- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Niemcy
Dystans całkowity: | 7026.65 km (w terenie 117.00 km; 1.67%) |
Czas w ruchu: | 526:06 |
Średnia prędkość: | 13.24 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.90 km/h |
Suma podjazdów: | 699 m |
Liczba aktywności: | 86 |
Średnio na aktywność: | 81.71 km i 6h 11m |
Więcej statystyk |
Odra, Banie, wino i Joannici
Niedziela, 2 września 2018 | dodano: 04.09.2018Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa, Zachodniopomorskie
My też stęskniliśmy się za dłuższymi wyprawami, a inspiracją
do niedzielnej wycieczki była niedawna relacja Marka (@dornfeld). Postanowiliśmy jednak pociągnąć dalej do granicy i zamknąć
pętlę jadąc po niemieckiej stronie szlakiem Odry-Nysy. Mapa wycieczki.
Wyruszyliśmy z domu dość późno, bo przed 10.00. Punktem startowym był tym razem parking w Mescherin, skąd mostem przejechaliśmy na polską stronę do Gryfina.
Gryfino przywitało nas biciem dzwonów o 11.00, ale my już byliśmy po porannej mszy w Tanowie, więc pojechaliśmy dalej, szukając wjazdu na opisywany szlak nr 3, czyli nową ścieżkę rowerową w kierunku na Banie.
Już za mostem zauważyliśmy dyskretne pomarańczowe tabliczki, chociaż ścieżka zaczyna się właściwie dopiero na południowo-zachodnich granicach Gryfina. Z centrum należy kierować się drogowskazami na miejscowość Linie, a potem na Szczawno:
Odcinek od Gryfina do Borzymia to nówka sztuka – gładziutki, świeżutki asfalcik. Super! Mimo, że inwestycja jest niezbyt rozreklamowana i gdyby nie bikestats, to pewnie bym o niej nie wiedziała, to widocznie poczta pantoflowa funkcjonuje, bo mimo nieoczywistej pogody jeździ tam całkiem sporo osób.
No właśnie w Radiu Szczecin zapowiadano słoneczną i ciepłą niedzielę, a tu od rana chmury, temperatury umiarkowane i pod wiatr. Ale przynajmniej nie pada. Pocieszaliśmy się, że w drodze powrotnej wiatr południowy będzie wiał nam w plecy, a nie w twarz, czyli że będzie lżej.
Od Borzymia do Małego Borzymia jest odcinek szutrowy, a dalej na południe znów asfalt, ale chyba starszy, bo korzenie drzew zdążyły tu i ówdzie wykonać już krecią robotę. Tak jak pisał Marek, brakuje trochę infrastruktury – na całej trasie spotkaliśmy chyba tylko ze dwa MOR-y ( = miejsce obsługi rowerzystów) z altaną i wychodkiem, a map i informacji o okolicy nie ma w ogóle.
Drewniany mostek na Tywie:
W Tywicy przytrafiła się niespodziewana i niekoniecznie fajna przygoda – Darek złapał kapcia. A na dodatek okazało się, że zapasowe dętki mają nie taki wentyl jak trzeba i nie pasują. Darek zaklął szpetnie, bo nie pozostało nam nic innego, tylko przystąpić do realizacji planu B, to znaczy wycięcia łatki z nowej dętki i przyklejenia jej na Superglue. W zanadrzu mieliśmy jeszcze plan C- powrót PKS-em do Gryfina, ale na szczęście nie okazał się konieczny, bo łatka wytrzymała do końca wycieczki.
Tak czy owak zdecydowaliśmy się zajechać do Bań, które ścieżka rowerowa mija nieco bokiem, i zaopatrzyć się w pasującą dętkę (wariant optymistyczny) albo lepsze łatki (wariant realistyczny). Łatki kupiliśmy na stacji benzynowej, a miła pani miała również zapasową dętkę, tak nie do końca w tych wymiarach, co trzeba, ale na wszelki wypadek lepiej mieć taką, niż żadną. Banie okazały się bardzo ładnym miasteczkiem z nieźle zachowaną historyczną zabudową – miasteczko było w posiadaniu Templariuszy, Joannitów, Szwedów, Brandenburczyków i Prus. Spodobała się nam kaplica św. Jerzego (niestety akurat zamknięta) z początku XV wieku:
Średniowieczny kościół parafialny pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych:
Zadbana plaża miejska:
Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” kontraktuje, zaopatruje i skupuje
Z Bań już niedaleko do Baniewic i do winnicy Turnau, prowadzonej przez rodzinę słynnego barda z Krakowa. Ale w niedzielę nieczynna, więc mogliśmy tylko dyskretnie pogapić się przez płot:
Główne uprawy znajdują się w innej części wioski niż budynki winiarni (dawna owczarnia). Pewnie tego słonecznego lata zbiory będą udane, a wino szlachetne. My zanurzyliśmy się w klimaty jakby bardziej jesienne, jadąc ścieżką rowerową do Swobnicy:
W Swobnicy liczne drogowskazy nieomylnie prowadzą do bocznej, brukowanej drogi, wiodącej do głównej atrakcji tej miejscowości, a mianowicie do ruin zamku Joannitów z XIV wieku.To, że zamek jest obecnie ruiną, to „zasługa” niestety polskiej powojennej administracji i braku dobrego gospodarza. Jest jednak jakaś nadzieja, że ten piękny zabytek uda się ocalić od całkowitego zniszczenia - z funduszy ministerialnych udało się odremontować Wieżę Prochową – otwartą dla turystów - i dach dwóch skrzydeł. Na inwestora czekają zamkowe wnętrza, póki co udostępnione do zwiedzania na ryzyko zwiedzających, za jedyne 5 złotych od łebka. Tablica informuje, że obiekt jest w złym stanie technicznym i grozi zawaleniem, ale nie mogliśmy sobie odmówić zajrzenia do środka, zwłaszcza, że konserwatorzy odnowili schody i podłogi na tyle, że budziły zaufanie. Wewnątrz ślady zniszczenia, ale zachowało się trochę zabytkowej sztukaterii, a gdzie nie gdzie resztki posadzki, kominków czy gzymsów. W najlepszym stanie jest Wieża Prochowa, a reszta – aż żal serce ściska. Wokół zamku rozciąga się zdziczały park, atmosfera miejsca jest niesamowita.
Ze Swobnicy skierowaliśmy się na południowy zachód, drogą powiatową do Chojny. W miejscowości Rurka aktualnie jest remont drogi i przepustu przez Rurzycę – samochody nie przejadą, ale piesi i rowerzyści przy odrobinie gimnastyki mogą przeprawić się prowizoryczną kładką:
Za to ruch na drodze powiatowej – niewielki. W Chojnie zatrzymaliśmy się na Orlenie na zapiekankę i hotdoga – na szybko, bo już było po 16.00, a przed nami jeszcze spory kawałek do przejechania. Z drugiej strony nie spodziewaliśmy się atrakcyjnej bazy gastronomicznej po niemieckiej stronie i słusznie.
Brama Świecka w Chojnie:
Dziesięciokilometrowy odcinek drogą krajową nr 31 z Chojny do Krajnika był ruchliwy i mało przyjemny. Dobrze, że niedaleko. Było już późno, więc nie daliśmy się skusić drogowskazom zapraszającym do Doliny Miłości w Zatoni Dolnej. Wbrew pozorom nie jest to przybytek erotyczny (choć branża na pograniczu kwitnie), ale podobno ładny park krajobrazowy. Cóż, może następnym razem.
Most na Odrze między Krajnikiem Dolnym a Schwedt:
Po przekroczeniu granicy na Odrze przynajmniej mogliśmy jechać ścieżką rowerową z polbruku, a potem – pod Schwedt - włączyć się w Oder-Neisse-Radweg. Na szczęście skończyli remontować odcinek przy Schwedt, na nieszczęście w remoncie jest teraz kawałek z Friedrichsthal do Gartz i w związku z tym objazd. W międzyczasie wiatr się odwrócił i znów mieliśmy „w mordę”. Moje poranne rachuby wzięły więc w łeb, a biednemu wicher zawsze w twarz. Na pocieszenie mieliśmy ładne widoki.
Ptasi sejmik pod Schwedt:
A tutaj owieczki za Schwedt:
Zachód słońca gdzieś pod Gartz:
Na bulwarze w Gartz:
Do Gartz dotarliśmy jeszcze po widoku, ale już ostatnie 5 km przez las jechaliśmy w ciemnościach. Przezornie zabraliśmy nie tylko oświetlenie roweru, ale i czołówkę, więc bezpiecznie dotarliśmy do Mescherin ok. 20.30. Ubywa już dnia, niestety. Może gdybyśmy nie mieli przygody z dętką i nie robili po drodze skoków w bok, to dojechalibyśmy za dnia, ale nie żałujemy.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyruszyliśmy z domu dość późno, bo przed 10.00. Punktem startowym był tym razem parking w Mescherin, skąd mostem przejechaliśmy na polską stronę do Gryfina.
Gryfino przywitało nas biciem dzwonów o 11.00, ale my już byliśmy po porannej mszy w Tanowie, więc pojechaliśmy dalej, szukając wjazdu na opisywany szlak nr 3, czyli nową ścieżkę rowerową w kierunku na Banie.
Już za mostem zauważyliśmy dyskretne pomarańczowe tabliczki, chociaż ścieżka zaczyna się właściwie dopiero na południowo-zachodnich granicach Gryfina. Z centrum należy kierować się drogowskazami na miejscowość Linie, a potem na Szczawno:
Odcinek od Gryfina do Borzymia to nówka sztuka – gładziutki, świeżutki asfalcik. Super! Mimo, że inwestycja jest niezbyt rozreklamowana i gdyby nie bikestats, to pewnie bym o niej nie wiedziała, to widocznie poczta pantoflowa funkcjonuje, bo mimo nieoczywistej pogody jeździ tam całkiem sporo osób.
No właśnie w Radiu Szczecin zapowiadano słoneczną i ciepłą niedzielę, a tu od rana chmury, temperatury umiarkowane i pod wiatr. Ale przynajmniej nie pada. Pocieszaliśmy się, że w drodze powrotnej wiatr południowy będzie wiał nam w plecy, a nie w twarz, czyli że będzie lżej.
Od Borzymia do Małego Borzymia jest odcinek szutrowy, a dalej na południe znów asfalt, ale chyba starszy, bo korzenie drzew zdążyły tu i ówdzie wykonać już krecią robotę. Tak jak pisał Marek, brakuje trochę infrastruktury – na całej trasie spotkaliśmy chyba tylko ze dwa MOR-y ( = miejsce obsługi rowerzystów) z altaną i wychodkiem, a map i informacji o okolicy nie ma w ogóle.
Drewniany mostek na Tywie:
W Tywicy przytrafiła się niespodziewana i niekoniecznie fajna przygoda – Darek złapał kapcia. A na dodatek okazało się, że zapasowe dętki mają nie taki wentyl jak trzeba i nie pasują. Darek zaklął szpetnie, bo nie pozostało nam nic innego, tylko przystąpić do realizacji planu B, to znaczy wycięcia łatki z nowej dętki i przyklejenia jej na Superglue. W zanadrzu mieliśmy jeszcze plan C- powrót PKS-em do Gryfina, ale na szczęście nie okazał się konieczny, bo łatka wytrzymała do końca wycieczki.
