zrobiło się malowniczo.
W Przewozie odbiliśmy na chwilę na polską stronę, żeby uzupełnić zaopatrzenie w lokalnym sklepie, podjechaliśmy też pod Wieżę Głodową, w której do śmierci więziony był przez swojego brata, Jana II Żagańskiego, książe Baltazar. Brr, ponure to miejsce, raczej zaniedbane i emanuje złą energią.
Do Bad Muskau (Mużaków) szlak biegł to zbliżając, to oddalając się od Nysy, ale cały czas towarzyszyły nam sielskie i urokliwe widoki. Trochę wzniesień też sprawiało, że droga była urozmaicona. We znaki zaczął nam się dawać wzmagający się wiatr boczny i od czoła.
Na moście z Bad Muskau do Łęknicy spotkaliśmy dwóch młodych sympatycznych Niemców i nawzajem porobiliśmy sobie zdjęcia.
W parku i pałacu Mużakowskim już byliśmy dwa lata temu, ale z przyjemnością odwiedziliśmy ponownie to piękne miejsce, wpisane zresztą na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. W pałacu można obejrzeć wystawę poświęconą jego twórcy – księciu Pücklerowi i historii pałacu, jest też trochę malarstwa – głównie romantyczne landszafty z bliższych i dalszych okolic.
Na obiadek skręcamy na targowisko w Łęknicy, gdzie dobrze ukryte jest sympatyczne bistro Kompot & Café z równie sympatyczną obsługą, które też znaliśmy z poprzedniej wizyty w Mużakowie. Kotlety schabowe wielkości koła rowerowego – o dziwo – spałaszowaliśmy bez zająknięcia.
Początkowo planowaliśmy nocleg w Olszynie, ale tak dobrze nam się jechało, że postanowiliśmy jeszcze zaliczyć Forst i tam znaleźć sobie metę na spanie. Akurat zdążyliśmy na ostatnią godzinę otwarcia Wschodnioniemieckiego Ogrodu Różanego (Ostdeutscher Rosengarten). Rowery z całym ekwipunkiem zamknęliśmy w boksie przy wejściu, ponieważ różankę można zwiedzać jedynie pieszo. Ogród ładny, ale jakoś szału nie ma.
Wstęp wolny również dla rowerzystów jest natomiast do części parkowej, w której sercu znajduje się fontanna i rzeźba spragnionych lwów.
Do samego centrum Forst nie wjeżdżaliśmy, natomiast duże wrażenie zrobiło na nas kilka zniszczonych mostów na Nysie w kompletnej ruinie. Widać, że kiedyś miasto zajmowało oba brzegi Nysy, dziś po polskiej stronie tylko chaszcze, drzewa i dzicz.
W międzyczasie ogarnęliśmy sobie nocleg w Gasthofie Sacro, ok. 5 km na północ od Forst. Bardzo sympatyczna rodzinnie prowadzona gospoda, z knajpą pod starymi drzewami, gdzie pokrzepiliśmy się pysznym zimnym pilznerem Landskron i obfitą kolacją, chyba zasłużoną. Wyszedł nam całkiem ładny dystans dzienny, jechało się dobrze i pogoda dopisała.
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po treściwym hotelowym śniadanku w Zgorzelcu już o 8.45 byliśmy na szlaku. Miało być płasko, asfaltowo i nad rzeką, a tu pod górę i po bruku? No dobra, jak już wjechaliśmy na wzgórze, to widoki były faktycznie ładne.
W Ludwigsdorfie stoi sobie taki oto młyn na pieniążek – no cóż, pewnie remont kosztowny!
W Einsiedel jedziemy obok bardzo dużego parku rozrywki dla dzieci, a może i nie tylko dla dzieci? Wygląda jak gigantyczny plac zabaw i instalacja artystyczna z drewna i innych – raczej ekologicznych – materiałów. Przy parku działa również oryginalny hotel składający się z dziewięciu domków na drzewie, niektórych nawet całorocznych.
Dotarliśmy do ładnego, choć trochę sennego miasteczka Rothenburg, gdzie ulegliśmy pokusie …
Nieco pokrzepieni ruszyliśmy dalej mało ciekawym fragmentem szlaku wzdłuż szosy. Na szczęście droga rowerowa wkrótce odbiła w stronę Nysy i znów zrobiło się malowniczo.
