- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2020
Dystans całkowity: | 528.15 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 33:04 |
Średnia prędkość: | 15.97 km/h |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 75.45 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
Doliną Popradu w Beskidzie Sądeckim
Czwartek, 30 lipca 2020 | dodano: 03.08.2020Kategoria Słowacja, Małopolska
Ubiegły tydzień spędziłam w Beskidzie Sądeckim - było sporo chodzenia po górach, trochę zwiedzania, jeden rafting, ale też wycieczka rowerowa, którą pokrótce chciałam zrelacjonować. Pogoda nam dopisała przez cały wyjazd, okolica piękna, ludzi mało - czego chcieć więcej?
Pojechaliśmy z większą ekipą rodzinno-przyjacielską, w sumie było nas 17 osób, a w porywach nawet do 20-tu, więc działo się, oj działo! Przy takim składzie siłą rzeczy część wycieczek była w podgrupach, bo wiadomo - jedni wolą bardziej, inni mniej intensywnie, jedni chcą więcej zwiedzać, inni preferują sportowo, albo chcą odpocząć.
Tak też było z naszą wycieczką rowerową, na którą - oprócz Darka - namówiłam naszą córkę oraz sąsiadkę Monikę z partnerem i synem. Rowery wypożyczyliśmy grzecznościowo w hotelu po sąsiedzku - dostaliśmy Gianty na szerszej oponie i jeszcze dwa jakieś inne rowery. Dałyby pewnie radę na górskich szlakach w okolicy, ale jednak zdecydowaliśmy się na spokojniejszą transgraniczną trasę wzdłuż Popradu z Wierchomli Małej, w której mieszkaliśmy, do Muszyny i powrót słowacką stroną. Trasa jest częścią polsko-słowackiego projektu Aquavelo, który ma docelowo połączyć uzdrowiska doliny Popradu (m.in. Szczawnicę. Piwniczną, Muszynę, Krynicę Bardejov i Starą Lubovną) ścieżkami rowerowymi lub drogami publicznymi o małym natężeniu ruchu, a także odcinkiem długodystansowego szlaku EuroVelo 11 z Grecji do Norwegii.
Pierwszy przystanek w Wierchomli Wielkiej to urocza, drewniana cerkiewka łemkowska, w której kilka konserwatorek właśnie pracowicie odnawiało malowidła.
Po spokojniejszym odcinku boczną doliną wyjeżdżamy na główniejszą szosę z Piwnicznej do Muszyny, poprowadzoną również przy linii kolejowej. Ruch samochodowy nie jest bardzo duży, ale jeździ trochę ciężarówek do pobliskich zakładów Muszynianki i jakaś budowlanka, a droga wojewódzka nr 971 jest dość wąska i bez pobocza. Trzeba uważać, nie ma czasu na robienie zdjęć. Na szczęście po kilkunastu kilometrach, w Andrzejówce zaczyna się DDR-ka, która początkowo prowadzi wzdłuż szosy, ale wkrótce skręca w stronę rzeki, wijąc się malowniczo wśród podbeskidzkich łąk.
Chwila odpoczynku nad Popradem, gdzie właśnie spływają kajakarze i pontony. W piątek to my będziemy na raftingu, na wodzie.
DDR-ka poprowadzona jest do Milika, gdzie można przeprawić się nowiutką - chyba jeszcze nie odebraną technicznie - kładką na słowacką stronę.
Chcąc dojechać do Muszyny trzeba wrócić na szosę. Na szczęście to tylko kilka kilometrów. Dojeżdżamy do miasteczka i przeprawiając się przez most drogowy zaglądamy do parku zdrojowego na Zapopradziu:
Po obiedzie w Muszynie wracamy do kładki w Miliku, aby przeprawić się na słowacką stronę:
I jeszcze widok na Poprad - w tym miejscu, gdzie przy brzegu pieni się woda, następnego dnia nurt o mało nie wbił nas pontonem na ostre kamienie i krzaki:
Po słowackiej stronie piękny, nowiutki asfalcik i praktycznie zerowy ruch samochodowy:
Monika w Legnavie:
Takie widoczki po drodze ...
Na rozstaju:
Kolejna kładka - Mały Lipnik-Andrzejówka
W Małym Lipniku zatrzymujemy się na małe co nieco:
Mimo, że trasa prowadzi wzdłuż rzeki, to od tego miejsca zaczyna się kilka podjazdów. Ale między nimi takie fragmenty - można odpocząć i nasycić wzrok pięknymi widokami:
Ostatnia górka przed Mniszkiem nad Popradom i przejściem granicznym:
I znów kilka kilometrów ruchliwą szosą do Muszyny, a na koniec - 5,5 km podjazdu do Wierchomli Małej. Podjazd nie bardzo stromy, ale dłuuugi, więc w upale można się było trochę zmęczyć. Jednak było warto. Bardzo fajna trasa i świetna wycieczka.