Tak czy owak zdecydowaliśmy się zajechać do Bań, które ścieżka rowerowa mija nieco bokiem, i zaopatrzyć się w pasującą dętkę (wariant optymistyczny) albo lepsze łatki (wariant realistyczny). Łatki kupiliśmy na stacji benzynowej, a miła pani miała również zapasową dętkę, tak nie do końca w tych wymiarach, co trzeba, ale na wszelki wypadek lepiej mieć taką, niż żadną. Banie okazały się bardzo ładnym miasteczkiem z nieźle zachowaną historyczną zabudową – miasteczko było w posiadaniu Templariuszy, Joannitów, Szwedów, Brandenburczyków i Prus. Spodobała się nam kaplica św. Jerzego (niestety akurat zamknięta) z początku XV wieku:
Średniowieczny kościół parafialny pw. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych:
Zadbana plaża miejska:
Gminna Spółdzielnia „Samopomoc Chłopska” kontraktuje, zaopatruje i skupuje
Z Bań już niedaleko do Baniewic i do winnicy Turnau, prowadzonej przez rodzinę słynnego barda z Krakowa. Ale w niedzielę nieczynna, więc mogliśmy tylko dyskretnie pogapić się przez płot:
Główne uprawy znajdują się w innej części wioski niż budynki winiarni (dawna owczarnia). Pewnie tego słonecznego lata zbiory będą udane, a wino szlachetne. My zanurzyliśmy się w klimaty jakby bardziej jesienne, jadąc ścieżką rowerową do Swobnicy:
W Swobnicy liczne drogowskazy nieomylnie prowadzą do bocznej, brukowanej drogi, wiodącej do głównej atrakcji tej miejscowości, a mianowicie do ruin zamku Joannitów z XIV wieku.To, że zamek jest obecnie ruiną, to „zasługa” niestety polskiej powojennej administracji i braku dobrego gospodarza. Jest jednak jakaś nadzieja, że ten piękny zabytek uda się ocalić od całkowitego zniszczenia - z funduszy ministerialnych udało się odremontować Wieżę Prochową – otwartą dla turystów - i dach dwóch skrzydeł. Na inwestora czekają zamkowe wnętrza, póki co udostępnione do zwiedzania na ryzyko zwiedzających, za jedyne 5 złotych od łebka. Tablica informuje, że obiekt jest w złym stanie technicznym i grozi zawaleniem, ale nie mogliśmy sobie odmówić zajrzenia do środka, zwłaszcza, że konserwatorzy odnowili schody i podłogi na tyle, że budziły zaufanie. Wewnątrz ślady zniszczenia, ale zachowało się trochę zabytkowej sztukaterii, a gdzie nie gdzie resztki posadzki, kominków czy gzymsów. W najlepszym stanie jest Wieża Prochowa, a reszta – aż żal serce ściska. Wokół zamku rozciąga się zdziczały park, atmosfera miejsca jest niesamowita.
Ze Swobnicy skierowaliśmy się na południowy zachód, drogą powiatową do Chojny. W miejscowości Rurka aktualnie jest remont drogi i przepustu przez Rurzycę – samochody nie przejadą, ale piesi i rowerzyści przy odrobinie gimnastyki mogą przeprawić się prowizoryczną kładką:
Za to ruch na drodze powiatowej – niewielki. W Chojnie zatrzymaliśmy się na Orlenie na zapiekankę i hotdoga – na szybko, bo już było po 16.00, a przed nami jeszcze spory kawałek do przejechania. Z drugiej strony nie spodziewaliśmy się atrakcyjnej bazy gastronomicznej po niemieckiej stronie i słusznie.
Brama Świecka w Chojnie:
Dziesięciokilometrowy odcinek drogą krajową nr 31 z Chojny do Krajnika był ruchliwy i mało przyjemny. Dobrze, że niedaleko. Było już późno, więc nie daliśmy się skusić drogowskazom zapraszającym do Doliny Miłości w Zatoni Dolnej. Wbrew pozorom nie jest to przybytek erotyczny (choć branża na pograniczu kwitnie), ale podobno ładny park krajobrazowy. Cóż, może następnym razem.
Most na Odrze między Krajnikiem Dolnym a Schwedt:
Po przekroczeniu granicy na Odrze przynajmniej mogliśmy jechać ścieżką rowerową z polbruku, a potem – pod Schwedt - włączyć się w Oder-Neisse-Radweg. Na szczęście skończyli remontować odcinek przy Schwedt, na nieszczęście w remoncie jest teraz kawałek z Friedrichsthal do Gartz i w związku z tym objazd. W międzyczasie wiatr się odwrócił i znów mieliśmy „w mordę”. Moje poranne rachuby wzięły więc w łeb, a biednemu wicher zawsze w twarz. Na pocieszenie mieliśmy ładne widoki.
Ptasi sejmik pod Schwedt:
A tutaj owieczki za Schwedt:
Zachód słońca gdzieś pod Gartz:
Na bulwarze w Gartz:
Do Gartz dotarliśmy jeszcze po widoku, ale już ostatnie 5 km przez las jechaliśmy w ciemnościach. Przezornie zabraliśmy nie tylko oświetlenie roweru, ale i czołówkę, więc bezpiecznie dotarliśmy do Mescherin ok. 20.30. Ubywa już dnia, niestety. Może gdybyśmy nie mieli przygody z dętką i nie robili po drodze skoków w bok, to dojechalibyśmy za dnia, ale nie żałujemy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
111.50 km (0.00 km teren), czas: 09:47 h, avg:11.40 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po Pojezierzu Meklemburskim
Sobota, 4 sierpnia 2018 | dodano: 12.08.2018Kategoria Brandenburgia, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Ostatnie kilka dni spędziłam na spływie kajakowym, więc dopiero teraz nadrabiam zaległości i opis samochodowo-rowerowej wycieczki z
ubiegłej soboty. Zdjęcia jednak umieszczę w terminie późniejszym, bo ponoć wykorzystałam limit przesyłowy na ten miesiąc - co mi się do tej pory nigdy nie zdarzyło, a zmniejszanie zdjęć z wstecznych wpisów jest jednak uciążliwe.
Najpierw podjechaliśmy autem do Fürstenwerder (1,5 h jazdy), a stamtąd zrobiliśmy z Darkiem pętlę rowerkami, po okolicznych miejscowościach oraz jeziorach Meklemburgii i północno-wschodniej Brandenburgii, bo pomyśleliśmy sobie, że w taki upalny dzień przyjemnie będzie się również wykąpać gdzieś po drodze. Mapka wycieczki.
Pierwszy odcinek – ok. 25 km – pokrywał się ze szlakiem rowerowym„Spur der Steine” (Śladem kamieni), który prowadzi z Templina poprzez Boitzeburg, Fürstenwerder, aż do Warbende.
Przy wjeździe na Spur der Steine w Fürstenwerder © tanova
Szlak ten poprowadzony jest w dużej części trasą dawnej kolejki wąskotorowej, więc ścieżka jest tutaj raczej prosta, asfaltowa i bez znacznych różnic wysokości.
Po drodze zajrzeliśmy do pałacu w Boitzeburgu. Właśnie trwały ostatnie przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie, jednak na niebie zaczęły się zbierać czarne, burzowe chmury.
Przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie w Boitzeburgu © tanova
Pałac w Boitzeburgu © tanova
Burza i ulewa dogoniła nas w Hardenbecku, ale schroniliśmy się pod wiatą koło remizy i na sucho przeczekaliśmy niepogodę, ze współczuciem myśląc o nowożeńcach, którym taka aura na pewno pokrzyżowała szyki.Gdy przestało padać, pojechaliśmy w stronę Lychen – ładnego miasteczka wypoczynkowego, leżącego pomiędzy siedmioma jeziorami. A że znów zrobił się upał, postanowiliśmy skręcić na kemping nad Wurlsee i po zjedzeniu kanapek ochłodzić się na kąpielisku. Bardzo fajne miejsce, woda ciepła, więc przyjemnie się pływało.
Plaża nad Wurlsee w Lychen © tanova
W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy jeszcze przez ładne letniskowe wioski nad jeziorami, takie jak Rutenberg czy Carwitz. Szczególnie ta druga bardzo nam się podobała i zostaliśmy tam na obiad. Ciekawostką jest, że w Carwitz mieszkał w czasie drugiej wojny światowej i tworzył znany niemiecki pisarz - Hans Fallada. Dziś w jego dawnym domu znajduje się muzeum i archiwum, niestety, gdy przyjechaliśmy muzeum było już zamknięte.
Darek nad Carwitzer See © tanova
W przeciwieństwie do pierwszej połowy wycieczki, druga prowadziła przez pofałdowany teren, więc mieliśmy premię górską, a w nagrodę piękne widoki.
Krajobraz wzgórz morenowych w okolicach Feldbergu © tanova
Ze względu na już późnawą porę i odzywające się przy podjazdach kolana, skróciliśmy nieco trasę i nie zajeżdżaliśmy do Feldbergu. Może byłoby lepiej zacząć wycieczkę w odwrotnym kierunku – przeciwnym do wskazówek zegara. Wtedy te malownicze, ale bardziej męczące odcinki zrobilibyśmy na początku, a do Fürstenwerder wrócilibyśmy relaksową i płaską drogą.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Najpierw podjechaliśmy autem do Fürstenwerder (1,5 h jazdy), a stamtąd zrobiliśmy z Darkiem pętlę rowerkami, po okolicznych miejscowościach oraz jeziorach Meklemburgii i północno-wschodniej Brandenburgii, bo pomyśleliśmy sobie, że w taki upalny dzień przyjemnie będzie się również wykąpać gdzieś po drodze. Mapka wycieczki.
Pierwszy odcinek – ok. 25 km – pokrywał się ze szlakiem rowerowym„Spur der Steine” (Śladem kamieni), który prowadzi z Templina poprzez Boitzeburg, Fürstenwerder, aż do Warbende.
Przy wjeździe na Spur der Steine w Fürstenwerder © tanova
Szlak ten poprowadzony jest w dużej części trasą dawnej kolejki wąskotorowej, więc ścieżka jest tutaj raczej prosta, asfaltowa i bez znacznych różnic wysokości.
Po drodze zajrzeliśmy do pałacu w Boitzeburgu. Właśnie trwały ostatnie przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie, jednak na niebie zaczęły się zbierać czarne, burzowe chmury.
Przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie w Boitzeburgu © tanova
Pałac w Boitzeburgu © tanova
Burza i ulewa dogoniła nas w Hardenbecku, ale schroniliśmy się pod wiatą koło remizy i na sucho przeczekaliśmy niepogodę, ze współczuciem myśląc o nowożeńcach, którym taka aura na pewno pokrzyżowała szyki.Gdy przestało padać, pojechaliśmy w stronę Lychen – ładnego miasteczka wypoczynkowego, leżącego pomiędzy siedmioma jeziorami. A że znów zrobił się upał, postanowiliśmy skręcić na kemping nad Wurlsee i po zjedzeniu kanapek ochłodzić się na kąpielisku. Bardzo fajne miejsce, woda ciepła, więc przyjemnie się pływało.
Plaża nad Wurlsee w Lychen © tanova
W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy jeszcze przez ładne letniskowe wioski nad jeziorami, takie jak Rutenberg czy Carwitz. Szczególnie ta druga bardzo nam się podobała i zostaliśmy tam na obiad. Ciekawostką jest, że w Carwitz mieszkał w czasie drugiej wojny światowej i tworzył znany niemiecki pisarz - Hans Fallada. Dziś w jego dawnym domu znajduje się muzeum i archiwum, niestety, gdy przyjechaliśmy muzeum było już zamknięte.
Darek nad Carwitzer See © tanova
W przeciwieństwie do pierwszej połowy wycieczki, druga prowadziła przez pofałdowany teren, więc mieliśmy premię górską, a w nagrodę piękne widoki.
Krajobraz wzgórz morenowych w okolicach Feldbergu © tanova
Ze względu na już późnawą porę i odzywające się przy podjazdach kolana, skróciliśmy nieco trasę i nie zajeżdżaliśmy do Feldbergu. Może byłoby lepiej zacząć wycieczkę w odwrotnym kierunku – przeciwnym do wskazówek zegara. Wtedy te malownicze, ale bardziej męczące odcinki zrobilibyśmy na początku, a do Fürstenwerder wrócilibyśmy relaksową i płaską drogą.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
85.30 km (0.00 km teren), czas: 10:00 h, avg:8.53 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 2 – Pasawa-Ottensheim
Poniedziałek, 23 lipca 2018 | dodano: 01.08.2018Kategoria Austria, Bawaria, Donauradweg i okolice 2018, Niemcy
Pogoda
w poniedziałek poprawiła się na tyle, że bez obaw mogliśmy ruszyć na szlak, już
teraz rzeczywiście wzdłuż Dunaju. Najpierw jednak trzeba było przestawić
samochody z parkingu w pobliżu hotelu, który bezpłatny jest tylko w weekendy,
na miejsce, gdzie spokojnie mogłyby postać sobie przez tydzień. Zrobiliśmy
rekonesans dzień wcześniej i najsensowniejszym wyjściem wydało się nam zostawienie
aut w parkingowcu przy Bahnhofstrasse, gdzie postój kosztuje 4 euro za dobę.
A potem już w drogę! Mapka wycieczki
Moi współtowarzysze jazdy przed hotelem:
Tak szlak oznaczony jest po stronie niemieckiej:
Przez większość trasy można jechać zarówno lewym, jak i prawym brzegiem Dunaju, gdyż ścieżka rowerowa poprowadzona jest po obu stronach. Można też sobie w trakcie zmieniać stronę – na jednym z licznych mostów, na zaporach wodnych lub korzystając z przepraw promowych. My pojechaliśmy początkowo bulwarami wzdłuż pasawskiej starówki, a potem mostem przejechaliśmy na lewy brzeg. Ścieżka prowadziła wzdłuż drogi samochodowej B388, ale bezpiecznie i w sumie droga była umiarkowanie ruchliwa.
