- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2017
Dystans całkowity: | 428.40 km (w terenie 26.00 km; 6.07%) |
Czas w ruchu: | 46:09 |
Średnia prędkość: | 9.28 km/h |
Maksymalna prędkość: | 37.60 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 71.40 km i 7h 41m |
Więcej statystyk |
Rugia 2017: Dzień 3 - Putbus – Lauterbach – Groß Schoritz – Garz
Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 | dodano: 02.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie objazd południowej części wyspy. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu na obrzeżach Putbus, przy drodze do Gremmin. Miasteczko jest inne, niż pozostałe na wyspie – klasycystyczne, kamieniczki w eleganckiej bieli, założone w pierwszej połowie XIX wieku według przemyślanej koncepcji architektonicznej, czytelnej po dziś dzień.
Kamieniczki w Putbus:
Sercem miasta jest rozległy park pałacowy z oranżerią i kilkoma pomniejszymi budynkami. W parku piękne i stare okazy drzew. Dawny pałac książęcy niestety nie zachował się do obecnych czasów.
Oranżeria od frontu i od strony ogrodu:
W parku. Na drugim zdjęciu – czapla biała:
Niespełna dwa kilometry dzielą Putbus od wód Zatoki Rugijskiej. Postanowiliśmy pojechać wybrzeżem w kierunku wschodnim, aby dotrzeć w okolice Groß Stresow, skąd zawróciliśmy pierwszego dnia naszej wyprawy. Droga biegnie malowniczo, przy samym brzegu, a po prawej stronie mamy widok na wyspę Vilm:
Docieramy do mariny w Lauterbach:
i do hotelu Badehaus Goor, położonego nieopodal w malowniczym parku na cyplu:
Jesteśmy dokładnie naprzeciwko niewielkiej wyspy Vilm. Na tę wysepkę o kształcie udka od kurczaka można dopłynąć tylko stateczkiem wycieczkowym, gdyż jest tam rezerwat ścisły:
Przed Groß Stresow zawracamy i nieco zmienioną trasą ponownie kierujemy się w stronę Lauterbach i dalej odbijamy od Rügen Rundweg w boczne dróżki wzdłuż wybrzeża. Brak tu szerokich, piaszczystych plaż i nadmorskiej infrastruktury, ale można przyjemnie odpocząć przy trawiastych albo żwirkowych naturalnych zatoczkach.
Za Neukamp zaczynają się typowo rolnicze pagórkowate okolice, a droga odchodzi nieco od linii brzegowej. Znajdujemy sobie jednak uroczą zatoczkę na mały piknik i – choć nie mieliśmy tego w planach – nawet na orzeźwiającą kąpiel w wodach zatoki. Jesteśmy zupełnie sami, tylko w towarzystwie małych meduz, rewelacja ...
W Silmenitz wracamy na Rügen Rundweg i zmierzamy jeszcze do Groß Schoritz, żeby zobaczyć dwór, w którym urodził się wybitny, choć kontrowersyjny pisarz Ernst Moritz Arndt, będący do niedawna patronem Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dwór w remoncie, ale zajrzałam do środka.
W pobliskim Garz znajduje się muzeum Arndta, ale – jako że był poniedziałek – muzeum było zamknięte:
Garz jest najstarszym miastem na Rugii. Już w XII wieku istniał tu gród słowiański, a na początku XIV wieku zyskał prawa miejskie. Dziś jednak miasteczko jest jednak raczej nijakie, nawet zabytkowy kościół św. Piotra jest zamknięty na głucho. Pozostał nam spacer po zabytkowym, przykościelnym cmentarzyku, na którym zachowały się nagrobki jeszcze z XVIII wieku.
Generalnie południe Rugii to tereny rolnicze, z tradycjami ziemiańskimi, o których świadczą liczne dwory i pałacyki, które spotkać można prawie w wielu miejscowościach, również przy szlaku rowerowym. Ich wielkość i wystrój są zróżnicowane, w zależności od gustu i zasobności dawnych właścicieli. Można znaleźć i takie cuda, na widok których człowieka po prostu zatyka.
Pałacyk w Karnitz:
Szlak Rügen Rundweg między Garz a Putbus biegnie głównie w lesie, trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Jedzie się więc albo nasypem, albo w wąwozie. Brak tutaj spektakularnych widoków i wzniesień terenu, ale za to jedzie się wygodnie i wśród soczystej zieleni. Krótko po 18.00 docieramy na parking Putbus, skąd - po zrobieniu drobnych zakupów w Netto – wyruszyliśmy samochodem w powrotną podróż do domu.