W Przewozie odbiliśmy na chwilę na polską stronę, żeby uzupełnić zaopatrzenie w lokalnym sklepie, podjechaliśmy też pod Wieżę Głodową, w której do śmierci więziony był przez swojego brata, Jana II Żagańskiego, książe Baltazar. Brr, ponure to miejsce, raczej zaniedbane i emanuje złą energią.
Do Bad Muskau (Mużaków) szlak biegł to zbliżając, to oddalając się od Nysy, ale cały czas towarzyszyły nam sielskie i urokliwe widoki. Trochę wzniesień też sprawiało, że droga była urozmaicona. We znaki zaczął nam się dawać wzmagający się wiatr boczny i od czoła.
Na moście z Bad Muskau do Łęknicy spotkaliśmy dwóch młodych sympatycznych Niemców i nawzajem porobiliśmy sobie zdjęcia.
W parku i pałacu Mużakowskim już byliśmy dwa lata temu, ale z przyjemnością odwiedziliśmy ponownie to piękne miejsce, wpisane zresztą na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. W pałacu można obejrzeć wystawę poświęconą jego twórcy – księciu Pücklerowi i historii pałacu, jest też trochę malarstwa – głównie romantyczne landszafty z bliższych i dalszych okolic.
Na obiadek skręcamy na targowisko w Łęknicy, gdzie dobrze ukryte jest sympatyczne bistro Kompot & Café z równie sympatyczną obsługą, które też znaliśmy z poprzedniej wizyty w Mużakowie. Kotlety schabowe wielkości koła rowerowego – o dziwo – spałaszowaliśmy bez zająknięcia.
Początkowo planowaliśmy nocleg w Olszynie, ale tak dobrze nam się jechało, że postanowiliśmy jeszcze zaliczyć Forst i tam znaleźć sobie metę na spanie. Akurat zdążyliśmy na ostatnią godzinę otwarcia Wschodnioniemieckiego Ogrodu Różanego (Ostdeutscher Rosengarten). Rowery z całym ekwipunkiem zamknęliśmy w boksie przy wejściu, ponieważ różankę można zwiedzać jedynie pieszo. Ogród ładny, ale jakoś szału nie ma.
Wstęp wolny również dla rowerzystów jest natomiast do części parkowej, w której sercu znajduje się fontanna i rzeźba spragnionych lwów.
Do samego centrum Forst nie wjeżdżaliśmy, natomiast duże wrażenie zrobiło na nas kilka zniszczonych mostów na Nysie w kompletnej ruinie. Widać, że kiedyś miasto zajmowało oba brzegi Nysy, dziś po polskiej stronie tylko chaszcze, drzewa i dzicz.
W międzyczasie ogarnęliśmy sobie nocleg w Gasthofie Sacro, ok. 5 km na północ od Forst. Bardzo sympatyczna rodzinnie prowadzona gospoda, z knajpą pod starymi drzewami, gdzie pokrzepiliśmy się pysznym zimnym pilznerem Landskron i obfitą kolacją, chyba zasłużoną. Wyszedł nam całkiem ładny dystans dzienny, jechało się dobrze i pogoda dopisała.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
112.76 km (0.00 km teren), czas: 11:05 h, avg:10.17 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odra – Nysa 2017: Dzień 0 – dojazd do Zgorzelca
Przygotowania do naszej pierwszej kilkudniowej wycieczki z
sakwami zaczęły się w zasadzie w zeszłym roku, kiedy to zrobiliśmy kawałek Oder-Neiße-Radweg od Mescherin do Criewen i tak
nam się spodobało, że postanowiliśmy wrócić na szlak na dłużej. Wtedy
też kupiliśmy w dyrekcji Parku Narodowego Dolna Odra w Criewen mapę rowerową Leporello
całej trasy. Laminowana mapa harmonijkowa towarzyszyła nam rzeczywiście przez
całą wyprawę i okazała się bardzo pożyteczna – poręcznie składana, trwała, oferująca
esencję wiadomości krajoznawczych i logistycznych. Dobrze zainwestowane 9 euro.