I takim to sposobem zrobiłam w lipcu trzeci tysiąc km na rowerze w tym roku.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy z większą ekipą rodzinno-przyjacielską, w sumie było nas 17 osób, a w porywach nawet do 20-tu, więc działo się, oj działo! Przy takim składzie siłą rzeczy część wycieczek była w podgrupach, bo wiadomo - jedni wolą bardziej, inni mniej intensywnie, jedni chcą więcej zwiedzać, inni preferują sportowo, albo chcą odpocząć.
Tak też było z naszą wycieczką rowerową, na którą - oprócz Darka - namówiłam naszą córkę oraz sąsiadkę Monikę z partnerem i synem. Rowery wypożyczyliśmy grzecznościowo w hotelu po sąsiedzku - dostaliśmy Gianty na szerszej oponie i jeszcze dwa jakieś inne rowery. Dałyby pewnie radę na górskich szlakach w okolicy, ale jednak zdecydowaliśmy się na spokojniejszą transgraniczną trasę wzdłuż Popradu z Wierchomli Małej, w której mieszkaliśmy, do Muszyny i powrót słowacką stroną. Trasa jest częścią polsko-słowackiego projektu Aquavelo, który ma docelowo połączyć uzdrowiska doliny Popradu (m.in. Szczawnicę. Piwniczną, Muszynę, Krynicę Bardejov i Starą Lubovną) ścieżkami rowerowymi lub drogami publicznymi o małym natężeniu ruchu, a także odcinkiem długodystansowego szlaku EuroVelo 11 z Grecji do Norwegii.
Pierwszy przystanek w Wierchomli Wielkiej to urocza, drewniana cerkiewka łemkowska, w której kilka konserwatorek właśnie pracowicie odnawiało malowidła.
Po spokojniejszym odcinku boczną doliną wyjeżdżamy na główniejszą szosę z Piwnicznej do Muszyny, poprowadzoną również przy linii kolejowej. Ruch samochodowy nie jest bardzo duży, ale jeździ trochę ciężarówek do pobliskich zakładów Muszynianki i jakaś budowlanka, a droga wojewódzka nr 971 jest dość wąska i bez pobocza. Trzeba uważać, nie ma czasu na robienie zdjęć. Na szczęście po kilkunastu kilometrach, w Andrzejówce zaczyna się DDR-ka, która początkowo prowadzi wzdłuż szosy, ale wkrótce skręca w stronę rzeki, wijąc się malowniczo wśród podbeskidzkich łąk.
Chwila odpoczynku nad Popradem, gdzie właśnie spływają kajakarze i pontony. W piątek to my będziemy na raftingu, na wodzie.
DDR-ka poprowadzona jest do Milika, gdzie można przeprawić się nowiutką - chyba jeszcze nie odebraną technicznie - kładką na słowacką stronę.
Chcąc dojechać do Muszyny trzeba wrócić na szosę. Na szczęście to tylko kilka kilometrów. Dojeżdżamy do miasteczka i przeprawiając się przez most drogowy zaglądamy do parku zdrojowego na Zapopradziu:
Po obiedzie w Muszynie wracamy do kładki w Miliku, aby przeprawić się na słowacką stronę:
I jeszcze widok na Poprad - w tym miejscu, gdzie przy brzegu pieni się woda, następnego dnia nurt o mało nie wbił nas pontonem na ostre kamienie i krzaki:
Po słowackiej stronie piękny, nowiutki asfalcik i praktycznie zerowy ruch samochodowy:
Monika w Legnavie:
Takie widoczki po drodze ...
Na rozstaju:
Kolejna kładka - Mały Lipnik-Andrzejówka
W Małym Lipniku zatrzymujemy się na małe co nieco:
Mimo, że trasa prowadzi wzdłuż rzeki, to od tego miejsca zaczyna się kilka podjazdów. Ale między nimi takie fragmenty - można odpocząć i nasycić wzrok pięknymi widokami:
Ostatnia górka przed Mniszkiem nad Popradom i przejściem granicznym:
I znów kilka kilometrów ruchliwą szosą do Muszyny, a na koniec - 5,5 km podjazdu do Wierchomli Małej. Podjazd nie bardzo stromy, ale dłuuugi, więc w upale można się było trochę zmęczyć. Jednak było warto. Bardzo fajna trasa i świetna wycieczka.
I takim to sposobem zrobiłam w lipcu trzeci tysiąc km na rowerze w tym roku.
