Rowerem po obu stronach Odryblog rowerowy

avatar tanova
Tanowo

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl   button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(17)

Moje rowery

Unibike Expedition LDS 4251 km
nextbike 113 km
Giant Expression 17647 km
rower działkowy 1532 km
Specialized Sirrus 6719 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tanova.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:7026.65 km (w terenie 117.00 km; 1.67%)
Czas w ruchu:526:06
Średnia prędkość:13.24 km/h
Maksymalna prędkość:48.90 km/h
Suma podjazdów:699 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:81.71 km i 6h 11m
Więcej statystyk

Jezioro Thursee i Glashütte

Niedziela, 12 listopada 2017 | dodano: 12.11.2017Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Wbrew prognozom, które jeszcze niedawno zapowiadały deszczowy, wietrzny i zimny weekend, pogoda okazała się całkiem możliwa, szczególnie dzisiaj, gdy uspokoił się wiatr, choć było chłodno (ok. 5 stopni). Tuż przed wyjazdem na dzisiejszą wycieczkę wyłamał mi się przy pompowaniu koła wentyl, więc wzięłam rower córki - i tak rzadko go używa. Szersze opony z większym bieżnikiem nawet się przydały, bo trochę mieliśmy z Darkiem jazdy w terenie. Zaczęliśmy od szutrowej drogi odchodzącej od DW 115 między leśniczówką Zalesie a Dobieszczynem, oznaczonej jako dojazd pożarowy nr 32.

Ja i rower córki na gościnnych występach:

Droga szutrowa okazała się bardzo ładna i wygodna, doprowadziła nas do szosy Dobieszczyn-Stolec. W Stolcu zajrzeliśmy na chwilę nad jezioro Stolsko, a potem odbiliśmy na skrót do Pampow.
Na wjeździe do Pampow tradycyjnie zatrzymaliśmy się przy zagrodzie Haus Salomo, gdzie donośnym beczeniem i meczeniem powitali nas jej lokatorzy:

W Pampow na krzyżówce odbiliśmy za drogowskazem na jezioro Thursee, po drodze takie krajobrazy:

Wkrótce na drodze pojawił się zakaz wjazdu i tablice w języku polskim i niemieckim informujące, że droga i las są prywatne. Postanowiliśmy jednak zaryzykować, mając nadzieję, że to nie Teksas i nikt nas nie zastrzeli. Jezioro Thursee jest prześliczne, szczególnie o tej porze roku, otoczone bukowym lasem, z małą, piaszczystą plażą. Dlaczego dopiero teraz tam dotarliśmy?

Za jeziorem jest rozwidlenie dróg - w prawo jest kolejny zakaz wjazdu i informacja, że droga jest prywatna, w lewo drewniany drogowskaz kieruje na Glashütte. Skierowaliśmy się w lewo, aby po chwili ujrzeć w oddali bardzo zadbaną posiadłość prawdopodobnie właścicieli tego pięknego terenu. Robiąc to zdjęcie czułam się jak szpieg z krainy deszczowców:

Dalej było równie malowniczo. Droga do Glashütte najpierw wygląda tak:
a potem biegnie nasypem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn, tej samej, która kiedyś dojeżdżała przez Rieth do Nowego Warpna. Wkrótce dojechaliśmy do ładnie odrestaurowanego budynku stacji kolejowej w Glashütte:

W samej Glashütte chcieliśmy odszukać pozostałości dawnej huty szkła, więc skręciliśmy w Hüttenweg, ale po hucie nie ma śladu, stoi tam  tylko jakiś budynek socjalny i opuszczony dom z muru pruskiego:

Z Glashütte najpierw pojechaliśmy ścieżką rowerową w stronę Hintersee, a następnie odbiliśmy w las szlakiem pieszym w kierunku Barnimkreuz. Jechało się tak sobie, bo miejscami błoto i głębokie koleiny, a widoki dość zwyczajne jak to w lesie. Ale dojechaliśmy, aby po raz kolejny zadumać się nad średniowieczną historią z romansem, zdradą i morderstwem w tle:

Po kilku kilometrach jazdy szosą zamknęliśmy dzisiejszą pętlę do leśnej zatoczki, gdzie zaparkowaliśmy auto. mapa wycieczki Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 28.40 km (10.00 km teren), czas: 02:38 h, avg:10.78 km/h, prędkość maks: 24.55 km/h
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Na południe od Löcknitz

Niedziela, 10 września 2017 | dodano: 11.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
mapka wycieczki
Po deszczowym tygodniu w niedzielę wreszcie się trochę przejaśniło, więc wykorzystaliśmy z Darkiem poprawę pogody na kolejny wypad rowerowy. Zostawiliśmy samochód w Löcknitz nad jeziorem i postanowiliśmy się udać tym razem w kierunku południowym, zwłaszcza, że nie znaliśmy tych terenów. Była to też okazja, żeby przejechać ten fragment szlaku rowerowego Odra-Nysa, którego jeszcze nie znaliśmy.
Na przystani w Löcknitz już po sezonie:

Na początek 1000-letni dąb nieopodal, choć w rzeczywistości pochodzi podobno "dopiero" z XII wieku:

Zabawne było to, że nazwy mijanych miejscowości kojarzyły się z różnymi miejscami w Europie. Byliśmy w Glas(g)ow i Kra(c)kowie ...