W międzyczasie doczytałam kilka relacji, również Misiacza na bikestats, oraz opisów szlaku, m.in. na oficjalnej stronie internetowej i tak zaczęła nam się klarować koncepcja wycieczki. Pierwszy – karkonoski – etap szlaku odpuściłam sobie po zobaczeniu profilu wysokościowego. Całodzienna jazda górska z bagażem to stanowczo NIE DLA MNIE, co to to nie! Zdecydowaliśmy się zacząć w Zgorzelcu – ze względu na w miarę dogodny dojazd pociągiem ze Szczecina. Do wyboru mieliśmy dwa połączenia – 5.58 z przesiadką we Wrocławiu i 11.16 z przesiadką w Zielonej Górze. Początkowo planowaliśmy wyruszyć środa-czwartek, ale pogoda skutecznie zrewidowała nasze zamiary i ostatecznie we wtorek kupiliśmy bilety na piątek. Na pociąg poranny już nie było biletów rowerowych, tak więc pozostał nam wariant TLK „ Nautilius” przez Zieloną Górę i dobrze, bo dzięki temu mogliśmy spokojnie sobie dojechać rowerami z Tanowa na dworzec Szczecin Główny.
W piątek rano obudziła nas burza i ulewa – no cóż, dawno nie padało! Ale koło 9.00 lać już przestało, więc pod ponurą chmurą, ale z uśmiechem na twarzy wyruszyliśmy z Darkiem w drogę. Przy okazji była to też dla mnie pierwsza przymiarka do jazdy z nowymi sakwami – zdecydowałam się na model a la dwa zawijane wodoodporne wory żeglarskie. Nawet wygodnie się je mocowało i z nich korzystało, a na bagażniku zmieścił się jeszcze mały plecaczek z podręcznymi drobiazgami przymocowany linką.
Na dworzec dotarliśmy 10.30, rowery elegancko zwieźliśmy windą na peron i na tyle by było tej elegancji, bo wkrótce okazało się, że w pierwszym wagonie, na który mieliśmy bilety, już nie ma miejsca na rowery. Konduktor kazał nam iść do ostatniego wagonu, tyle że pociąg z miejscówkami i co trochę musieliśmy się przesiadać z jednego przedziału do drugiego.
W Zielonej Górze mieliśmy ponad godzinę przerwy, więc - aby już poczuć turystyczne klimaty – zjedliśmy całkiem dobry obiad w barze „Turysta” koło dworca. Dwie nakarmione osoby za jedyne 16 złotych, żyć nie umierać! W szynobusie z Zielonej Góry do Zgorzelca miejsca na rowery było dość, nawet pasy do mocowania się znalazły i już wreszcie nikt nas nie przeganiał.
Dotarliśmy do Zgorzelca po osiemnastej, do naszego hoteliku przy bulwarach nad Nysą mieliśmy ok. 3 km, więc jeszcze przejechaliśmy się przez polską część miasta.
W hoteliku sporo sakwiarzy, między innymi para niemieckich pielgrzymów rowerowych z muszlą Jakubową przy sakwach, w drodze do Santiago de Compostela, bo miasto leży również na takim szlaku.
Niestety hotel nie dysponował przechowalnią i sprzęt trzeba było wnieść na piętro i zostawić na klatce schodowej. Uff, dobrze że Darek wniósł.
Wieczorem poszliśmy na spacer na niemiecką starówkę. Przy moście odnaleźliśmy Oder-Neiße-Radweg:
ze wzgórza przy kościele św. Piotra podziwialiśmy panoramę miasta mieszanej urody:
Görlitz ma ładny rynek i sporo uroczych barokowych kamieniczek.
Szwendając się po starym mieście natknęliśmy się na zaułek o intrygującej nazwie „Verrätergasse” (uliczka zdrajców) – rzeczywiście chodziło o spisek zgorzeleckich sukienników, którzy w XVI wieku nie chcieli być wcieleni do regimentu miejskiego i spotykali się w tym miejscu szykując powstanie. Spisek jednak wyszedł na jaw, a sprawcy przykładnie ukarani – straceniem, torturami, albo w najlepszym razie wygnaniem z miasta.
Wieczór zakończyliśmy nastrojową kolacją przy bulwarach Nyskich.
