- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Meklemburgia-Pomorze
Dystans całkowity: | 5826.18 km (w terenie 312.00 km; 5.36%) |
Czas w ruchu: | 378:34 |
Średnia prędkość: | 15.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.60 km/h |
Suma podjazdów: | 323 m |
Liczba aktywności: | 84 |
Średnio na aktywność: | 69.36 km i 4h 37m |
Więcej statystyk |
Po Pojezierzu Meklemburskim
Sobota, 4 sierpnia 2018 | dodano: 12.08.2018Kategoria Brandenburgia, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Ostatnie kilka dni spędziłam na spływie kajakowym, więc dopiero teraz nadrabiam zaległości i opis samochodowo-rowerowej wycieczki z
ubiegłej soboty. Zdjęcia jednak umieszczę w terminie późniejszym, bo ponoć wykorzystałam limit przesyłowy na ten miesiąc - co mi się do tej pory nigdy nie zdarzyło, a zmniejszanie zdjęć z wstecznych wpisów jest jednak uciążliwe.
Najpierw podjechaliśmy autem do Fürstenwerder (1,5 h jazdy), a stamtąd zrobiliśmy z Darkiem pętlę rowerkami, po okolicznych miejscowościach oraz jeziorach Meklemburgii i północno-wschodniej Brandenburgii, bo pomyśleliśmy sobie, że w taki upalny dzień przyjemnie będzie się również wykąpać gdzieś po drodze. Mapka wycieczki.
Pierwszy odcinek – ok. 25 km – pokrywał się ze szlakiem rowerowym„Spur der Steine” (Śladem kamieni), który prowadzi z Templina poprzez Boitzeburg, Fürstenwerder, aż do Warbende.
Przy wjeździe na Spur der Steine w Fürstenwerder © tanova
Szlak ten poprowadzony jest w dużej części trasą dawnej kolejki wąskotorowej, więc ścieżka jest tutaj raczej prosta, asfaltowa i bez znacznych różnic wysokości.
Po drodze zajrzeliśmy do pałacu w Boitzeburgu. Właśnie trwały ostatnie przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie, jednak na niebie zaczęły się zbierać czarne, burzowe chmury.
Przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie w Boitzeburgu © tanova
Pałac w Boitzeburgu © tanova
Burza i ulewa dogoniła nas w Hardenbecku, ale schroniliśmy się pod wiatą koło remizy i na sucho przeczekaliśmy niepogodę, ze współczuciem myśląc o nowożeńcach, którym taka aura na pewno pokrzyżowała szyki.Gdy przestało padać, pojechaliśmy w stronę Lychen – ładnego miasteczka wypoczynkowego, leżącego pomiędzy siedmioma jeziorami. A że znów zrobił się upał, postanowiliśmy skręcić na kemping nad Wurlsee i po zjedzeniu kanapek ochłodzić się na kąpielisku. Bardzo fajne miejsce, woda ciepła, więc przyjemnie się pływało.
Plaża nad Wurlsee w Lychen © tanova
W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy jeszcze przez ładne letniskowe wioski nad jeziorami, takie jak Rutenberg czy Carwitz. Szczególnie ta druga bardzo nam się podobała i zostaliśmy tam na obiad. Ciekawostką jest, że w Carwitz mieszkał w czasie drugiej wojny światowej i tworzył znany niemiecki pisarz - Hans Fallada. Dziś w jego dawnym domu znajduje się muzeum i archiwum, niestety, gdy przyjechaliśmy muzeum było już zamknięte.
Darek nad Carwitzer See © tanova
W przeciwieństwie do pierwszej połowy wycieczki, druga prowadziła przez pofałdowany teren, więc mieliśmy premię górską, a w nagrodę piękne widoki.
Krajobraz wzgórz morenowych w okolicach Feldbergu © tanova
Ze względu na już późnawą porę i odzywające się przy podjazdach kolana, skróciliśmy nieco trasę i nie zajeżdżaliśmy do Feldbergu. Może byłoby lepiej zacząć wycieczkę w odwrotnym kierunku – przeciwnym do wskazówek zegara. Wtedy te malownicze, ale bardziej męczące odcinki zrobilibyśmy na początku, a do Fürstenwerder wrócilibyśmy relaksową i płaską drogą.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Najpierw podjechaliśmy autem do Fürstenwerder (1,5 h jazdy), a stamtąd zrobiliśmy z Darkiem pętlę rowerkami, po okolicznych miejscowościach oraz jeziorach Meklemburgii i północno-wschodniej Brandenburgii, bo pomyśleliśmy sobie, że w taki upalny dzień przyjemnie będzie się również wykąpać gdzieś po drodze. Mapka wycieczki.
