- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Alpy
Dystans całkowity: | 1709.52 km (w terenie 22.19 km; 1.30%) |
Czas w ruchu: | 147:14 |
Średnia prędkość: | 11.61 km/h |
Liczba aktywności: | 26 |
Średnio na aktywność: | 65.75 km i 5h 39m |
Więcej statystyk |
Alpy włoskie: Dzień 7 - Feltre - Valsugana - Trydent
Sobota, 28 sierpnia 2021 | dodano: 10.09.2021Kategoria Włochy, trekking, Alpy włoskie 2021, Alpy
Ostatni dzień objazdówki po Dolomitach. Co prawda wstępny plan trasy zakładał opcjonalnie zamknięcie pętli do Bolzano, ale nie był to priorytet.
Po wyjeździe z Feltre kierujemy się w stronę Valsugany - jest to dolina na wschód od Trydentu. Niestety początkowy fragment nie jest wyznakowanym szlakiem i znów mamy podobną niedogodność jak w ostatnich dniach, że albo jedziemy ruchliwą krajówką, albo gdzieś bujamy się po krzakach i polnych drogach, jadąc na azymut. W okolicach jeziora Lago di Corlo łapiemy znów oznaczenia szlaku i jest zdecydowanie lepiej. Droga wije się wśród lesistych wzgórz i ładnych wiosek aż do wioski Fastro. Tutaj spektakularnymi serpentynami zjeżdżamy do Primolano, już w dolinie Valsugana.
Sporo tutaj - jak i w całej dolinie - szosowców, którzy upodobali sobie chyba właśnie szczególnie ten podjazd. Ja jednak się cieszę, że nam - z tymi tobołami - wyszło jechać w dół. Jaka jest Valsugana? Śliczna i sielankowa! Po drodze granica prowincji:
Mijam skalne wrota
Punkt info:
W barwach klubowych:
Robimy postój w Borgo Valsugana, bo jest ładnie i jesteśmy głodni.
A na deser ...
Znów jesteśmy na szlaku Via Claudia Augusta
Nad jeziorem Lago di Caldonazzo:
Za jeziorem, w Pergine Valsugana, szlak niestety się kończy - nie ma drogi wjazdowej dla rowerów do Trydentu. Alternatywą jest objazd górą przez Civezzano, a to niezła wspinaczka. Nagrodą jest panorama miasta z góry i dość karkołomny zjazd wąskimi i krętymi uliczkami tuż koło zamku Buonconsiglio
Niestety zwiedzania Trydentu nie było - mało czasu i jakieś demonstracje na starym mieście, przez które policja zamykała ulice, więc tylko coś cyknęłam po drodze na dworzec.
Pomnik Dantego - zbudowany pod koniec XIX w. jako kontra włoskiej ludności Trydentu dla monumentu niemieckojęzycznego poety Walthera von der Vogelweide w Bolzano.
Do doliny Vinschgau, gdzie mamy zarezerwowany apartament wakacyjny na kolejny tydzień, wracamy z dwiema przesiadkami - w Bolzano i Merano i z przygodami. Pociąg do Bolzano się spóźnił, a pociąg do Merano w ogóle tego dnia został odwołany. Następny skład na tej linii też stał w polu - wskutek czego zdążyliśmy dopiero na ostatnie połączenie tego dnia. Do tego jeszcze kasjerka na dworcu nie poinformowała nas, że bilety należy ostemplować w kasowniku i mieliśmy nieprzyjemności z konduktorem. Zamiast po 21-szej, byliśmy w pensjonacie krótko przed północą, a podróż zamiast dwóch i pół trwała blisko pięć godzin. Okropny chaos i kiepska organizacja na tej włoskiej kolei, już chyba nasze PKP lepiej sobie radzi.
To w zasadzie koniec naszej objazdowej trasy, choć wybraliśmy się jeszcze raz (a Darek nawet dwa razy) na rowery w kolejnym tygodniu, o czym w następnym wpisie.
I jeszcze kilka praktycznych informacji na koniec:
Trasa i mapy: Trasę wyprawy ułożyłam korzystając z serwisów internetowych - głównie z niemieckojęzycznego https://radreise-wiki.de/, z bardzo dokładnym opisem szlaków długodystansowych. Zasadniczo szlaki łączą się ze sobą w punktach węzłowych, ale w praktyce bywa tak, że fragmentami biegną gdzieś tylko palcem po mapie, albo są objazdy, które są kiepsko lub wcale nie oznaczone. Jest więc kilka wyznakowanych, bardzo ciekawych tras - Etschtalradweg, Pustertal, Toblach-Cortina czy Valsugana z bardzo dobrą infrastrukturą, a pomiędzy trzeba sobie radzić samemu. Bardzo kiepski jest np. wjazd do Trydentu od strony Pergine Valsugana - wręcz w opisie radzą, aby ten odcinek pokonać pociągiem. Przydaje się aplikacja z dokładną mapą offline i naniesionymi szlakami - my korzystaliśmy z mapy.cz. Generalnie wyszło nam tak ok. 75% asfalt, 25% inne nawierzchnie - głównie szuter, ale momentami była też jazda drogami gruntowymi.
Podróż: Dojazd ze Szczecina do Goldrain (Vinschgau) samochodem - ok. 1000 km, auta zostały na na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis. Dojazd pociągiem z Trydentu do Goldrain we Włoszech tzw. MobilCard za 88 euro za 4 osoby z rowerami. Podróż pociągiem bez rowerów z Mals do Goldrain - gratis, w ramach karty turystycznej VinschgauCard. Wjazd kolejką linową na Falorię w Cortinie d'Ampezzo - 23.50 euro od osoby (w dwie strony)
Noclegi: agroturystyka pod Klausen - 40 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem), hotel *** pod Kronplatzem 80 euro/os. (pokój dwuosobowy i jednoosobowy ze śniadaniem), kemping w Cortinie - 19 euro/os. (nocleg w namiocie), hostel w Termine di Cadore - 30 euro/os. (pokój czteroosobowy bez śniadania), hotel *** w Feltre 50 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem). Ceny trochę wyższe niż w Austrii i we Francji, w sierpniu są spore problemy z dostępnością miejsc.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem - jeśli była taka możliwość, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – jakieś wędliny, sery, pieczywo, owoce, drożdżówki i radler albo piwo, ceny podobne jak gdzie indziej. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. 15 euro z piwem lub winem od osoby).
Dystans i ukształtowanie terenu: Za nami blisko 500 km rowerowego szlaku i ponad 3.500 m przewyższeń. Trasa jest górzysta, wymaga już pewnego przygotowania kondycyjnego, choć oczywiście zdarzają się odcinki bardziej wypłaszczone, albo dłuższe zjazdy. Tak jak pisałam - mniej widzieliśmy rowerzystów długodystansowych (choć było ich trochę na szlaku Via Claudia Augusta - ale to "kultowa" trasa), a sporo ludzi na elektrykach.
Wspomnienia i wrażenia: Chyba najbardziej ekstremalna i intensywna z dotychczasowych wypraw i najbardziej obfita w różnego rodzaju wrażenia, ale ogólnie bardzo pozytywna. Charakter gór i krajobrazy zmieniały się po drodze i chyba właśnie ta zmienność oraz piękno przyrody były największym atutem trasy. Po drodze również urokliwe miasteczka w tych bardziej i mniej turystycznych regionach, pyszna włoska kuchnia i sprzyjająca pogoda. Pomimo iż to wciąż (późne) lato - nie było męczących upałów, lecz przyjemne temperatury - ok. 20-25 stopni.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po wyjeździe z Feltre kierujemy się w stronę Valsugany - jest to dolina na wschód od Trydentu. Niestety początkowy fragment nie jest wyznakowanym szlakiem i znów mamy podobną niedogodność jak w ostatnich dniach, że albo jedziemy ruchliwą krajówką, albo gdzieś bujamy się po krzakach i polnych drogach, jadąc na azymut. W okolicach jeziora Lago di Corlo łapiemy znów oznaczenia szlaku i jest zdecydowanie lepiej. Droga wije się wśród lesistych wzgórz i ładnych wiosek aż do wioski Fastro. Tutaj spektakularnymi serpentynami zjeżdżamy do Primolano, już w dolinie Valsugana.
Sporo tutaj - jak i w całej dolinie - szosowców, którzy upodobali sobie chyba właśnie szczególnie ten podjazd. Ja jednak się cieszę, że nam - z tymi tobołami - wyszło jechać w dół. Jaka jest Valsugana? Śliczna i sielankowa! Po drodze granica prowincji:
Mijam skalne wrota
Punkt info:
W barwach klubowych:
Robimy postój w Borgo Valsugana, bo jest ładnie i jesteśmy głodni.
A na deser ...
Znów jesteśmy na szlaku Via Claudia Augusta
Nad jeziorem Lago di Caldonazzo:
Za jeziorem, w Pergine Valsugana, szlak niestety się kończy - nie ma drogi wjazdowej dla rowerów do Trydentu. Alternatywą jest objazd górą przez Civezzano, a to niezła wspinaczka. Nagrodą jest panorama miasta z góry i dość karkołomny zjazd wąskimi i krętymi uliczkami tuż koło zamku Buonconsiglio
Niestety zwiedzania Trydentu nie było - mało czasu i jakieś demonstracje na starym mieście, przez które policja zamykała ulice, więc tylko coś cyknęłam po drodze na dworzec.
Pomnik Dantego - zbudowany pod koniec XIX w. jako kontra włoskiej ludności Trydentu dla monumentu niemieckojęzycznego poety Walthera von der Vogelweide w Bolzano.
Do doliny Vinschgau, gdzie mamy zarezerwowany apartament wakacyjny na kolejny tydzień, wracamy z dwiema przesiadkami - w Bolzano i Merano i z przygodami. Pociąg do Bolzano się spóźnił, a pociąg do Merano w ogóle tego dnia został odwołany. Następny skład na tej linii też stał w polu - wskutek czego zdążyliśmy dopiero na ostatnie połączenie tego dnia. Do tego jeszcze kasjerka na dworcu nie poinformowała nas, że bilety należy ostemplować w kasowniku i mieliśmy nieprzyjemności z konduktorem. Zamiast po 21-szej, byliśmy w pensjonacie krótko przed północą, a podróż zamiast dwóch i pół trwała blisko pięć godzin. Okropny chaos i kiepska organizacja na tej włoskiej kolei, już chyba nasze PKP lepiej sobie radzi.
To w zasadzie koniec naszej objazdowej trasy, choć wybraliśmy się jeszcze raz (a Darek nawet dwa razy) na rowery w kolejnym tygodniu, o czym w następnym wpisie.