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W międzyczasie doczytałam kilka relacji, również Misiacza na bikestats, oraz opisów szlaku, m.in. na oficjalnej stronie internetowej i tak zaczęła nam się klarować koncepcja wycieczki. Pierwszy – karkonoski – etap szlaku odpuściłam sobie po zobaczeniu profilu wysokościowego. Całodzienna jazda górska z bagażem to stanowczo NIE DLA MNIE, co to to nie! Zdecydowaliśmy się zacząć w Zgorzelcu – ze względu na w miarę dogodny dojazd pociągiem ze Szczecina. Do wyboru mieliśmy dwa połączenia – 5.58 z przesiadką we Wrocławiu i 11.16 z przesiadką w Zielonej Górze. Początkowo planowaliśmy wyruszyć środa-czwartek, ale pogoda skutecznie zrewidowała nasze zamiary i ostatecznie we wtorek kupiliśmy bilety na piątek. Na pociąg poranny już nie było biletów rowerowych, tak więc pozostał nam wariant TLK „ Nautilius” przez Zieloną Górę i dobrze, bo dzięki temu mogliśmy spokojnie sobie dojechać rowerami z Tanowa na dworzec Szczecin Główny.
W piątek rano obudziła nas burza i ulewa – no cóż, dawno nie padało! Ale koło 9.00 lać już przestało, więc pod ponurą chmurą, ale z uśmiechem na twarzy wyruszyliśmy z Darkiem w drogę. Przy okazji była to też dla mnie pierwsza przymiarka do jazdy z nowymi sakwami – zdecydowałam się na model a la dwa zawijane wodoodporne wory żeglarskie. Nawet wygodnie się je mocowało i z nich korzystało, a na bagażniku zmieścił się jeszcze mały plecaczek z podręcznymi drobiazgami przymocowany linką.
Na dworzec dotarliśmy 10.30, rowery elegancko zwieźliśmy windą na peron i na tyle by było tej elegancji, bo wkrótce okazało się, że w pierwszym wagonie, na który mieliśmy bilety, już nie ma miejsca na rowery. Konduktor kazał nam iść do ostatniego wagonu, tyle że pociąg z miejscówkami i co trochę musieliśmy się przesiadać z jednego przedziału do drugiego.
W Zielonej Górze mieliśmy ponad godzinę przerwy, więc - aby już poczuć turystyczne klimaty – zjedliśmy całkiem dobry obiad w barze „Turysta” koło dworca. Dwie nakarmione osoby za jedyne 16 złotych, żyć nie umierać! W szynobusie z Zielonej Góry do Zgorzelca miejsca na rowery było dość, nawet pasy do mocowania się znalazły i już wreszcie nikt nas nie przeganiał.
Dotarliśmy do Zgorzelca po osiemnastej, do naszego hoteliku przy bulwarach nad Nysą mieliśmy ok. 3 km, więc jeszcze przejechaliśmy się przez polską część miasta.
W hoteliku sporo sakwiarzy, między innymi para niemieckich pielgrzymów rowerowych z muszlą Jakubową przy sakwach, w drodze do Santiago de Compostela, bo miasto leży również na takim szlaku.
Niestety hotel nie dysponował przechowalnią i sprzęt trzeba było wnieść na piętro i zostawić na klatce schodowej. Uff, dobrze że Darek wniósł.
Wieczorem poszliśmy na spacer na niemiecką starówkę. Przy moście odnaleźliśmy Oder-Neiße-Radweg:
ze wzgórza przy kościele św. Piotra podziwialiśmy panoramę miasta mieszanej urody:
Görlitz ma ładny rynek i sporo uroczych barokowych kamieniczek.
Szwendając się po starym mieście natknęliśmy się na zaułek o intrygującej nazwie „Verrätergasse” (uliczka zdrajców) – rzeczywiście chodziło o spisek zgorzeleckich sukienników, którzy w XVI wieku nie chcieli być wcieleni do regimentu miejskiego i spotykali się w tym miejscu szykując powstanie. Spisek jednak wyszedł na jaw, a sprawcy przykładnie ukarani – straceniem, torturami, albo w najlepszym razie wygnaniem z miasta.