Zawitaliśmy w Alpy, zaintrygowani lipcową relacją tuni:


Potem jeszcze mieliśmy po drodze Wo(l)lin, a jakby ktoś dalej jeszcze chciał podążyć tym tropem, to na zachód od Löcknitz są jeszcze Koblentz i Strasburg. No cóż, ta jedna literka w nazwie ...
Szlak (pieszy) Streithofer Alpen bardzo widokowy i przyzwoicie przejezdny dla rowerów, choć pewnie krajobrazy wiosną i wczesnym latem są jeszcze ładniejsze niż teraz, gdy większość pól jest zaorana.   
Bardzo się nam podobało w Krackow.
Kościół:

Pałac ziemiański, obok którego w zabudowaniach gospodarskich znajduje się muzeum powozów, sań i starych samochodów:

Około 1,5 km na południowy zachód od Krackow jest wioska Battinsthal, a w niej dwa dworki, obecnie w rękach prywatnych - po rejestracjach samochodów rozpoznałam, że właściciele pochodzą z Hamburga:

Do XIX wieku posiadłość znajdowała się w rękach rodziny von Schuckmannów, których ostatnia potomkini ufundowała ciekawą kaplicę-mauzoleum na pobliskim cmentarzu.

Obecnie w kaplicy nie ma już szczątków rodziny fundatorów, ale jest wykorzystywana do celów sakralnych i jako sala koncertowa. Szkoda, że nie przyjechaliśmy w sobotę - po południu odbywała się tam impreza z udziałem muzyków i grupy tanecznej z Polski i Niemiec.
Już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od Penkun, ładnego miasteczka z dobrze zachowaną starówką, malowniczo położonego na wzgórzach wśród kilku jezior.
Zamek w Penkun:

I popołudniowa sjesta zamkowego rezydenta:

Za Penkun podkręciliśmy trochę tempo, szczególnie, że trasa wiodła z wiatrem i przeważnie gładkimi asfaltóweczkami.
Między Neurochlitz a Rosow obserwowaliśmy imponujące stada żurawi na polach, przygotowujące się do odlotu, ale nie za bardzo udało mi się je uchwycić w kadrze:
Kościół w Rosow ze szkieletem wieży:

Przekroczyliśmy wiaduktem autostradę Szczecin-Berlin, za którym kolejna wioska z ładnym jeziorkiem - Nadrensee. 
Na plaży w Nadrensee:

Z Nadrensee zdecydowaliśmy się pojechać skrótem przez las do Lebehn - drogą częściowo z płyt, częściowo gruntową, ale całkiem dobrze przejezdną. W Lebehn znów wróciliśmy na szlak Odra-Nysa, który przez Ramin zaprowadził nas wprost do Löcknitz.
Wieczorne klimaty nad Löcknitzer See:


Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 71.30 km (10.00 km teren), czas: 06:47 h, avg:10.51 km/h, prędkość maks: 45.60 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Czasem słońce, czasem deszcz - do Rieth i Altwarp

Niedziela, 3 września 2017 | dodano: 03.09.2017Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
mapa wycieczki
Wycieczkę rozpoczęliśmy około południa z parkingu leśnego przy leśniczówce Zalesie. Na parkingu i po drodze tłumy grzybiarzy z pełnymi wiadrami. Ledwie przejechaliśmy kilka kilometrów asfaltówką w stronę jeziora Piaski, gdy dopadła nas "pompa" z nieba. Za schronienie musiała wystarczyć licha brzózka w lesie, więc za wiele nie pomogło i trochę zmokliśmy. Na szczęście potem już nie padało.
Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia pomostu nad jeziorem i pojechaliśmy prosto w stronę szosy na Nowe Warpno, żeby obeschnąć po drodze.
W porcie w Rieth stoi łajba z dziwnie powyginanymi drzewcami, jeszcze takich nie widziałam:

Po drodze zatrzymaliśmy się w Imbiss Inselblick na bułkę z rybką - tym razem Häckerle, rodzaj tatara ze śledzika.
Do Altwarp pojechaliśmy przez Warsin i dalej asfaltową ścieżką wzdłuż szosy, a wróciliśmy przez Dolinę Jałowców (Wacholdertal), w południowej części półwyspu.
Pusto na plaży w Altwarp, w oddali kuter pasażerski Lütt Matten:

Wydmy śródlądowe w Altwarp, za nimi zaczyna się Dolina Jałowców:

Z Rieth wróciliśmy inną drogą, mianowicie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej do Hintersee. Po drodze w Ludwigshof odbiliśmy ok. 500 m do punktu widokowego (jest drogowskaz). Jest to wysoka, drewniana ambona nad jeziorem, nieco podobnym do naszego Świdwia:

Z Hintersee skierowaliśmy się szosą na Dobieszczyn i dalej w kierunku Zalesia.
W powietrzu czuć już nadchodzącą jesień, chyba dziś ostatni dzień jazdy w spodenkach za kolanko, trzeba wyciągać ciepłe gacie i bluzy.
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 72.31 km (4.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:11.27 km/h, prędkość maks: 29.30 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Rugia 2017: Dzień 3 - Putbus – Lauterbach – Groß Schoritz – Garz

Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 | dodano: 02.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie objazd południowej części wyspy. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu na obrzeżach Putbus, przy drodze do Gremmin. Miasteczko jest inne, niż pozostałe na wyspie – klasycystyczne, kamieniczki w eleganckiej bieli, założone w pierwszej połowie XIX wieku według przemyślanej koncepcji architektonicznej, czytelnej po dziś dzień.