I jeszcze kilka praktycznych informacji na koniec:
Trasa i mapy: Trasę wyprawy ułożyłam korzystając z serwisów internetowych - głównie z niemieckojęzycznego https://radreise-wiki.de/, z bardzo dokładnym opisem szlaków długodystansowych. Zasadniczo szlaki łączą się ze sobą w punktach węzłowych, ale w praktyce bywa tak, że fragmentami biegną gdzieś tylko palcem po mapie, albo są objazdy, które są kiepsko lub wcale nie oznaczone. Jest więc kilka wyznakowanych, bardzo ciekawych tras - Etschtalradweg, Pustertal, Toblach-Cortina czy Valsugana z bardzo dobrą infrastrukturą, a pomiędzy trzeba sobie radzić samemu. Bardzo kiepski jest np. wjazd do Trydentu od strony Pergine Valsugana - wręcz w opisie radzą, aby ten odcinek pokonać pociągiem. Przydaje się aplikacja z dokładną mapą offline i naniesionymi szlakami - my korzystaliśmy z mapy.cz. Generalnie wyszło nam tak ok. 75% asfalt, 25% inne nawierzchnie - głównie szuter, ale momentami była też jazda drogami gruntowymi.
Podróż: Dojazd ze Szczecina do Goldrain (Vinschgau) samochodem - ok. 1000 km, auta zostały na na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis. Dojazd pociągiem z Trydentu do Goldrain we Włoszech tzw. MobilCard za 88 euro za 4 osoby z rowerami. Podróż pociągiem bez rowerów z Mals do Goldrain - gratis, w ramach karty turystycznej VinschgauCard. Wjazd kolejką linową na Falorię w Cortinie d'Ampezzo - 23.50 euro od osoby (w dwie strony)
Noclegi: agroturystyka pod Klausen - 40 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem), hotel *** pod Kronplatzem 80 euro/os. (pokój dwuosobowy i jednoosobowy ze śniadaniem), kemping w Cortinie - 19 euro/os. (nocleg w namiocie), hostel w Termine di Cadore - 30 euro/os. (pokój czteroosobowy bez śniadania), hotel *** w Feltre 50 euro/os. (pokój dwuosobowy ze śniadaniem). Ceny trochę wyższe niż w Austrii i we Francji, w sierpniu są spore problemy z dostępnością miejsc.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem - jeśli była taka możliwość, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – jakieś wędliny, sery, pieczywo, owoce, drożdżówki i radler albo piwo, ceny podobne jak gdzie indziej. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. 15 euro z piwem lub winem od osoby).
Dystans i ukształtowanie terenu: Za nami blisko 500 km rowerowego szlaku i ponad 3.500 m przewyższeń. Trasa jest górzysta, wymaga już pewnego przygotowania kondycyjnego, choć oczywiście zdarzają się odcinki bardziej wypłaszczone, albo dłuższe zjazdy. Tak jak pisałam - mniej widzieliśmy rowerzystów długodystansowych (choć było ich trochę na szlaku Via Claudia Augusta - ale to "kultowa" trasa), a sporo ludzi na elektrykach.
Wspomnienia i wrażenia: Chyba najbardziej ekstremalna i intensywna z dotychczasowych wypraw i najbardziej obfita w różnego rodzaju wrażenia, ale ogólnie bardzo pozytywna. Charakter gór i krajobrazy zmieniały się po drodze i chyba właśnie ta zmienność oraz piękno przyrody były największym atutem trasy. Po drodze również urokliwe miasteczka w tych bardziej i mniej turystycznych regionach, pyszna włoska kuchnia i sprzyjająca pogoda. Pomimo iż to wciąż (późne) lato - nie było męczących upałów, lecz przyjemne temperatury - ok. 20-25 stopni.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
94.90 km (0.00 km teren), czas: 07:35 h, avg:12.51 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 6 - Cadore - Feltre
Piątek, 27 sierpnia 2021 | dodano: 09.09.2021Kategoria Alpy, Alpy włoskie 2021, trekking, Włochy
Po nocnej burzy rankiem powitał nas taki widok w Termine di Cadore:
Rano, przy wymeldowaniu, właścicielka hostelu, w którym nocowaliśmy powiedziała koleżance Marii i mnie, że po sąsiedzku jest kościół pw. Marii i Magdaleny. W takim razie - Maria i Magdalena pod kościołem Marii i Magdaleny.
I cała czwórka
Próbowałam dowiedzieć się od właścicielki, dlaczego w okolicznych miasteczkach jest tak pusto - np. w pobliskim Longarone.
Powyższe zdjęcie przedstawia starszą część miasta. Dalej są tylko budynki z lat 60-tych i 70-tych i pomimo pięknych gór wokół - niewiele się tu dzieje. Jak doczytałam później - w 1963 r. miała tu miejsce największa katastrofa zapory wodnej, kiedy to duży obryw zbocza do zbiornika spowodował ogromną falę powodziową, która zniszczyła kilka miejscowości w dolinie. Zginęło wówczas prawie 2000 osób, z których połowy nigdy nie odnaleziono. Może dlatego ludzie nie bardzo chcą tu mieszkać?
W Longarone, w sklepie sportowym, dostajemy namiary na dwa najbliższe serwisy rowerowe w oddalonym o kolejne kilkanaście kilometrów Ponte nelle Alpi. Koniecznie musimy podjechać - naprawić moją tylną przerzutkę i wymienić szprychę u kolegi. Linka przerzutki zerwała się na najcięższym przełożeniu, więc prawie każdy podjazd - a tych nie brakuje - to dla mnie pchanie roweru z sakwami pod górę.
Jadąc doliną Piave:
W pierwszym serwisie facet nas po prostu olał i stwierdził, że nie ma czasu. W drugim - maestro szybko uporał się z obydwiema awariami i mogliśmy kontynuować podróż.
Czekając na naprawę:
Jedziemy w stronę Belluno - to już dość bliskie okolice Wenecji. Architektura staje się taka typowo włoska - zarówno w samym Belluno, jak i po drodze.
Zastanawiamy się, czy złapie nas kolejny deszcz, ale przechodzi gdzieś bokiem. Postanawiamy dojechać jeszcze ok. 30 km do Feltre i tam zanocować. Po prawej stronie mamy pasmo Dolomitów Belluńskich ...
... po lewej już przedgórze, przypominające nasze Beskidy:
Na ostatnich kilometrach przed Feltre oznaczenia szlaku się skończyły. Mamy do wyboru jazdę bardzo ruchliwą krajówką SS50 albo objazdy bocznymi drogami. Objazd okazuje się bardzo stromym podjazdem, wreszcie lądujemy u jakiegoś rolnika na podwórku, który kieruje nas we właściwym kierunku. W Feltre znajdujemy nocleg w bardzo przyjemnym hotelu, w sercu starego miasta. Akurat odbywa się tam nocny bieg po murach miasta - sylwetki biegaczy z czołówkami wyglądają bardzo zjawiskowo, a publiczność żywiołowo dopinguje zawodników.
Jemy przepyszną pizzę, pijemy dwie karafki lokalnego wina i spacerujemy po urokliwej, wieczornej starówce Feltre.
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rano, przy wymeldowaniu, właścicielka hostelu, w którym nocowaliśmy powiedziała koleżance Marii i mnie, że po sąsiedzku jest kościół pw. Marii i Magdaleny. W takim razie - Maria i Magdalena pod kościołem Marii i Magdaleny.
I cała czwórka
Próbowałam dowiedzieć się od właścicielki, dlaczego w okolicznych miasteczkach jest tak pusto - np. w pobliskim Longarone.
Powyższe zdjęcie przedstawia starszą część miasta. Dalej są tylko budynki z lat 60-tych i 70-tych i pomimo pięknych gór wokół - niewiele się tu dzieje. Jak doczytałam później - w 1963 r. miała tu miejsce największa katastrofa zapory wodnej, kiedy to duży obryw zbocza do zbiornika spowodował ogromną falę powodziową, która zniszczyła kilka miejscowości w dolinie. Zginęło wówczas prawie 2000 osób, z których połowy nigdy nie odnaleziono. Może dlatego ludzie nie bardzo chcą tu mieszkać?
W Longarone, w sklepie sportowym, dostajemy namiary na dwa najbliższe serwisy rowerowe w oddalonym o kolejne kilkanaście kilometrów Ponte nelle Alpi. Koniecznie musimy podjechać - naprawić moją tylną przerzutkę i wymienić szprychę u kolegi. Linka przerzutki zerwała się na najcięższym przełożeniu, więc prawie każdy podjazd - a tych nie brakuje - to dla mnie pchanie roweru z sakwami pod górę.
Jadąc doliną Piave:
W pierwszym serwisie facet nas po prostu olał i stwierdził, że nie ma czasu. W drugim - maestro szybko uporał się z obydwiema awariami i mogliśmy kontynuować podróż.
Czekając na naprawę:
Jedziemy w stronę Belluno - to już dość bliskie okolice Wenecji. Architektura staje się taka typowo włoska - zarówno w samym Belluno, jak i po drodze.
Zastanawiamy się, czy złapie nas kolejny deszcz, ale przechodzi gdzieś bokiem. Postanawiamy dojechać jeszcze ok. 30 km do Feltre i tam zanocować. Po prawej stronie mamy pasmo Dolomitów Belluńskich ...
... po lewej już przedgórze, przypominające nasze Beskidy:
Na ostatnich kilometrach przed Feltre oznaczenia szlaku się skończyły. Mamy do wyboru jazdę bardzo ruchliwą krajówką SS50 albo objazdy bocznymi drogami. Objazd okazuje się bardzo stromym podjazdem, wreszcie lądujemy u jakiegoś rolnika na podwórku, który kieruje nas we właściwym kierunku. W Feltre znajdujemy nocleg w bardzo przyjemnym hotelu, w sercu starego miasta. Akurat odbywa się tam nocny bieg po murach miasta - sylwetki biegaczy z czołówkami wyglądają bardzo zjawiskowo, a publiczność żywiołowo dopinguje zawodników.
Jemy przepyszną pizzę, pijemy dwie karafki lokalnego wina i spacerujemy po urokliwej, wieczornej starówce Feltre.
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
69.10 km (0.00 km teren), czas: 06:39 h, avg:10.39 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 5 - Cortina d'Ampezzo - Cadore
Czwartek, 26 sierpnia 2021 | dodano: 09.09.2021Kategoria Alpy, Alpy włoskie 2021, trekking, Włochy
Cortiny - królowej włoskich Dolomitów - przedstawiać nie trzeba. Cudnie położona w samym sercu gór, nieco snobistyczna, piękna i zimą i latem, znana również ze starego filmu z Jamesem Bondem (z Rogerem Moorem).
Jesteśmy tutaj pierwszy raz - oprócz zwiedzenia rowerem, chcemy wyjść gdzieś na szlak, zobaczyć góry nie tylko od podnóża.
Miasteczko już o poranku tętni życiem:
Tutejsza rzeźba Igora Mitoraja:
Trafiamy na wystawę psów na głównym placu, więc wielbicieli czworonogów jest tutaj sporo. Czy to jeszcze pies, czy breloczek do plecaka?
Impresje po tegorocznych zawodach Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim:
Dokąd na wycieczkę? Tofany, Faloria, Cinque Torri czy Lagazuoi? Ech - osiołkowi w żłoby dano... Jest dylemat. Można by spędzić w Cortinie dużo, dużo czasu, ale cóż - na coś się trzeba zdecydować. Wybór w końcu padł na Monte Falorię - jedną z gór pasma Cristallo, na którą jeździ kolej linowa - nieco podobna do tej na Kasprowy Wierch. Są z niej świetne widoki właśnie na Tofany (i nie tylko), można na szczycie zrobić krótki trekking, stacja kolejki jest tuż przy szlaku rowerowym, no i ... zawsze chciałam zobaczyć na żywo narciarską, slalomową trasę olimpijską.