Rugię na rower polecamy gorąco. Dojazd ze Szczecina – czy to samochodem, czy pociągiem do Stralsundu jest wygodny i niedługi, a na miejscu czeka na rowerzystów przyjazna infrastruktura i zróżnicowane trasy. Zarówno dla wielbicieli pięknych pejzaży jak i miłośników historii i zabytków.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie objazd południowej części wyspy. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu na obrzeżach Putbus, przy drodze do Gremmin. Miasteczko jest inne, niż pozostałe na wyspie – klasycystyczne, kamieniczki w eleganckiej bieli, założone w pierwszej połowie XIX wieku według przemyślanej koncepcji architektonicznej, czytelnej po dziś dzień.
Kamieniczki w Putbus:
Sercem miasta jest rozległy park pałacowy z oranżerią i kilkoma pomniejszymi budynkami. W parku piękne i stare okazy drzew. Dawny pałac książęcy niestety nie zachował się do obecnych czasów.
Oranżeria od frontu i od strony ogrodu:
W parku. Na drugim zdjęciu – czapla biała:
Niespełna dwa kilometry dzielą Putbus od wód Zatoki Rugijskiej. Postanowiliśmy pojechać wybrzeżem w kierunku wschodnim, aby dotrzeć w okolice Groß Stresow, skąd zawróciliśmy pierwszego dnia naszej wyprawy. Droga biegnie malowniczo, przy samym brzegu, a po prawej stronie mamy widok na wyspę Vilm:
Docieramy do mariny w Lauterbach:
i do hotelu Badehaus Goor, położonego nieopodal w malowniczym parku na cyplu:
Jesteśmy dokładnie naprzeciwko niewielkiej wyspy Vilm. Na tę wysepkę o kształcie udka od kurczaka można dopłynąć tylko stateczkiem wycieczkowym, gdyż jest tam rezerwat ścisły:
Przed Groß Stresow zawracamy i nieco zmienioną trasą ponownie kierujemy się w stronę Lauterbach i dalej odbijamy od Rügen Rundweg w boczne dróżki wzdłuż wybrzeża. Brak tu szerokich, piaszczystych plaż i nadmorskiej infrastruktury, ale można przyjemnie odpocząć przy trawiastych albo żwirkowych naturalnych zatoczkach.
Za Neukamp zaczynają się typowo rolnicze pagórkowate okolice, a droga odchodzi nieco od linii brzegowej. Znajdujemy sobie jednak uroczą zatoczkę na mały piknik i – choć nie mieliśmy tego w planach – nawet na orzeźwiającą kąpiel w wodach zatoki. Jesteśmy zupełnie sami, tylko w towarzystwie małych meduz, rewelacja ...
W Silmenitz wracamy na Rügen Rundweg i zmierzamy jeszcze do Groß Schoritz, żeby zobaczyć dwór, w którym urodził się wybitny, choć kontrowersyjny pisarz Ernst Moritz Arndt, będący do niedawna patronem Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dwór w remoncie, ale zajrzałam do środka.
W pobliskim Garz znajduje się muzeum Arndta, ale – jako że był poniedziałek – muzeum było zamknięte:
Garz jest najstarszym miastem na Rugii. Już w XII wieku istniał tu gród słowiański, a na początku XIV wieku zyskał prawa miejskie. Dziś jednak miasteczko jest jednak raczej nijakie, nawet zabytkowy kościół św. Piotra jest zamknięty na głucho. Pozostał nam spacer po zabytkowym, przykościelnym cmentarzyku, na którym zachowały się nagrobki jeszcze z XVIII wieku.
Generalnie południe Rugii to tereny rolnicze, z tradycjami ziemiańskimi, o których świadczą liczne dwory i pałacyki, które spotkać można prawie w wielu miejscowościach, również przy szlaku rowerowym. Ich wielkość i wystrój są zróżnicowane, w zależności od gustu i zasobności dawnych właścicieli. Można znaleźć i takie cuda, na widok których człowieka po prostu zatyka.
Pałacyk w Karnitz:
Szlak Rügen Rundweg między Garz a Putbus biegnie głównie w lesie, trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Jedzie się więc albo nasypem, albo w wąwozie. Brak tutaj spektakularnych widoków i wzniesień terenu, ale za to jedzie się wygodnie i wśród soczystej zieleni. Krótko po 18.00 docieramy na parking Putbus, skąd - po zrobieniu drobnych zakupów w Netto – wyruszyliśmy samochodem w powrotną podróż do domu.