Kamieniczki w Putbus:

Sercem miasta jest rozległy park pałacowy z oranżerią i kilkoma pomniejszymi budynkami. W parku piękne i stare okazy drzew. Dawny pałac książęcy niestety nie zachował się do obecnych czasów.

Oranżeria od frontu i od strony ogrodu:


W parku. Na drugim zdjęciu – czapla biała:


Niespełna dwa kilometry dzielą Putbus od wód Zatoki Rugijskiej. Postanowiliśmy pojechać wybrzeżem w kierunku wschodnim, aby dotrzeć w okolice Groß Stresow, skąd zawróciliśmy pierwszego dnia naszej wyprawy. Droga biegnie malowniczo, przy samym brzegu, a po prawej stronie mamy widok na wyspę Vilm:

Docieramy do mariny w Lauterbach:

i do hotelu Badehaus Goor, położonego nieopodal w malowniczym parku na cyplu:

Jesteśmy dokładnie naprzeciwko niewielkiej wyspy Vilm. Na tę wysepkę o kształcie udka od kurczaka można dopłynąć tylko stateczkiem wycieczkowym, gdyż jest tam rezerwat ścisły:

Przed Groß Stresow zawracamy i nieco zmienioną trasą ponownie kierujemy się w stronę Lauterbach i dalej odbijamy od Rügen Rundweg w boczne dróżki wzdłuż wybrzeża. Brak tu szerokich, piaszczystych plaż i nadmorskiej infrastruktury, ale można przyjemnie odpocząć przy trawiastych albo żwirkowych naturalnych zatoczkach.
Za Neukamp zaczynają się typowo rolnicze pagórkowate okolice, a droga odchodzi nieco od linii brzegowej. Znajdujemy sobie jednak uroczą zatoczkę na mały piknik i – choć nie mieliśmy tego w planach – nawet na orzeźwiającą kąpiel w wodach zatoki. Jesteśmy zupełnie sami, tylko w towarzystwie małych meduz, rewelacja ...

W Silmenitz wracamy na Rügen Rundweg i zmierzamy jeszcze do Groß Schoritz, żeby zobaczyć dwór, w którym urodził się wybitny, choć kontrowersyjny pisarz Ernst Moritz Arndt, będący do niedawna patronem Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dwór w remoncie, ale zajrzałam do środka.

W pobliskim Garz znajduje się muzeum Arndta, ale – jako że był poniedziałek – muzeum było zamknięte:

Garz jest najstarszym miastem na Rugii. Już w XII wieku istniał tu gród słowiański, a na początku XIV wieku zyskał prawa miejskie. Dziś jednak miasteczko jest jednak raczej nijakie, nawet zabytkowy kościół św. Piotra jest zamknięty na głucho. Pozostał nam spacer po zabytkowym, przykościelnym cmentarzyku, na którym zachowały się nagrobki jeszcze z XVIII wieku.

Generalnie południe Rugii to tereny rolnicze, z tradycjami ziemiańskimi, o których świadczą liczne dwory i pałacyki, które spotkać można prawie w wielu miejscowościach, również przy szlaku rowerowym. Ich wielkość i wystrój są zróżnicowane, w zależności od gustu i zasobności dawnych właścicieli. Można znaleźć i takie cuda, na widok których człowieka po prostu zatyka.
Pałacyk w Karnitz:

Szlak Rügen Rundweg między Garz a Putbus biegnie głównie w lesie, trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Jedzie się więc albo nasypem, albo w wąwozie. Brak tutaj spektakularnych widoków i wzniesień terenu, ale za to jedzie się wygodnie i wśród soczystej zieleni. Krótko po 18.00 docieramy na parking Putbus, skąd - po zrobieniu drobnych zakupów w Netto – wyruszyliśmy samochodem w powrotną podróż do domu.

Rugię na rower polecamy gorąco. Dojazd ze Szczecina – czy to samochodem, czy pociągiem do Stralsundu jest wygodny i niedługi, a na miejscu czeka na rowerzystów przyjazna infrastruktura i zróżnicowane trasy. Zarówno dla wielbicieli pięknych pejzaży jak i miłośników historii i zabytków.
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 62.20 km (0.00 km teren), czas: 09:03 h, avg:6.87 km/h, prędkość maks: 37.60 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Rugia 2017: Dzień 2 - Bergen - Schaprode - Kap Arkona - Jasmund

Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):

Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.


Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.

Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.

Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.

Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!

Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:

Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.

Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.

W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:

Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:

I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:

U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.

Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:


Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.

Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.

Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:

Renesansowy zamek w Spycker:

I wieczorne widoki koło wioski Lohme:

Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.

Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).

Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.


Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:


O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.

Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 114.60 km (0.00 km teren), czas: 12:41 h, avg:9.04 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Rugia 2017: Dzień 1 - Prora - Sellin- Mönchgut - Groß Stresow

Sobota, 26 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Rugię znałam do tej pory raczej od strony wody – dwa lata temu byliśmy na rejsie jachtem, zawijając po drodze do Sassnitz, Wiek i Altefähr. Już wtedy zwróciłam uwagę na dobrą infrastrukturę rowerową i pojawił się pomysł, żeby wrócić kiedyś i zwiedzić wyspę na dwóch kółkach.
Prognoza pogody na ubiegły weekend był całkiem dobra, miałam też możliwość wzięcia wolnego w poniedziałek, więc szybka decyzja – jedziemy z Darkiem na Rugię! Początkowo w planach mieliśmy objechanie wyspy trasą okrężną (Rügen Rundweg), liczącą niespełna 300 km, jednak rzut oka na kalendarz ferii w Meklemburgii, Brandenburgii i Berlinie oraz na dostępną bazę noclegową ostudził nasze zapały. We wszystkich trzech landach wakacje szkolne trwają – tak jak u nas – do 3 września, co w praktyce oznacza wysoki sezon, wysokie ceny i słabą dostępność kwater, zwłaszcza przy dobrej pogodzie i na weekend. Tak więc wybraliśmy opcję stacjonarną i we czwartek, 24 sierpnia, zarezerwowaliśmy przez internet dwuosobowy bungalow w małej wiosce Lubkow, pomiędzy Bergen a Prorą, ok. 2 km od Rügen Rundweg. Właścicielka okazała się bardzo sympatyczną osobą, ma jeszcze oprócz tego domku dwa apartamenty wakacyjne, ceny przystępne – jak na Rugię. Koszt dwóch noclegów za dwie osoby wyniósł 105 euro. Jedyny mankament to brak ścieżki rowerowej na odcinku między Prorą a Karow, więc pierwsze kilometry trzeba pokonać ruchliwą szosą, czego nie lubię.
W sobotę rano spakowaliśmy rowery na auto i o 7.00 wyruszyliśmy z domu.
Most na Rugię:

Po niespełna trzech godzinach jazdy byliśmy na miejscu, domek już na nas czekał, więc szybkie wypakowanie i przed 11.00 już byliśmy na rowerach, z zamiarem objechania południowego wschodu wyspy.
Nasz bungalow:

Pierwszą atrakcją na trasie jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego (Naturerbe-Zentrum) Prora wraz ze ścieżką turystyczną wśród koron drzew.
Wkrótce docieramy do samej Prory, znanej przede wszystkim z architektonicznego kolosa – kompleksu budynków zbudowanych w latach 30-tych XX wieku jako projekt KdF (Kraft durch Freude). Początkowo obiekt miał 4,5 km długości i miał pomieścić 20.000 wypoczywających Niemców, ale projektu nie ukończono. Część kolosa zburzono pod koniec wojny, pozostałe 2,5 km było wykorzystywane w czasach NRD przez wojsko, również Armię Czerwoną. Po zjednoczeniu Niemiec powstało schronisko młodzieżowe, potem również muzeum, a teraz większość obiektu sprzedano prywatnemu inwestorowi, który remontuje tę dość ponurą ruinę i sprzedaje na luksusowe apartamenty.

Muzeum i schronisko:

Wyremontowane apartamentowce:

A tak tu wyglądało w 2015 roku (i miejscami jeszcze wciąż wygląda):

Pomimo ciepłej i słonecznej pogody na plaży w Prorze raczej pustki:


Półtora kilometra dzieli Prorę od Ostseebad Binz – chyba najelegantszego kurortu na Rugii. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. Zamiast przytłaczającego ducha nazistowskiej architektury – luksusowe hotele, secesyjne wille, zadbana promenada i oczywiście molo:


Przy molo – jak i w wielu innych miejscach – z plakatu dobrotliwie spogląda na nas Angela „Mutti” Merkel. Wybory do Bundestagu już niebawem.

I jeszcze żwirowa plaża na południe od Binz.
Za nią brzeg jest wyższy, a na nim – w stronę Sellin rozciąga się duży kompleks leśny Granitz:

a w nim takie na przykład śródleśne jeziorka

i dojścia na malownicze klify.

Kto jedzie pierwszy raz przez Granitz może się trochę zdziwić, bo od czasu do czasu z oddali dobiega gromkie „Huuuuch! Huuuuch!”. Nie jest to lokalna fauna ani rugijscy wczasowicze, lecz … Szalony Roland (Rasender Roland) – spalinowa ciuchcia jeżdżąca na trasie Ostseebad Binz – Lauterbach Mole, którą zresztą sfotografowaliśmy wieczorem.

Na południowy wschód od Granitz, w niewielkiej odległości od siebie leżą trzy mniejsze kurorty: Sellin, Baabe i Göhren. Ostseebad Sellin jest nieco mniejszy niż Binz, za to ma ciekawe położenie na wzgórzach.
Molo i plaża w Sellin:


Park zdrojowy w Baabe:

Na półwyspie Mönchgut sceneria robi się bardziej sielska. Brak tu eleganckich kurortów, raczej wioski letniskowe, plaże są bardziej dzikie, za to można wypoczywać również z czworonogami.
Ostseebad Thiessow, na południowym cyplu półwyspu:


Droga do Klein Zicker i koniec trasy Rügen Rundweg:


Widoki z półwyspu Reddevitz – długiej, wąskiej „macki” lądu między zatokami Having i Hagensche Wiek:


W porcie Baabe nad zatoką odbywał się właśnie festyn – posililiśmy się więc matjasami z sałatką ziemniaczaną i Störtebeckerem, a następnie „promem” przeprawiliśmy się do Moritzdorfu. Prom to szumnie powiedziane – w poprzek kanału kursuje mała łódka wiosłowa, która za drobną opłatą zabiera pieszych i rowerzystów.