Wieczór zakończyliśmy nastrojową kolacją przy bulwarach Nyskich.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
20.00 km (0.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:13.33 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
nad Korytnicę
Sobota, 22 lipca 2017 | dodano: 24.07.2017Kategoria koło Dominikowa
mapa wycieczki
Z ostatnich ośmiu dni połowę spędziłam w kajaku (Obra i Drawa), ćwicząc raczej górne partie swojej osoby. Poza tym przyjechała rodzina, więc nie było specjalnie czasu na przejażdżki rowerowe.
Ale - aby całkiem mi dolna połowa nie zardzewiała - w sobotę wieczorem zrobiłam w towarzystwie bratanka męża małe kółko z Dominikowa do Nowej Korytnicy i z powrotem. Po upalnym dniu niebo mocno zaciągnęło się chmurami, ale udało się wrócić przed burzą i ulewą. Oprócz leśniczego z Nowej Korytnicy w terenówce i dwóch zajęcy nie spotkaliśmy przez 20 km żywej duszy.
Widok z mostu na Korytnicy na rzekę:
i na drogę do osady Nowa Korytnica:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z ostatnich ośmiu dni połowę spędziłam w kajaku (Obra i Drawa), ćwicząc raczej górne partie swojej osoby. Poza tym przyjechała rodzina, więc nie było specjalnie czasu na przejażdżki rowerowe.
Ale - aby całkiem mi dolna połowa nie zardzewiała - w sobotę wieczorem zrobiłam w towarzystwie bratanka męża małe kółko z Dominikowa do Nowej Korytnicy i z powrotem. Po upalnym dniu niebo mocno zaciągnęło się chmurami, ale udało się wrócić przed burzą i ulewą. Oprócz leśniczego z Nowej Korytnicy w terenówce i dwóch zajęcy nie spotkaliśmy przez 20 km żywej duszy.
Widok z mostu na Korytnicy na rzekę:
i na drogę do osady Nowa Korytnica:
Rower:rower działkowy
Dane wycieczki:
20.30 km (10.00 km teren), czas: 01:17 h, avg:15.82 km/h,
prędkość maks: 27.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
wzdłuż Gunicy - Jasienica-Tatynia-Tanowo
Czwartek, 13 lipca 2017 | dodano: 13.07.2017Kategoria koło domu
Korzystając ze słonecznej (choć chłodnej i wietrznej pogody) wybrałam się na wieczorną rundkę najpierw szutrówką przez las do leśniczówki Turznica, a stamtąd do Jasienicy i wzdłuż Gunicy nad Roztokę Odrzańską. Droga biegnie ulicą Wodną w Jasienicy, a potem drogą gruntową wzdłuż wału przeciwpowodziowego, aż do terminalu (?) gazowego z małą żwirową plażą nad Roztoką Odrzańską. Gdzie nie gdzie mniejsze lub większe kałuże, w jednym miejscu woda nawet trochę przelała się z rzeki na drogę - tak wysoki jest jej stan.
Nasze rowerki na wale przeciwpowodziowym:
I urokliwy kościół z muru pruskiego w Tatyni, też nad Gunicą. Kiedyś byliśmy w środku, wystrój wnętrza zaskoczył nas swoją surowością.
I jeszcze bociany z Tatyni. Chyba młodzież, bo miały czarne dzióbki:
PS. Czy jakaś dobra dusza mogłaby mi podpowiedzieć łopatologicznie (może być na priv), jak zrobić odnośnik do mapy endomondo? Może to nie za dobrze o mnie świadczy, ale niestety nie wiem, skąd mam wziąć kod html, żeby go wkleić.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nasze rowerki na wale przeciwpowodziowym:
I urokliwy kościół z muru pruskiego w Tatyni, też nad Gunicą. Kiedyś byliśmy w środku, wystrój wnętrza zaskoczył nas swoją surowością.
I jeszcze bociany z Tatyni. Chyba młodzież, bo miały czarne dzióbki:
PS. Czy jakaś dobra dusza mogłaby mi podpowiedzieć łopatologicznie (może być na priv), jak zrobić odnośnik do mapy endomondo? Może to nie za dobrze o mnie świadczy, ale niestety nie wiem, skąd mam wziąć kod html, żeby go wkleić.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
28.50 km (0.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:16.93 km/h,
prędkość maks: 26.80 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Polic - do zabytkowej fabryki
Wtorek, 11 lipca 2017 | dodano: 12.07.2017Kategoria koło domu
Wczoraj znów tylko krótka rundka, ale za to ciekawa turystycznie. Trochę mnie zainspirowała fotka jotka i jotwu sprzed dwóch tygodni i wybraliśmy się z Moniką i Darkiem rowerami pozwiedzać dawną fabryki benzyny syntetycznej w Policach.