Rower:
Dane wycieczki:
73.30 km (0.00 km teren), czas: 04:42 h, avg:15.60 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rundka do Arkonki
Dzisiaj tylko krótki wypad pod wieczór w stronę Szczecina. Przejechałam się nową asfaltówką wokół jeziora Goplana i wyremontowaną do Arkonki. Dużo asfaltu w lesie i tłumy ludzi na rowerach, rolkach z dziećmi i na spacerze. Przy Arkonce miłe spotkanie z dawno nie widzianym znajomym, a powrót przez Polanę Sportową, ul. Jaworową na Głębokim i dalej przez Żółtew, Bartoszewo - leśnymi drogami.
Nad jeziorem Bartoszewo:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nad jeziorem Bartoszewo:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
20.25 km (0.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:12.40 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pogoda nie rozpieszcza - od baru do baru
Niedziela, 12 lipca 2020 | dodano: 13.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Wciąż raczej chłodno i wietrznie, a wczoraj - wbrew prognozom - znów
popadało. Miało być szosowo, a była trekkingowa runda dookoła komina -
szkoda fitnessa na mokre drogi.
A że pogoda nie rozpieszcza - to jeździliśmy we czwórkę - z Darkiem, Moniką i jej partnerem - od baru do baru, zygzakiem przez Puszczę Wkrzańską.
Nowe Warpno:
W marinie zjedliśmy naprawdę bardzo dobrą szarlotkę - polecam.
Trzebież:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A że pogoda nie rozpieszcza - to jeździliśmy we czwórkę - z Darkiem, Moniką i jej partnerem - od baru do baru, zygzakiem przez Puszczę Wkrzańską.
Nowe Warpno:
W marinie zjedliśmy naprawdę bardzo dobrą szarlotkę - polecam.
Trzebież:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
77.30 km (0.00 km teren), czas: 04:15 h, avg:18.19 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Brandenburska idylla - na zachód od Odry
Sobota, 11 lipca 2020 | dodano: 13.07.2020Kategoria Brandenburgia, Niemcy, trekking
Sobotnie kręcenie to ponownie wycieczka do zachodniego sąsiada, choć dystans i parametry tym razem raczej emeryckie ?.
Postanowiliśmy z Darkiem i sąsiadką Moniką odwiedzić dolinę Salvey, skuszeni wpisami na blogu @tunisławy i perspektywą dojrzałych czereśni o tej porze roku, a potem pokręcić się po okolicy drogami, których jeszcze nie znamy.
Tym razem podjechaliśmy autem do Tantow, gdzie zostawiliśmy auto koło dworca kolejowego. Termometr wskazywał 22 stopnie - zapowiadał się pogodny, trochę wietrzny dzień.
Idylliczna dolina Salvey łączy miasteczka Tantow i Gartz. Pewnie kto był ten wie, że jest w niej parę starych młynów i sielankowe krajobrazy:
Gruntowa droga obsadzona jest owocowymi drzewami. Trochę opyliły już szpaki, ale jeszcze całkiem sporo czereśni i wiśni wisi na gałęziach, są też zdziczałe grusze.
Było pysznie, to sobie jeszcze pobuszowałam w zbożu:
Koło młyna z Moniką:
Dalej - polną drogą w stronę Gartz.
Od Gartz kontynuowalismy Marchijskim Szlakiem Terenowym (Märkischer Landweg), oznaczonym takim niebieskim iksem. Miałam skojarzenie wyborcze ;-)
Dojeżdżamy do granicy Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry:
A następnie pod górkę do Kunow:
Tutaj też Kunow, ale z góry, w drodze do Kummerow.
Jedziemy dalej Szlakiem Żurawia (Kranichradtour). Bardzo ładnie.
Jest nawet akcent transgraniczny, na krzyżówce w Jamikow:
Pierwsza połowa wycieczki prowadziła prawie w całości po takich drogach gruntowych polami i w lesie, aż do Jamikow. Raczej płasko. Potem była boczna droga asfaltowa, za to w terenie już dość pagórkowatym, więc było urozmaicenie.
Pałac w Schönow (chyba):
I trochę zwierzyńca:
Stare i nowe wiatraki w Luckow:
Pod koniec zatrzymujemy się jeszcze w Petershagen w przypałacowym ogrodzie na drożdżówki.