Pierwszy odcinek – ok. 25 km – pokrywał się ze szlakiem rowerowym„Spur der Steine” (Śladem kamieni), który prowadzi z Templina poprzez Boitzeburg, Fürstenwerder, aż do Warbende.
Przy wjeździe na Spur der Steine w Fürstenwerder © tanova
Szlak ten poprowadzony jest w dużej części trasą dawnej kolejki wąskotorowej, więc ścieżka jest tutaj raczej prosta, asfaltowa i bez znacznych różnic wysokości.
Po drodze zajrzeliśmy do pałacu w Boitzeburgu. Właśnie trwały ostatnie przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie, jednak na niebie zaczęły się zbierać czarne, burzowe chmury.
Przygotowania do ślubu w pałacowym ogrodzie w Boitzeburgu © tanova
Pałac w Boitzeburgu © tanova
Burza i ulewa dogoniła nas w Hardenbecku, ale schroniliśmy się pod wiatą koło remizy i na sucho przeczekaliśmy niepogodę, ze współczuciem myśląc o nowożeńcach, którym taka aura na pewno pokrzyżowała szyki.Gdy przestało padać, pojechaliśmy w stronę Lychen – ładnego miasteczka wypoczynkowego, leżącego pomiędzy siedmioma jeziorami. A że znów zrobił się upał, postanowiliśmy skręcić na kemping nad Wurlsee i po zjedzeniu kanapek ochłodzić się na kąpielisku. Bardzo fajne miejsce, woda ciepła, więc przyjemnie się pływało.
Plaża nad Wurlsee w Lychen © tanova
W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy jeszcze przez ładne letniskowe wioski nad jeziorami, takie jak Rutenberg czy Carwitz. Szczególnie ta druga bardzo nam się podobała i zostaliśmy tam na obiad. Ciekawostką jest, że w Carwitz mieszkał w czasie drugiej wojny światowej i tworzył znany niemiecki pisarz - Hans Fallada. Dziś w jego dawnym domu znajduje się muzeum i archiwum, niestety, gdy przyjechaliśmy muzeum było już zamknięte.
Darek nad Carwitzer See © tanova
W przeciwieństwie do pierwszej połowy wycieczki, druga prowadziła przez pofałdowany teren, więc mieliśmy premię górską, a w nagrodę piękne widoki.
Krajobraz wzgórz morenowych w okolicach Feldbergu © tanova
Ze względu na już późnawą porę i odzywające się przy podjazdach kolana, skróciliśmy nieco trasę i nie zajeżdżaliśmy do Feldbergu. Może byłoby lepiej zacząć wycieczkę w odwrotnym kierunku – przeciwnym do wskazówek zegara. Wtedy te malownicze, ale bardziej męczące odcinki zrobilibyśmy na początku, a do Fürstenwerder wrócilibyśmy relaksową i płaską drogą.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
85.30 km (0.00 km teren), czas: 10:00 h, avg:8.53 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Trochę w nieznane, a trochę w znane - szlak Orła Bielika i niemieckie czereśnie
Niedziela, 24 czerwca 2018 | dodano: 24.06.2018Kategoria Brandenburgia, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy, Odra-Nysa, Zachodniopomorskie
Rano Darek stwierdził, że znów ma kapcia w tylnym kole.
Mieliśmy tylko jedną zapasową dętkę, zarządziłam więc, że najpierw jedziemy do
Decathlonu (juhu! niech żyje handlowa niedziela!) i kupujemy nowe, zanim
gdziekolwiek dalej się ruszymy.
A jak już byliśmy pod Decathlonem w Ustowie, to pomyślałam sobie, że to dobry punkt startowy, żeby zaliczyć Szlak Orła Bielika, wytyczony przez gminę Kołbaskowo, a potem pokręcić się trochę po niemieckiej stronie. Mapka wycieczki
Przejechaliśmy przez Ustowo-wieś i Kurów, ale szlak właściwie zaczyna się w Siadle Dolnym.
Nad Kanałem Kurowskim:
W Siadle Dolnym szlak biegnie nad samym brzegiem Odry Zachodniej, którego część została ładnie zagospodarowana na deptak, przystanie kajakowe i dla łódek.
Dzika plaża i dom nad Odrą w Siadle Dolnym:
Zaraz za przepustem pod autostradą zaczyna się bardzo stromy i kręty podjazd w lesie – raczej ciężko tam wdrapać się rowerem, szczególnie, że nawierzchnia to luźny żwirek - pozostaje pchanie pod górę. Generalnie cały dzisiejszy szlak to mniejsze i większe górki i zjazdy, ale ta jedna mnie zmogła. Za to zjazd w kierunku Moczył jest łagodny i bardzo widokowy, więc wynagradza trudy wtaszczenia się na wysokości.