Żeglarskie klimaty w marinie Seedorf:

I pomnik Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, w Groß Stresow, który lądował tu w XVIII w. ze swoim wojskiem, aby uwolnić Rugię od okupacji duńskiej. Pomnik stał niegdyś na wysokiej kolumnie na obrzeżach Groß Stresow (teraz jest tam kopia), ale w trakcie transportu do renowacji porozbijał się, więc częściowo sztukowany oryginał stoi obecnie na placu w środku wioski.

Mieliśmy w planach dojechać do Putbus, ale zrobiło się już późno i zdecydowaliśmy się skręcić z Groß Stresow na północ, w kierunku naszego noclegu. O ile odcinek do Nistelitz był jeszcze jako taki, to z Nistelitz do Vierwitz jechaliśmy polną drogą – o tyle dobrze, że było jeszcze coś widać. Kawałek drogi z Vierwitz do Zirkow prowadził ścieżką rowerową, więc przy świetle czołówki i lampkach rowerowych jechało się w miarę. Ostatnie 3 km już całkiem po zmroku jechaliśmy starą, krzywą, brukowaną kocimi łbami aleją obsadzoną wielkimi bukami, więc ciemno jak okiem wykol – na szczęście ruchu żadnego nie było. Kto by zresztą jeździł taką drogą po nocy! Ale ciekawie było, na kwaterę dotarliśmy o 21.20, cali, zdrowi i ze wszystkim na miejscu.
Cdn. Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 84.00 km (6.00 km teren), czas: 10:49 h, avg:7.77 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Odra – Nysa 2017: Dzień 4 – Hohenwutzen-Gartz-Szczecin-Tanowo

Wtorek, 1 sierpnia 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki
Rano obudziła nas rzęsista ulewa. Czyżbyśmy ostatni dzień wyprawy mieli jechać w deszczu? Bo zostawać dłużej w Hohenwutzen jakoś nie mieliśmy ochoty. Po 9.00 wypadało się, a my ruszyliśmy w drogę. Najpierw tradycyjnie na zakupy spożywcze do Polski – tym razem w Biedronce w Osinowie.
Handel spożywczy w przygranicznych niemieckich miejscowościach praktycznie już nie istnieje. Można kupić gwoździe, części samochodowe, ale spożywczaka nie uświadczysz.

Kilka kilomentrów za Hohenwutzen leży przy szlaku Hohensaaten, a w nim podwójna śluza na Starej Odrze. Ponieważ poziom wody jest w niej niższy niż w Odrze, przepływające jednostki muszą przeprawić się przez śluzy.


Mimo iż szlak Odry-Nysy i na tym odcinku biegnie po wale przeciwpowodziowym, to dziś jechało się komfortowo, bo prawie nie było wiatru. Potem co prawda zrobił się upał, ale do wytrzymania.

Wielodzietna rodzina łabędzia – chyba z pięć czy sześć pisklaków:

Tutaj odnoga Odry przy Stolpe:

Pałac rodu von Arnim i park Lennégo w Criewen:

Platan

Kościół


Między Schwedt a Gatow niestety wciąż jest dość uciążliwy objazd. Był już rok temu, strasznie długo Niemcom zajmują te prace budowlane. Zamiast przy rzece jedzie się nieciekawymi terenami przemysłowymi. Żadna frajda, zwłaszcza w takim skwarze.
Do Friedrichsthal za to przyjemna droga najpierw aleją wzdłuż rzeki, a potem przez las.

Stamtąd już niedaleko do Gartz, gdzie zatrzymaliśmy się na lody i zimne piwko w kafejce prowadzonej przez Polkę. Bardzo sympatyczne miejsce, zresztą znane wśród szczecińskich rowerzystów :-).

Odcinek do Mescherin to już jazda lasem, czasem traci się całkiem z oczu Odrę. A potem to już prawie jak w domu – chociaż akurat nie znam tych terenów od strony rowerowej.

Nie do końca byłam pewna, którędy wracać do Szczecina. Najpierw minęliśmy tablicę początku Szlaku Orła Bielika przez Pargowo, Kurów i Ustowo. Pamiętam, że kiedyś czytałam, że szlak jest w zasadzie w budowie, wytyczony bardziej na mapie niż w terenie. Może coś się zmieniło od tamtego czasu, ale nie chcieliśmy ryzykować, że zakopiemy się gdzieś w piachu z sakwami.

Dojechaliśmy więc dalej do Neurochlitz i odbiliśmy na drogę nr 2, chyba niepotrzebnie, bo ścieżka rowerowa zaczyna się jednak w Rosow. No cóż, kilka stresujących kilometrów przejechaliśmy asfaltem po ruchliwej szosie, zanim dotarliśmy do Szwarcówki, a potem do Przecławia. Nawąchaliśmy się spalin, ale przynajmniej nie jechaliśmy już szosą, tylko ścieżką. Z Przecławia jakoś przedostaliśmy się na Redę i stamtąd już w miarę komfortowo DDR-ką na Krzekowo, Zawadzkiego i Głębokie.