Cortina z góry i monumentalne trzy Tofany, a w oddali po lewej widać Lagazuoi i 5 Torri:
Panoramy - fantastyczne:
Jest i trasa slalomu-giganta:
Z widokiem na Drei Zinnen na horyzoncie:
Można na szczyt wjechać rowerem:
Ech, aż się nie chce wracać na dół. Ale cóż - trasa się sama nie przejedzie, więc wczesnym popołudniem ruszamy w dalszą drogę, doliną Cadore.
Po prawej stronie góruje wybitny kolos - Monte Pelmo (3.168 m npm.):
Droga opada najpierw łagodnie w dół aż do Pieve di Cadore. Miejscowości z typowo turystycznych zmieniają się w coraz bardziej spokojne, górskie miasteczka. W Pieve zauważamy już trochę opuszczonych, starych domów.
Krajobraz zmienia się jeszcze bardziej, gdy ostrymi serpentynami zjeżdżamy nad Piavę, na dno doliny - do Perarole di Cadore. Mamy wrażenie, że trafiliśmy do innego świata. Pustawe miasteczko, zaniedbane budynki, gdzie nie gdzie zabite dechami okiennice - tylko w brudnawym, małym barze kilku tubylców smętnie sączy piwo. Co gorsza - zbliża się wieczór, zanosi się na deszcz i trzeba poszukać noclegu.
W jednym B&B nikt nie otwiera ani nie odbiera telefonu, w drugim - babka nie ma miejsc, ale dzwoni gdzieś po znajomych i znajduje nam nocleg w odległym o ok. 10 km Ospedale di Cadore, w hostelu.
Wieczorna jazda wśród miejscowości-widm, dnem głębokiej i ciemnej doliny, wśród pionowo opadających skał jest trochę niesamowita. Koledze pęka szprycha w tylnym kole, a mnie urywa się linka od przerzutki. Na koniec dopada nas rzęsista ulewa. Docieramy już po zmierzchu - przemoczeni, tuż przed tym, gdy ulewa zamieni się w gwałtowną burzę. Gospodarze są przemili - zamawiają dla nas gorącą pizzę i przywożą nam do pokoju. Sam hostel mieści się w wąziutkiej, zabytkowej kamienicy i oferuje dziesięć miejsc. Wszystko świeżo odremontowane, czyściutko, jest też mała ekspozycja o historii tego miejsca. Bardzo miłe i klimatyczne lokum.
A taki mieliśmy widok z okna (już rano)
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jesteśmy tutaj pierwszy raz - oprócz zwiedzenia rowerem, chcemy wyjść gdzieś na szlak, zobaczyć góry nie tylko od podnóża.
Miasteczko już o poranku tętni życiem:
Tutejsza rzeźba Igora Mitoraja:
Trafiamy na wystawę psów na głównym placu, więc wielbicieli czworonogów jest tutaj sporo. Czy to jeszcze pies, czy breloczek do plecaka?
Impresje po tegorocznych zawodach Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim:
Dokąd na wycieczkę? Tofany, Faloria, Cinque Torri czy Lagazuoi? Ech - osiołkowi w żłoby dano... Jest dylemat. Można by spędzić w Cortinie dużo, dużo czasu, ale cóż - na coś się trzeba zdecydować. Wybór w końcu padł na Monte Falorię - jedną z gór pasma Cristallo, na którą jeździ kolej linowa - nieco podobna do tej na Kasprowy Wierch. Są z niej świetne widoki właśnie na Tofany (i nie tylko), można na szczycie zrobić krótki trekking, stacja kolejki jest tuż przy szlaku rowerowym, no i ... zawsze chciałam zobaczyć na żywo narciarską, slalomową trasę olimpijską.
Cortina z góry i monumentalne trzy Tofany, a w oddali po lewej widać Lagazuoi i 5 Torri:
Panoramy - fantastyczne:
Jest i trasa slalomu-giganta:
Z widokiem na Drei Zinnen na horyzoncie:
Można na szczyt wjechać rowerem:
Ech, aż się nie chce wracać na dół. Ale cóż - trasa się sama nie przejedzie, więc wczesnym popołudniem ruszamy w dalszą drogę, doliną Cadore.
Po prawej stronie góruje wybitny kolos - Monte Pelmo (3.168 m npm.):
Droga opada najpierw łagodnie w dół aż do Pieve di Cadore. Miejscowości z typowo turystycznych zmieniają się w coraz bardziej spokojne, górskie miasteczka. W Pieve zauważamy już trochę opuszczonych, starych domów.
Krajobraz zmienia się jeszcze bardziej, gdy ostrymi serpentynami zjeżdżamy nad Piavę, na dno doliny - do Perarole di Cadore. Mamy wrażenie, że trafiliśmy do innego świata. Pustawe miasteczko, zaniedbane budynki, gdzie nie gdzie zabite dechami okiennice - tylko w brudnawym, małym barze kilku tubylców smętnie sączy piwo. Co gorsza - zbliża się wieczór, zanosi się na deszcz i trzeba poszukać noclegu.
W jednym B&B nikt nie otwiera ani nie odbiera telefonu, w drugim - babka nie ma miejsc, ale dzwoni gdzieś po znajomych i znajduje nam nocleg w odległym o ok. 10 km Ospedale di Cadore, w hostelu.
Wieczorna jazda wśród miejscowości-widm, dnem głębokiej i ciemnej doliny, wśród pionowo opadających skał jest trochę niesamowita. Koledze pęka szprycha w tylnym kole, a mnie urywa się linka od przerzutki. Na koniec dopada nas rzęsista ulewa. Docieramy już po zmierzchu - przemoczeni, tuż przed tym, gdy ulewa zamieni się w gwałtowną burzę. Gospodarze są przemili - zamawiają dla nas gorącą pizzę i przywożą nam do pokoju. Sam hostel mieści się w wąziutkiej, zabytkowej kamienicy i oferuje dziesięć miejsc. Wszystko świeżo odremontowane, czyściutko, jest też mała ekspozycja o historii tego miejsca. Bardzo miłe i klimatyczne lokum.
A taki mieliśmy widok z okna (już rano)
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
65.60 km (0.00 km teren), czas: 06:43 h, avg:9.77 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 4 - Kronplatz-Cortina d'Ampezzo
Środa, 25 sierpnia 2021 | dodano: 08.09.2021Kategoria Alpy, Alpy włoskie 2021, trekking, Włochy
Rowerowa kulminacja naszej tygodniowej wycieczki w Dolomity - kulminacja krajobrazów, wysokości i wrażeń.
Rano - po nadspodziewanie dobrym śniadaniu w kiepskim hotelu zjeżdżamy z Rasen w stronę rzeki Rienz,
Takie tam - towarzyskie - na moście
Jedziemy w kierunku Toblach i wkrótce oczom naszym ukazują się wspaniałe kontury Dolomitów Sexteńskich:
Relaksik w altanie po drodze:
I jeszcze raz góry. Góry i rower.
Jesteśmy zaledwie kilka kilometrów od źródeł Drawy, gdzie startowaliśmy rok temu. Zajrzymy? Koniecznie!
Małe déjà vu? - 2021 i 2020:
Tym razem zamiast na wschód - jedziemy na południe, do Cortiny d'Ampezzo. Szlak rowerowy prowadzi wygodną i szeroką szutrówką wśród gór, przez przełęcz Passo Cimabanche, dawną trasą linii kolejowej. Dzięki temu nabieramy wysokości lekkim i stałym wzniosem. Mając rowery z bagażami jest to bardzo efektywna opcja. Dużo osób w różnym wieku jeździ tutaj, ale generalnie na szlakach przeważają elektryki - tak 80% - turystyczne i mtb. I to nie tylko wśród publiki w dojrzałym wieku, ale również sporo młodych jeździ ze wspomaganiem. Takie wygodne pokolenie. Większość ludzi jeździ na lekko, długodystansowych sakwiarzy zdecydowanie mniej niż w Austrii, ale są. A jakie tu się robi przewyższenia? Strava pokazuje tak średnio 700-1000 m verticala dziennie, a na tych odcinkach dziennych, które są odczuwalnie "z górki" - około 400 m podjazdów.
Jezioro Toblacher See:
Przy trasie, w Nasswand, trafiamy na cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej, na którym pochowano ponad 1200 żołnierzy różnych nacji - między innymi 145 Polaków. I faktycznie - odnajdujemy kilka krzyży z polsko brzmiącymi nazwiskami.
Miejsc upamiętniających zaciekłe walki między Austro-Węgrami a Włochami na tym terenie w okresie I wojny światowej jest zresztą sporo po drodze.
Dojeżdżamy do jeziora Dürrensee i kultowego miejsca z fantastyczną panoramą na Drei Zinnen/Tre Cime - z jednej strony, a Monte Cristallo z drugiej. Obowiązkowy foto-stop.
Croda Rossa:
Zbliżamy się do granicy prowincji Trydent-Górna Adyga z Wenecją Euganejską:
I jest - jest przełęcz Passo Cimabanche! 1530 m! Jeszcze nigdy nie byłam rowerem na takiej wysokości, jeszcze nigdy nie wjechałam rowerem tak wysoko!
Teraz jeszcze parę kilometrów przepięknego zjazdu do Cortiny
Tunel ...
a za tunelem...
W takich pięknych okolicznościach koleżanka łapie gumę, więc mamy jeszcze wymianę dętki.
Tym razem spędzamy wieczór i nocujemy na bardzo ładnym kempingu International Camping Olympia w Fiames, zaledwie kilka kilometrów od Cortiny. Przydały się namiociki i śpiwory, wiezione na wszelki wypadek.
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rano - po nadspodziewanie dobrym śniadaniu w kiepskim hotelu zjeżdżamy z Rasen w stronę rzeki Rienz,
Takie tam - towarzyskie - na moście
Jedziemy w kierunku Toblach i wkrótce oczom naszym ukazują się wspaniałe kontury Dolomitów Sexteńskich:
Relaksik w altanie po drodze:
I jeszcze raz góry. Góry i rower.
Jesteśmy zaledwie kilka kilometrów od źródeł Drawy, gdzie startowaliśmy rok temu. Zajrzymy? Koniecznie!
Małe déjà vu? - 2021 i 2020:
Tym razem zamiast na wschód - jedziemy na południe, do Cortiny d'Ampezzo. Szlak rowerowy prowadzi wygodną i szeroką szutrówką wśród gór, przez przełęcz Passo Cimabanche, dawną trasą linii kolejowej. Dzięki temu nabieramy wysokości lekkim i stałym wzniosem. Mając rowery z bagażami jest to bardzo efektywna opcja. Dużo osób w różnym wieku jeździ tutaj, ale generalnie na szlakach przeważają elektryki - tak 80% - turystyczne i mtb. I to nie tylko wśród publiki w dojrzałym wieku, ale również sporo młodych jeździ ze wspomaganiem. Takie wygodne pokolenie. Większość ludzi jeździ na lekko, długodystansowych sakwiarzy zdecydowanie mniej niż w Austrii, ale są. A jakie tu się robi przewyższenia? Strava pokazuje tak średnio 700-1000 m verticala dziennie, a na tych odcinkach dziennych, które są odczuwalnie "z górki" - około 400 m podjazdów.