Bulwar w Pasawie:
Pierwszym miasteczkiem na trasie było Obernzell z zabytkowymi kamieniczkami i zamkiem, mieszczącym muzeum ceramiki:
Darek nad brzegiem Dunaju w Obernzell:
Krótko za Pasawą granica między Bawarią a Austrią biegnie środkiem Dunaju, ale od Engelhartszell już obydwa brzegi należą do Austrii. My przekraczaliśmy granicę na elektrowni wodnej w Jochstein i nie było to takie proste, ponieważ zaporę trzeba pokonać korzystając z dość stromych schodów, co przy obładowanych rowerach było trochę uciążliwe.
Stroma droga do Austrii:
Oprócz elektrowni mieści się tam również śluza, z której korzystają barki i liczne statki pasażerskie, pływające po Dunaju:
Na moście granicznym:
W Engelhartszell zajrzeliśmy do klasztoru ojców trapistów Stift Engelszell, którzy oprócz pobożnych modlitw praktykują również produkcję likierów i piwa, które można kupić w przyklasztornym sklepiku. Na likiery było za gorąco, ale zimne piwo, prosto z lodówki smakowało pierwszorzędnie!
Następny odcinek prowadził przez wioski górnej Austrii po nieco pagórkowatym terenie, podczas gdy lewy brzeg wydawał się jednak bardziej płaski. W Wesensufer dopadła nas burza, ale przeczekaliśmy ją w luksusowym schronie dla rowerzystów – zaopatrzonym w automaty do napojów, a nawet w darta i piłkarzyki, gdyby ktoś się nudził!
Od miejscowości Schlögen natomiast zaczyna się jeden z najbardziej malowniczych odcinków trasy – tzw. Schlögener Schlinge (pętla schlögeńska) – przełom Dunaju, tworzący dwa zakola zakręcające o niemal 180 stopni, wśród malowniczych lesistych wzgórz. Droga dla rowerów przez większą część biegnie tuż przy brzegu, a po lewej stronie krótki fragment trzeba pokonać promem. My jechaliśmy brzegiem prawym, w całości dostępnym dla rowerzystów.
Jeszcze kilka razy przekropił nas tego dnia drobny deszczyk, ale że było ciepło, to nawet nie było to dokuczliwe.
Widok z kempingu Kaiserau na Kettenturm i zamek Neuhaus:
W Aschach an der Donau krajobraz wypłaszcza się, a rzeka zaczyna płynąć szeroką doliną. Zrobiliśmy zakupy w supermarkecie, ponieważ z mapy wynikało, że dalej mogą być już kłopoty z zaopatrzeniem, a poza tym było już późne popołudnie. Nie na tyle jednak późne, abyśmy koniecznie szukali w miasteczku noclegu, zwłaszcza, że od dużej przetwórni rzepaku zalatywał nieco niemiły zapach i hałas. Pojechaliśmy więc dalej, przez dość jednak odludną dolinę. W jedynym gasthausie w Pupping niekoniecznie nam się podobało (i jeszcze ta nazwa!), ale na mapie widniał zaznaczony pensjonat w pobliskim Fall, więc tam się skierowaliśmy. Niestety pensjonat nie działał już chyba od dłuższego czasu, więc po zapytaniu mieszkanki wioski mieliśmy do wyboru albo rozbicie namiotów (bo pole namiotowe było czynne), albo dalszą jazdę do pobliskiego Ottensheim. Wybraliśmy drugą opcję, musieliśmy się jednak trochę cofnąć do zapory wodnej, gdyż prom z Fall do Ottensheim już o tej porze nie kursował.
Oznaczenie szlaku naddunajskiego przy zaporze w Ottensheim:
Była już chyba 19.30, gdy przy wjeździe do Ottensheim zauważyliśmy tablicę z informacją, że 2 km dalej znajduje się Langasthof Rodlhof – czyli taka wiejska gospoda z miejscami noclegowymi. Po rozmowie telefonicznej z właścicielką z ulgą skierowaliśmy się więc do Rodl – wioski należącej już jednak administracyjnie do miasteczka Ottensheim.
Gospoda okazała się mieć bardzo porządny standard – ładne pokoje z łazienkami, na dole knajpka z ogrodem, placem zabaw dla dzieci i … nagrobkiem, a rano pyszne i obfite śniadanie z domowymi marmoladami i wypiekami. Oczywiście był tam też garaż na rowery. W gospodzie jadłospis prosty, acz treściwy – zamówiliśmy sobie po wiener schnitzlu, całkiem słusznych rozmiarów, ale chyba zasłużyliśmy, bo przejechaliśmy tego dnia 92 kilometry, co było najdłuższym etapem dziennym. I tak zakończyliśmy nasz drugi dzień rowerowej wyprawy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A potem już w drogę! Mapka wycieczki
Moi współtowarzysze jazdy przed hotelem:
Tak szlak oznaczony jest po stronie niemieckiej:
Przez większość trasy można jechać zarówno lewym, jak i prawym brzegiem Dunaju, gdyż ścieżka rowerowa poprowadzona jest po obu stronach. Można też sobie w trakcie zmieniać stronę – na jednym z licznych mostów, na zaporach wodnych lub korzystając z przepraw promowych. My pojechaliśmy początkowo bulwarami wzdłuż pasawskiej starówki, a potem mostem przejechaliśmy na lewy brzeg. Ścieżka prowadziła wzdłuż drogi samochodowej B388, ale bezpiecznie i w sumie droga była umiarkowanie ruchliwa.
Bulwar w Pasawie:
Pierwszym miasteczkiem na trasie było Obernzell z zabytkowymi kamieniczkami i zamkiem, mieszczącym muzeum ceramiki:
Darek nad brzegiem Dunaju w Obernzell:
Krótko za Pasawą granica między Bawarią a Austrią biegnie środkiem Dunaju, ale od Engelhartszell już obydwa brzegi należą do Austrii. My przekraczaliśmy granicę na elektrowni wodnej w Jochstein i nie było to takie proste, ponieważ zaporę trzeba pokonać korzystając z dość stromych schodów, co przy obładowanych rowerach było trochę uciążliwe.
Stroma droga do Austrii:
Oprócz elektrowni mieści się tam również śluza, z której korzystają barki i liczne statki pasażerskie, pływające po Dunaju:
Na moście granicznym:
W Engelhartszell zajrzeliśmy do klasztoru ojców trapistów Stift Engelszell, którzy oprócz pobożnych modlitw praktykują również produkcję likierów i piwa, które można kupić w przyklasztornym sklepiku. Na likiery było za gorąco, ale zimne piwo, prosto z lodówki smakowało pierwszorzędnie!
Następny odcinek prowadził przez wioski górnej Austrii po nieco pagórkowatym terenie, podczas gdy lewy brzeg wydawał się jednak bardziej płaski. W Wesensufer dopadła nas burza, ale przeczekaliśmy ją w luksusowym schronie dla rowerzystów – zaopatrzonym w automaty do napojów, a nawet w darta i piłkarzyki, gdyby ktoś się nudził!
Od miejscowości Schlögen natomiast zaczyna się jeden z najbardziej malowniczych odcinków trasy – tzw. Schlögener Schlinge (pętla schlögeńska) – przełom Dunaju, tworzący dwa zakola zakręcające o niemal 180 stopni, wśród malowniczych lesistych wzgórz. Droga dla rowerów przez większą część biegnie tuż przy brzegu, a po lewej stronie krótki fragment trzeba pokonać promem. My jechaliśmy brzegiem prawym, w całości dostępnym dla rowerzystów.
Jeszcze kilka razy przekropił nas tego dnia drobny deszczyk, ale że było ciepło, to nawet nie było to dokuczliwe.
Widok z kempingu Kaiserau na Kettenturm i zamek Neuhaus:
W Aschach an der Donau krajobraz wypłaszcza się, a rzeka zaczyna płynąć szeroką doliną. Zrobiliśmy zakupy w supermarkecie, ponieważ z mapy wynikało, że dalej mogą być już kłopoty z zaopatrzeniem, a poza tym było już późne popołudnie. Nie na tyle jednak późne, abyśmy koniecznie szukali w miasteczku noclegu, zwłaszcza, że od dużej przetwórni rzepaku zalatywał nieco niemiły zapach i hałas. Pojechaliśmy więc dalej, przez dość jednak odludną dolinę. W jedynym gasthausie w Pupping niekoniecznie nam się podobało (i jeszcze ta nazwa!), ale na mapie widniał zaznaczony pensjonat w pobliskim Fall, więc tam się skierowaliśmy. Niestety pensjonat nie działał już chyba od dłuższego czasu, więc po zapytaniu mieszkanki wioski mieliśmy do wyboru albo rozbicie namiotów (bo pole namiotowe było czynne), albo dalszą jazdę do pobliskiego Ottensheim. Wybraliśmy drugą opcję, musieliśmy się jednak trochę cofnąć do zapory wodnej, gdyż prom z Fall do Ottensheim już o tej porze nie kursował.
Oznaczenie szlaku naddunajskiego przy zaporze w Ottensheim:
Była już chyba 19.30, gdy przy wjeździe do Ottensheim zauważyliśmy tablicę z informacją, że 2 km dalej znajduje się Langasthof Rodlhof – czyli taka wiejska gospoda z miejscami noclegowymi. Po rozmowie telefonicznej z właścicielką z ulgą skierowaliśmy się więc do Rodl – wioski należącej już jednak administracyjnie do miasteczka Ottensheim.
Gospoda okazała się mieć bardzo porządny standard – ładne pokoje z łazienkami, na dole knajpka z ogrodem, placem zabaw dla dzieci i … nagrobkiem, a rano pyszne i obfite śniadanie z domowymi marmoladami i wypiekami. Oczywiście był tam też garaż na rowery. W gospodzie jadłospis prosty, acz treściwy – zamówiliśmy sobie po wiener schnitzlu, całkiem słusznych rozmiarów, ale chyba zasłużyliśmy, bo przejechaliśmy tego dnia 92 kilometry, co było najdłuższym etapem dziennym. I tak zakończyliśmy nasz drugi dzień rowerowej wyprawy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
92.00 km (0.00 km teren), czas: 10:30 h, avg:8.76 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 1 – na rozgrzewkę Pasawa-Schärding-Pasawa
Niedziela, 22 lipca 2018 | dodano: 31.07.2018Kategoria Austria, Bawaria, Donauradweg i okolice 2018, Niemcy
Wreszcie nadszedł
długo oczekiwany urlop, którego część postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę
rowerową wzdłuż Dunaju – od bawarskiej Pasawy do Wiednia, wraz z zaprzyjaźnioną
parą z Krakowa. Pomysł na wycieczkę był raczej rekreacyjno-krajoznawczy niż
sportowy – po drodze zwiedzanie, odpoczynki w ładnych okolicach, na luzie, bez
założonego limitu kilometrów.
Szlak Dunaju jest częścią trasy Eurovelo 6. Należy do najdłuższych przyrzecznych tras rowerowych w Europie i liczy sobie ponad 3000 km. Zaczyna się w niemieckim Donaueschingen, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, następnie przebiega przez Bawarię, Górną i Dolną Austrię, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię i Rumunię, gdzie gubiąc się w rozległej delcie Dunaj kończy swój bieg w Morzu Czarnym. Po drodze można odwiedzić kilka europejskich stolic – Wiedeń, Bratysławę, Budapeszt i Belgrad. Po lekturze paru relacji m.in. w Rowertourze, na bikestats i niemieckojęzycznych opisów szlaku (w tym nieocenionej radreise-wiki) zdecydowaliśmy się na trasę od Pasawy do stolicy Austrii. Generalnie to odcinek od umownego źródła Dunaju w Donaueschingen do Bratysławy ma bardzo dobrze przygotowaną infrastrukturę pod rowerzystów, dalej – jeśli wierzyć relacjom – jest gorzej.
My zdecydowaliśmy się na „klasyczny” odcinek z Pasawy do Wiednia, liczący około 312 km, przy wyborze braliśmy pod uwagę dojazd i atrakcyjność turystyczną. Zamówiłam bezpłatny przewodnik z mapą (jest w wersji niemiecko- i anglojęzycznej) i jeszcze kilka folderów. Jak zwykle austriacka informacja turystyczna działa doskonale i była bardzo pomocna.
Spotkaliśmy się ze znajomymi w Pasawie w sobotę późnym popołudniem – dojazd zarówno ze Szczecina jak i z Krakowa to nieco ponad 800 km, przy czym ze Szczecina jedzie się cały czas autostradami (choć niektóre odcinki są w remoncie), a z południa Polski to już niekoniecznie. Zarezerwowałam noclegi w budżetowym hotelu Rotel Inn, bezpośrednio przy trasie rowerowej, ciekawym architektonicznie, bo jego bryła wzorowana jest na sylwetce śpiącego człowieka. W środku malutkie pokoje dwuosobowe przypominające kajuty na statku, łazienki po drugiej stronie korytarza, ale czyściutkie i w dużej ilości, świetlica z napojami z automatu (również izotonikami chmielowymi), taras z widokiem na Dunaj i obszerny, zadaszony i zamykany boks na rowery.