Rugię na rower polecamy gorąco. Dojazd ze Szczecina – czy to samochodem, czy pociągiem do Stralsundu jest wygodny i niedługi, a na miejscu czeka na rowerzystów przyjazna infrastruktura i zróżnicowane trasy. Zarówno dla wielbicieli pięknych pejzaży jak i miłośników historii i zabytków.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
62.20 km (0.00 km teren), czas: 09:03 h, avg:6.87 km/h,
prędkość maks: 37.60 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugia 2017: Dzień 2 - Bergen - Schaprode - Kap Arkona - Jasmund
Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
114.60 km (0.00 km teren), czas: 12:41 h, avg:9.04 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugia 2017: Dzień 1 - Prora - Sellin- Mönchgut - Groß Stresow
Sobota, 26 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Rugię znałam do tej pory raczej od strony wody – dwa lata temu byliśmy na rejsie jachtem, zawijając po drodze do Sassnitz, Wiek i Altefähr. Już wtedy zwróciłam uwagę na dobrą infrastrukturę rowerową i pojawił się pomysł, żeby wrócić kiedyś i zwiedzić wyspę na dwóch kółkach.
Prognoza pogody na ubiegły weekend był całkiem dobra, miałam też możliwość wzięcia wolnego w poniedziałek, więc szybka decyzja – jedziemy z Darkiem na Rugię! Początkowo w planach mieliśmy objechanie wyspy trasą okrężną (Rügen Rundweg), liczącą niespełna 300 km, jednak rzut oka na kalendarz ferii w Meklemburgii, Brandenburgii i Berlinie oraz na dostępną bazę noclegową ostudził nasze zapały. We wszystkich trzech landach wakacje szkolne trwają – tak jak u nas – do 3 września, co w praktyce oznacza wysoki sezon, wysokie ceny i słabą dostępność kwater, zwłaszcza przy dobrej pogodzie i na weekend. Tak więc wybraliśmy opcję stacjonarną i we czwartek, 24 sierpnia, zarezerwowaliśmy przez internet dwuosobowy bungalow w małej wiosce Lubkow, pomiędzy Bergen a Prorą, ok. 2 km od Rügen Rundweg. Właścicielka okazała się bardzo sympatyczną osobą, ma jeszcze oprócz tego domku dwa apartamenty wakacyjne, ceny przystępne – jak na Rugię. Koszt dwóch noclegów za dwie osoby wyniósł 105 euro. Jedyny mankament to brak ścieżki rowerowej na odcinku między Prorą a Karow, więc pierwsze kilometry trzeba pokonać ruchliwą szosą, czego nie lubię.
W sobotę rano spakowaliśmy rowery na auto i o 7.00 wyruszyliśmy z domu.
Most na Rugię:
Po niespełna trzech godzinach jazdy byliśmy na miejscu, domek już na nas czekał, więc szybkie wypakowanie i przed 11.00 już byliśmy na rowerach, z zamiarem objechania południowego wschodu wyspy.
Nasz bungalow:
Pierwszą atrakcją na trasie jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego (Naturerbe-Zentrum) Prora wraz ze ścieżką turystyczną wśród koron drzew.
Wkrótce docieramy do samej Prory, znanej przede wszystkim z architektonicznego kolosa – kompleksu budynków zbudowanych w latach 30-tych XX wieku jako projekt KdF (Kraft durch Freude). Początkowo obiekt miał 4,5 km długości i miał pomieścić 20.000 wypoczywających Niemców, ale projektu nie ukończono. Część kolosa zburzono pod koniec wojny, pozostałe 2,5 km było wykorzystywane w czasach NRD przez wojsko, również Armię Czerwoną. Po zjednoczeniu Niemiec powstało schronisko młodzieżowe, potem również muzeum, a teraz większość obiektu sprzedano prywatnemu inwestorowi, który remontuje tę dość ponurą ruinę i sprzedaje na luksusowe apartamenty.
Muzeum i schronisko:
Wyremontowane apartamentowce:
A tak tu wyglądało w 2015 roku (i miejscami jeszcze wciąż wygląda):
Pomimo ciepłej i słonecznej pogody na plaży w Prorze raczej pustki:
Półtora kilometra dzieli Prorę od Ostseebad Binz – chyba najelegantszego kurortu na Rugii. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. Zamiast przytłaczającego ducha nazistowskiej architektury – luksusowe hotele, secesyjne wille, zadbana promenada i oczywiście molo:
Przy molo – jak i w wielu innych miejscach – z plakatu dobrotliwie spogląda na nas Angela „Mutti” Merkel. Wybory do Bundestagu już niebawem.
I jeszcze żwirowa plaża na południe od Binz.
Za nią brzeg jest wyższy, a na nim – w stronę Sellin rozciąga się duży kompleks leśny Granitz:
a w nim takie na przykład śródleśne jeziorka
i dojścia na malownicze klify.
Kto jedzie pierwszy raz przez Granitz może się trochę zdziwić, bo od czasu do czasu z oddali dobiega gromkie „Huuuuch! Huuuuch!”. Nie jest to lokalna fauna ani rugijscy wczasowicze, lecz … Szalony Roland (Rasender Roland) – spalinowa ciuchcia jeżdżąca na trasie Ostseebad Binz – Lauterbach Mole, którą zresztą sfotografowaliśmy wieczorem.