Jezioro Toblacher See:
Przy trasie, w Nasswand, trafiamy na cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej, na którym pochowano ponad 1200 żołnierzy różnych nacji - między innymi 145 Polaków. I faktycznie - odnajdujemy kilka krzyży z polsko brzmiącymi nazwiskami.
Miejsc upamiętniających zaciekłe walki między Austro-Węgrami a Włochami na tym terenie w okresie I wojny światowej jest zresztą sporo po drodze.
Dojeżdżamy do jeziora Dürrensee i kultowego miejsca z fantastyczną panoramą na Drei Zinnen/Tre Cime - z jednej strony, a Monte Cristallo z drugiej. Obowiązkowy foto-stop.
Croda Rossa:
Zbliżamy się do granicy prowincji Trydent-Górna Adyga z Wenecją Euganejską:
I jest - jest przełęcz Passo Cimabanche! 1530 m! Jeszcze nigdy nie byłam rowerem na takiej wysokości, jeszcze nigdy nie wjechałam rowerem tak wysoko!
Teraz jeszcze parę kilometrów przepięknego zjazdu do Cortiny
Tunel ...
a za tunelem...
W takich pięknych okolicznościach koleżanka łapie gumę, więc mamy jeszcze wymianę dętki.
Tym razem spędzamy wieczór i nocujemy na bardzo ładnym kempingu International Camping Olympia w Fiames, zaledwie kilka kilometrów od Cortiny. Przydały się namiociki i śpiwory, wiezione na wszelki wypadek.
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
58.34 km (0.00 km teren), czas: 06:09 h, avg:9.49 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 3 - Klausen-Kronplatz
Wtorek, 24 sierpnia 2021 | dodano: 07.09.2021Kategoria Alpy, Alpy włoskie 2021, trekking, Włochy
Rano, zanim wyjechaliśmy rowerami na kolejny etap naszej alpejskiej wyrypy, przeszliśmy się spacerkiem pod okazały wodospad Schrambacher Wasserfall w Feldthurns (tak nazywała się wioska pod Klausen, w której spaliśmy).,
A potem na rowery - kilka kilometrów szlakiem nad rzeką i już jesteśmy w mieście biskupim Brixen, o czym świadczą liczne, emanujące przepychem sakralne budowle.
Katedra:
Akcent brukarski:
Sklepik z lokalnymi przysmakami, m. in. tak zwanym "szpekiem" - czyli wędzonym boczkiem lub szynką, podobną do dostępnej u nas szynki szwarcwaldzkiej:
Charakterystyczna fontanna na rynku:
Na brixeńskiej starówce:
Rzeka Eisack, tuż za Brixen:
Po minięciu przedmieść Brixen szlak zaczyna bardziej stromo wspinać się w górę i odchodzi od rzeki, przechodząc z jednej strony autostrady na drugą. W pewnym momencie odbijamy się od zamkniętej kładki (obrywy skalne). Objazd jest źle oznaczony, próbujemy na azymut przedostać się do doliny Pustertal, co nie jest takie proste w plątaninie dróg, autostrady i linii kolejowej.
Spektakularnym wysokim wiaduktem nad Eisack wjeżdżamy do miejscowości Aicha. Zdjęć nie robiłam, skupiona na tym, aby nie wpaść pod samochód na ruchliwej szosie SS49. Wreszcie można spokojnie odetchnąć wśród zieleni, z widokiem na dolinę:
Ruiny zamku Mühlbacher Klause:
Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Rienz:
Na szlaku rowerowym Pustertal-Radweg co jakiś czas umieszczono tablice z licznikiem rowerzystów. Pokazuje godzinę, datę, liczbę rowerzystów danego dnia i od początku roku.
Podjazd - zjazd, podjazd - zjazd. Tak to wygląda. Przejeżdżamy przez gwarne i pełne turystów miasteczko Bruneck, zastanawiając się, czy zaraz nie złapie nas ulewa.
Oryginalna ekspozycja sklepu górskiego
A podobno to w języku polskim jest dużo spółgłosek?
Jest i akcent wielkopolski (na cześć miasta partnerskiego):
Na promenadzie - bach! Kolejny źle oznakowany objazd. Szukamy drogi, pytając napotkanych mieszkańców i rowerzystów. Jak widać sady ustąpiły miejsca polom kukurydzy. Za to mamy widok na znany ośrodek narciarski Kronplatz:
Zbliża się wieczór - czas poszukać noclegu. Odbijamy się od jednego telefonu do drugiego, od jednych drzwi do drugich. Nigdzie nie ma miejsc - podobno w sierpniu to tutaj normalne. W końcu jedna z właścicielek pensjonatu obdzwania po kolei kilka miejscówek i znajduje nam dwójkę i dwie jedynki w hotelu w Rasen. Jedziemy - ale, że trochę nam trudno trafić po ciemku i w deszczu, dzwonię na recepcję potwierdzić przyjazd i uprzedzić, że będziemy ciut później. Właściciel opieprza mnie, dlaczego jeszcze nas nie ma? A potem jest już tylko gorzej ...
Gdy docieramy na miejsce, w recepcji zastajemy jakiegoś nienaturalnie pobudzonego chłopaka, który ma trudności w wykonaniu tak prostej czynności, jak zakwaterowanie czwórki gości. W końcu robi to za niego starszy kelner. Po otwarciu mojej "jedynki" kartą okazuje się, że jest ona ... zajęta przez kogoś innego. Wracam na recepcję i spokojnie przedstawiam, jak się sprawy mają - chłopak dostaje histerii, wszyscy biegają, telefonują, starszy kelner wkurzony - jak w jakimś wariatkowie! Okazuje się, że nie ma więcej wolnych pokoi i musimy przespać się z Darkiem w drugiej "jedynce" - wielkości kajuty na statku. Kelner przychodzi na górę i przeprasza moją koleżankę i jej męża w "dwójce" za zaistniałą sytuację. Istny dom dla obłąkanych, ale raczej nie mamy planu B, więc pozostaje nam iść napić się do baru i jakoś przenocować do rana.
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A potem na rowery - kilka kilometrów szlakiem nad rzeką i już jesteśmy w mieście biskupim Brixen, o czym świadczą liczne, emanujące przepychem sakralne budowle.
Katedra:
Akcent brukarski:
Sklepik z lokalnymi przysmakami, m. in. tak zwanym "szpekiem" - czyli wędzonym boczkiem lub szynką, podobną do dostępnej u nas szynki szwarcwaldzkiej:
Charakterystyczna fontanna na rynku:
Na brixeńskiej starówce:
Rzeka Eisack, tuż za Brixen:
Po minięciu przedmieść Brixen szlak zaczyna bardziej stromo wspinać się w górę i odchodzi od rzeki, przechodząc z jednej strony autostrady na drugą. W pewnym momencie odbijamy się od zamkniętej kładki (obrywy skalne). Objazd jest źle oznaczony, próbujemy na azymut przedostać się do doliny Pustertal, co nie jest takie proste w plątaninie dróg, autostrady i linii kolejowej.
Spektakularnym wysokim wiaduktem nad Eisack wjeżdżamy do miejscowości Aicha. Zdjęć nie robiłam, skupiona na tym, aby nie wpaść pod samochód na ruchliwej szosie SS49. Wreszcie można spokojnie odetchnąć wśród zieleni, z widokiem na dolinę:
Ruiny zamku Mühlbacher Klause:
Teraz jedziemy wzdłuż rzeki Rienz:
Na szlaku rowerowym Pustertal-Radweg co jakiś czas umieszczono tablice z licznikiem rowerzystów. Pokazuje godzinę, datę, liczbę rowerzystów danego dnia i od początku roku.
Podjazd - zjazd, podjazd - zjazd. Tak to wygląda. Przejeżdżamy przez gwarne i pełne turystów miasteczko Bruneck, zastanawiając się, czy zaraz nie złapie nas ulewa.
Oryginalna ekspozycja sklepu górskiego
A podobno to w języku polskim jest dużo spółgłosek?
Jest i akcent wielkopolski (na cześć miasta partnerskiego):
Na promenadzie - bach! Kolejny źle oznakowany objazd. Szukamy drogi, pytając napotkanych mieszkańców i rowerzystów. Jak widać sady ustąpiły miejsca polom kukurydzy. Za to mamy widok na znany ośrodek narciarski Kronplatz:
Zbliża się wieczór - czas poszukać noclegu. Odbijamy się od jednego telefonu do drugiego, od jednych drzwi do drugich. Nigdzie nie ma miejsc - podobno w sierpniu to tutaj normalne. W końcu jedna z właścicielek pensjonatu obdzwania po kolei kilka miejscówek i znajduje nam dwójkę i dwie jedynki w hotelu w Rasen. Jedziemy - ale, że trochę nam trudno trafić po ciemku i w deszczu, dzwonię na recepcję potwierdzić przyjazd i uprzedzić, że będziemy ciut później. Właściciel opieprza mnie, dlaczego jeszcze nas nie ma? A potem jest już tylko gorzej ...
Gdy docieramy na miejsce, w recepcji zastajemy jakiegoś nienaturalnie pobudzonego chłopaka, który ma trudności w wykonaniu tak prostej czynności, jak zakwaterowanie czwórki gości. W końcu robi to za niego starszy kelner. Po otwarciu mojej "jedynki" kartą okazuje się, że jest ona ... zajęta przez kogoś innego. Wracam na recepcję i spokojnie przedstawiam, jak się sprawy mają - chłopak dostaje histerii, wszyscy biegają, telefonują, starszy kelner wkurzony - jak w jakimś wariatkowie! Okazuje się, że nie ma więcej wolnych pokoi i musimy przespać się z Darkiem w drugiej "jedynce" - wielkości kajuty na statku. Kelner przychodzi na górę i przeprasza moją koleżankę i jej męża w "dwójce" za zaistniałą sytuację. Istny dom dla obłąkanych, ale raczej nie mamy planu B, więc pozostaje nam iść napić się do baru i jakoś przenocować do rana.
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
71.90 km (0.00 km teren), czas: 08:17 h, avg:8.68 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 2 - Goldrain (Vinschgau)-Klausen
Poniedziałek, 23 sierpnia 2021 | dodano: 06.09.2021Kategoria Alpy, Alpy włoskie 2021, trekking, Włochy
Zasadniczo koncepcja była taka, żeby objechać w ciągu tygodnia dookoła główny masyw Dolomitów dolinami rzek: Adygi, Eisack (Isarco), Rienz, Boite, Piave i Brenty. Wiodą tamtędy szlaki Via Claudia Augusta, Pustertal-Radweg, Dolomiten-Radweg oraz Eisacktal-Radweg. Cała pętla liczyłaby ok. 400 km, przy czym dołożyliśmy odcinek z Vinschgau, wzdłuż górnej Adygi (ok. 70 km). Trasa mniej-więcej opracowana, noclegi ogarniamy na bieżąco - w zależności, dokąd dojedziemy.
Odcinek do Bolzano przejechał się sam, bo było z górki, za to ostatnie 30 kilometrów jechaliśmy w górę doliny Eisack (w kierunku Brennera). Pierwsza ciekawa miejscowość to Kastelbell, ze średniowiecznym zamkiem obronnym na skarpie.