W domu byliśmy ok. 19.00, nawet niespecjalnie zmęczeni, za to bardzo zadowoleni. Jestem dumna z Darka i z siebie oczywiście też. Przejechaliśmy w cztery dni 430 kilometrów, dla mnie to życiowy rekord, niewątpliwie. Wycieczka bardzo udana, trasę polecam, szczególnie, że nie ma dużo ludzi nawet w szczycie sezonu.

Fajne i ciekawe doświadczenie bycia kilka dni w drodze i przemieszczania się jedynie siłą własnych mięśni. I niepowtarzalna okazja do spotkania z drugim, bliskim człowiekiem. Z dala od codzienności, tak zupełnie inaczej. Dziękuję.

The end. Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 113.50 km (0.00 km teren), czas: 09:49 h, avg:11.56 km/h, prędkość maks: 34.80 km/h
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Odra – Nysa 2017: Dzień 3 – Słubice-Kostrzyn nad Odrą-Hohenwutzen

Poniedziałek, 31 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki:
Również północne okolice Frankfurtu i Słubic są raczej pagórkowate, więc do Lebus mieliśmy rozgrzewkę na rozruszanie mięśni. Widoki znów sielskie:



Coś nas podkusiło, żeby zjechać do Kostrzyna nad Odrą. Nie dość, że droga dość długa, to jeszcze miasto raczej nieciekawe. No dobra, jest interesująca twierdza, ale – że był poniedziałek – to muzeum zamknięte.

W mieście korki, tłok, smród i już w poniedziałek kręciło się sporo młodzieży „łudstokowej”, niestety wśród nich również młode buraki, złośliwie tarasujące przejazd mostem. Za parę lat tacy będą nas spychać bmw do rowu – jak widać, tradycja w narodzie nie ginie.

Wróciliśmy nieco ochłonąć na niemiecką stronę, trafiliśmy nawet do nieba, a dokładnie to do kafejki dla rowerzystów „Himmel und Erde”. Połowa miejscowego kościoła wykorzystywana jest do celów religijnych, a połowa jako kawiarenka z domowym ciastem i – jakże by inaczej – piwkiem z browaru klasztornego Neuzelle.

Przed nami jechała trzyosobowa rodzina, również z sakwami. Zagadnęliśmy ich na postoju na wysokości Gozdowic – okazało się, że to Czesi z okolic Harrachova, którzy w 9 dni postanowili zrobić cały 630-kilometrowy szlak Odry-Nysy od Jablonca do Świnoujścia. Na oko jedenasto-dwunastoletni chłopiec świetnie dawał sobie radę, nawet się z nami trochę pościgał. Brawo! Mam nadzieję, że im się uda!

Dotarliśmy na wysokość południowych krańców Zachodniopomorskiego. Tu nieczynny most kolejowy w Siekierkach:


i jeszcze jeden landszafcik

I stado dzikich gęsi na nadodrzańskich łąkach:

Początkowo zamierzaliśmy przejechać na polską stronę i zanocować w Cedyni, ale gdy zatelefonowałam, okazało się, że już nie ma miejsc. Zatrzymaliśmy się więc na kolację w McDonaldzie w Osinowie Dolnym, a potem postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu.
Osinów totalnie „zniemczony” – ceny i menu tylko po niemiecku, a rozmiary targowiska przyprawiają o zawrót głowy. Jaka to ironia losu – w PRL-u tak celebrowano znaczenie bitwy pod Cedynią, wożono dziatwę na wycieczki propagandowe, przy okazji i na cmentarz wojenny do Siekierek, a teraz cała gmina żyje z Niemca i to chyba nie najgorzej.
Nocleg znaleźliśmy w Hohenwutzen u pary emerytów. No niby było wszystko, co trzeba – łóżko z czystą pościelą, łazienka, wyjście na zadbany ogród i miejsce na rowery, ale właściciele jacyś tacy, szczególnie dziadek patrzył na nas spode łba. W pokoju żarówki energooszczędne, chyba dwuwatowe, a i tak dziadek zwrócił mi uwagę przy śniadaniu, że nie wyłączyłam światła w kiblu.
Ale już totalnie rozwaliła mnie karteczka w jadalni – gospodarze proszą o zamykanie drzwi z uwagi na grasujące myszy, o otwieranie okien i o … puszczanie bąków na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Hmm …
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 97.70 km (0.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:15.23 km/h, prędkość maks: 34.50 km/h
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Odra – Nysa 2017: Dzień 2 – Forst-Guben-Neuzelle-Słubice

Niedziela, 30 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki
Niedzielny ciepły poranek bez jednej chmurki zapowiadał, że będzie grzało, oj będzie! Gospodarz Gasthausu Sacro zaserwował nam śniadanko w ogrodzie – chrupiące bułeczki, pełen asortyment serów, wędlin, dżemików, jajo na twardo – do tego świeże owoce, warzywa i jogurt oraz pyszna, mocna kawa. Mniam, mniam!
O 9.15 zwarci i gotowi ruszamy w trasę, szlak biegnie koroną wału przeciwpowodziowego – a tu zajączek wyskoczy, a to bocian kroczy, a to jakieś sarnie uszy ciekawsko wystają ze zboża.

Po drodze prawie stuletnia, ale wciąż czynna elektrownia wodna w Griessen.