A rano smaczne śniadanko i miła obsługa. Dla nas najzupełniej ok.
Wieczorny spacer po mieście zakończył się niestety siarczystą ulewą, a i prognozy nie były optymistyczne na niedzielę – przynajmniej do późnego popołudnia. Postanowiliśmy zatem zostać w Pasawie na jeszcze jedną noc i wykorzystać niedzielę na zwiedzanie miasta. Stara Pasawa leży na półwyspie, u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu i Ilz, otoczona malowniczymi wzgórzami. Miasto wywodzi się z rzymskiego kasztelu warownego Boiodorum i Batavis. Na Dunaju znajdowała się bowiem północna granica Cesarstwa Rzymskiego, tzw. limes. W średniowieczu było bardzo prężnym ośrodkiem administracyjnym i siedzibą biskupią Do najważniejszych zabytków i atrakcji miasta należy katedra św. Stefana z największymi organami świata, muzeum rzymskie, sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki (Wallfahrtskirche Mariahilf) z zadaszonymi schodami pątniczymi liczącymi 321 stopni i średniowieczna twierdza Veste Oberhaus, zbudowana w XIII wieku na wzgórzu na lewym brzegu Dunaju, u zbiegu trzech rzek.
Widok na starówkę Pasawy, most na rzekę Inn i katedrę św. Stefana.
I z drugiej strony, od Dunaju:
Schody pątnicze do sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki:
Twierdza Veste Oberhaus:
Widoki z twierdzy na stare miasto i ujście Innu do Dunaju:
Wody Innu mają intensywnie zielony kolor, ze względu na topniejący alpejski śnieg który spływa do tej rzeki w górnym biegu, Dunaj jest natomiast granatowo-czarny. Wody Ilz mają kolor brunatny, ponieważ płynie on przez torfowiska. Widać tutaj, jak kolory rzek mieszają się ze sobą.
Położenie nad rzeką ma jednak i ujemne strony. Widać to było na budynku ratusza i jeszcze później na wielu budynkach nad Dunajem, jak potężne powodzie się tu zdarzają.
Po obiedzie na starówce, z widokiem na Fahrradklinik – również w wersji „zrób to sam”, pogoda zaczęła się poprawiać, stwierdziliśmy więc, że skoro przyjechaliśmy na rowery, to wykorzystamy pozostałą część dnia rowerowo.
Po krótkiej konsultacji z miejscową informacją turystyczną i zaopatrzeniu w mapkę ruszyliśmy bawarskim, prawym brzegiem Innu do barokowego miasteczka Schärding, skąd wróciliśmy brzegiem lewym, austriackim, do Pasawy. Granicy w ogóle nie zauważyliśmy, żednych tablic, znaków itp. Mapka wycieczki
Nad Innem:
Rzeźba symbolizująca dwie miejscowości Wernstein i Neuburg, połączone mostem na Innie:
W Schärding:
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlak Dunaju jest częścią trasy Eurovelo 6. Należy do najdłuższych przyrzecznych tras rowerowych w Europie i liczy sobie ponad 3000 km. Zaczyna się w niemieckim Donaueschingen, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, następnie przebiega przez Bawarię, Górną i Dolną Austrię, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię i Rumunię, gdzie gubiąc się w rozległej delcie Dunaj kończy swój bieg w Morzu Czarnym. Po drodze można odwiedzić kilka europejskich stolic – Wiedeń, Bratysławę, Budapeszt i Belgrad. Po lekturze paru relacji m.in. w Rowertourze, na bikestats i niemieckojęzycznych opisów szlaku (w tym nieocenionej radreise-wiki) zdecydowaliśmy się na trasę od Pasawy do stolicy Austrii. Generalnie to odcinek od umownego źródła Dunaju w Donaueschingen do Bratysławy ma bardzo dobrze przygotowaną infrastrukturę pod rowerzystów, dalej – jeśli wierzyć relacjom – jest gorzej.
My zdecydowaliśmy się na „klasyczny” odcinek z Pasawy do Wiednia, liczący około 312 km, przy wyborze braliśmy pod uwagę dojazd i atrakcyjność turystyczną. Zamówiłam bezpłatny przewodnik z mapą (jest w wersji niemiecko- i anglojęzycznej) i jeszcze kilka folderów. Jak zwykle austriacka informacja turystyczna działa doskonale i była bardzo pomocna.
Spotkaliśmy się ze znajomymi w Pasawie w sobotę późnym popołudniem – dojazd zarówno ze Szczecina jak i z Krakowa to nieco ponad 800 km, przy czym ze Szczecina jedzie się cały czas autostradami (choć niektóre odcinki są w remoncie), a z południa Polski to już niekoniecznie. Zarezerwowałam noclegi w budżetowym hotelu Rotel Inn, bezpośrednio przy trasie rowerowej, ciekawym architektonicznie, bo jego bryła wzorowana jest na sylwetce śpiącego człowieka. W środku malutkie pokoje dwuosobowe przypominające kajuty na statku, łazienki po drugiej stronie korytarza, ale czyściutkie i w dużej ilości, świetlica z napojami z automatu (również izotonikami chmielowymi), taras z widokiem na Dunaj i obszerny, zadaszony i zamykany boks na rowery.
A rano smaczne śniadanko i miła obsługa. Dla nas najzupełniej ok.
Wieczorny spacer po mieście zakończył się niestety siarczystą ulewą, a i prognozy nie były optymistyczne na niedzielę – przynajmniej do późnego popołudnia. Postanowiliśmy zatem zostać w Pasawie na jeszcze jedną noc i wykorzystać niedzielę na zwiedzanie miasta. Stara Pasawa leży na półwyspie, u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu i Ilz, otoczona malowniczymi wzgórzami. Miasto wywodzi się z rzymskiego kasztelu warownego Boiodorum i Batavis. Na Dunaju znajdowała się bowiem północna granica Cesarstwa Rzymskiego, tzw. limes. W średniowieczu było bardzo prężnym ośrodkiem administracyjnym i siedzibą biskupią Do najważniejszych zabytków i atrakcji miasta należy katedra św. Stefana z największymi organami świata, muzeum rzymskie, sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki (Wallfahrtskirche Mariahilf) z zadaszonymi schodami pątniczymi liczącymi 321 stopni i średniowieczna twierdza Veste Oberhaus, zbudowana w XIII wieku na wzgórzu na lewym brzegu Dunaju, u zbiegu trzech rzek.
Widok na starówkę Pasawy, most na rzekę Inn i katedrę św. Stefana.
I z drugiej strony, od Dunaju:
Schody pątnicze do sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki:
Twierdza Veste Oberhaus:
Widoki z twierdzy na stare miasto i ujście Innu do Dunaju:
Wody Innu mają intensywnie zielony kolor, ze względu na topniejący alpejski śnieg który spływa do tej rzeki w górnym biegu, Dunaj jest natomiast granatowo-czarny. Wody Ilz mają kolor brunatny, ponieważ płynie on przez torfowiska. Widać tutaj, jak kolory rzek mieszają się ze sobą.
Położenie nad rzeką ma jednak i ujemne strony. Widać to było na budynku ratusza i jeszcze później na wielu budynkach nad Dunajem, jak potężne powodzie się tu zdarzają.
Po obiedzie na starówce, z widokiem na Fahrradklinik – również w wersji „zrób to sam”, pogoda zaczęła się poprawiać, stwierdziliśmy więc, że skoro przyjechaliśmy na rowery, to wykorzystamy pozostałą część dnia rowerowo.
Po krótkiej konsultacji z miejscową informacją turystyczną i zaopatrzeniu w mapkę ruszyliśmy bawarskim, prawym brzegiem Innu do barokowego miasteczka Schärding, skąd wróciliśmy brzegiem lewym, austriackim, do Pasawy. Granicy w ogóle nie zauważyliśmy, żednych tablic, znaków itp. Mapka wycieczki
Nad Innem:
Rzeźba symbolizująca dwie miejscowości Wernstein i Neuburg, połączone mostem na Innie:
W Schärding:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
41.60 km (0.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:8.29 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trochę w nieznane, a trochę w znane - szlak Orła Bielika i niemieckie czereśnie
Niedziela, 24 czerwca 2018 | dodano: 24.06.2018Kategoria Brandenburgia, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy, Odra-Nysa, Zachodniopomorskie
Rano Darek stwierdził, że znów ma kapcia w tylnym kole.
Mieliśmy tylko jedną zapasową dętkę, zarządziłam więc, że najpierw jedziemy do
Decathlonu (juhu! niech żyje handlowa niedziela!) i kupujemy nowe, zanim
gdziekolwiek dalej się ruszymy.
A jak już byliśmy pod Decathlonem w Ustowie, to pomyślałam sobie, że to dobry punkt startowy, żeby zaliczyć Szlak Orła Bielika, wytyczony przez gminę Kołbaskowo, a potem pokręcić się trochę po niemieckiej stronie. Mapka wycieczki
Przejechaliśmy przez Ustowo-wieś i Kurów, ale szlak właściwie zaczyna się w Siadle Dolnym.
Nad Kanałem Kurowskim:
W Siadle Dolnym szlak biegnie nad samym brzegiem Odry Zachodniej, którego część została ładnie zagospodarowana na deptak, przystanie kajakowe i dla łódek.
Dzika plaża i dom nad Odrą w Siadle Dolnym:
Zaraz za przepustem pod autostradą zaczyna się bardzo stromy i kręty podjazd w lesie – raczej ciężko tam wdrapać się rowerem, szczególnie, że nawierzchnia to luźny żwirek - pozostaje pchanie pod górę. Generalnie cały dzisiejszy szlak to mniejsze i większe górki i zjazdy, ale ta jedna mnie zmogła. Za to zjazd w kierunku Moczył jest łagodny i bardzo widokowy, więc wynagradza trudy wtaszczenia się na wysokości.
Przed Moczyłami zrobiliśmy sobie mały piknik na miejscu postojowym, urządzonym przy lapidarium. Dobrze zachowały się dwa nagrobki – czterdziestoletniego mężczyzny, któremu płytę ufundowała pogrążona w żałobie matka oraz pewnej leciwej pani. Reszta pomników jest zatarta albo potrzaskana.
Na wjeździe do wioski miło zaskoczyły nas dekoracje rowerowe, które wykorzystaliśmy jako plener fotograficzny.
We wsi totalnie rozkopana droga i ruiny kościoła, podobnie jak w sąsiednim Pargowie. Do Pargowa można dojechać szosą przez Kamieniec, ale szlak prowadzi bardzo malowniczą leśną drogą, miejscami schodzącą nad rzekę. Chyba udało się nam tam zobaczyć również parę bielików, ale nie jestem pewna. W każdym razie w Pargowie też był orzeł:
I tak dojechaliśmy do granicy z Niemcami, a dalej już znanym nam fragmentem szlaku Odry i Nysy podążaliśmy w kierunku zachodnim, a potem północno-wschodnim, aż do Lebehn.
W Neurochlitz nasze zainteresowanie wzbudziła koparka stojąca na środku wioskowej drogi, z wyciągniętą wysoko łyżką. Okazało się, że w łyżce siedzi pani i obrywa czereśnie z wysokich gałęzi w swoim ogródku. Ot, pomysłowa kobieta! Ale narobiła nam smaka na świeże czereśnie, nie da się ukryć!
Mając w pamięci ładne zdjęcia Janusza i Kuby z zamku w Wartin sprzed paru miesięcy, postanowiliśmy zajrzeć do tej miejscowości dzisiaj, po drodze. W Luckow wypatrzyłam skrót przez pola i farmę wiatrową – całkiem dobra droga z płyt i szutru. A co najważniesze – przed Wartinem rosną przy niej czereśnie dosłownie oblepione pysznymi owocami. Grzech nie skorzystać, obżarliśmy się do pełna i tylko groźba sensacji żołądkowych z przejedzenia powstrzymała nas przed dalszym łasuchowaniem. Czereśnie rosną i marnują się też przy drodze z Penkun do Wollin, tak więc łakomczuchy – do roboty!
Pałac w Wartin trochę nas rozczarował – zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach, niż w rzeczywistości. Jest mocno zapuszczony, choć zaciekawiła mnie figurka Buddy nad wejściem i dwa chińskie lwy strzegące drzwi. Skąd takie azjatyckie akcenty na brandenburskiej prowincji? W Wartin jest również bardzo ładny kościół:
Kaplicę cmentarną rodu von Schuckmann i dwór w pobliskim Battinsthal już znaliśmy z zeszłorocznej wyprawy, ale i tym razem zatrzymaliśmy się na chwilę w tym romantycznym miejscu.