Gotowi na trasę.
Kolarska metaloplastyka w Naturns (Vinschgau):
Charakterystycznym elementem tutejszego krajobrazu są duże krucyfiksy w drewnianych kapliczkach o formie deltoidu:
Jedziemy nad rzeką ...
... aż do elektrowni wodnej w Töll:
Docieramy do punktu widokowego ponad Merano:
Tym razem nie zatrzymujemy się dłużej w Merano, bo przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Ale przy trasie rowerowej taka ciekawostka:
Dość płaski odcinek do Bolzano, wzdłuż linii kolejowej i rzeki. Jedyną atrakcją jest zjawiskowy kontur Dolomitów (masyw Rosengarten) na horyzoncie.
Bardzo fajnym udogodnieniem w lecie są też gęsto rozmieszczone ujęcia wody pitnej - wprost przy ddr-ce lub w miejscowościach.
W Bolzano zaglądamy na starówkę - do katedry i na Walthersplatz. Stoi tutaj monumentalny pomnik Walthera von der Vogelweide - średniowiecznego minnesängera niemieckiego, najwybitniejszego poety aż do czasów Goethego. Statuę wykonano z białego marmuru w Laas pod koniec XIX w. z inicjatywy niemieckojęzycznej ludności miasta, na fali ruchów narodowościowych. A dlaczego akurat Vogelweide? Otóż jedna z hipotez, dotyczących miejsca urodzenia Walthera, głosi, że przyszedł na świat w pobliskim Lajen, w dolinie Eisack.
Katedra w Bolzano:
Od Bolzano zmieniamy dolinę - teraz będziemy jechać na północ, wzdłuż Eisack - w stronę przełęczy Brenner. Niestety za sąsiedztwo - oprócz rzeki i linii kolejowej mamy teraz również autostradę i starą szosę na Brenner. Obydwie głośne i bardzo ruchliwe. Gdzie się dało, to poprowadzono ddr-kę w oddaleniu od dróg samochodowych, ale nie wszędzie było to możliwe, bo wąwóz miejscami jest dosyć wąski. Jeden z kilku tuneli rowerowych na trasie:
I dolina Eisack:
Rzut oka na zegarek, na mapę i decyzja, że nocujemy w okolicach zabytkowego Klausen. W samym miasteczku niestety nic nie znalazłam w naszym budżecie, ale kilka kilometrów dalej, w stronę Brixen były wolne pokoje w sympatycznej agroturystyce, u właścicielki okolicznych jabłkowych sadów.
Podwieczorne klimaty w Klausen:
I nasze lokum na noc:
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odcinek do Bolzano przejechał się sam, bo było z górki, za to ostatnie 30 kilometrów jechaliśmy w górę doliny Eisack (w kierunku Brennera). Pierwsza ciekawa miejscowość to Kastelbell, ze średniowiecznym zamkiem obronnym na skarpie.
Gotowi na trasę.
Kolarska metaloplastyka w Naturns (Vinschgau):
Charakterystycznym elementem tutejszego krajobrazu są duże krucyfiksy w drewnianych kapliczkach o formie deltoidu:
Jedziemy nad rzeką ...
... aż do elektrowni wodnej w Töll:
Docieramy do punktu widokowego ponad Merano:
Tym razem nie zatrzymujemy się dłużej w Merano, bo przed nami jeszcze spory kawałek drogi. Ale przy trasie rowerowej taka ciekawostka:
Dość płaski odcinek do Bolzano, wzdłuż linii kolejowej i rzeki. Jedyną atrakcją jest zjawiskowy kontur Dolomitów (masyw Rosengarten) na horyzoncie.
Bardzo fajnym udogodnieniem w lecie są też gęsto rozmieszczone ujęcia wody pitnej - wprost przy ddr-ce lub w miejscowościach.
W Bolzano zaglądamy na starówkę - do katedry i na Walthersplatz. Stoi tutaj monumentalny pomnik Walthera von der Vogelweide - średniowiecznego minnesängera niemieckiego, najwybitniejszego poety aż do czasów Goethego. Statuę wykonano z białego marmuru w Laas pod koniec XIX w. z inicjatywy niemieckojęzycznej ludności miasta, na fali ruchów narodowościowych. A dlaczego akurat Vogelweide? Otóż jedna z hipotez, dotyczących miejsca urodzenia Walthera, głosi, że przyszedł na świat w pobliskim Lajen, w dolinie Eisack.
Katedra w Bolzano:
Od Bolzano zmieniamy dolinę - teraz będziemy jechać na północ, wzdłuż Eisack - w stronę przełęczy Brenner. Niestety za sąsiedztwo - oprócz rzeki i linii kolejowej mamy teraz również autostradę i starą szosę na Brenner. Obydwie głośne i bardzo ruchliwe. Gdzie się dało, to poprowadzono ddr-kę w oddaleniu od dróg samochodowych, ale nie wszędzie było to możliwe, bo wąwóz miejscami jest dosyć wąski. Jeden z kilku tuneli rowerowych na trasie:
I dolina Eisack:
Rzut oka na zegarek, na mapę i decyzja, że nocujemy w okolicach zabytkowego Klausen. W samym miasteczku niestety nic nie znalazłam w naszym budżecie, ale kilka kilometrów dalej, w stronę Brixen były wolne pokoje w sympatycznej agroturystyce, u właścicielki okolicznych jabłkowych sadów.
Podwieczorne klimaty w Klausen:
I nasze lokum na noc:
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
105.50 km (0.00 km teren), czas: 07:30 h, avg:14.07 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alpy włoskie: Dzień 1 - rozjazd w dolinie Vinschgau
Niedziela, 22 sierpnia 2021 | dodano: 06.09.2021Kategoria trekking, Włochy, Alpy, Alpy włoskie 2021
Gdy rok temu kończyliśmy wyprawę rowerową po Karyntii i Tyrolu Wschodnim w Austrii, zaczęliśmy snuć z przyjaciółmi plany, dokąd pojechać następnym razem. A może by pociągnąć w drugą stronę tam, gdzie zaczynaliśmy trasę? Bella Italia? Dolomity?
Pomysł rzucony niezobowiązująco w deszczowe popołudnie przy kawie na lienzkiej starówce, skonkretyzował się w tym roku w ostatnim tygodniu sierpnia. Kolejny tydzień natomiast minął na wędrówkach górskich w regionie Vinschgau/Val Venosta.
***
W sobotę wieczorem dojechaliśmy z Darkiem autem do miejscowości Goldrain/Coldrano w dolinie Vinschgau (Tyrol Południowy), gdzie spotkaliśmy się z zaprzyjaźnioną parą z Krakowa, z którą od kilku lat spędzamy rowerowy urlop. Właściwą wyprawę planowaliśmy zacząć od poniedziałku – niedziela była więc przewidziana na odpoczynek po podróży, aklimatyzację i spokojny rozjazd, jeszcze bez sakw. Tyrol Południowy jest dwujęzyczny - z przewagą niemieckiego, gdyż rdzenna ludność to potomkowie poddanych monarchii habsburskiej, a w granicach Włoch prowincja jest dopiero od końca pierwszej wojny światowej.
Aura kapryśna, prognozy nie najlepsze – od czternastej zapowiadane załamanie pogody i deszcze. Zaplanowaliśmy więc niedługą trasę dookoła jezior Haidersee i Reschensee w górnej części doliny - blisko granicy z Austrią. W trakcie dojazdu autem przeszła gwałtowna ulewa, a nad przełęczą Reschen dalej kłębiły się ołowiane chmury. Temperatura +14 stopni. Zimno, wiatr - jechać? Jechać!
Nasza ekipa:
Mniejsze z jezior - Haidersee:
Dolna stacja kolejki gondolowej Haideralm. Osiem lat temu jeździłam tu na nartach, jeszcze przed połączeniem z sąsiednim ośrodkiem Schöneben w Reschen. Te słupy odchodzące w prawą stronę to właśnie nowy łącznik.
Zapora na Reschensee. W przeciwieństwie do ciemnogranatowego jeziora Haideralm, woda ma tutaj intensywnie turkusowy kolor.
Po drugiej stronie jeziora charakterystyczne miejsce z zatopioną wieżą kościoła w Graun. Zimą można tutaj dojść pieszo, po zamarzniętej tafli. Teraz usypano mierzeję dookoła.
Pogoda wcale nie ma zamiaru się załamać, a nawet jakby się nieco ociepla i przejaśnia. Nie ma więc powodu, aby po zrobieniu ósemki wracać do pensjonatu. Po krótkiej naradzie postanawiamy zjechać kilka km w dół do Mals, na końcową stację linii kolejowej Vinschger Bahn, tam zostawić auta i trasą rowerową Etschradroute (wzdłuż Adygi) zjechać do Goldrain, a wieczorem wrócić pociągiem do Mals po samochody.
Jeśli ktoś nie ma swoich rowerów, to można wypożyczyć przy stacji kolejowej a zwrócić na dowolnej innej na odcinku między Mals a Meran (ok. 60 km) i wrócić pociągiem. Fajna opcja np. dla wiosennych narciarzy, przyjeżdżających do doliny aż do początków maja. Szczególnie, że z kartą gościa VinschgauCard ma się transport publiczny w dolinie za darmo.
Mals - przy dworcu:
Jeden z budynków w zabytkowym centrum Mals:
Adyga jest tutaj niewielkim, rwącym potokiem, nad którym czuwa na moście święty patron:
W wielu miejscach są tablice informacyjne z przebiegiem trasy. Warto wspomnieć, że Etschradroute jest częścią długodystansowego szlaku Via Claudia Augusta z Würzburga do Wenecji.
Wkrótce docieramy do Glurns - maleńkiej, średniowiecznej perełki. To jedno z najmniejszych miast w Alpach, liczące sobie ok. 900 mieszkańców, z zachowaną oryginalną zabudową z XV i XVI w. i miejskimi murami. A że akurat zaczęło kropić, to przysiadamy na capuccino z kawałkiem sernika w jednej z kawiarni.
Szlak prowadzi lekko z górki, dość blisko rzeki - w większości wydzielonymi asfaltowymi ddr-kami, czasem są szutrowe odcinki - jak np. pod Prad lub pod Laas.
Za Prad jedziemy przez jabłkowe sady. Widok bezkresnych szpalerów jabłoni z dojrzałymi, apetycznymi owocami będzie nam towarzyszył przez najbliższe dni. Jakże pięknie musi tu być również wiosną!
Dojeżdżamy do Laas, znanego głównie z kopalni śnieżnobiałego marmuru. Ale nie tylko - wkrótce odbędzie się tu kolejna edycja przyznania prestiżowej literackiej nagrody im. Franza Tumlera dla najlepszego, niemieckojęzycznego debiutu literackiego.
Widok na plac przeładunkowy przy linii kolejowej:
Stąd już niedaleko do Goldrain, do naszego pensjonatu. Pierwsze ponad 60 km pedałowania za nami, a rano, następnego dnia wyruszamy na wyrypę z sakwami.
[cdn.]