Celem wycieczki było również sprawdzenie, jak mój ostatni nabytek, tj. smartband z gps Garmin Vivosport sprawdzi się w takich dłuższych aktywnościach. Sprawdził się całkiem dobrze, bo po eksporcie danych do Stravy nawet nastąpiło rozpoznanie czasu faktycznego poruszania się, tak jakby była aktywowana autopauza, a zapis danych chyba dokładniejszy niż ze smartfona. Mankamentem jest stosunkowo krótki czas pracy baterii przy aktywnym GPS. Po 6,5 godzinach jazdy zostało tylko 10%, więc na takie naprawdę długie wycieczki - może braknąć.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Postanowiliśmy z Darkiem i sąsiadką Moniką odwiedzić dolinę Salvey, skuszeni wpisami na blogu @tunisławy i perspektywą dojrzałych czereśni o tej porze roku, a potem pokręcić się po okolicy drogami, których jeszcze nie znamy.
Tym razem podjechaliśmy autem do Tantow, gdzie zostawiliśmy auto koło dworca kolejowego. Termometr wskazywał 22 stopnie - zapowiadał się pogodny, trochę wietrzny dzień.
Idylliczna dolina Salvey łączy miasteczka Tantow i Gartz. Pewnie kto był ten wie, że jest w niej parę starych młynów i sielankowe krajobrazy:
Gruntowa droga obsadzona jest owocowymi drzewami. Trochę opyliły już szpaki, ale jeszcze całkiem sporo czereśni i wiśni wisi na gałęziach, są też zdziczałe grusze.
Było pysznie, to sobie jeszcze pobuszowałam w zbożu:
Koło młyna z Moniką:
Dalej - polną drogą w stronę Gartz.
Od Gartz kontynuowalismy Marchijskim Szlakiem Terenowym (Märkischer Landweg), oznaczonym takim niebieskim iksem. Miałam skojarzenie wyborcze ;-)
Dojeżdżamy do granicy Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry:
A następnie pod górkę do Kunow:
Tutaj też Kunow, ale z góry, w drodze do Kummerow.
Jedziemy dalej Szlakiem Żurawia (Kranichradtour). Bardzo ładnie.
Jest nawet akcent transgraniczny, na krzyżówce w Jamikow:
Pierwsza połowa wycieczki prowadziła prawie w całości po takich drogach gruntowych polami i w lesie, aż do Jamikow. Raczej płasko. Potem była boczna droga asfaltowa, za to w terenie już dość pagórkowatym, więc było urozmaicenie.
Pałac w Schönow (chyba):
I trochę zwierzyńca:
Stare i nowe wiatraki w Luckow:
Pod koniec zatrzymujemy się jeszcze w Petershagen w przypałacowym ogrodzie na drożdżówki.
Celem wycieczki było również sprawdzenie, jak mój ostatni nabytek, tj. smartband z gps Garmin Vivosport sprawdzi się w takich dłuższych aktywnościach. Sprawdził się całkiem dobrze, bo po eksporcie danych do Stravy nawet nastąpiło rozpoznanie czasu faktycznego poruszania się, tak jakby była aktywowana autopauza, a zapis danych chyba dokładniejszy niż ze smartfona. Mankamentem jest stosunkowo krótki czas pracy baterii przy aktywnym GPS. Po 6,5 godzinach jazdy zostało tylko 10%, więc na takie naprawdę długie wycieczki - może braknąć.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
61.53 km (0.00 km teren), czas: 04:52 h, avg:12.64 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Stolca, a pogoda ... taka jak cel wycieczki!
Niedziela, 5 lipca 2020 | dodano: 05.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Miało być lajtowo, przyjemnie i raczej jak najmniej asfaltu. Udało się to ostatnie, bo chyba najgorszy moment dnia sobie z Darkiem wybraliśmy. Cały dzień znów wichura, ale ciepło, w prognozach - deszczu niet. Może się przejedziemy? Ale na trekkingach, żeby ... siodełko było inne.
Dobra, siadamy po obiedzie na trekkingi - nie jest źle. To może do Stolca przez łąki nad Świdwiem? Wypijemy browarka nad jeziorem Stolsko na spółkę i wrócimy szutrówkami przez las?
Jedziemy najpierw "patatajką" w budowie do Węgornika. Brakuje już tylko ok. 400 m płyt i wykończenia. Du, du, du, du.
Potem jedziemy przez łąki rezerwatu Świdwie. Gwałtowne porywy bardzo utrudniają jazdę, a pomimo wczorajszego deszczu polne drogi miejscami są znów bardzo piaszczyste.
A do tego zaczyna padać. Rzucam bardzo niecenzuralne przekleństwa na tegoroczne lato. Dojeżdżamy do Stolca. Po raz kolejny siedzimy tutaj pod wiatą przystanku, przeczekując deszcz.
Gdy na chwilę przestaje, zaglądamy nad jezioro - sporo ludzi, pomimo kiepskiej pogody. Na zdjęciu nie widać.
Wracamy przez szutrówkę pod Dobieszczynem i następną bliżej Tanowa, a potem gruntowymi drogami przez las.