Ostatni postój na małe co nieco zrobiliśmy sobie w Schwennenz, a stamtąd przez Bobolin, Stobno i Rajkowo zamknęliśmy dzisiejszą pętlę. Zupełnie nie znamy tamtej okolicy, a trasę wytyczyłam palcem po mapie, ale ładnie tam było.
Kościół w Schwennenz:
Pod koniec pogoda zdecydowanie poprawiła się i do Polski wjechaliśmy już przy słonecznej i cieplejszej aurze. Oby tak dalej!
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A jak już byliśmy pod Decathlonem w Ustowie, to pomyślałam sobie, że to dobry punkt startowy, żeby zaliczyć Szlak Orła Bielika, wytyczony przez gminę Kołbaskowo, a potem pokręcić się trochę po niemieckiej stronie. Mapka wycieczki
Przejechaliśmy przez Ustowo-wieś i Kurów, ale szlak właściwie zaczyna się w Siadle Dolnym.
Nad Kanałem Kurowskim:
W Siadle Dolnym szlak biegnie nad samym brzegiem Odry Zachodniej, którego część została ładnie zagospodarowana na deptak, przystanie kajakowe i dla łódek.
Dzika plaża i dom nad Odrą w Siadle Dolnym:
Zaraz za przepustem pod autostradą zaczyna się bardzo stromy i kręty podjazd w lesie – raczej ciężko tam wdrapać się rowerem, szczególnie, że nawierzchnia to luźny żwirek - pozostaje pchanie pod górę. Generalnie cały dzisiejszy szlak to mniejsze i większe górki i zjazdy, ale ta jedna mnie zmogła. Za to zjazd w kierunku Moczył jest łagodny i bardzo widokowy, więc wynagradza trudy wtaszczenia się na wysokości.
Przed Moczyłami zrobiliśmy sobie mały piknik na miejscu postojowym, urządzonym przy lapidarium. Dobrze zachowały się dwa nagrobki – czterdziestoletniego mężczyzny, któremu płytę ufundowała pogrążona w żałobie matka oraz pewnej leciwej pani. Reszta pomników jest zatarta albo potrzaskana.
Na wjeździe do wioski miło zaskoczyły nas dekoracje rowerowe, które wykorzystaliśmy jako plener fotograficzny.
We wsi totalnie rozkopana droga i ruiny kościoła, podobnie jak w sąsiednim Pargowie. Do Pargowa można dojechać szosą przez Kamieniec, ale szlak prowadzi bardzo malowniczą leśną drogą, miejscami schodzącą nad rzekę. Chyba udało się nam tam zobaczyć również parę bielików, ale nie jestem pewna. W każdym razie w Pargowie też był orzeł:
I tak dojechaliśmy do granicy z Niemcami, a dalej już znanym nam fragmentem szlaku Odry i Nysy podążaliśmy w kierunku zachodnim, a potem północno-wschodnim, aż do Lebehn.
W Neurochlitz nasze zainteresowanie wzbudziła koparka stojąca na środku wioskowej drogi, z wyciągniętą wysoko łyżką. Okazało się, że w łyżce siedzi pani i obrywa czereśnie z wysokich gałęzi w swoim ogródku. Ot, pomysłowa kobieta! Ale narobiła nam smaka na świeże czereśnie, nie da się ukryć!
Mając w pamięci ładne zdjęcia Janusza i Kuby z zamku w Wartin sprzed paru miesięcy, postanowiliśmy zajrzeć do tej miejscowości dzisiaj, po drodze. W Luckow wypatrzyłam skrót przez pola i farmę wiatrową – całkiem dobra droga z płyt i szutru. A co najważniesze – przed Wartinem rosną przy niej czereśnie dosłownie oblepione pysznymi owocami. Grzech nie skorzystać, obżarliśmy się do pełna i tylko groźba sensacji żołądkowych z przejedzenia powstrzymała nas przed dalszym łasuchowaniem. Czereśnie rosną i marnują się też przy drodze z Penkun do Wollin, tak więc łakomczuchy – do roboty!
Pałac w Wartin trochę nas rozczarował – zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach, niż w rzeczywistości. Jest mocno zapuszczony, choć zaciekawiła mnie figurka Buddy nad wejściem i dwa chińskie lwy strzegące drzwi. Skąd takie azjatyckie akcenty na brandenburskiej prowincji? W Wartin jest również bardzo ładny kościół:
Kaplicę cmentarną rodu von Schuckmann i dwór w pobliskim Battinsthal już znaliśmy z zeszłorocznej wyprawy, ale i tym razem zatrzymaliśmy się na chwilę w tym romantycznym miejscu.
Ostatni postój na małe co nieco zrobiliśmy sobie w Schwennenz, a stamtąd przez Bobolin, Stobno i Rajkowo zamknęliśmy dzisiejszą pętlę. Zupełnie nie znamy tamtej okolicy, a trasę wytyczyłam palcem po mapie, ale ładnie tam było.
Kościół w Schwennenz:
Pod koniec pogoda zdecydowanie poprawiła się i do Polski wjechaliśmy już przy słonecznej i cieplejszej aurze. Oby tak dalej!
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
84.00 km (0.00 km teren), czas: 07:05 h, avg:11.86 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dookoła Zatoki Uznamskiej
Sobota, 16 czerwca 2018 | dodano: 17.06.2018Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy
Co się odwlecze, to nie uciecze. Trasę wycieczki wymyśliłam
sobie już w zeszłym roku, ale jakoś zabrakło wtedy czasu i okazji, żeby
zrealizować plany. Z grubsza rzecz biorąc chodziło o objechanie dookoła wód
Achterwasser, czyli Zatoki Uznamskiej i zaliczenie obydwóch mostów zwodzonych
na wyspę Uznam – w Wolgaście i Zecherin. Mapa wycieczki
Startowaliśmy z wioski Pinnow, kilkanaście km na północny wschód od Anklam, tam też zostawiliśmy auto na parkingu przy przydrożnym barze. Tym razem oprócz Darka towarzyszyła mi także sąsiadka Monika. Temperatura optymalna - ok. 24 stopni i rześki wiatr.
Piękne widoki zaczęły się zaraz po wjeździe na drogę w kierunku Lassan – delikatne wzgórza, pola, kwiaty i tafla wody w oddali.
Przez Lassan dojechaliśmy do Wolgastu, w którym akurat podniesiony był most zwodzony, więc musieliśmy trochę poczekać, ale za to mogliśmy przyjrzeć się z bliska całej procedurze przepuszczania statków i łódek oraz opuszczaniu przęsła mostu.
Włócząc się po wioskach zachodniej części wyspy natknęliśmy się w miejscowości Neuendorf na półwyspie Gnitz na kiwak do wydobywania ropy naftowej.
Część trasy prowadziła wzdłuż wybrzeża. W bałtyckich kurortach już sporo ludzi, ale widać, że jeszcze przed szczytem sezonu.
Molo i plaża w Zinnowitz:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Zempin na pyszne marynowane śledzie i spotkaliśmy sympatyczną liczną grupę rowerzystów z Kruszwicy i Inowrocławia, a Darek złapał kapcia.
W Ückeritz odbiliśmy od wybrzeża bałtyckiego na południe. Droga prowadziła koroną wału przeciwpowodziowego, a potem dróżkami, a czasami bezdrożami, ale widoki były cudne i pusto wszędzie
Za miasteczkiem Usedom jedzie się kiepskimi dziurawymi bocznymi szosami przez raczej zaniedbane wioski półwyspu Cosim, więc nie bardzo było co fotografować. Przez Zecherin wróciliśmy znów na stały ląd i krótko przed 21 dotarliśmy do naszego auta.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Startowaliśmy z wioski Pinnow, kilkanaście km na północny wschód od Anklam, tam też zostawiliśmy auto na parkingu przy przydrożnym barze. Tym razem oprócz Darka towarzyszyła mi także sąsiadka Monika. Temperatura optymalna - ok. 24 stopni i rześki wiatr.
Piękne widoki zaczęły się zaraz po wjeździe na drogę w kierunku Lassan – delikatne wzgórza, pola, kwiaty i tafla wody w oddali.
Przez Lassan dojechaliśmy do Wolgastu, w którym akurat podniesiony był most zwodzony, więc musieliśmy trochę poczekać, ale za to mogliśmy przyjrzeć się z bliska całej procedurze przepuszczania statków i łódek oraz opuszczaniu przęsła mostu.
Włócząc się po wioskach zachodniej części wyspy natknęliśmy się w miejscowości Neuendorf na półwyspie Gnitz na kiwak do wydobywania ropy naftowej.
Część trasy prowadziła wzdłuż wybrzeża. W bałtyckich kurortach już sporo ludzi, ale widać, że jeszcze przed szczytem sezonu.
Molo i plaża w Zinnowitz:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Zempin na pyszne marynowane śledzie i spotkaliśmy sympatyczną liczną grupę rowerzystów z Kruszwicy i Inowrocławia, a Darek złapał kapcia.
W Ückeritz odbiliśmy od wybrzeża bałtyckiego na południe. Droga prowadziła koroną wału przeciwpowodziowego, a potem dróżkami, a czasami bezdrożami, ale widoki były cudne i pusto wszędzie
Za miasteczkiem Usedom jedzie się kiepskimi dziurawymi bocznymi szosami przez raczej zaniedbane wioski półwyspu Cosim, więc nie bardzo było co fotografować. Przez Zecherin wróciliśmy znów na stały ląd i krótko przed 21 dotarliśmy do naszego auta.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
106.10 km (0.00 km teren), czas: 10:37 h, avg:9.99 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlakiem Muru Berlińskiego - dzień 2
Niedziela, 20 maja 2018 | dodano: 21.05.2018Kategoria Berlin, Berliner Mauerweg 2018, Brandenburgia, Niemcy
Mapka wycieczki. Rano szybko się zebraliśmy z naszego noclegu i już przed 9.00
byliśmy w trasie, aby zamknąć pętlę Berliner Mauerweg. Zachodnia część szlaku
to woda, zieleń i podmiejskie klimaty.
Kanał Teltow
Przekraczamy wiaduktem autostradę i dawne przejście graniczne Dreilinden, przy szlaku charakterystyczne słupy i tablice informacyjne z historycznymi zdjęciami dokumentującymi to miejsce w czasach żelaznej kurtyny
Potem prosty i długi odcinek przez las Düppel i opuszczamy Berlin-Zehlendorf wjeżdżając do Poczdamu-Babelsbergu. Babelsberg jest znany głównie jako siedziba najstarszego na świecie – ponad stuletniego studia filmowego, które jest częścią miasteczka mediów (Medienstadt), mieszczącego jeszcze różne inne placówki telewizyjne, radiowe i filmowe. Dzisiejszy kompleks Babelsberg wygląda jednak bardzo nowocześnie.
Dzielnica leży malowniczo nad brzegiem jeziora Griebnitzsee – popularnym nie tylko jako cel niedzielnych spacerów, ale i rozmaitych pływadeł – kajaków, pontonów, co kto lubi.
Niestety ścieżka rowerowa nie przebiega brzegiem jeziora, bo chociaż droga wojskowa właśnie tamtędy prowadziła (granica biegła środkiem jeziora), to aktualnie właściciele niektórych działek zagrodzili dostęp. Trwa spór sądowy pomiędzy miastem Poczdam, a właścicielami o publiczny dostęp do linii brzegowej – miejmy nadzieję, że zwycięży interes publiczny. Trasa prowadzi willową ulicą, niektóre domy piękne, inne ciekawe, ale wszystkie bardzo okazałe.
Postanowiliśmy zatrzymać się chwilę w zespole pałacowo-parkowym Babelsberg. Nie jest może tak znany jak poczdamski Sanssouci, ale malowniczo położony na wzgórzu morenowym i półwyspie z widokiem na akweny Haweli i jej jezior. A sam zamek – cóż, rzecz gustu. Pochodzi z XIX wieku i ponoć wzorowany był na zamkach angielskich. Również ogród jest w stylu angielskim:
Wewnątrz ceramiczne płaskorzeźby przedstawiają m.in. Petera Josepha Lennégo – wybitnego architekta krajobrazu doby Klasycyzmu oraz księcia Hermanna von Pückler-Muskau (tego od parku w Mużakowie/Bad Muskau, o którym pisałam w ubiegłym roku) – zamiłowanego ogrodnika i podróżnika.