To jeszcze mapki wycieczek:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pomysł rzucony niezobowiązująco w deszczowe popołudnie przy kawie na lienzkiej starówce, skonkretyzował się w tym roku w ostatnim tygodniu sierpnia. Kolejny tydzień natomiast minął na wędrówkach górskich w regionie Vinschgau/Val Venosta.
***
W sobotę wieczorem dojechaliśmy z Darkiem autem do miejscowości Goldrain/Coldrano w dolinie Vinschgau (Tyrol Południowy), gdzie spotkaliśmy się z zaprzyjaźnioną parą z Krakowa, z którą od kilku lat spędzamy rowerowy urlop. Właściwą wyprawę planowaliśmy zacząć od poniedziałku – niedziela była więc przewidziana na odpoczynek po podróży, aklimatyzację i spokojny rozjazd, jeszcze bez sakw. Tyrol Południowy jest dwujęzyczny - z przewagą niemieckiego, gdyż rdzenna ludność to potomkowie poddanych monarchii habsburskiej, a w granicach Włoch prowincja jest dopiero od końca pierwszej wojny światowej.
Aura kapryśna, prognozy nie najlepsze – od czternastej zapowiadane załamanie pogody i deszcze. Zaplanowaliśmy więc niedługą trasę dookoła jezior Haidersee i Reschensee w górnej części doliny - blisko granicy z Austrią. W trakcie dojazdu autem przeszła gwałtowna ulewa, a nad przełęczą Reschen dalej kłębiły się ołowiane chmury. Temperatura +14 stopni. Zimno, wiatr - jechać? Jechać!
Nasza ekipa:
Mniejsze z jezior - Haidersee:
Dolna stacja kolejki gondolowej Haideralm. Osiem lat temu jeździłam tu na nartach, jeszcze przed połączeniem z sąsiednim ośrodkiem Schöneben w Reschen. Te słupy odchodzące w prawą stronę to właśnie nowy łącznik.
Zapora na Reschensee. W przeciwieństwie do ciemnogranatowego jeziora Haideralm, woda ma tutaj intensywnie turkusowy kolor.
Po drugiej stronie jeziora charakterystyczne miejsce z zatopioną wieżą kościoła w Graun. Zimą można tutaj dojść pieszo, po zamarzniętej tafli. Teraz usypano mierzeję dookoła.
Pogoda wcale nie ma zamiaru się załamać, a nawet jakby się nieco ociepla i przejaśnia. Nie ma więc powodu, aby po zrobieniu ósemki wracać do pensjonatu. Po krótkiej naradzie postanawiamy zjechać kilka km w dół do Mals, na końcową stację linii kolejowej Vinschger Bahn, tam zostawić auta i trasą rowerową Etschradroute (wzdłuż Adygi) zjechać do Goldrain, a wieczorem wrócić pociągiem do Mals po samochody.
Jeśli ktoś nie ma swoich rowerów, to można wypożyczyć przy stacji kolejowej a zwrócić na dowolnej innej na odcinku między Mals a Meran (ok. 60 km) i wrócić pociągiem. Fajna opcja np. dla wiosennych narciarzy, przyjeżdżających do doliny aż do początków maja. Szczególnie, że z kartą gościa VinschgauCard ma się transport publiczny w dolinie za darmo.
Mals - przy dworcu:
Jeden z budynków w zabytkowym centrum Mals:
Adyga jest tutaj niewielkim, rwącym potokiem, nad którym czuwa na moście święty patron:
W wielu miejscach są tablice informacyjne z przebiegiem trasy. Warto wspomnieć, że Etschradroute jest częścią długodystansowego szlaku Via Claudia Augusta z Würzburga do Wenecji.
Wkrótce docieramy do Glurns - maleńkiej, średniowiecznej perełki. To jedno z najmniejszych miast w Alpach, liczące sobie ok. 900 mieszkańców, z zachowaną oryginalną zabudową z XV i XVI w. i miejskimi murami. A że akurat zaczęło kropić, to przysiadamy na capuccino z kawałkiem sernika w jednej z kawiarni.
Szlak prowadzi lekko z górki, dość blisko rzeki - w większości wydzielonymi asfaltowymi ddr-kami, czasem są szutrowe odcinki - jak np. pod Prad lub pod Laas.
Za Prad jedziemy przez jabłkowe sady. Widok bezkresnych szpalerów jabłoni z dojrzałymi, apetycznymi owocami będzie nam towarzyszył przez najbliższe dni. Jakże pięknie musi tu być również wiosną!
Dojeżdżamy do Laas, znanego głównie z kopalni śnieżnobiałego marmuru. Ale nie tylko - wkrótce odbędzie się tu kolejna edycja przyznania prestiżowej literackiej nagrody im. Franza Tumlera dla najlepszego, niemieckojęzycznego debiutu literackiego.
Widok na plac przeładunkowy przy linii kolejowej:
Stąd już niedaleko do Goldrain, do naszego pensjonatu. Pierwsze ponad 60 km pedałowania za nami, a rano, następnego dnia wyruszamy na wyrypę z sakwami.
[cdn.]
To jeszcze mapki wycieczek:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
61.60 km (0.00 km teren), czas: 05:12 h, avg:11.85 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 8: Wracamy do Lienz szlakiem Drauradweg
Sobota, 29 sierpnia 2020 | dodano: 13.10.2020Kategoria Austria, Karyntia, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Tyrol Wschodni, Alpy
Ostatni dzień naszej rowerowej wyrypy w Alpach. Padało w piątek wieczór i całą noc. W sobotę rano niebo było zaniesione, ale deszcz – pomimo pesymistycznych prognoz – ustał. Więc ruszamy w drogę, przez kukurydziane pola i karynckie wioski. W zanadrzu mamy opcję powrotu pociągiem do Lienzu, gdyby pogoda załamała się - bo linia kolejowa prowadzi wzdłuż Drawy i wzdłuż naszego szlaku Drauradweg.
Ciężkie chmury wiszą nisko w dolinie, skrywając widoki na alpejskie szczyty.
Ale czasem na chwilę się przejaśni i wyłoni się jakiś zarys górskich kulisów.
Nieopodal miejscowości Berg im Drautal trafiamy na drogowskazy do dwóch wąwozów – Ochsenschlucht i Geisslochklamm. Zaglądamy do drugiego z nich – wygodna ścieżka zmienia się jednak wkrótce w skakanie po kamieniach w korycie rzeki, a tabliczka oznajmia, że dalej szlaku nie ma. Próbujemy jeszcze kawałek, ale mżawka i śliskie głazy jednak zniechęcają i wkrótce zawracamy, nie chcąc ryzykować kontuzji na takim odludziu.
W wąwozie:
Chłopaki na mostku nad skalnym wąwozem i nad potokiem płynącym jego dnem.
Dojeżdżamy do Oberdrauburga. Tutaj, przy kolarskiej metaloplastyce symbolicznie zamykamy pętlę naszej objazdówki – w lewo odchodzi droga na przełęcz Gailbergsattel, na którą wjeżdżaliśmy w niedzielę, a prosto prowadzi szlak w stronę Lienzu.
Maja w ogrodzie - stworzonym przez górską przyrodę
I ponownie jesteśmy na moście granicznym między Karyntią i Tyrolem Wschodnim.
Wiatr wzmaga się, zapowiadając - po chwilowej poprawie, konkretniejszą zmianę pogody - na szczęście mamy go „w plecy”, więc nie przeszkadza.
Nurt Drawy znów robi się bardziej rwący, a wokół wyłaniają się ponownie ostrzejsze kontury Dolomitów Lienzkich.
50 km do Lienzu - a właściwie do Leisach k/Lienzu, gdzie stoją nasze auta - pokonujemy do około piętnastej – dziesięć minut później lunął deszcz i zaczęła się burza, która tłukła się cały wieczór. Ależ mamy wyczucie czasu!
Mapa wycieczki:
Popołudniowy spacer po lienzkiej starówce – niestety w strugach deszczu.
Ulewa towarzyszyła nam też w niedzielę, w drodze powrotnej samochodem. Ciężko się jechało 11 godzin w deszczu, dopiero przed samym Szczecinem przejaśniło się.
I tym razem na koniec - Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy tym razem głównie z serwisów internetowych. Przede wszystkim niemieckojęzycznego radreise-wiki z dokładnym opisem i śladem gpx: Drawa, Gail, łącznik przez góry. Pomocna była też polskojęzyczna strona https://rower.karyntia.pl/pl/. Kilka gratisowych papierowych mapek wzięłam w informacji turystycznej w Hermagor
Dojazd: Ze Szczecina do Leisach (2 km od Lienzu w Tyrolu Wschodnim) samochodem - ok. 1000 km, auta zostały na na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis. Raz dojazd pociągiem z Lienzu do Innichen we Włoszech na regionalny bilet Osttirol Ticket - do źródeł Drawy, niecałe 60 euro za 4 osoby z rowerami. Raz dojazd autobusem lokalnym na wieżę widokową Pyramidenkogel (koszt chyba coś ok. 5 euro od osoby, bez roweru).
Noclegi: Ok. 60-75 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej, pensjonacie, lub schronisku młodzieżowym w Villach - wszędzie ze śniadaniem. Za kolację w pensjonacie u Węgrów - 14 euro. Noclegi w Leisach (początek i koniec wycieczki) rezerwowałam przez internet, przez stronę internetową regionu Osttirol. Pozostałe noclegi - jak wypadało po drodze, pytając miejscowych, w Villach - telefonicznie. Schroniska młodzieżowe to w Austrii i Niemczech dobra opcja, bo jest w miarę tanio, a są dobre warunki, choć pokoje urządzone raczej prosto, ale zawsze jest obfite i smaczne śniadanie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – jakieś sałatki, pieczywo, drożdżówki i radler albo piwo, ceny podobne w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Zniżki i bonusy: Korzystaliśmy z tygodniowej karty turystycznej Kärnten Card. Koszt dla osoby dorosłej w wysokim sezonie to 48 euro, poza sezonem jest kilka euro taniej. Warto, jeśli chce się coś jeszcze robić poza rowerem. My skorzystaliśmy przede wszystkim z gratisowych wjazdów wyciągami w góry (nie wszystkie koleje linowe w Karyntii są w tym pakiecie!) i zniżki na wstęp do wąwozu Garnitzenklamm. Oszczędność wyszła nam ok. 25%, w porównaniu do wariantu, gdybyśmy mieli płacić osobno za każdą atrakcję. Mieliśmy w planach jeszcze jeden wąwóz koło Ferlach, ale już nie starczyło czasu. Jeszcze bardziej karta się opłaca, jeśli ktoś jedzie na dwa tygodnie, bo wtedy koszt to 61 euro.
Dystans i ukształtowanie terenu: Za nami 520 km rowerowego szlaku oraz kilka krótszych i dłuższych wędrówek po górach. Trasa - mimo, że w regionie alpejskim - nie była bardzo wymagająca, ale bardzo ładna. Tylko jeden podjazd 6,5 km na przełęcz, poza tym trochę krótkich wzniesień i dużo w miarę płaskich, rekreacyjnych odcinków, ale z pięknymi widokami. Spokojnie nadaje się na wyprawy sakwiarskie dla osób o średniej kondycji. Szlak Drawy od Klagenfurtu do Lienzu można zaplanować w obydwu kierunkach, tylko pierwsze 50 km powyżej Lienzu (od źródła) lepiej jechać z górki. Podobno odcinki w okolicach austriacko-słoweńskiej granicy są bardziej wymagające i górzyste. Szlak Gail jest cały czas prawie płaski, ale gdy chce się podjechać bliżej gór (np. do Arnoldstein), no to oczywiście są podjazdy.