Na południowy wschód od Granitz, w niewielkiej odległości od siebie leżą trzy mniejsze kurorty: Sellin, Baabe i Göhren. Ostseebad Sellin jest nieco mniejszy niż Binz, za to ma ciekawe położenie na wzgórzach.
Molo i plaża w Sellin:
Park zdrojowy w Baabe:
Na półwyspie Mönchgut sceneria robi się bardziej sielska. Brak tu eleganckich kurortów, raczej wioski letniskowe, plaże są bardziej dzikie, za to można wypoczywać również z czworonogami.
Ostseebad Thiessow, na południowym cyplu półwyspu:
Droga do Klein Zicker i koniec trasy Rügen Rundweg:
Widoki z półwyspu Reddevitz – długiej, wąskiej „macki” lądu między zatokami Having i Hagensche Wiek:
W porcie Baabe nad zatoką odbywał się właśnie festyn – posililiśmy się więc matjasami z sałatką ziemniaczaną i Störtebeckerem, a następnie „promem” przeprawiliśmy się do Moritzdorfu. Prom to szumnie powiedziane – w poprzek kanału kursuje mała łódka wiosłowa, która za drobną opłatą zabiera pieszych i rowerzystów.
Żeglarskie klimaty w marinie Seedorf:
I pomnik Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, w Groß Stresow, który lądował tu w XVIII w. ze swoim wojskiem, aby uwolnić Rugię od okupacji duńskiej. Pomnik stał niegdyś na wysokiej kolumnie na obrzeżach Groß Stresow (teraz jest tam kopia), ale w trakcie transportu do renowacji porozbijał się, więc częściowo sztukowany oryginał stoi obecnie na placu w środku wioski.
Mieliśmy w planach dojechać do Putbus, ale zrobiło się już późno i zdecydowaliśmy się skręcić z Groß Stresow na północ, w kierunku naszego noclegu. O ile odcinek do Nistelitz był jeszcze jako taki, to z Nistelitz do Vierwitz jechaliśmy polną drogą – o tyle dobrze, że było jeszcze coś widać. Kawałek drogi z Vierwitz do Zirkow prowadził ścieżką rowerową, więc przy świetle czołówki i lampkach rowerowych jechało się w miarę. Ostatnie 3 km już całkiem po zmroku jechaliśmy starą, krzywą, brukowaną kocimi łbami aleją obsadzoną wielkimi bukami, więc ciemno jak okiem wykol – na szczęście ruchu żadnego nie było. Kto by zresztą jeździł taką drogą po nocy! Ale ciekawie było, na kwaterę dotarliśmy o 21.20, cali, zdrowi i ze wszystkim na miejscu.
Cdn.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugię znałam do tej pory raczej od strony wody – dwa lata temu byliśmy na rejsie jachtem, zawijając po drodze do Sassnitz, Wiek i Altefähr. Już wtedy zwróciłam uwagę na dobrą infrastrukturę rowerową i pojawił się pomysł, żeby wrócić kiedyś i zwiedzić wyspę na dwóch kółkach.
Prognoza pogody na ubiegły weekend był całkiem dobra, miałam też możliwość wzięcia wolnego w poniedziałek, więc szybka decyzja – jedziemy z Darkiem na Rugię! Początkowo w planach mieliśmy objechanie wyspy trasą okrężną (Rügen Rundweg), liczącą niespełna 300 km, jednak rzut oka na kalendarz ferii w Meklemburgii, Brandenburgii i Berlinie oraz na dostępną bazę noclegową ostudził nasze zapały. We wszystkich trzech landach wakacje szkolne trwają – tak jak u nas – do 3 września, co w praktyce oznacza wysoki sezon, wysokie ceny i słabą dostępność kwater, zwłaszcza przy dobrej pogodzie i na weekend. Tak więc wybraliśmy opcję stacjonarną i we czwartek, 24 sierpnia, zarezerwowaliśmy przez internet dwuosobowy bungalow w małej wiosce Lubkow, pomiędzy Bergen a Prorą, ok. 2 km od Rügen Rundweg. Właścicielka okazała się bardzo sympatyczną osobą, ma jeszcze oprócz tego domku dwa apartamenty wakacyjne, ceny przystępne – jak na Rugię. Koszt dwóch noclegów za dwie osoby wyniósł 105 euro. Jedyny mankament to brak ścieżki rowerowej na odcinku między Prorą a Karow, więc pierwsze kilometry trzeba pokonać ruchliwą szosą, czego nie lubię.
W sobotę rano spakowaliśmy rowery na auto i o 7.00 wyruszyliśmy z domu.