Gdy jesteśmy kwadrans drogi od domu - deszcz przestaje padać, a wiatr słabnie. Wkrótce nawet pokazuje się słońce, akurat jak dojeżdżamy pod bramę.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dobra, siadamy po obiedzie na trekkingi - nie jest źle. To może do Stolca przez łąki nad Świdwiem? Wypijemy browarka nad jeziorem Stolsko na spółkę i wrócimy szutrówkami przez las?
Jedziemy najpierw "patatajką" w budowie do Węgornika. Brakuje już tylko ok. 400 m płyt i wykończenia. Du, du, du, du.
Potem jedziemy przez łąki rezerwatu Świdwie. Gwałtowne porywy bardzo utrudniają jazdę, a pomimo wczorajszego deszczu polne drogi miejscami są znów bardzo piaszczyste.
A do tego zaczyna padać. Rzucam bardzo niecenzuralne przekleństwa na tegoroczne lato. Dojeżdżamy do Stolca. Po raz kolejny siedzimy tutaj pod wiatą przystanku, przeczekując deszcz.
Gdy na chwilę przestaje, zaglądamy nad jezioro - sporo ludzi, pomimo kiepskiej pogody. Na zdjęciu nie widać.
Wracamy przez szutrówkę pod Dobieszczynem i następną bliżej Tanowa, a potem gruntowymi drogami przez las.
Gdy jesteśmy kwadrans drogi od domu - deszcz przestaje padać, a wiatr słabnie. Wkrótce nawet pokazuje się słońce, akurat jak dojeżdżamy pod bramę.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
31.89 km (0.00 km teren), czas: 02:24 h, avg:13.29 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Długodystansowo i transgranicznie - Z Tanowa do Osinowa Dolnego
Sobota, 4 lipca 2020 | dodano: 05.07.2020Kategoria Brandenburgia, fitness, Odra-Nysa, Zachodniopomorskie
Już od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł wybrania się na dłuższą trasę fitnessem. Ale najpierw były zamknięte granice, potem nie było czasu, albo pogoda nie taka. W końcu jednak przyszedł ten dzień i przekonałam Darka, abyśmy wybrali się na konkretną wycieczkę.
Meklemburgia odpada, ale można przecież jeździć w Brandenburgii! Tak więc zaplanowaliśmy wyjazd transgraniczny - zachodniopomorsko-brandenburski.
Grunt to wcześnie wstać i mieć dość czasu w zapasie. O 5.40 radośnie obudziłam Darka stwierdzając, że kanapki na drogę gotowe i żeby się szykował. Szykował się i szykował - wyruszyliśmy o 6.40.
O tej porze w sobotę nie spodziewałam się dużego ruchu na ulicach Szczecina, ale jednak przejazd takimi rowerami przez miasto do komfortowych nie należał - światła, krawężniki, krzywa kostka, remonty dróg. Przy lekkich rowerach przeznaczonych na szosę dużo bardziej się to zauważa, niż przy turystycznych trekkingach.
Od Ronda Uniwersyteckiego skierowaliśmy się w stronę Przecławia, a potem "szwarcówką" do Rosówka - najbardziej na północ wysuniętego przejścia granicznego z Brandenburgią. Przy okazji wypróbowaliśmy po raz pierwszy oddaną w ubiegłym roku DDR-kę od toru motocrossowego do granicy - chwila wytchnienia od szumu samochodów.
Na granicy:
Było jeszcze wciąż dość wcześnie - około 9.00 i ruch samochodowy na szosie B2 nie był zbyt duży. Zdecydowaliśmy się dojechać nią do Gartz. Po drodze trochę górek, ładne widoczki i czereśnie przy drodze. Ale tak przy ruchliwym asfalcie, to chyba niezbyt smacznie i zdrowo - choć szpakom zupełnie to nie przeszkadzało! W oddali - panorama Gartz.
Na starówce odszukaliśmy bankomat, żeby wybrać trochę euro w gotówce. Do tej pory zwykle omijaliśmy ją bokiem, jadąc promenadą nadodrzańską, a to całkiem ładne miasteczko.
Ruina kościoła św. Szczepana, z aktualnie remontowaną wieżą:
A potem odszukaliśmy ławeczkę nad Odrą, gdzie zainstalowaliśmy się na drugie śniadanie.
Klasyk z Gartz - czyli fotka z pomnikiem na pamiątkę trzech zburzonych mostów przez Odrę:
Kawałek za Gartz znów jedziemy szosą, a od Friedrichstal wracamy na Oder-Neiße-Radweg, najpierw kawałeczek przez las, a potem już nad kanałem w Dolinie Dolnej Odry.