Młyn węglowy:
Ruiny elektrowni węglowej:
Stalaktyty:
I graffiti wewnątrz silosów:
Krótko po naszym powrocie do domu naszła czarna chmura, a gwałtowna ulewa skutecznie wygoniła nas z tarasu.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Młyn węglowy:
Ruiny elektrowni węglowej:
Stalaktyty:
I graffiti wewnątrz silosów:
Krótko po naszym powrocie do domu naszła czarna chmura, a gwałtowna ulewa skutecznie wygoniła nas z tarasu.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
16.20 km (2.00 km teren), czas: 01:22 h, avg:11.85 km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Sówki na rybkę
Niedziela, 9 lipca 2017 | dodano: 10.07.2017Kategoria koło Dominikowa
Ostatnie trzy dni spędziłam na działce. Piątek i sobotę niestety przy laptopie, za to w niedzielę przy pracach ogrodowych, przeglądaniu sprzętu turystycznego, wybraliśmy się też z Darkiem na małą przejażdżkę rowerami. Zachciało się nam rybki na obiad, więc odwiedziliśmy bar w Sówce, nad Korytnicą, w którym można zjeść między innymi dobrą zupę rybną i pstrąga prosto ze stawu hodowlanego.
Najpierw jechaliśmy szosą w stronę Bogdanki, z takimi pięknymi widokami na łąkę:
Następnie skręciliśmy w drogę gruntową, żeby po krótkiej chwili przekroczyć mostek nad Słopicą.
Droga czasem piaszczysta, czasem ubita, miejscami położone ażurowe płyty, przy dojeździe do osady resztki bruku:
Sama osada to dwa gospodarstwa, pole biwakowe dla kajakarzy i właśnie bar Sówka nad Korytnicą:
Przy smażonym pstrągu przyglądaliśmy się i przysłuchiwaliśmy kajakarzom, którzy w Sówce kończyli spływ. Jak dobrze pójdzie, to i my za tydzień zamienimy rower na kajak. Wycieczkę zakończyliśmy zaglądając nad jezioro Dominikowskie, gdzie nad wodą odpoczywało nawet sporo plażowiczów i amatorów kąpieli:
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Najpierw jechaliśmy szosą w stronę Bogdanki, z takimi pięknymi widokami na łąkę:
Następnie skręciliśmy w drogę gruntową, żeby po krótkiej chwili przekroczyć mostek nad Słopicą.
Droga czasem piaszczysta, czasem ubita, miejscami położone ażurowe płyty, przy dojeździe do osady resztki bruku:
Sama osada to dwa gospodarstwa, pole biwakowe dla kajakarzy i właśnie bar Sówka nad Korytnicą:
Przy smażonym pstrągu przyglądaliśmy się i przysłuchiwaliśmy kajakarzom, którzy w Sówce kończyli spływ. Jak dobrze pójdzie, to i my za tydzień zamienimy rower na kajak. Wycieczkę zakończyliśmy zaglądając nad jezioro Dominikowskie, gdzie nad wodą odpoczywało nawet sporo plażowiczów i amatorów kąpieli:
Rower:rower działkowy
Dane wycieczki:
20.60 km (4.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:13.43 km/h,
prędkość maks: 26.75 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
do Polic i do pracy
Czwartek, 6 lipca 2017 | dodano: 06.07.2017Kategoria koło domu, do pracy / z pracy
Dzisiejsza jazda o nietypowej dla mnie porze, bo przed południem. Późniejszym rankiem wyruszyłam do Polic pozałatwiać sprawy - zakupy w Jysku, krawcowa i optyk. Wymyśliłam sobie, że do Szczecina tym razem pojadę przez Siedlice i Leśno Górne i skrótem przez las. Nie za bardzo miałam w pamięci, że to taki długi podjazd, więc trochę sobie dałam do pieca przy tej okazji.