Obydwaj panowie byli projektantami i współtwórcami Parku Babelsberg, a także okolicznych terenów, wpisanych na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Następnie trasa szlaku Berliner Mauerweg prowadzi przez malownicze Klein-Glienicke, z widokiem na most Glienicker Brücke, na którym Rosjanie i Amerykanie dokonywali wymiany “spalonych” szpiegów w czasie Zimnej Wojny, a dalej brzegiem rozlewisk Haweli. Przy Pawiej Wyspie (Pfaueninsel) odbija w las, pozostawiając z boku historyczne zabudowania, gdzie odbywała się konferencja w Wannsee w 1942 roku. Niestety zbyt późno zorientowaliśmy się, że brzegiem dalej wiedzie alternatywny wariant trasy, przy którym są te budowle, pewnie ciekawszy od głównego szlaku przez las.
W Wannsee mieliśmy przeprawić się promem na drugi brzeg Haweli, do Kladow. Prom F10 należy do berlińskiej komunikacji miejskiej BVG, więc można na zwykły bilet – taki jak do metra czy kolejki S-Bahn – zabrać się na pokład. O ile jest miejsce, bo w tak słoneczną i ciepłą niedzielę Wannsee przeżywało istne oblężenie, a do promu, który pływa raz na godzinę i zabiera maksymalnie 60 rowerów, ustawiła się bardzo długa kolejka. My na szczęście byliśmy pół godziny przed czasem, więc dostaliśmy się bez problemu, a czas oczekiwania spożytkowaliśmy na przygotowanie i zjedzenie kanapek.
Na Haweli mnóstwo żaglówek, w oddali widoczna plaża w Wannsee, a na trzecim zdjęciu przystań w Kladow.
Przez większą część objazdu zielonych części szlaku, również w Kladow, towarzyszył nam obłędny zapach kwitnących akacji – chyba w szczycie rozkwitu. Bardzo dużo ich rośnie w Berlinie. Darek kichał jak najęty, pomimo zażycia leków przeciwalergicznych.
Przez zielone, wypoczynkowe okolice dojechaliśmy do Groß Glienicke, gdzie również stoi zachowany fragment muru wraz ze stosowną tablicą informacyjną.
Dalsza część szlaku biegnie najpierw wzdłuż szosy, a potem przez lasy i podmiejskie osiedla, generalnie nic szczególnie ciekawego, no może poza rogatym stadkiem napotkanym na wzgórzu Hahneberg.
Generalnie dawną „strefę śmierci” wzdłuż muru zagospodarowano na funkcjonalne osiedla mieszkalne, a w centrum również budowle biznesowe i czasem trudno już rozpoznać, gdzie kończył się Berlin Wschodni, a zaczynał Zachodni. Jedynie upamiętniające tablice i krzyże gdzie nie gdzie przypominają o historii, a w miejscach, w których linia Muru Berlińskiego przecinała drogi samochodowe, można zobaczyć takie informacje z dokładnymi datami, kiedy zburzono w tym miejscu mur.
Przyjemniejszy kawałek trasy prowadzi brzegiem jeziora Niederer Neuendorfer See, całkiem blisko lotniska Tegel, a jednak zacisznie i malowniczo. Tam też zatrzymaliśmy się w przyjemnej knajpce na omleta po chłopsku. Od tego momentu szlak biegnie równolegle ze szlakiem rowerowym Berlin-Kopenhaga. Jeszcze trochę terenów przemysłowych po drodze (m.in. fabryka Bombardiera) i leśnych i docieramy do Hohen Neuendorf. Przejeżdżamy przez ciekawe, choć nieco zaniedbane osiedle Invalidensiedlung z mieszkaniami zarządzanymi faktycznie przez fundację, zajmującą się pomocą weteranom wojennym i niepełnosprawnym. Domy mają ładną architekturę w estetyce lat 30-tych XX wieku, chociaż osiedle przez swoją jednolitość trochę przypomina koszary.
Około 19.30 dojechaliśmy do samochodu. Na liczniku 175 km + 5 km odcinek promem. Zgodnie stwierdziliśmy, że rower to bardzo dobry sposób na poznawanie Berlina, który jest miastem bardzo przyjaznym cyklistom. Pomimo sporych odległości poszczególne dzielnice są ze sobą dobrze skomunikowane gęstą siecią ponad 600 km ścieżek rowerowych, zwykle dobrze oznakowanych – jak to w Niemczech. Dwudniowa wycieczka rowerowa pozwoliła nam nie tylko zgłębić naocznie smutne rozdziały najnowszej historii czasów Zimnej Wojny, ale też lepiej zorientować się w topografii miasta i odwiedzić miejsca, do których pewnie byśmy inaczej nie dotarli – zarówno tętniący życiem, choć niezbyt czysty dzielnicowy park w Kreuzbergu, jak i nobliwe wille w Poczdamie czy Reinickendorfie. Pełne turystów ulice śródmieścia i rekreacyjne tereny, w których wypoczywają berlińskie rodziny.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kanał Teltow
Przekraczamy wiaduktem autostradę i dawne przejście graniczne Dreilinden, przy szlaku charakterystyczne słupy i tablice informacyjne z historycznymi zdjęciami dokumentującymi to miejsce w czasach żelaznej kurtyny
Potem prosty i długi odcinek przez las Düppel i opuszczamy Berlin-Zehlendorf wjeżdżając do Poczdamu-Babelsbergu. Babelsberg jest znany głównie jako siedziba najstarszego na świecie – ponad stuletniego studia filmowego, które jest częścią miasteczka mediów (Medienstadt), mieszczącego jeszcze różne inne placówki telewizyjne, radiowe i filmowe. Dzisiejszy kompleks Babelsberg wygląda jednak bardzo nowocześnie.
Dzielnica leży malowniczo nad brzegiem jeziora Griebnitzsee – popularnym nie tylko jako cel niedzielnych spacerów, ale i rozmaitych pływadeł – kajaków, pontonów, co kto lubi.
Niestety ścieżka rowerowa nie przebiega brzegiem jeziora, bo chociaż droga wojskowa właśnie tamtędy prowadziła (granica biegła środkiem jeziora), to aktualnie właściciele niektórych działek zagrodzili dostęp. Trwa spór sądowy pomiędzy miastem Poczdam, a właścicielami o publiczny dostęp do linii brzegowej – miejmy nadzieję, że zwycięży interes publiczny. Trasa prowadzi willową ulicą, niektóre domy piękne, inne ciekawe, ale wszystkie bardzo okazałe.
Postanowiliśmy zatrzymać się chwilę w zespole pałacowo-parkowym Babelsberg. Nie jest może tak znany jak poczdamski Sanssouci, ale malowniczo położony na wzgórzu morenowym i półwyspie z widokiem na akweny Haweli i jej jezior. A sam zamek – cóż, rzecz gustu. Pochodzi z XIX wieku i ponoć wzorowany był na zamkach angielskich. Również ogród jest w stylu angielskim:
Wewnątrz ceramiczne płaskorzeźby przedstawiają m.in. Petera Josepha Lennégo – wybitnego architekta krajobrazu doby Klasycyzmu oraz księcia Hermanna von Pückler-Muskau (tego od parku w Mużakowie/Bad Muskau, o którym pisałam w ubiegłym roku) – zamiłowanego ogrodnika i podróżnika.
Obydwaj panowie byli projektantami i współtwórcami Parku Babelsberg, a także okolicznych terenów, wpisanych na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Następnie trasa szlaku Berliner Mauerweg prowadzi przez malownicze Klein-Glienicke, z widokiem na most Glienicker Brücke, na którym Rosjanie i Amerykanie dokonywali wymiany “spalonych” szpiegów w czasie Zimnej Wojny, a dalej brzegiem rozlewisk Haweli. Przy Pawiej Wyspie (Pfaueninsel) odbija w las, pozostawiając z boku historyczne zabudowania, gdzie odbywała się konferencja w Wannsee w 1942 roku. Niestety zbyt późno zorientowaliśmy się, że brzegiem dalej wiedzie alternatywny wariant trasy, przy którym są te budowle, pewnie ciekawszy od głównego szlaku przez las.
W Wannsee mieliśmy przeprawić się promem na drugi brzeg Haweli, do Kladow. Prom F10 należy do berlińskiej komunikacji miejskiej BVG, więc można na zwykły bilet – taki jak do metra czy kolejki S-Bahn – zabrać się na pokład. O ile jest miejsce, bo w tak słoneczną i ciepłą niedzielę Wannsee przeżywało istne oblężenie, a do promu, który pływa raz na godzinę i zabiera maksymalnie 60 rowerów, ustawiła się bardzo długa kolejka. My na szczęście byliśmy pół godziny przed czasem, więc dostaliśmy się bez problemu, a czas oczekiwania spożytkowaliśmy na przygotowanie i zjedzenie kanapek.
Na Haweli mnóstwo żaglówek, w oddali widoczna plaża w Wannsee, a na trzecim zdjęciu przystań w Kladow.
Przez większą część objazdu zielonych części szlaku, również w Kladow, towarzyszył nam obłędny zapach kwitnących akacji – chyba w szczycie rozkwitu. Bardzo dużo ich rośnie w Berlinie. Darek kichał jak najęty, pomimo zażycia leków przeciwalergicznych.
Przez zielone, wypoczynkowe okolice dojechaliśmy do Groß Glienicke, gdzie również stoi zachowany fragment muru wraz ze stosowną tablicą informacyjną.
Dalsza część szlaku biegnie najpierw wzdłuż szosy, a potem przez lasy i podmiejskie osiedla, generalnie nic szczególnie ciekawego, no może poza rogatym stadkiem napotkanym na wzgórzu Hahneberg.
Generalnie dawną „strefę śmierci” wzdłuż muru zagospodarowano na funkcjonalne osiedla mieszkalne, a w centrum również budowle biznesowe i czasem trudno już rozpoznać, gdzie kończył się Berlin Wschodni, a zaczynał Zachodni. Jedynie upamiętniające tablice i krzyże gdzie nie gdzie przypominają o historii, a w miejscach, w których linia Muru Berlińskiego przecinała drogi samochodowe, można zobaczyć takie informacje z dokładnymi datami, kiedy zburzono w tym miejscu mur.
Przyjemniejszy kawałek trasy prowadzi brzegiem jeziora Niederer Neuendorfer See, całkiem blisko lotniska Tegel, a jednak zacisznie i malowniczo. Tam też zatrzymaliśmy się w przyjemnej knajpce na omleta po chłopsku. Od tego momentu szlak biegnie równolegle ze szlakiem rowerowym Berlin-Kopenhaga. Jeszcze trochę terenów przemysłowych po drodze (m.in. fabryka Bombardiera) i leśnych i docieramy do Hohen Neuendorf. Przejeżdżamy przez ciekawe, choć nieco zaniedbane osiedle Invalidensiedlung z mieszkaniami zarządzanymi faktycznie przez fundację, zajmującą się pomocą weteranom wojennym i niepełnosprawnym. Domy mają ładną architekturę w estetyce lat 30-tych XX wieku, chociaż osiedle przez swoją jednolitość trochę przypomina koszary.
Około 19.30 dojechaliśmy do samochodu. Na liczniku 175 km + 5 km odcinek promem. Zgodnie stwierdziliśmy, że rower to bardzo dobry sposób na poznawanie Berlina, który jest miastem bardzo przyjaznym cyklistom. Pomimo sporych odległości poszczególne dzielnice są ze sobą dobrze skomunikowane gęstą siecią ponad 600 km ścieżek rowerowych, zwykle dobrze oznakowanych – jak to w Niemczech. Dwudniowa wycieczka rowerowa pozwoliła nam nie tylko zgłębić naocznie smutne rozdziały najnowszej historii czasów Zimnej Wojny, ale też lepiej zorientować się w topografii miasta i odwiedzić miejsca, do których pewnie byśmy inaczej nie dotarli – zarówno tętniący życiem, choć niezbyt czysty dzielnicowy park w Kreuzbergu, jak i nobliwe wille w Poczdamie czy Reinickendorfie. Pełne turystów ulice śródmieścia i rekreacyjne tereny, w których wypoczywają berlińskie rodziny.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
88.60 km (0.00 km teren), czas: 08:40 h, avg:10.22 km/h,
prędkość maks: 34.60 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlakiem Muru Berlińskiego - dzień 1
Sobota, 19 maja 2018 | dodano: 21.05.2018Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Berlin, Berliner Mauerweg 2018
To nie jest szlak
dla sportowo zorientowanych rowerzystów, których kręci pokonywanie dziesiątek kilometrów
na czas. To kawał historii smutnych czasów Zimnej Wojny, ale i szlak, który
pokazuje, jak zagoiła się blizna po murze, oddzielającym kolorową enklawę kapitalistycznego
świata Berlina Zachodniego od ponurej rzeczywistości dawnego NRD.