Wspomnienia i wrażenia: Pod powiekami mam obrazy sielankowych dolin z soczystą zielenią, lazurowych jezior i potężnych górskich pasm. W uszach brzmi szum rzeki i dzwonki alpejskich krów, których zapach też nam towarzyszył, nawet w większych miastach. Cóż, Austria latem zalatuje oborą, taki jej urok !
Było pięknie, kiedyś wrócimy, na pewno. Szlak Drawy można połączyć też w pętlę ze szlakiem innej austriackiej rzeki - Mury i kto wie, czy kiedyś tak nie zrobimy.
[Koniec]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ciężkie chmury wiszą nisko w dolinie, skrywając widoki na alpejskie szczyty.
Ale czasem na chwilę się przejaśni i wyłoni się jakiś zarys górskich kulisów.
Nieopodal miejscowości Berg im Drautal trafiamy na drogowskazy do dwóch wąwozów – Ochsenschlucht i Geisslochklamm. Zaglądamy do drugiego z nich – wygodna ścieżka zmienia się jednak wkrótce w skakanie po kamieniach w korycie rzeki, a tabliczka oznajmia, że dalej szlaku nie ma. Próbujemy jeszcze kawałek, ale mżawka i śliskie głazy jednak zniechęcają i wkrótce zawracamy, nie chcąc ryzykować kontuzji na takim odludziu.
W wąwozie:
Chłopaki na mostku nad skalnym wąwozem i nad potokiem płynącym jego dnem.
Dojeżdżamy do Oberdrauburga. Tutaj, przy kolarskiej metaloplastyce symbolicznie zamykamy pętlę naszej objazdówki – w lewo odchodzi droga na przełęcz Gailbergsattel, na którą wjeżdżaliśmy w niedzielę, a prosto prowadzi szlak w stronę Lienzu.
Maja w ogrodzie - stworzonym przez górską przyrodę
I ponownie jesteśmy na moście granicznym między Karyntią i Tyrolem Wschodnim.
Wiatr wzmaga się, zapowiadając - po chwilowej poprawie, konkretniejszą zmianę pogody - na szczęście mamy go „w plecy”, więc nie przeszkadza.
Nurt Drawy znów robi się bardziej rwący, a wokół wyłaniają się ponownie ostrzejsze kontury Dolomitów Lienzkich.
50 km do Lienzu - a właściwie do Leisach k/Lienzu, gdzie stoją nasze auta - pokonujemy do około piętnastej – dziesięć minut później lunął deszcz i zaczęła się burza, która tłukła się cały wieczór. Ależ mamy wyczucie czasu!
Mapa wycieczki:
Popołudniowy spacer po lienzkiej starówce – niestety w strugach deszczu.
Ulewa towarzyszyła nam też w niedzielę, w drodze powrotnej samochodem. Ciężko się jechało 11 godzin w deszczu, dopiero przed samym Szczecinem przejaśniło się.
I tym razem na koniec - Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy tym razem głównie z serwisów internetowych. Przede wszystkim niemieckojęzycznego radreise-wiki z dokładnym opisem i śladem gpx: Drawa, Gail, łącznik przez góry. Pomocna była też polskojęzyczna strona https://rower.karyntia.pl/pl/. Kilka gratisowych papierowych mapek wzięłam w informacji turystycznej w Hermagor
Dojazd: Ze Szczecina do Leisach (2 km od Lienzu w Tyrolu Wschodnim) samochodem - ok. 1000 km, auta zostały na na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis. Raz dojazd pociągiem z Lienzu do Innichen we Włoszech na regionalny bilet Osttirol Ticket - do źródeł Drawy, niecałe 60 euro za 4 osoby z rowerami. Raz dojazd autobusem lokalnym na wieżę widokową Pyramidenkogel (koszt chyba coś ok. 5 euro od osoby, bez roweru).
Noclegi: Ok. 60-75 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej, pensjonacie, lub schronisku młodzieżowym w Villach - wszędzie ze śniadaniem. Za kolację w pensjonacie u Węgrów - 14 euro. Noclegi w Leisach (początek i koniec wycieczki) rezerwowałam przez internet, przez stronę internetową regionu Osttirol. Pozostałe noclegi - jak wypadało po drodze, pytając miejscowych, w Villach - telefonicznie. Schroniska młodzieżowe to w Austrii i Niemczech dobra opcja, bo jest w miarę tanio, a są dobre warunki, choć pokoje urządzone raczej prosto, ale zawsze jest obfite i smaczne śniadanie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – jakieś sałatki, pieczywo, drożdżówki i radler albo piwo, ceny podobne w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Zniżki i bonusy: Korzystaliśmy z tygodniowej karty turystycznej Kärnten Card. Koszt dla osoby dorosłej w wysokim sezonie to 48 euro, poza sezonem jest kilka euro taniej. Warto, jeśli chce się coś jeszcze robić poza rowerem. My skorzystaliśmy przede wszystkim z gratisowych wjazdów wyciągami w góry (nie wszystkie koleje linowe w Karyntii są w tym pakiecie!) i zniżki na wstęp do wąwozu Garnitzenklamm. Oszczędność wyszła nam ok. 25%, w porównaniu do wariantu, gdybyśmy mieli płacić osobno za każdą atrakcję. Mieliśmy w planach jeszcze jeden wąwóz koło Ferlach, ale już nie starczyło czasu. Jeszcze bardziej karta się opłaca, jeśli ktoś jedzie na dwa tygodnie, bo wtedy koszt to 61 euro.
Dystans i ukształtowanie terenu: Za nami 520 km rowerowego szlaku oraz kilka krótszych i dłuższych wędrówek po górach. Trasa - mimo, że w regionie alpejskim - nie była bardzo wymagająca, ale bardzo ładna. Tylko jeden podjazd 6,5 km na przełęcz, poza tym trochę krótkich wzniesień i dużo w miarę płaskich, rekreacyjnych odcinków, ale z pięknymi widokami. Spokojnie nadaje się na wyprawy sakwiarskie dla osób o średniej kondycji. Szlak Drawy od Klagenfurtu do Lienzu można zaplanować w obydwu kierunkach, tylko pierwsze 50 km powyżej Lienzu (od źródła) lepiej jechać z górki. Podobno odcinki w okolicach austriacko-słoweńskiej granicy są bardziej wymagające i górzyste. Szlak Gail jest cały czas prawie płaski, ale gdy chce się podjechać bliżej gór (np. do Arnoldstein), no to oczywiście są podjazdy.
Wspomnienia i wrażenia: Pod powiekami mam obrazy sielankowych dolin z soczystą zielenią, lazurowych jezior i potężnych górskich pasm. W uszach brzmi szum rzeki i dzwonki alpejskich krów, których zapach też nam towarzyszył, nawet w większych miastach. Cóż, Austria latem zalatuje oborą, taki jej urok !
Było pięknie, kiedyś wrócimy, na pewno. Szlak Drawy można połączyć też w pętlę ze szlakiem innej austriackiej rzeki - Mury i kto wie, czy kiedyś tak nie zrobimy.
[Koniec]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.13 km (0.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:15.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 7: Drauradweg - w górę rzeki i wycieczka na Goldeck
Piątek, 28 sierpnia 2020 | dodano: 11.10.2020Kategoria trekking, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, Karyntia, Austria, Alpy
W piątek opuszczamy naszą bazę wypadową w Villach. Czas wracać. Do Lienzu, gdzie zostawiliśmy samochody, mamy 130 km w górę rzeki, które podzieliliśmy na dwa dni - żeby jeszcze coś zobaczyć po drodze i zostawić sobie margines czasowy na spodziewane w prognozach pogorszenie pogody.
Na zachód od Villach Drawa płynie szerokim korytem i spokojnym nurtem. Brzegi rzeki obficie porasta niecierpek himalajski - ładny, choć ekspansywny obcy przybysz, który niestety wypiera rodzime gatunki. Ale czyż nie jest urokliwy, szczególnie o tej porze roku?
Tego dnia promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie i klubowe barwy.
Przez uprawy warzywnicze i niezbyt ciekawe rolnicze wioski dojeżdżamy do Spittal an der Drau. Doprawdy dziwne nazewnictwo – z jednej stron jeden Święty Piotr (St. Peter), z drugiej Święty Piotr w Drewnie (St. Peter in Holz), a pośrodku szpital. Aż strach jechać!
Trudno nam było doszukać się jakichś informacji o ciekawych obiektach w Spittalu, a nad kolejne letniskowe jezioro niespecjalnie mamy ochotę jechać, zwłaszcza w pochmurną pogodę. Zamiast zwiedzania wybieramy więc wycieczkę koleją gondolową na Goldeck.
Sakwy rowerowe można zostawić w kasie na dolnej stacji wyciągu, a rowery przypinamy do stojaków. No to jedziemy! Ośmioosobowa gondolka wwozi nas do góry – w dole zostaje miasto i wijąca się wstęga Drawy.
Inne wyciągi w lecie pauzują, chcąc więc dostać się na szczyt Goldeck, decydujemy się na spacer szutrową drogą przez widokową polanę, w zimie służącą narciarzom. Szczególnie, że widoczność nieco się poprawia. Jest jednak zimno i nie da się ukryć, że te chmury nie zwiastują nic dobrego. Cieszymy oczy górskimi krajobrazami:
Darek od dłuższego czasu wzdycha, że napiłby się już wreszcie piwa. Ale zanim siądziemy na tarasie schroniska na zasłużony odpoczynek, to trzeba jeszcze zdobyć szczyt, pilnowany przez urocze, rogate stadko. Taka ciekawostka - w schronisku można również zamówić do picia mleko prosto od tych rogatych piękności.
No kto jest najmilszą krówką na hali?
A która ma najmodniejszą fryzurę?
Z Darkiem przy krzyżu na szczycie:
No to teraz zasłużyliśmy na małe co nieco! Odkrywam w karcie dań w schronisku Germknödel - rodzaj kluski na parze w pysznym waniliowym sosie z makiem lub cynamonem. Bardzo lubimy jeść to danie w czasie zimowych wyjazdów na narty w Alpy.
Cóż, trzeba jakoś spalić tę kaloryczną bombę. Idziemy szlakiem do gondoli, a następnie zjeżdżamy do doliny, do naszych rowerków.
Gdzieś po drodze za Spittalem gubimy szlak i dzięki temu mamy nadprogramowy podjazd do Pusarnitz. Hmm, nawet ładnie tu:
Chmury gęstnieją, a my mijamy kolejne ładne miasteczka – Möllbrücke, Sachsenburg. Dolina Drawy zwęża się malowniczo. W wiosce Kleblach-Lind dopada nas zapowiadany deszcz. Miało padać od południa, rozpadało się dopiero po osiemnastej. Znajdujemy nocleg na kwaterze u miejscowych starszych państwa i kończymy dzień sycącą zupą i kuflem miejscowego piwa w wiejskim gasthofie.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na zachód od Villach Drawa płynie szerokim korytem i spokojnym nurtem. Brzegi rzeki obficie porasta niecierpek himalajski - ładny, choć ekspansywny obcy przybysz, który niestety wypiera rodzime gatunki. Ale czyż nie jest urokliwy, szczególnie o tej porze roku?