Most na Rugię:
Po niespełna trzech godzinach jazdy byliśmy na miejscu, domek już na nas czekał, więc szybkie wypakowanie i przed 11.00 już byliśmy na rowerach, z zamiarem objechania południowego wschodu wyspy.
Nasz bungalow:
Pierwszą atrakcją na trasie jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego (Naturerbe-Zentrum) Prora wraz ze ścieżką turystyczną wśród koron drzew.
Wkrótce docieramy do samej Prory, znanej przede wszystkim z architektonicznego kolosa – kompleksu budynków zbudowanych w latach 30-tych XX wieku jako projekt KdF (Kraft durch Freude). Początkowo obiekt miał 4,5 km długości i miał pomieścić 20.000 wypoczywających Niemców, ale projektu nie ukończono. Część kolosa zburzono pod koniec wojny, pozostałe 2,5 km było wykorzystywane w czasach NRD przez wojsko, również Armię Czerwoną. Po zjednoczeniu Niemiec powstało schronisko młodzieżowe, potem również muzeum, a teraz większość obiektu sprzedano prywatnemu inwestorowi, który remontuje tę dość ponurą ruinę i sprzedaje na luksusowe apartamenty.
Muzeum i schronisko:
Wyremontowane apartamentowce:
A tak tu wyglądało w 2015 roku (i miejscami jeszcze wciąż wygląda):
Pomimo ciepłej i słonecznej pogody na plaży w Prorze raczej pustki:
Półtora kilometra dzieli Prorę od Ostseebad Binz – chyba najelegantszego kurortu na Rugii. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. Zamiast przytłaczającego ducha nazistowskiej architektury – luksusowe hotele, secesyjne wille, zadbana promenada i oczywiście molo:
Przy molo – jak i w wielu innych miejscach – z plakatu dobrotliwie spogląda na nas Angela „Mutti” Merkel. Wybory do Bundestagu już niebawem.
I jeszcze żwirowa plaża na południe od Binz.
Za nią brzeg jest wyższy, a na nim – w stronę Sellin rozciąga się duży kompleks leśny Granitz:
a w nim takie na przykład śródleśne jeziorka
i dojścia na malownicze klify.
Kto jedzie pierwszy raz przez Granitz może się trochę zdziwić, bo od czasu do czasu z oddali dobiega gromkie „Huuuuch! Huuuuch!”. Nie jest to lokalna fauna ani rugijscy wczasowicze, lecz … Szalony Roland (Rasender Roland) – spalinowa ciuchcia jeżdżąca na trasie Ostseebad Binz – Lauterbach Mole, którą zresztą sfotografowaliśmy wieczorem.
Na południowy wschód od Granitz, w niewielkiej odległości od siebie leżą trzy mniejsze kurorty: Sellin, Baabe i Göhren. Ostseebad Sellin jest nieco mniejszy niż Binz, za to ma ciekawe położenie na wzgórzach.
Molo i plaża w Sellin:
Park zdrojowy w Baabe:
Na półwyspie Mönchgut sceneria robi się bardziej sielska. Brak tu eleganckich kurortów, raczej wioski letniskowe, plaże są bardziej dzikie, za to można wypoczywać również z czworonogami.
Ostseebad Thiessow, na południowym cyplu półwyspu:
Droga do Klein Zicker i koniec trasy Rügen Rundweg:
Widoki z półwyspu Reddevitz – długiej, wąskiej „macki” lądu między zatokami Having i Hagensche Wiek:
W porcie Baabe nad zatoką odbywał się właśnie festyn – posililiśmy się więc matjasami z sałatką ziemniaczaną i Störtebeckerem, a następnie „promem” przeprawiliśmy się do Moritzdorfu. Prom to szumnie powiedziane – w poprzek kanału kursuje mała łódka wiosłowa, która za drobną opłatą zabiera pieszych i rowerzystów.
Żeglarskie klimaty w marinie Seedorf:
I pomnik Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, w Groß Stresow, który lądował tu w XVIII w. ze swoim wojskiem, aby uwolnić Rugię od okupacji duńskiej. Pomnik stał niegdyś na wysokiej kolumnie na obrzeżach Groß Stresow (teraz jest tam kopia), ale w trakcie transportu do renowacji porozbijał się, więc częściowo sztukowany oryginał stoi obecnie na placu w środku wioski.
Mieliśmy w planach dojechać do Putbus, ale zrobiło się już późno i zdecydowaliśmy się skręcić z Groß Stresow na północ, w kierunku naszego noclegu. O ile odcinek do Nistelitz był jeszcze jako taki, to z Nistelitz do Vierwitz jechaliśmy polną drogą – o tyle dobrze, że było jeszcze coś widać. Kawałek drogi z Vierwitz do Zirkow prowadził ścieżką rowerową, więc przy świetle czołówki i lampkach rowerowych jechało się w miarę. Ostatnie 3 km już całkiem po zmroku jechaliśmy starą, krzywą, brukowaną kocimi łbami aleją obsadzoną wielkimi bukami, więc ciemno jak okiem wykol – na szczęście ruchu żadnego nie było. Kto by zresztą jeździł taką drogą po nocy! Ale ciekawie było, na kwaterę dotarliśmy o 21.20, cali, zdrowi i ze wszystkim na miejscu.