Niestety cały czas dokucza bardzo mocny wiatr - południowo-zachodni - więc mamy centralnie "w mordę wind". Na wałach przeciwpowodziowych fatalnie - jedziemy 15 km/h, mam wrażenie że zaraz mnie zdmuchnie, a przecież nie jestem kobietą filigranowej budowy! Proszę Darka, aby podjął się roli "wiatrołapa" i jakoś chowam za nim, wtedy jest nieco lżej.
Kolejny klasyk - czyli mostek nad śluzami pod Schwedt:
Schwedt tym razem mijamy bokiem i dalej zmagamy się z wichrem, mając jako rekompensatę takie widoki:
Chwila odpoczynku w Criewen - tym razem nie zjeżdżamy do pałacu i ogrodu, tylko przysiadamy na ławeczce obok drogowskazów:
Stolpe z górująca nad wioską wieżą obronną z XIII w.
Czyż to nie jest idealna trasa na rowery szosowe?
Jedziemy, jedziemy i dojeżdżamy do Hohensaaten, gdzie kilka łódek właśnie się śluzuje na kanale. Ale przez cały dzień nie widzieliśmy ani jednej barki na Odrze. Czyżby żegluga towarowa wciąż nie rozkręciła się po lockdownie?
Tutaj po raz pierwszy rzucił nam się w oczy wyjątkowo wysoki stan rzeki. Prawdopodobnie fala kulminacyjna na Odrze, po ostatnich intensywnych opadach na południu Polski. właśnie dotarła na południowy skraj naszego województwa i przeciwległe tereny po niemieckiej stronie. W wielu miejscach jest dużo wody na terenach zalewowych na zewnątrz wałów.
Jeszcze kilka kilometrów i już jesteśmy w Hohenwutzen. Jest 13.30 - pora na obiad. Proponuję, abyśmy zjedli na Polenmarkcie w Osinowie Dolnym, w knajpce polecanej przez anesz48, ale Darek stwierdza, że ogórkową czy pierogi to on ma w domu i że chce prawdziwego Bratwursta. No cóż, w takim razie idziemy do Gasthofu w Hohenwutzen - Darek dostaje swojego bratwursta i piwo, a ja taki stek i niemieckiego radlera, w przyjemnym ogródku, prawie przy rzece:
Na Polenmarkt jedziemy i tak - uzupełnić picie na powrotną drogę, bo pusto w bidonach.
Darek na moście granicznym:
Odra - potężna rzeka, która wreszcie znów łączy, a nie dzieli ...
W Osinowie, na targowisku, znów tętni życie:
A my w tył zwrot i wreszcie z wiatrem.
Niemiecki brzeg i polski brzeg:
W powrotnej drodze wybieramy wariant przy wieży widokowej, czyli bliżej rzeki. Niektóre drzewa stoją całkiem w wodzie.
Ale wysoki stan Odry jeszcze bardziej widoczny jest to z góry, z wieży:
Na kolejnym zdjęciu widać po koronie drzewa, jak mocno wiało! Niestety wiatr przyniósł też chmury frontowe i gdy byliśmy na wieży - zaczęło kropić. Na szczęście póki co - przelotnie i wkrótce przestało.
Owieczki pod Friedrichsthal:
W samej wiosce pstrykam taką oto aktualną dekorację - ma ktoś fantazję!
Dalej pedałujemy do Gartz i odbijamy na Staffelde, a następnie na Szlak Bielika.
Na granicy po raz drugi:
Mając w pamięci majowy wpis tunisławy, namówiłam jeszcze Darka, żeby skręcić przed Pargowem w lewo, wzdłuż granicy, kawałeczek na górkę widokową. Mimo, że droga gruntowa, to dało się podjechać szoszówkami. Ładnie, bardzo ładnie - dzięki, Tuniu!
W wiacie w Pargowie robimy ostatni popas na kanapki. Chmury jednak coraz bardziej gęstnieją - nie ma co się rozsiadać, trzeba jechać, szczególnie, że już prawie 19.00. Jedziemy kiepskim asfaltem do Kamieńca, a potem superancką DDR-ką do Kołbaskowa, wśród dojrzałego zboża - chyba wkrótce żniwa!
Żeby nie wracać przez Szczecin, wybieramy trasę przez Smolęcin i Karwowo.
Malownicze ruiny kościoła w Karwowie:
Zaraz za wioską niestety znów zaczyna padać i deszcz towarzyszy nam - mocniejszy czy słabszy - prawie całą drogę do domu. Kolejna rowerowa inwestycja w gminie Kołbaskowo, czyli DDR-ka Karwowo-Warnik:
Dalej już było tak paskudnie, że nie robiłam zdjęć. Największą ulewę przeczekaliśmy na przystanku w Dołujach - podjechał autobus do Szczecina, ale nie, nie złamaliśmy się! W siąpiącej mżawce dzielnie popedałowaliśmy przez Wąwelnicę do Wołczkowa, a potem Dobrej Szczecińskiej i Sławoszewa.