Tam, gdzie jeszcze trzydzieści lat temu stała najeżona drutem kolczastym i wojskiem ściana z betonu, dziś jeżdżą rowerzyści, rolkarze, trenują biegacze, a berlińskie rodziny spacerują z dziećmi. Biegnie tamtędy pętla ścieżki rowerowej Berliner Mauerweg, oznaczonej charakterystycznymi biało-szarymi tabliczkami z wieżą strażniczą.
W wielu miejscach linia muru jest widoczna jako podwójny pas kamieni w nawierzchni drogii oznaczona poziomymi napisami, tak jak na pierwszym zdjęciu. Cała trasa liczy 160 km długości, my zrobiliśmy w dwa dni 180 km, wliczając dojazd na nocleg, pokręcenie po okolicy i dwukrotne zgubienie drogi. Generalnie szlak jest bardzo dobrze oznakowany i tylko raz się zagapiliśmy, a raz jakiś „dowcipniś” przekręcił drogowskaz.
Zaczęliśmy z Darkiem objazd pętli w sobotę rano, od jej północnego krańca w miejscowości Hohen Neuendorf, do której łatwo można dojechać z autostrady Berliner Ring, kierując się na zjazd Birkenwerder. Mapka wycieczki
Sądziliśmy, że w takich opłotkach nie będzie problemu z zaparkowaniem naszego rowerowozu, ale okazało się, że przy mieszkalnych osiedlach i przy głównej drodze również w sobotę do popołudnia jest strefa. Znaleźliśmy jednak bezpłatne miejsce w okolicy przemysłowej, pustej w weekend, bardzo blisko szlaku. Początkowo trasa wije się przez lasy i zielone przedmieścia dzielnic administracyjnych Reinickendorf i Pankow – trochę drogami gruntowymi, trochę brukiem, trochę asfaltem, a czasami starą drogą z płyt.
Kiedyś była to droga dla wojska patrolującego strefę graniczną wzdłuż muru. Co jakiś czas mijaliśmy miejsca pamięci tragicznie zmarłych ofiar, takie jak ta w Reinickendorf
Albo w Pankow:
Uciekali i tracili życie nie tylko cywile, ale również żołnierze pełniący tam służbę:
Nad głowami co chwila przelatywały nam lądujące na lotnisku Tegel samoloty. Kiedyś mieszkałam kilka miesięcy w Pankow – ten odgłos od 6 rano do 22 wieczorem wciąż mi towarzyszył. Nic się nie zmieniło.
Wkrótce dojechaliśmy do Berlin Mitte – samego serca miasta. Widok z wiaduktu przy Behmstrasse na charakterystyczną berlińską S-Bahn:
I na wieżę telewizyjną na Alexanderplatz
A tu Darek w zupełnie odmiennej rowerowej stylizacji:
Miejscem szczególnie mocno przypominającym o Murze Berlińskim jest ulica Bernauer Strasse, która została dosłownie przepołowiona w 1961 roku. Zamurowano drzwi wejściowe, a następnie również okna budynków wychodzących na zachodnią stronę, aby zapobiec ucieczkom. O losach nieszczęsnych uciekinierów przypomina centrum informacyjne Gedenkstätte Berliner Mauer, kościół pojednania (Versöhnungskirche):
i pozostałości muru na tej właśnie ulicy:
Na cmentarzu Zofii (Sophienfriedhof) znajduje się instalacja multimedialna upamiętniająca wszystkie ofiary, choć ich dokładna liczba jest sporna – szacuje się, że było to między 136 a 245 osób.
Nieopodal można zobaczyć także jedną z wielu pozostawionych wież strażniczych:
I tak dotarliśmy nad Szprewę, gdzie pas ziemi niczyjej powoli zapełnia się reprezentacyjnymi budowlami o ciekawej i nowoczesnej architekturze, interesująco współistniejącymi ze starą, pruską zabudową:
Budynek muzeum historii medycyny w kompleksie Uniwersytetu Medycznego Charité:
A naprzeciwko efektownie prezentuje się Dworzec Główny (Hauptbahnhof)
Z mostu Marszałkowskiego (Marschallbrücke) podziwiać można nowoczesny budynek Bundestagu i przepływające statki wycieczkowe. A że w sobotę na stadionie olimpijskim w Berlinie odbywał się finał rozgrywek Bundesligi pomiędzy Eintrachtem Frankfurt a FC Bayern (z naszym Robertem Lewandowskim!), to śródmieście było pełne kibiców obu drużyn. Fanklub Eintrachtu wynajął też barki dla swoich kibiców i tak to chóralne przyśpiewki z orkiestrą i rytmiczne okrzyki niosły się już z oddali, a kulminacją był doping na dwie barki i dwa chóry. Super im to wychodziło, ludzie się fajnie bawili przy piwku, ale bardzo kulturalnie, a przechodnie im wiwatowali z mostu. Rewelacja!
Mój rower przed Bundestagiem:
Berliński Reichstag w pełnej krasie:
Pod Bramą Brandenburską tłoczno jak zwykle:
A gdyby ktoś miał dylemat, czy iść w Berlinie na rower, czy z kumplami na piwo, to jest rozwiązanie ;-)
No to jeszcze jeden z nowszych pomników Berlina – Pomordowanym Żydom Europy:
I całkiem nobliwy marmurowy Johann Wolfgang Goethe w parku Tiergarten:
Plac Poczdamski (Potsdamer Platz) wraz z pozostałościami po Murze i charakterystyczne sklepienie Sony Center:
Następnym ciekawym obiektem na trasie było muzeum i wystawa „Topografia terroru”, poświęcona dziejom faszyzmu w Trzeciej Rzeszy:
A tutaj trochę weselszy, nostalgiczny akcent – Muzeum Trabanta!
I chyba najbardziej znane przejście graniczne w Berlinie – Checkpoint Charlie. Bardzo komercyjne miejsce, niestety.
W dzielnicy Friedrichshain też stoi fragment Muru, najdłuższy zachowany – bo ponad 1,3 km, przerobiony na galerię pod chmurką „East Side Gallery”. Po zburzeniu muru w r. 1990 118 artystów z 25 krajów pokryło go malowidłami, które do dziś są sporą atrakcją turystyczną.
Jeszcze tylko przejazd przez multi-kulti Kreuzberg i z ulgą opuszczamy tłoczne śródmieście, a szlak prowadzi spokojnie nad Szprewą. Aż tu niespodzianka! Takie schody na ścieżce rowerowej?!
Ostatni etap sobotniego odcinka to przejazd wzdłuż kanałów i nieco industrialno-blokowej zabudowy południowo-wschodnich opłotków Berlina. Brzydkie osiedla i autostrada koło Schönefeld, ogródki działkowe, pola i wiochy. Zachód słońca zastał nas właśnie w takiej scenerii:
Na szczęście już niedaleko mieliśmy do naszego noclegu. Generalnie to cała wycieczka stała pod dużym znakiem zapytania, ponieważ okazało się, że miniony weekend – Zielone Świątki – to długi weekend i pospolite ruszenie turystyczne w Berlinie. Widać to było rano na autostradzie, gdy trzypasmowy sznur aut wyjeżdżał z miasta, ale też sytuacja z noclegami była katastrofalna. Na popularnym portalu bookingowym – nic! Zostały same ekskluzywne miejscówki za 200 czy 300 euro - no dramat!, na googlu też nic wolnego. Obdzwoniłam kempingi w południowej części Berlina – wszystko porezerwowane. Klepnęliśmy we środę ostatni wolny pokój w rozsądnej cenie i lokalizacji na Airbnb w dzielnicy Lankwitz – jedynie 3 km od szlaku, u sympatycznej młodej rodziny z … Kirgistanu.
Cdn.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tam, gdzie jeszcze trzydzieści lat temu stała najeżona drutem kolczastym i wojskiem ściana z betonu, dziś jeżdżą rowerzyści, rolkarze, trenują biegacze, a berlińskie rodziny spacerują z dziećmi. Biegnie tamtędy pętla ścieżki rowerowej Berliner Mauerweg, oznaczonej charakterystycznymi biało-szarymi tabliczkami z wieżą strażniczą.
W wielu miejscach linia muru jest widoczna jako podwójny pas kamieni w nawierzchni drogii oznaczona poziomymi napisami, tak jak na pierwszym zdjęciu. Cała trasa liczy 160 km długości, my zrobiliśmy w dwa dni 180 km, wliczając dojazd na nocleg, pokręcenie po okolicy i dwukrotne zgubienie drogi. Generalnie szlak jest bardzo dobrze oznakowany i tylko raz się zagapiliśmy, a raz jakiś „dowcipniś” przekręcił drogowskaz.
Zaczęliśmy z Darkiem objazd pętli w sobotę rano, od jej północnego krańca w miejscowości Hohen Neuendorf, do której łatwo można dojechać z autostrady Berliner Ring, kierując się na zjazd Birkenwerder. Mapka wycieczki
Sądziliśmy, że w takich opłotkach nie będzie problemu z zaparkowaniem naszego rowerowozu, ale okazało się, że przy mieszkalnych osiedlach i przy głównej drodze również w sobotę do popołudnia jest strefa. Znaleźliśmy jednak bezpłatne miejsce w okolicy przemysłowej, pustej w weekend, bardzo blisko szlaku. Początkowo trasa wije się przez lasy i zielone przedmieścia dzielnic administracyjnych Reinickendorf i Pankow – trochę drogami gruntowymi, trochę brukiem, trochę asfaltem, a czasami starą drogą z płyt.
Kiedyś była to droga dla wojska patrolującego strefę graniczną wzdłuż muru. Co jakiś czas mijaliśmy miejsca pamięci tragicznie zmarłych ofiar, takie jak ta w Reinickendorf
Albo w Pankow:
Uciekali i tracili życie nie tylko cywile, ale również żołnierze pełniący tam służbę:
Nad głowami co chwila przelatywały nam lądujące na lotnisku Tegel samoloty. Kiedyś mieszkałam kilka miesięcy w Pankow – ten odgłos od 6 rano do 22 wieczorem wciąż mi towarzyszył. Nic się nie zmieniło.
Wkrótce dojechaliśmy do Berlin Mitte – samego serca miasta. Widok z wiaduktu przy Behmstrasse na charakterystyczną berlińską S-Bahn:
I na wieżę telewizyjną na Alexanderplatz
A tu Darek w zupełnie odmiennej rowerowej stylizacji:
Miejscem szczególnie mocno przypominającym o Murze Berlińskim jest ulica Bernauer Strasse, która została dosłownie przepołowiona w 1961 roku. Zamurowano drzwi wejściowe, a następnie również okna budynków wychodzących na zachodnią stronę, aby zapobiec ucieczkom. O losach nieszczęsnych uciekinierów przypomina centrum informacyjne Gedenkstätte Berliner Mauer, kościół pojednania (Versöhnungskirche):
i pozostałości muru na tej właśnie ulicy:
Na cmentarzu Zofii (Sophienfriedhof) znajduje się instalacja multimedialna upamiętniająca wszystkie ofiary, choć ich dokładna liczba jest sporna – szacuje się, że było to między 136 a 245 osób.
Nieopodal można zobaczyć także jedną z wielu pozostawionych wież strażniczych:
I tak dotarliśmy nad Szprewę, gdzie pas ziemi niczyjej powoli zapełnia się reprezentacyjnymi budowlami o ciekawej i nowoczesnej architekturze, interesująco współistniejącymi ze starą, pruską zabudową:
Budynek muzeum historii medycyny w kompleksie Uniwersytetu Medycznego Charité:
A naprzeciwko efektownie prezentuje się Dworzec Główny (Hauptbahnhof)
Z mostu Marszałkowskiego (Marschallbrücke) podziwiać można nowoczesny budynek Bundestagu i przepływające statki wycieczkowe. A że w sobotę na stadionie olimpijskim w Berlinie odbywał się finał rozgrywek Bundesligi pomiędzy Eintrachtem Frankfurt a FC Bayern (z naszym Robertem Lewandowskim!), to śródmieście było pełne kibiców obu drużyn. Fanklub Eintrachtu wynajął też barki dla swoich kibiców i tak to chóralne przyśpiewki z orkiestrą i rytmiczne okrzyki niosły się już z oddali, a kulminacją był doping na dwie barki i dwa chóry. Super im to wychodziło, ludzie się fajnie bawili przy piwku, ale bardzo kulturalnie, a przechodnie im wiwatowali z mostu. Rewelacja!