Cdn.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
84.00 km (6.00 km teren), czas: 10:49 h, avg:7.77 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odkurzanie roweru po urlopie
Środa, 23 sierpnia 2017 | dodano: 24.08.2017Kategoria koło domu
mapa wycieczki
W niedzielę wróciliśmy z dwutygodniowego urlopu - najpierw trzy dni w Wiedniu, potem tydzień w Bieszczadach, z jednodniowym wypadem do Lwowa, a na koniec odwiedziny u rodzinki w Wieliczce. Pogoda bardzo dopisała, więc każdy dzień wypełniony był na maksa - jak nie zwiedzaniem, to wycieczkami po górach. Bieszczady zauroczyły mnie bardzo, choć zaskoczyła mnie ogromna ilość ludzi na szlakach i w knajpkach. Chciałabym tam za jakiś czas wrócić, może w mniej turystycznie uczęszczane okolice. I koniecznie znów odwiedzić piękny Lwów - na dłużej!
Po poniedziałkowym i wtorkowym ochłodzeniu pogoda poprawiła się, z przyjemnością więc wyciągnęliśmy po południu rowery. W przednim kole całkiem zeszło mi powietrze, na szczęście chyba nie ma dziury, bo po napompowaniu całe 30 km przejechałam bez "flaka". Początkowo planowaliśmy zajrzeć nad Świdwie, ale straszne błoto i pokrzywy za Węgornikiem zniechęciły mnie do tego i skręciliśmy na leśną drogę do Grzepnicy.
Droga za Grzepnicą
Z Grzepnicy pojechaliśmy sobie do Bartoszewa przez Sławoszewo, a że mieliśmy ochotę jeszcze pojeździć, to skręciliśmy na czerwony szlak do Głębokiego, objechaliśmy południowo-zachodni brzeg jeziora i ścieżką rowerową wróciliśmy do Tanowa.
Wieczór nad Głębokim
Dziś i jutro pewnie nie będzie czasu na wycieczki, ale w sobotę chcemy z Darkiem urwać się jeszcze na trzy dni na Rugię, oczywiście z rowerami :-).
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W niedzielę wróciliśmy z dwutygodniowego urlopu - najpierw trzy dni w Wiedniu, potem tydzień w Bieszczadach, z jednodniowym wypadem do Lwowa, a na koniec odwiedziny u rodzinki w Wieliczce. Pogoda bardzo dopisała, więc każdy dzień wypełniony był na maksa - jak nie zwiedzaniem, to wycieczkami po górach. Bieszczady zauroczyły mnie bardzo, choć zaskoczyła mnie ogromna ilość ludzi na szlakach i w knajpkach. Chciałabym tam za jakiś czas wrócić, może w mniej turystycznie uczęszczane okolice. I koniecznie znów odwiedzić piękny Lwów - na dłużej!
Po poniedziałkowym i wtorkowym ochłodzeniu pogoda poprawiła się, z przyjemnością więc wyciągnęliśmy po południu rowery. W przednim kole całkiem zeszło mi powietrze, na szczęście chyba nie ma dziury, bo po napompowaniu całe 30 km przejechałam bez "flaka". Początkowo planowaliśmy zajrzeć nad Świdwie, ale straszne błoto i pokrzywy za Węgornikiem zniechęciły mnie do tego i skręciliśmy na leśną drogę do Grzepnicy.
Droga za Grzepnicą
Z Grzepnicy pojechaliśmy sobie do Bartoszewa przez Sławoszewo, a że mieliśmy ochotę jeszcze pojeździć, to skręciliśmy na czerwony szlak do Głębokiego, objechaliśmy południowo-zachodni brzeg jeziora i ścieżką rowerową wróciliśmy do Tanowa.
Wieczór nad Głębokim
Dziś i jutro pewnie nie będzie czasu na wycieczki, ale w sobotę chcemy z Darkiem urwać się jeszcze na trzy dni na Rugię, oczywiście z rowerami :-).
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
32.50 km (13.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:14.13 km/h,
prędkość maks: 24.60 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
do Zalesia
Piątek, 4 sierpnia 2017 | dodano: 04.08.2017Kategoria koło domu
Mapka z wycieczki
Miała być wieczorna rundka nad Świdwie, ale aktualnie nad Świdwie dojazdu - przynajmniej od strony drogi dla samochodów - nie ma, bo wylała Gunica i przy parkingu jest trzęsawisko. Zapaszek gnijącego mułku czuć od stadniny w Tanowie do samego Świdwia.