Tego dnia promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie i klubowe barwy.
Przez uprawy warzywnicze i niezbyt ciekawe rolnicze wioski dojeżdżamy do Spittal an der Drau. Doprawdy dziwne nazewnictwo – z jednej stron jeden Święty Piotr (St. Peter), z drugiej Święty Piotr w Drewnie (St. Peter in Holz), a pośrodku szpital. Aż strach jechać!
Trudno nam było doszukać się jakichś informacji o ciekawych obiektach w Spittalu, a nad kolejne letniskowe jezioro niespecjalnie mamy ochotę jechać, zwłaszcza w pochmurną pogodę. Zamiast zwiedzania wybieramy więc wycieczkę koleją gondolową na Goldeck.
Sakwy rowerowe można zostawić w kasie na dolnej stacji wyciągu, a rowery przypinamy do stojaków. No to jedziemy! Ośmioosobowa gondolka wwozi nas do góry – w dole zostaje miasto i wijąca się wstęga Drawy.
Inne wyciągi w lecie pauzują, chcąc więc dostać się na szczyt Goldeck, decydujemy się na spacer szutrową drogą przez widokową polanę, w zimie służącą narciarzom. Szczególnie, że widoczność nieco się poprawia. Jest jednak zimno i nie da się ukryć, że te chmury nie zwiastują nic dobrego. Cieszymy oczy górskimi krajobrazami:
Darek od dłuższego czasu wzdycha, że napiłby się już wreszcie piwa. Ale zanim siądziemy na tarasie schroniska na zasłużony odpoczynek, to trzeba jeszcze zdobyć szczyt, pilnowany przez urocze, rogate stadko. Taka ciekawostka - w schronisku można również zamówić do picia mleko prosto od tych rogatych piękności.
No kto jest najmilszą krówką na hali?
A która ma najmodniejszą fryzurę?
Z Darkiem przy krzyżu na szczycie:
No to teraz zasłużyliśmy na małe co nieco! Odkrywam w karcie dań w schronisku Germknödel - rodzaj kluski na parze w pysznym waniliowym sosie z makiem lub cynamonem. Bardzo lubimy jeść to danie w czasie zimowych wyjazdów na narty w Alpy.
Cóż, trzeba jakoś spalić tę kaloryczną bombę. Idziemy szlakiem do gondoli, a następnie zjeżdżamy do doliny, do naszych rowerków.
Gdzieś po drodze za Spittalem gubimy szlak i dzięki temu mamy nadprogramowy podjazd do Pusarnitz. Hmm, nawet ładnie tu:
Chmury gęstnieją, a my mijamy kolejne ładne miasteczka – Möllbrücke, Sachsenburg. Dolina Drawy zwęża się malowniczo. W wiosce Kleblach-Lind dopada nas zapowiadany deszcz. Miało padać od południa, rozpadało się dopiero po osiemnastej. Znajdujemy nocleg na kwaterze u miejscowych starszych państwa i kończymy dzień sycącą zupą i kuflem miejscowego piwa w wiejskim gasthofie.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
76.38 km (0.00 km teren), czas: 05:18 h, avg:14.41 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 6: Wörthersee i okolice Klagenfurtu
Czwartek, 27 sierpnia 2020 | dodano: 10.10.2020Kategoria Austria, Karyntia, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Alpy
Ciąg dalszy wakacyjnej relacji: Po nieco ulgowej środzie we czwartek czekała nas dość długa pętla rowerowa, bo zrobiliśmy 109 km wzdłuż największego karynckiego jeziora – Wörthersee i wzdłuż Drawy.
Początkowy odcinek naszej trasy biegł z Villach, gdzie mieliśmy nocleg, wspólnie ze szlakiem Alpe-Adria-Radweg.
Podłużne jezioro Wörthersee rozciąga się w kierunku równoleżnikowym pomiędzy Villach a Klagenfurtem. Postanowiliśmy przejechać je wzdłuż południowego brzegu, gdyż po drodze chcieliśmy jeszcze zaliczyć atrakcję w postaci wieży widokowej Pyramidenkogel, którą siedem lat temu wybudowano na wzgórzu właśnie nieopodal południowego brzegu. Można tam dojechać autobusem z miejscowości Reifnitz nad jeziorem, rowerem bocznymi drogami z Velden albo po serpentynach z Reifnitz. Najpierw zastanawialiśmy się nad wjazdem rowerami, ale jednak podjazd długi, stromy i za dużo czasu i sił by nas kosztował, więc rowery przypięliśmy w Reifnitz i wjechaliśmy autobusem.
Wieża z różnych stron wydaje się mieć inny kształt – wrzecionowaty, klepsydrowaty, albo wręcz amorficzny i zdobyła jakieś cenne nagrody architektoniczne.
Rdzeniem Pyramidenkogel jest szyb windy, wokół którego owinięta jest metalowa rura, w której można zjechać z zawrotną prędkością na dół oraz kręcone schody. Gdy się schodzi po schodach, to co chwilę słychać krzyki nieszczęśników, pędzących zjeżdżalnią w ciemnościach na złamanie karku. Można też zjechać z góry na tyrolce.
Na wieży są trzy platformy widokowe, z których roztacza się wspaniały widok na jezioro i okolicę.
Darek z Wojtkiem - trzymają dystans;-)
Wracamy na dół, nad jezioro. Podobnie jak Ossiacher See, Wörthersee jest mocno zagospodarowane i tylko gdzie nie gdzie da się zejść nad brzeg. Ale jak już, to jest bardzo ładnie – przejrzysta woda ma turkusowy odcień, a nieco śródziemnomorska zabudowa i mnogość wszelkiego rodzaju pływadeł przywodzi skojarzenia z chorwackimi miasteczkami nad Adriatykiem. Szkoda, że tego dnia nie mamy czasu, aby poplażować i popływać.
Trasa wzdłuż południowego brzegu to jazda wąską, ruchliwą szosą, zwykle bez pasa dla rowerów. I choć austriaccy kierowcy jeżdżą raczej w sposób przyjazny dla rowerzystów, to tam jednak zdarzają się tacy, którzy muszą wyprzedzać „na gazetę” i z rykiem silnika swoich wypasionych gablot.
Dojeżdżamy do Klagenfurtu, gdzie odbijamy w stronę przełęczy Loibl – nad Drawę. Długi, ale raczej łagodny podjazd bocznymi drogami do wioski Maria Rain i ostry zjazd szutrowymi serpentynami przez las do Ferlach. A tam – inny świat! Po lewej majestatyczne pasmo Karawanków, po prawej jeziora zaporowe i leniwy nurt rzeki. Cisza, spokój, zieleń ...
Jeszcze bardziej żałujemy, że jest już późno i nie możemy poopalać się na urokliwym kąpielisku w Ferlach, w takiej scenerii. Trzeba jechać.
Ale jazda dolinąDrawy również jest przepiękna. Moi towarzysze wyprawy:
Wieczorne klimaty w trasie:
Ostatnie kilometry do Villach pokonujemy już o zmierzchu. Dobrze, że rano jechaliśmy już tym odcinkiem i wiadomo, czego się spodziewać. Rzutem na taśmę jeszcze zajeżdżamy na ciepłą kolację w mieście. To był długi dzień.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Początkowy odcinek naszej trasy biegł z Villach, gdzie mieliśmy nocleg, wspólnie ze szlakiem Alpe-Adria-Radweg.
Podłużne jezioro Wörthersee rozciąga się w kierunku równoleżnikowym pomiędzy Villach a Klagenfurtem. Postanowiliśmy przejechać je wzdłuż południowego brzegu, gdyż po drodze chcieliśmy jeszcze zaliczyć atrakcję w postaci wieży widokowej Pyramidenkogel, którą siedem lat temu wybudowano na wzgórzu właśnie nieopodal południowego brzegu. Można tam dojechać autobusem z miejscowości Reifnitz nad jeziorem, rowerem bocznymi drogami z Velden albo po serpentynach z Reifnitz. Najpierw zastanawialiśmy się nad wjazdem rowerami, ale jednak podjazd długi, stromy i za dużo czasu i sił by nas kosztował, więc rowery przypięliśmy w Reifnitz i wjechaliśmy autobusem.
Wieża z różnych stron wydaje się mieć inny kształt – wrzecionowaty, klepsydrowaty, albo wręcz amorficzny i zdobyła jakieś cenne nagrody architektoniczne.
Rdzeniem Pyramidenkogel jest szyb windy, wokół którego owinięta jest metalowa rura, w której można zjechać z zawrotną prędkością na dół oraz kręcone schody. Gdy się schodzi po schodach, to co chwilę słychać krzyki nieszczęśników, pędzących zjeżdżalnią w ciemnościach na złamanie karku. Można też zjechać z góry na tyrolce.
Na wieży są trzy platformy widokowe, z których roztacza się wspaniały widok na jezioro i okolicę.
Darek z Wojtkiem - trzymają dystans;-)
Wracamy na dół, nad jezioro. Podobnie jak Ossiacher See, Wörthersee jest mocno zagospodarowane i tylko gdzie nie gdzie da się zejść nad brzeg. Ale jak już, to jest bardzo ładnie – przejrzysta woda ma turkusowy odcień, a nieco śródziemnomorska zabudowa i mnogość wszelkiego rodzaju pływadeł przywodzi skojarzenia z chorwackimi miasteczkami nad Adriatykiem. Szkoda, że tego dnia nie mamy czasu, aby poplażować i popływać.
Trasa wzdłuż południowego brzegu to jazda wąską, ruchliwą szosą, zwykle bez pasa dla rowerów. I choć austriaccy kierowcy jeżdżą raczej w sposób przyjazny dla rowerzystów, to tam jednak zdarzają się tacy, którzy muszą wyprzedzać „na gazetę” i z rykiem silnika swoich wypasionych gablot.
Dojeżdżamy do Klagenfurtu, gdzie odbijamy w stronę przełęczy Loibl – nad Drawę. Długi, ale raczej łagodny podjazd bocznymi drogami do wioski Maria Rain i ostry zjazd szutrowymi serpentynami przez las do Ferlach. A tam – inny świat! Po lewej majestatyczne pasmo Karawanków, po prawej jeziora zaporowe i leniwy nurt rzeki. Cisza, spokój, zieleń ...
Jeszcze bardziej żałujemy, że jest już późno i nie możemy poopalać się na urokliwym kąpielisku w Ferlach, w takiej scenerii. Trzeba jechać.
Ale jazda dolinąDrawy również jest przepiękna. Moi towarzysze wyprawy:
Wieczorne klimaty w trasie:
Ostatnie kilometry do Villach pokonujemy już o zmierzchu. Dobrze, że rano jechaliśmy już tym odcinkiem i wiadomo, czego się spodziewać. Rzutem na taśmę jeszcze zajeżdżamy na ciepłą kolację w mieście. To był długi dzień.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
109.50 km (0.00 km teren), czas: 10:12 h, avg:10.74 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)