W Leśnie Górnym odbiłam szlakiem do Dębu Bogusława X - błoto, kałuże i wykroty. Nawet nie było na kogo ponarzekać - sama sobie wybrałam taką drogę. A dąb - jakby na przekór - suchy jak wiór.
Brukiem i szosą wdrapałam się chyba na najwyższy punkt na końcu Warszewa, za to stamtąd pięęękny zjazd - zatrzymałam się na Krasińskiego. Po drodze zgubiłam niestety ulubioną turkusową bluzę - musiała gdzieś wypaść z koszyka na wybojach albo w czasie zjazdu, no trudno ... Powrót z pracy, po południu, trasą przez Jasne Błonia i Głębokie. Na pocieszenie zatrzymałam się na lody przy Teatrze Letnim - akurat trafiłam na próbę Apocalyptyki przed dzisiejszym wieczornym koncertem.
Mapki dzisiaj nie zamieszczam, bo zapomniałam wyłączyć Endomondo przed wyjazdem autem na działkę. Brawo ja.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W Leśnie Górnym odbiłam szlakiem do Dębu Bogusława X - błoto, kałuże i wykroty. Nawet nie było na kogo ponarzekać - sama sobie wybrałam taką drogę. A dąb - jakby na przekór - suchy jak wiór.
Brukiem i szosą wdrapałam się chyba na najwyższy punkt na końcu Warszewa, za to stamtąd pięęękny zjazd - zatrzymałam się na Krasińskiego. Po drodze zgubiłam niestety ulubioną turkusową bluzę - musiała gdzieś wypaść z koszyka na wybojach albo w czasie zjazdu, no trudno ... Powrót z pracy, po południu, trasą przez Jasne Błonia i Głębokie. Na pocieszenie zatrzymałam się na lody przy Teatrze Letnim - akurat trafiłam na próbę Apocalyptyki przed dzisiejszym wieczornym koncertem.
Mapki dzisiaj nie zamieszczam, bo zapomniałam wyłączyć Endomondo przed wyjazdem autem na działkę. Brawo ja.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
41.50 km (0.00 km teren), czas: 02:45 h, avg:15.09 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Świdwie-Stolec-Dobra-Tanowo
Środa, 5 lipca 2017 | dodano: 05.07.2017Kategoria koło domu
Wieczorna przejażdżka rekreacyjna po okolicznych wioskach. Tym razem słonecznie, choć wciąż raczej rześko. W Gunicy przy Świdwiu wciąż wysoki stan wody:
Na wieży obserwacyjnej przy jeziorze obserwowaliśmy parę ptaszków, które pracowicie ulepiły gniazdo pod dachem. Nie wiem, czy to jakiś gatunek jaskółek, może Janusz (jotwu) będzie wiedział?
Niedawno widzieliśmy w tym miejscu podobne gniazdo, które spadło i porozbijane jajeczka. Mam nadzieję, że pechowe ptaszki tym razem dochowają się potomstwa.
Ośrodek edukacji leśnej w Bolkowie nad Świdwiem:
Właściciele pałacu w Stolcu zmieniają się co parę lat, a obiekt niestety wciąż nie ma szczęścia do dobrego gospodarza. Przykro patrzeć, jak niszczeje.
Fantazyjne chmury nad jeziorem Stolsko:
I wieczorne zorze nad domami w Sławoszewie:
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na wieży obserwacyjnej przy jeziorze obserwowaliśmy parę ptaszków, które pracowicie ulepiły gniazdo pod dachem. Nie wiem, czy to jakiś gatunek jaskółek, może Janusz (jotwu) będzie wiedział?
Niedawno widzieliśmy w tym miejscu podobne gniazdo, które spadło i porozbijane jajeczka. Mam nadzieję, że pechowe ptaszki tym razem dochowają się potomstwa.
Ośrodek edukacji leśnej w Bolkowie nad Świdwiem:
Właściciele pałacu w Stolcu zmieniają się co parę lat, a obiekt niestety wciąż nie ma szczęścia do dobrego gospodarza. Przykro patrzeć, jak niszczeje.
Fantazyjne chmury nad jeziorem Stolsko:
I wieczorne zorze nad domami w Sławoszewie:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
34.20 km (9.00 km teren), czas: 02:15 h, avg:15.20 km/h,
prędkość maks: 29.77 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)