Zawróciliśmy na drogę do Zalesia, powrót szosą.
Polna droga z Zalesia nad Świdwie:
Pałacyk Nadleśnictwa w Zalesiu:
Gunica na parkingu leśnym przy wjeździe do Tanowa
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miała być wieczorna rundka nad Świdwie, ale aktualnie nad Świdwie dojazdu - przynajmniej od strony drogi dla samochodów - nie ma, bo wylała Gunica i przy parkingu jest trzęsawisko. Zapaszek gnijącego mułku czuć od stadniny w Tanowie do samego Świdwia.
Zawróciliśmy na drogę do Zalesia, powrót szosą.
Polna droga z Zalesia nad Świdwie:
Pałacyk Nadleśnictwa w Zalesiu:
Gunica na parkingu leśnym przy wjeździe do Tanowa
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
21.60 km (7.00 km teren), czas: 01:29 h, avg:14.56 km/h,
prędkość maks: 26.50 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odra – Nysa 2017: Dzień 4 – Hohenwutzen-Gartz-Szczecin-Tanowo
Wtorek, 1 sierpnia 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki
Rano obudziła nas rzęsista ulewa. Czyżbyśmy ostatni dzień wyprawy mieli jechać w deszczu? Bo zostawać dłużej w Hohenwutzen jakoś nie mieliśmy ochoty. Po 9.00 wypadało się, a my ruszyliśmy w drogę. Najpierw tradycyjnie na zakupy spożywcze do Polski – tym razem w Biedronce w Osinowie.
Handel spożywczy w przygranicznych niemieckich miejscowościach praktycznie już nie istnieje. Można kupić gwoździe, części samochodowe, ale spożywczaka nie uświadczysz.
Kilka kilomentrów za Hohenwutzen leży przy szlaku Hohensaaten, a w nim podwójna śluza na Starej Odrze. Ponieważ poziom wody jest w niej niższy niż w Odrze, przepływające jednostki muszą przeprawić się przez śluzy.
Mimo iż szlak Odry-Nysy i na tym odcinku biegnie po wale przeciwpowodziowym, to dziś jechało się komfortowo, bo prawie nie było wiatru. Potem co prawda zrobił się upał, ale do wytrzymania.
Wielodzietna rodzina łabędzia – chyba z pięć czy sześć pisklaków:
Tutaj odnoga Odry przy Stolpe:
Pałac rodu von Arnim i park Lennégo w Criewen:
Platan
Kościół
Między Schwedt a Gatow niestety wciąż jest dość uciążliwy objazd. Był już rok temu, strasznie długo Niemcom zajmują te prace budowlane. Zamiast przy rzece jedzie się nieciekawymi terenami przemysłowymi. Żadna frajda, zwłaszcza w takim skwarze.
Do Friedrichsthal za to przyjemna droga najpierw aleją wzdłuż rzeki, a potem przez las.
Stamtąd już niedaleko do Gartz, gdzie zatrzymaliśmy się na lody i zimne piwko w kafejce prowadzonej przez Polkę. Bardzo sympatyczne miejsce, zresztą znane wśród szczecińskich rowerzystów :-).
Odcinek do Mescherin to już jazda lasem, czasem traci się całkiem z oczu Odrę. A potem to już prawie jak w domu – chociaż akurat nie znam tych terenów od strony rowerowej.
Nie do końca byłam pewna, którędy wracać do Szczecina. Najpierw minęliśmy tablicę początku Szlaku Orła Bielika przez Pargowo, Kurów i Ustowo. Pamiętam, że kiedyś czytałam, że szlak jest w zasadzie w budowie, wytyczony bardziej na mapie niż w terenie. Może coś się zmieniło od tamtego czasu, ale nie chcieliśmy ryzykować, że zakopiemy się gdzieś w piachu z sakwami.
Dojechaliśmy więc dalej do Neurochlitz i odbiliśmy na drogę nr 2, chyba niepotrzebnie, bo ścieżka rowerowa zaczyna się jednak w Rosow. No cóż, kilka stresujących kilometrów przejechaliśmy asfaltem po ruchliwej szosie, zanim dotarliśmy do Szwarcówki, a potem do Przecławia. Nawąchaliśmy się spalin, ale przynajmniej nie jechaliśmy już szosą, tylko ścieżką. Z Przecławia jakoś przedostaliśmy się na Redę i stamtąd już w miarę komfortowo DDR-ką na Krzekowo, Zawadzkiego i Głębokie.