Generalnie Nysa jest rzeką dość uregulowaną, co kawałek można spotkać jazy i zapory – w większości poniemieckie. Mało jest fragmentów pozostawionych naturze. Woda brunatna i mętna, choć nurt wartki – widać, że po ostatnich deszczach niesie sporo błota z górnego odcinka. W niektórych miejscach proponowane są spływy pontonem, nawet widzieliśmy kilka grup po drodze. Ja tam chyba jednak wolę kajaki na czystszych i bardziej nieucywilizowanych rzekach.
I tak docieramy do Guben/Gubina, gdzie po polskiej stronie w Netto postanawiamy zrobić zakupy spożywcze na drogę. Świeże bułki, kabanosy i pasztet z soczewicy wydają mi się prowiantem treściwym, a zarazem w miarę odpornym na upał. Jeszcze chwila w parku po polskiej stronie, z widokiem na ładny ratusz i ruiny kościoła farnego,

potem objazd wyspy Teatralnej między dwiema odnogami Nysy:


i rundka po niemieckiej części miasta. Guben ma bardzo przestronny i zadbany rynek, na którym stara substancja budowlana w dość udany sposób łączy się z nową – miasto robi dobre wrażenie.




Szlak prowadzi malowniczą dróżką wśród zieleni nad kanałem, cień daje przyjemne wytchnienie w upale. Wkrótce jednak zaczynają nas straszyć z bilbordów jakieś spreparowane truposze – ach, tak – jesteśmy wszak tuż przy fabryce plastynatów Gunthera von Hagensa! Jak kto lubi, to może sobie pozwiedzać ekspozycję w Plastinarium, czynną od piątku do niedzieli. Na wyjeździe z Guben załapaliśmy się jeszcze na bramkę liczącą rowerzystów na szlaku i ankieterów, którzy szczegółowo wypytali nas skąd dokąd jedziemy, jak zorganizowaliśmy wyprawę i jakie mamy preferencje ;-). W nagrodę dostaliśmy trochę materiałów kartograficzno-informacyjnych.
Z Guben już niedaleko do Ratzdorfu – wioski, w której Nysa wpada do Odry. Wciąż żywa jest tam (i nie tylko tam) pamięć o powodzi w 1997 roku, wskutek której wiele miejscowości bardzo ucierpiało. Charakter i kolor rzeki bardzo się zmieniają – zamiast brunatnej wstęgi mamy teraz po prawej błękitne, szerokie rozlewiska.

Szlak znów prowadzi wałem powodziowym, trochę zaskoczył nas pewien znak:

Między Ratzdorfem a Eisenhüttenstadt fragment szlaku jest zamknięty, objazd prowadzi przez Neuzelle, które i tak mieliśmy zamiar odwiedzić. Droga do klasztoru i miejscowości Neuzelle wygląda sielankowo, ale mieliśmy „w mordę wind”, żar lał się z nieba, bo to akurat była najgorętsza pora dnia – dał mi ten kawałek nieźle w kość.

Dojechawszy pod klasztor rzuciłam się na butelkę ciepłej wody mineralnej i powoli jakoś doszłam do siebie siedząc w chłodnym kościele. Cały pocysterski zespół klasztorny składa się obcenie z dwóch kościołów – ewangelickiego kościoła świętego Krzyża i katolickiego – pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, będącego znanym miejscem kultu i pielgrzymek na dolnych Łużycach. Szczególnie sławne są misteria pasyjne, odbywające się w Wielkim Poście. Oprócz kościołów zachowały się barokowe zabudowania klasztorne - których część przeznaczono na małe muzeum, ogród i browar – wciąż czynny i dobrze znany w okolicach.
Wnętrze kościoła św. Krzyża:

I kościół Wniebowzięcia:


A w środku anioły w wersji premium:

Barok wylewa się ze wszystkich kątów:

Klasztorne ogrody:

Klasztor został za czasów NRD oczywiście zsekularyzowany, jednak staraniem biskupa Görlitz w najbliższych dniach ma zostać znów zasiedlony przez wspólnotę zakonników z austriackiego opactwa cystersów w Heiligenkreuz.
Ze stolicy łużyckiego życia duchow(n)ego jedziemy do Eisenhüttenstadt – to zupełnie inny świat. Miasto właściwie powstało w latach 50-tych jako nowa struktura planistyczna na potrzeby klasy robotniczej kombinatu huty żelaza. Szlak rowerowy prowadzi co prawda przez starszą dzielnicę Fürstenberg, nad kanałem Odra-Szprewa, ale gdzieniegdzie straszą jednak pozostałości dawnej chluby socjalizmu.

I tak sobie pedałowaliśmy w stronę Frankfurtu. Na koniec – od Brieskow - było trochę pagórkowato, bo wjechaliśmy w Oderberge (Wzgórza Odrzańskie), za to pięknie się zjeżdżało długim odcinkiem do samiutkiego Frankfurtu.