W domu byliśmy o 21.15 - jeszcze po widoku, zgodnie z planem. To była długa trasa - przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, ale przejechaliśmy ją w całkiem dobrej formie, choć niezbyt szybkim tempie. Pod koniec co prawda rozbolała mnie głowa, ale to chyba przez zmianę pogody, a nie przez dystans. No to pierwszą "dwusetkę" mam za sobą.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Meklemburgia odpada, ale można przecież jeździć w Brandenburgii! Tak więc zaplanowaliśmy wyjazd transgraniczny - zachodniopomorsko-brandenburski.
Grunt to wcześnie wstać i mieć dość czasu w zapasie. O 5.40 radośnie obudziłam Darka stwierdzając, że kanapki na drogę gotowe i żeby się szykował. Szykował się i szykował - wyruszyliśmy o 6.40.
O tej porze w sobotę nie spodziewałam się dużego ruchu na ulicach Szczecina, ale jednak przejazd takimi rowerami przez miasto do komfortowych nie należał - światła, krawężniki, krzywa kostka, remonty dróg. Przy lekkich rowerach przeznaczonych na szosę dużo bardziej się to zauważa, niż przy turystycznych trekkingach.
Od Ronda Uniwersyteckiego skierowaliśmy się w stronę Przecławia, a potem "szwarcówką" do Rosówka - najbardziej na północ wysuniętego przejścia granicznego z Brandenburgią. Przy okazji wypróbowaliśmy po raz pierwszy oddaną w ubiegłym roku DDR-kę od toru motocrossowego do granicy - chwila wytchnienia od szumu samochodów.
Na granicy:
Było jeszcze wciąż dość wcześnie - około 9.00 i ruch samochodowy na szosie B2 nie był zbyt duży. Zdecydowaliśmy się dojechać nią do Gartz. Po drodze trochę górek, ładne widoczki i czereśnie przy drodze. Ale tak przy ruchliwym asfalcie, to chyba niezbyt smacznie i zdrowo - choć szpakom zupełnie to nie przeszkadzało! W oddali - panorama Gartz.
Na starówce odszukaliśmy bankomat, żeby wybrać trochę euro w gotówce. Do tej pory zwykle omijaliśmy ją bokiem, jadąc promenadą nadodrzańską, a to całkiem ładne miasteczko.
Ruina kościoła św. Szczepana, z aktualnie remontowaną wieżą:
A potem odszukaliśmy ławeczkę nad Odrą, gdzie zainstalowaliśmy się na drugie śniadanie.
Klasyk z Gartz - czyli fotka z pomnikiem na pamiątkę trzech zburzonych mostów przez Odrę:
Kawałek za Gartz znów jedziemy szosą, a od Friedrichstal wracamy na Oder-Neiße-Radweg, najpierw kawałeczek przez las, a potem już nad kanałem w Dolinie Dolnej Odry.
Niestety cały czas dokucza bardzo mocny wiatr - południowo-zachodni - więc mamy centralnie "w mordę wind". Na wałach przeciwpowodziowych fatalnie - jedziemy 15 km/h, mam wrażenie że zaraz mnie zdmuchnie, a przecież nie jestem kobietą filigranowej budowy! Proszę Darka, aby podjął się roli "wiatrołapa" i jakoś chowam za nim, wtedy jest nieco lżej.
Kolejny klasyk - czyli mostek nad śluzami pod Schwedt:
Schwedt tym razem mijamy bokiem i dalej zmagamy się z wichrem, mając jako rekompensatę takie widoki:
Chwila odpoczynku w Criewen - tym razem nie zjeżdżamy do pałacu i ogrodu, tylko przysiadamy na ławeczce obok drogowskazów:
Stolpe z górująca nad wioską wieżą obronną z XIII w.
Czyż to nie jest idealna trasa na rowery szosowe?
Jedziemy, jedziemy i dojeżdżamy do Hohensaaten, gdzie kilka łódek właśnie się śluzuje na kanale. Ale przez cały dzień nie widzieliśmy ani jednej barki na Odrze. Czyżby żegluga towarowa wciąż nie rozkręciła się po lockdownie?
Tutaj po raz pierwszy rzucił nam się w oczy wyjątkowo wysoki stan rzeki. Prawdopodobnie fala kulminacyjna na Odrze, po ostatnich intensywnych opadach na południu Polski. właśnie dotarła na południowy skraj naszego województwa i przeciwległe tereny po niemieckiej stronie. W wielu miejscach jest dużo wody na terenach zalewowych na zewnątrz wałów.