W domu byliśmy ok. 19.00, nawet niespecjalnie zmęczeni, za to bardzo zadowoleni. Jestem dumna z Darka i z siebie oczywiście też. Przejechaliśmy w cztery dni 430 kilometrów, dla mnie to życiowy rekord, niewątpliwie. Wycieczka bardzo udana, trasę polecam, szczególnie, że nie ma dużo ludzi nawet w szczycie sezonu.
Fajne i ciekawe doświadczenie bycia kilka dni w drodze i przemieszczania się jedynie siłą własnych mięśni. I niepowtarzalna okazja do spotkania z drugim, bliskim człowiekiem. Z dala od codzienności, tak zupełnie inaczej. Dziękuję.
The end.
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rano obudziła nas rzęsista ulewa. Czyżbyśmy ostatni dzień wyprawy mieli jechać w deszczu? Bo zostawać dłużej w Hohenwutzen jakoś nie mieliśmy ochoty. Po 9.00 wypadało się, a my ruszyliśmy w drogę. Najpierw tradycyjnie na zakupy spożywcze do Polski – tym razem w Biedronce w Osinowie.
Handel spożywczy w przygranicznych niemieckich miejscowościach praktycznie już nie istnieje. Można kupić gwoździe, części samochodowe, ale spożywczaka nie uświadczysz.
Kilka kilomentrów za Hohenwutzen leży przy szlaku Hohensaaten, a w nim podwójna śluza na Starej Odrze. Ponieważ poziom wody jest w niej niższy niż w Odrze, przepływające jednostki muszą przeprawić się przez śluzy.
Mimo iż szlak Odry-Nysy i na tym odcinku biegnie po wale przeciwpowodziowym, to dziś jechało się komfortowo, bo prawie nie było wiatru. Potem co prawda zrobił się upał, ale do wytrzymania.
Wielodzietna rodzina łabędzia – chyba z pięć czy sześć pisklaków:
Tutaj odnoga Odry przy Stolpe:
Pałac rodu von Arnim i park Lennégo w Criewen:
Platan
Kościół
Między Schwedt a Gatow niestety wciąż jest dość uciążliwy objazd. Był już rok temu, strasznie długo Niemcom zajmują te prace budowlane. Zamiast przy rzece jedzie się nieciekawymi terenami przemysłowymi. Żadna frajda, zwłaszcza w takim skwarze.
Do Friedrichsthal za to przyjemna droga najpierw aleją wzdłuż rzeki, a potem przez las.
Stamtąd już niedaleko do Gartz, gdzie zatrzymaliśmy się na lody i zimne piwko w kafejce prowadzonej przez Polkę. Bardzo sympatyczne miejsce, zresztą znane wśród szczecińskich rowerzystów :-).
Odcinek do Mescherin to już jazda lasem, czasem traci się całkiem z oczu Odrę. A potem to już prawie jak w domu – chociaż akurat nie znam tych terenów od strony rowerowej.
Nie do końca byłam pewna, którędy wracać do Szczecina. Najpierw minęliśmy tablicę początku Szlaku Orła Bielika przez Pargowo, Kurów i Ustowo. Pamiętam, że kiedyś czytałam, że szlak jest w zasadzie w budowie, wytyczony bardziej na mapie niż w terenie. Może coś się zmieniło od tamtego czasu, ale nie chcieliśmy ryzykować, że zakopiemy się gdzieś w piachu z sakwami.
Dojechaliśmy więc dalej do Neurochlitz i odbiliśmy na drogę nr 2, chyba niepotrzebnie, bo ścieżka rowerowa zaczyna się jednak w Rosow. No cóż, kilka stresujących kilometrów przejechaliśmy asfaltem po ruchliwej szosie, zanim dotarliśmy do Szwarcówki, a potem do Przecławia. Nawąchaliśmy się spalin, ale przynajmniej nie jechaliśmy już szosą, tylko ścieżką. Z Przecławia jakoś przedostaliśmy się na Redę i stamtąd już w miarę komfortowo DDR-ką na Krzekowo, Zawadzkiego i Głębokie.
W domu byliśmy ok. 19.00, nawet niespecjalnie zmęczeni, za to bardzo zadowoleni. Jestem dumna z Darka i z siebie oczywiście też. Przejechaliśmy w cztery dni 430 kilometrów, dla mnie to życiowy rekord, niewątpliwie. Wycieczka bardzo udana, trasę polecam, szczególnie, że nie ma dużo ludzi nawet w szczycie sezonu.
Fajne i ciekawe doświadczenie bycia kilka dni w drodze i przemieszczania się jedynie siłą własnych mięśni. I niepowtarzalna okazja do spotkania z drugim, bliskim człowiekiem. Z dala od codzienności, tak zupełnie inaczej. Dziękuję.
The end.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
113.50 km (0.00 km teren), czas: 09:49 h, avg:11.56 km/h,
prędkość maks: 34.80 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)