Gdyby nie Uniwersytet Europejski Viadrina i Collegium Polonicum UAM w Słubicach, Frankfurt byłby pewnie dość nijakim enerdowskim miasteczkiem, jakich wiele. Mimo środka wakacji młodzieży z całego świata było multum – jak w licznych miastach uniwersyteckich lipiec i sierpień to czas tzw. szkół letnich – dwu-trzytygodniowych turnusów dla młodzieży akademickiej, których uczestnicy mogą podszlifować język, wiedzę, a także poznać kulturę, sztukę i atrakcje regionu. Na nocleg wybraliśmy sobie akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza, więc tym samym znaleźliśmy się w centrum życia towarzyskiego. O dziwo nocne imprezy nawet specjalnie nam nie przeszkadzały – całodzienna ponadstukilometrowa porcja tlenu, ruchu i słońca skutecznie nas znieczuliła, spaliśmy jak zabici.

Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 105.56 km (0.00 km teren), czas: 10:54 h, avg:9.68 km/h, prędkość maks: 36.80 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Odra – Nysa 2017: Dzień 1 – Zgorzelec-Forst

Sobota, 29 lipca 2017 | dodano: 02.08.2017Kategoria Niemcy, Odra-Nysa, Saksonia
mapa wycieczki
Po treściwym hotelowym śniadanku w Zgorzelcu już o 8.45 byliśmy na szlaku. Miało być płasko, asfaltowo i nad rzeką, a tu pod górę i po bruku? No dobra, jak już wjechaliśmy na wzgórze, to widoki były faktycznie ładne.


W Ludwigsdorfie stoi sobie taki oto młyn na pieniążek – no cóż, pewnie remont kosztowny!

W Einsiedel jedziemy obok bardzo dużego parku rozrywki dla dzieci, a może i nie tylko dla dzieci? Wygląda jak gigantyczny plac zabaw i instalacja artystyczna z drewna i innych – raczej ekologicznych – materiałów. Przy parku działa również oryginalny hotel składający się z dziewięciu domków na drzewie, niektórych nawet całorocznych.

Dotarliśmy do ładnego, choć trochę sennego miasteczka Rothenburg, gdzie ulegliśmy pokusie …

Nieco pokrzepieni ruszyliśmy dalej mało ciekawym fragmentem szlaku wzdłuż szosy. Na szczęście droga rowerowa wkrótce odbiła w stronę Nysy i znów zrobiło się malowniczo.

W Przewozie odbiliśmy na chwilę na polską stronę, żeby uzupełnić zaopatrzenie w lokalnym sklepie, podjechaliśmy też pod Wieżę Głodową, w której do śmierci więziony był przez swojego brata, Jana II Żagańskiego, książe Baltazar. Brr, ponure to miejsce, raczej zaniedbane i emanuje złą energią.

Do Bad Muskau (Mużaków) szlak biegł to zbliżając, to oddalając się od Nysy, ale cały czas towarzyszyły nam sielskie i urokliwe widoki. Trochę wzniesień też sprawiało, że droga była urozmaicona. We znaki zaczął nam się dawać wzmagający się wiatr boczny i od czoła.



Na moście z Bad Muskau do Łęknicy spotkaliśmy dwóch młodych sympatycznych Niemców i nawzajem porobiliśmy sobie zdjęcia.


W parku i pałacu Mużakowskim już byliśmy dwa lata temu, ale z przyjemnością odwiedziliśmy ponownie to piękne miejsce, wpisane zresztą na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. W pałacu można obejrzeć wystawę poświęconą jego twórcy – księciu Pücklerowi i historii pałacu, jest też trochę malarstwa – głównie romantyczne landszafty z bliższych i dalszych okolic.




Na obiadek skręcamy na targowisko w Łęknicy, gdzie dobrze ukryte jest sympatyczne bistro Kompot & Café z równie sympatyczną obsługą, które też znaliśmy z poprzedniej wizyty w Mużakowie. Kotlety schabowe wielkości koła rowerowego – o dziwo – spałaszowaliśmy bez zająknięcia.
Początkowo planowaliśmy nocleg w Olszynie, ale tak dobrze nam się jechało, że postanowiliśmy jeszcze zaliczyć Forst i tam znaleźć sobie metę na spanie. Akurat zdążyliśmy na ostatnią godzinę otwarcia Wschodnioniemieckiego Ogrodu Różanego (Ostdeutscher Rosengarten). Rowery z całym ekwipunkiem zamknęliśmy w boksie przy wejściu, ponieważ różankę można zwiedzać jedynie pieszo. Ogród ładny, ale jakoś szału nie ma.




Wstęp wolny również dla rowerzystów jest natomiast do części parkowej, w której sercu znajduje się fontanna i rzeźba spragnionych lwów.

Do samego centrum Forst nie wjeżdżaliśmy, natomiast duże wrażenie zrobiło na nas kilka zniszczonych mostów na Nysie w kompletnej ruinie. Widać, że kiedyś miasto zajmowało oba brzegi Nysy, dziś po polskiej stronie tylko chaszcze, drzewa i dzicz.

W międzyczasie ogarnęliśmy sobie nocleg w Gasthofie Sacro, ok. 5 km na północ od Forst. Bardzo sympatyczna rodzinnie prowadzona gospoda, z knajpą pod starymi drzewami, gdzie pokrzepiliśmy się pysznym zimnym pilznerem Landskron i obfitą kolacją, chyba zasłużoną. Wyszedł nam całkiem ładny dystans dzienny, jechało się dobrze i pogoda dopisała.
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 112.76 km (0.00 km teren), czas: 11:05 h, avg:10.17 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)