Jeszcze kilka kilometrów i już jesteśmy w Hohenwutzen. Jest 13.30 - pora na obiad. Proponuję, abyśmy zjedli na Polenmarkcie w Osinowie Dolnym, w knajpce polecanej przez anesz48, ale Darek stwierdza, że ogórkową czy pierogi to on ma w domu i że chce prawdziwego Bratwursta. No cóż, w takim razie idziemy do Gasthofu w Hohenwutzen - Darek dostaje swojego bratwursta i piwo, a ja taki stek i niemieckiego radlera, w przyjemnym ogródku, prawie przy rzece:
Na Polenmarkt jedziemy i tak - uzupełnić picie na powrotną drogę, bo pusto w bidonach.
Darek na moście granicznym:
Odra - potężna rzeka, która wreszcie znów łączy, a nie dzieli ...
W Osinowie, na targowisku, znów tętni życie:
A my w tył zwrot i wreszcie z wiatrem.
Niemiecki brzeg i polski brzeg:
W powrotnej drodze wybieramy wariant przy wieży widokowej, czyli bliżej rzeki. Niektóre drzewa stoją całkiem w wodzie.
Ale wysoki stan Odry jeszcze bardziej widoczny jest to z góry, z wieży:
Na kolejnym zdjęciu widać po koronie drzewa, jak mocno wiało! Niestety wiatr przyniósł też chmury frontowe i gdy byliśmy na wieży - zaczęło kropić. Na szczęście póki co - przelotnie i wkrótce przestało.
Owieczki pod Friedrichsthal:
W samej wiosce pstrykam taką oto aktualną dekorację - ma ktoś fantazję!
Dalej pedałujemy do Gartz i odbijamy na Staffelde, a następnie na Szlak Bielika.
Na granicy po raz drugi:
Mając w pamięci majowy wpis tunisławy, namówiłam jeszcze Darka, żeby skręcić przed Pargowem w lewo, wzdłuż granicy, kawałeczek na górkę widokową. Mimo, że droga gruntowa, to dało się podjechać szoszówkami. Ładnie, bardzo ładnie - dzięki, Tuniu!
W wiacie w Pargowie robimy ostatni popas na kanapki. Chmury jednak coraz bardziej gęstnieją - nie ma co się rozsiadać, trzeba jechać, szczególnie, że już prawie 19.00. Jedziemy kiepskim asfaltem do Kamieńca, a potem superancką DDR-ką do Kołbaskowa, wśród dojrzałego zboża - chyba wkrótce żniwa!
Żeby nie wracać przez Szczecin, wybieramy trasę przez Smolęcin i Karwowo.
Malownicze ruiny kościoła w Karwowie:
Zaraz za wioską niestety znów zaczyna padać i deszcz towarzyszy nam - mocniejszy czy słabszy - prawie całą drogę do domu. Kolejna rowerowa inwestycja w gminie Kołbaskowo, czyli DDR-ka Karwowo-Warnik:
Dalej już było tak paskudnie, że nie robiłam zdjęć. Największą ulewę przeczekaliśmy na przystanku w Dołujach - podjechał autobus do Szczecina, ale nie, nie złamaliśmy się! W siąpiącej mżawce dzielnie popedałowaliśmy przez Wąwelnicę do Wołczkowa, a potem Dobrej Szczecińskiej i Sławoszewa.
W domu byliśmy o 21.15 - jeszcze po widoku, zgodnie z planem. To była długa trasa - przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, ale przejechaliśmy ją w całkiem dobrej formie, choć niezbyt szybkim tempie. Pod koniec co prawda rozbolała mnie głowa, ale to chyba przez zmianę pogody, a nie przez dystans. No to pierwszą "dwusetkę" mam za sobą.
Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
215.88 km (0.00 km teren), czas: 12:15 h, avg:17.62 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rekreacyjnie do Trzebieży
Czwartek, 2 lipca 2020 | dodano: 02.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Dzisiaj udało się wyjechać nieco wcześniej, niż ostatnio - bo około 17.30. Mogłam więc zaplanować nieco dłuższą wycieczkę, szczególnie, że towarzyszyli mi Monika i Darek. Wbrew prognozom po południu zachmurzyło się bardzo, a gdy tylko wyjechaliśmy poza Tanowo - zaczęło kropić. Na szczęście nie był to mocny deszcz, lecz jakiś brzeg deszczowej chmury, choć gdy przejeżdżaliśmy przez Karpin i Trzebież, to kałuże były spore a asfalt bardzo mokry. Widocznie tam padało intensywniej.
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
48.00 km (0.00 km teren), czas: 02:58 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)