Mój rower przed Bundestagiem:
Berliński Reichstag w pełnej krasie:
Pod Bramą Brandenburską tłoczno jak zwykle:
A gdyby ktoś miał dylemat, czy iść w Berlinie na rower, czy z kumplami na piwo, to jest rozwiązanie ;-)
No to jeszcze jeden z nowszych pomników Berlina – Pomordowanym Żydom Europy:
I całkiem nobliwy marmurowy Johann Wolfgang Goethe w parku Tiergarten:
Plac Poczdamski (Potsdamer Platz) wraz z pozostałościami po Murze i charakterystyczne sklepienie Sony Center:
Następnym ciekawym obiektem na trasie było muzeum i wystawa „Topografia terroru”, poświęcona dziejom faszyzmu w Trzeciej Rzeszy:
A tutaj trochę weselszy, nostalgiczny akcent – Muzeum Trabanta!
I chyba najbardziej znane przejście graniczne w Berlinie – Checkpoint Charlie. Bardzo komercyjne miejsce, niestety.
W dzielnicy Friedrichshain też stoi fragment Muru, najdłuższy zachowany – bo ponad 1,3 km, przerobiony na galerię pod chmurką „East Side Gallery”. Po zburzeniu muru w r. 1990 118 artystów z 25 krajów pokryło go malowidłami, które do dziś są sporą atrakcją turystyczną.
Jeszcze tylko przejazd przez multi-kulti Kreuzberg i z ulgą opuszczamy tłoczne śródmieście, a szlak prowadzi spokojnie nad Szprewą. Aż tu niespodzianka! Takie schody na ścieżce rowerowej?!
Ostatni etap sobotniego odcinka to przejazd wzdłuż kanałów i nieco industrialno-blokowej zabudowy południowo-wschodnich opłotków Berlina. Brzydkie osiedla i autostrada koło Schönefeld, ogródki działkowe, pola i wiochy. Zachód słońca zastał nas właśnie w takiej scenerii:
Na szczęście już niedaleko mieliśmy do naszego noclegu. Generalnie to cała wycieczka stała pod dużym znakiem zapytania, ponieważ okazało się, że miniony weekend – Zielone Świątki – to długi weekend i pospolite ruszenie turystyczne w Berlinie. Widać to było rano na autostradzie, gdy trzypasmowy sznur aut wyjeżdżał z miasta, ale też sytuacja z noclegami była katastrofalna. Na popularnym portalu bookingowym – nic! Zostały same ekskluzywne miejscówki za 200 czy 300 euro - no dramat!, na googlu też nic wolnego. Obdzwoniłam kempingi w południowej części Berlina – wszystko porezerwowane. Klepnęliśmy we środę ostatni wolny pokój w rozsądnej cenie i lokalizacji na Airbnb w dzielnicy Lankwitz – jedynie 3 km od szlaku, u sympatycznej młodej rodziny z … Kirgistanu.
Cdn.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
92.00 km (0.00 km teren), czas: 11:46 h, avg:7.82 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Anklamer Stadtbruch
Niedziela, 6 maja 2018 | dodano: 06.05.2018Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Jako, że wiosna w pełni i pogoda dopisuje, to ostatni dzień majówki - już po powrocie z urlopu - spędziliśmy z Darkiem na kolejnej wycieczce samochodowo-rowerowej. Autem z rowerami na dachu dojechaliśmy do Ueckermünde i tam rozładowaliśmy się na miejskim parkingu. Pomysł trasy trochę zainspirowany wczorajszą wycieczką Mirka srk23, bo odwiedziliśmy i Mönkebude i Zarowmühl, ale naszym głównym celem był rezerwat ptactwa Anklamer Stadtbruch i wioska Kamp nad Zalewem. Mapka wycieczki
Na plaży w Mönkebude jeszcze pusto, pewnie również ze względu na chłodny wschodni wiatr, który towarzyszył nam dzisiaj cały dzień:
Między Mönkebude a Leopoldshagen szlak rowerowy prowadzi krętą ścieżką po bukowym lesie - bardzo ładnie:
Dojechaliśmy do Leopoldshagen, a tu ... zebra stoi i dopomina się o głaski
Z Leopoldshagen już niedaleko do Bugewitz, od którego zaczyna się niezwykle malowniczy odcinek wzdłuż wału powodziowego skrajem rezerwatu Anklamer Stadtbruch, w którym żyje ponoć ponad 100 gatunków ptaków. Podziwialiśmy piękne krajobrazy i skrzydlatych mieszkańców przy akompaniamencie ogłuszającego rechotania żab wodnych, które chyba właśnie teraz postanowiły intensywnie porandkować.
W Kamp, położonym na cyplu naprzeciw wyspy Uznam, zatrzymaliśmy się na krótki piknik w postaci bułki ze śledziem i z warzywami, serwowanej z lokalnego straganu, w malowniczej altance na przystani z widokiem na cieśninę i na pozostałości dawnego mostu kolejowego:
Postanowiliśmy powłóczyć się jeszcze trochę po rezerwacie, dlatego też w drodze powrotnej z Kamp nie pojechaliśmy asfaltem, ale odbiliśmy w boczną drogę w stronę samotnego gospodarstwa na mokradłach, która dalej prowadziła groblą wśród zupełnie niesamowitych widoków. Droga była gruntowa, z kamyczków, trochę krzywa i rozsypująca się, ale przejezdna dla rowerów trekingowych.
Jedzie się przez trochę upiorne pozostałości lasu na bagnach - stwierdziliśmy z Darkiem, że przy mglistej pogodzie brakowałoby tylko dyndających wisielców na gałęziach:
Wyjechaliśmy na drogę w pobliżu miejscowości Rosenhagen i Bugewitz, skąd częściowo tą samą trasą wróciliśmy na obrzeża Mönkebude. Kwitnące pola rzepaku:
Postanowiliśmy skręcić w las i poszukać Grillhütte w Zarowmühl. Zarowmühl i owszem znaleźliśmy, ale wypasionej chaty do biesiadowania niestety nie, więc do zjedzenia kanapek musiała nam wystarczyć prosta wiata turystyczna przy leśnym parkingu. Rzeka Zarow:
Z Zarowmühl już niedaleko do Ueckermünde. Na zdjęciach kamieniczki na rynku i rzeźba rybaka.
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na plaży w Mönkebude jeszcze pusto, pewnie również ze względu na chłodny wschodni wiatr, który towarzyszył nam dzisiaj cały dzień:
Między Mönkebude a Leopoldshagen szlak rowerowy prowadzi krętą ścieżką po bukowym lesie - bardzo ładnie:
Dojechaliśmy do Leopoldshagen, a tu ... zebra stoi i dopomina się o głaski
Z Leopoldshagen już niedaleko do Bugewitz, od którego zaczyna się niezwykle malowniczy odcinek wzdłuż wału powodziowego skrajem rezerwatu Anklamer Stadtbruch, w którym żyje ponoć ponad 100 gatunków ptaków. Podziwialiśmy piękne krajobrazy i skrzydlatych mieszkańców przy akompaniamencie ogłuszającego rechotania żab wodnych, które chyba właśnie teraz postanowiły intensywnie porandkować.
W Kamp, położonym na cyplu naprzeciw wyspy Uznam, zatrzymaliśmy się na krótki piknik w postaci bułki ze śledziem i z warzywami, serwowanej z lokalnego straganu, w malowniczej altance na przystani z widokiem na cieśninę i na pozostałości dawnego mostu kolejowego:
Postanowiliśmy powłóczyć się jeszcze trochę po rezerwacie, dlatego też w drodze powrotnej z Kamp nie pojechaliśmy asfaltem, ale odbiliśmy w boczną drogę w stronę samotnego gospodarstwa na mokradłach, która dalej prowadziła groblą wśród zupełnie niesamowitych widoków. Droga była gruntowa, z kamyczków, trochę krzywa i rozsypująca się, ale przejezdna dla rowerów trekingowych.
Jedzie się przez trochę upiorne pozostałości lasu na bagnach - stwierdziliśmy z Darkiem, że przy mglistej pogodzie brakowałoby tylko dyndających wisielców na gałęziach:
Wyjechaliśmy na drogę w pobliżu miejscowości Rosenhagen i Bugewitz, skąd częściowo tą samą trasą wróciliśmy na obrzeża Mönkebude. Kwitnące pola rzepaku:
Postanowiliśmy skręcić w las i poszukać Grillhütte w Zarowmühl. Zarowmühl i owszem znaleźliśmy, ale wypasionej chaty do biesiadowania niestety nie, więc do zjedzenia kanapek musiała nam wystarczyć prosta wiata turystyczna przy leśnym parkingu. Rzeka Zarow:
Z Zarowmühl już niedaleko do Ueckermünde. Na zdjęciach kamieniczki na rynku i rzeźba rybaka.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
58.50 km (0.00 km teren), czas: 05:23 h, avg:10.87 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z Dobieszczyna do Altwarp
Niedziela, 8 kwietnia 2018 | dodano: 08.04.2018Kategoria Niemcy, Meklemburgia-Pomorze
Pierwsza nieco dłuższa wycieczka w tym sezonie - odwiedziliśmy z Darkiem dawno nie widziane Rieth i Altwarp, ale nie startowaliśmy z Tanowa, lecz z Dobieszczyna, do którego podjechaliśmy samochodem. Jechaliśmy dzisiaj w tempie "sanatoryjnym". Mapka wycieczki
Wyruszyliśmy koło południa, więc słońce już bardzo przyjemnie grzało, a pierwszą połowę trasy mieliśmy zasadniczo z wiatrem. Najpierw kawałeczek szosą do Hintersee, a następnie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn. Szlak na odcinku z Hintersee do Rieth biegnie bardzo malowniczo, głównie przez las szutrową ścieżką, raz węższą, raz szerszą. Atrakcją są stylizowane znaki i przystanki kolejowe, jak np. tutaj, obok stadniny w Ludwigshof:
W Rieth naszą uwagę przykuła otwarta izba muzealna (Heimatstube), a w niej ekspozycja, jak żyła dawniej typowa rodzina rybacka z tamtych stron:
A to już teraźniejszość rybaka z Rieth:
Na brzegu Jeziora Nowowarpnieńskiego wypatrzyliśmy wśród zeschłych liści pierwsze zawilce:
W Warsin odbiliśmy w stronę Zalewu Szczecińskiego. Trafiliśmy na zatoczkę wysypaną gruzem i kamieniami. Po drugiej stronie widać wyspę Uznam (wzgórza przy Kamminke).
W Altwarp zatrzymaliśmy się na mały piknik nad wodą, z widokiem na Nowe Warpno, ale wiało jak nie wiem co, więc musieliśmy trzymać kanapki, żeby nam nie odfrunęły.
Wydmy śródlądowe w Altwarp:
W powrotnej drodze musieliśmy się trochę "halsować" pod wiatr. Znowu w Rieth, tym razem na przystani:
I Darek na mostku granicznym:
Ostatni odcinek szosą z Nowego Warpna do Dobieszczyna raczej uciążliwy, bo nie dość że "w mordę wind", to jeszcze duży ruch na drodze, a najgorsze były ryczące stada motocyklistów. Chyba jakieś pospolite ruszenie tych motorów wraz z początkiem wiosny.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyruszyliśmy koło południa, więc słońce już bardzo przyjemnie grzało, a pierwszą połowę trasy mieliśmy zasadniczo z wiatrem. Najpierw kawałeczek szosą do Hintersee, a następnie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn. Szlak na odcinku z Hintersee do Rieth biegnie bardzo malowniczo, głównie przez las szutrową ścieżką, raz węższą, raz szerszą. Atrakcją są stylizowane znaki i przystanki kolejowe, jak np. tutaj, obok stadniny w Ludwigshof:
W Rieth naszą uwagę przykuła otwarta izba muzealna (Heimatstube), a w niej ekspozycja, jak żyła dawniej typowa rodzina rybacka z tamtych stron:
A to już teraźniejszość rybaka z Rieth:
Na brzegu Jeziora Nowowarpnieńskiego wypatrzyliśmy wśród zeschłych liści pierwsze zawilce:
W Warsin odbiliśmy w stronę Zalewu Szczecińskiego. Trafiliśmy na zatoczkę wysypaną gruzem i kamieniami. Po drugiej stronie widać wyspę Uznam (wzgórza przy Kamminke).
W Altwarp zatrzymaliśmy się na mały piknik nad wodą, z widokiem na Nowe Warpno, ale wiało jak nie wiem co, więc musieliśmy trzymać kanapki, żeby nam nie odfrunęły.
Wydmy śródlądowe w Altwarp:
W powrotnej drodze musieliśmy się trochę "halsować" pod wiatr. Znowu w Rieth, tym razem na przystani:
I Darek na mostku granicznym:
Ostatni odcinek szosą z Nowego Warpna do Dobieszczyna raczej uciążliwy, bo nie dość że "w mordę wind", to jeszcze duży ruch na drodze, a najgorsze były ryczące stada motocyklistów. Chyba jakieś pospolite ruszenie tych motorów wraz z początkiem wiosny.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.00 km (0.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:12.99 km/h,
prędkość maks: 35.50 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)