Przed Moczyłami zrobiliśmy sobie mały piknik na miejscu postojowym, urządzonym przy lapidarium. Dobrze zachowały się dwa nagrobki – czterdziestoletniego mężczyzny, któremu płytę ufundowała pogrążona w żałobie matka oraz pewnej leciwej pani. Reszta pomników jest zatarta albo potrzaskana.
Na wjeździe do wioski miło zaskoczyły nas dekoracje rowerowe, które wykorzystaliśmy jako plener fotograficzny.
We wsi totalnie rozkopana droga i ruiny kościoła, podobnie jak w sąsiednim Pargowie. Do Pargowa można dojechać szosą przez Kamieniec, ale szlak prowadzi bardzo malowniczą leśną drogą, miejscami schodzącą nad rzekę. Chyba udało się nam tam zobaczyć również parę bielików, ale nie jestem pewna. W każdym razie w Pargowie też był orzeł:
I tak dojechaliśmy do granicy z Niemcami, a dalej już znanym nam fragmentem szlaku Odry i Nysy podążaliśmy w kierunku zachodnim, a potem północno-wschodnim, aż do Lebehn.
W Neurochlitz nasze zainteresowanie wzbudziła koparka stojąca na środku wioskowej drogi, z wyciągniętą wysoko łyżką. Okazało się, że w łyżce siedzi pani i obrywa czereśnie z wysokich gałęzi w swoim ogródku. Ot, pomysłowa kobieta! Ale narobiła nam smaka na świeże czereśnie, nie da się ukryć!
Mając w pamięci ładne zdjęcia Janusza i Kuby z zamku w Wartin sprzed paru miesięcy, postanowiliśmy zajrzeć do tej miejscowości dzisiaj, po drodze. W Luckow wypatrzyłam skrót przez pola i farmę wiatrową – całkiem dobra droga z płyt i szutru. A co najważniesze – przed Wartinem rosną przy niej czereśnie dosłownie oblepione pysznymi owocami. Grzech nie skorzystać, obżarliśmy się do pełna i tylko groźba sensacji żołądkowych z przejedzenia powstrzymała nas przed dalszym łasuchowaniem. Czereśnie rosną i marnują się też przy drodze z Penkun do Wollin, tak więc łakomczuchy – do roboty!
Pałac w Wartin trochę nas rozczarował – zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach, niż w rzeczywistości. Jest mocno zapuszczony, choć zaciekawiła mnie figurka Buddy nad wejściem i dwa chińskie lwy strzegące drzwi. Skąd takie azjatyckie akcenty na brandenburskiej prowincji? W Wartin jest również bardzo ładny kościół:
Kaplicę cmentarną rodu von Schuckmann i dwór w pobliskim Battinsthal już znaliśmy z zeszłorocznej wyprawy, ale i tym razem zatrzymaliśmy się na chwilę w tym romantycznym miejscu.
Ostatni postój na małe co nieco zrobiliśmy sobie w Schwennenz, a stamtąd przez Bobolin, Stobno i Rajkowo zamknęliśmy dzisiejszą pętlę. Zupełnie nie znamy tamtej okolicy, a trasę wytyczyłam palcem po mapie, ale ładnie tam było.
Kościół w Schwennenz:
Pod koniec pogoda zdecydowanie poprawiła się i do Polski wjechaliśmy już przy słonecznej i cieplejszej aurze. Oby tak dalej!
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A jak już byliśmy pod Decathlonem w Ustowie, to pomyślałam sobie, że to dobry punkt startowy, żeby zaliczyć Szlak Orła Bielika, wytyczony przez gminę Kołbaskowo, a potem pokręcić się trochę po niemieckiej stronie. Mapka wycieczki
Przejechaliśmy przez Ustowo-wieś i Kurów, ale szlak właściwie zaczyna się w Siadle Dolnym.
Nad Kanałem Kurowskim:
W Siadle Dolnym szlak biegnie nad samym brzegiem Odry Zachodniej, którego część została ładnie zagospodarowana na deptak, przystanie kajakowe i dla łódek.
Dzika plaża i dom nad Odrą w Siadle Dolnym:
Zaraz za przepustem pod autostradą zaczyna się bardzo stromy i kręty podjazd w lesie – raczej ciężko tam wdrapać się rowerem, szczególnie, że nawierzchnia to luźny żwirek - pozostaje pchanie pod górę. Generalnie cały dzisiejszy szlak to mniejsze i większe górki i zjazdy, ale ta jedna mnie zmogła. Za to zjazd w kierunku Moczył jest łagodny i bardzo widokowy, więc wynagradza trudy wtaszczenia się na wysokości.
Przed Moczyłami zrobiliśmy sobie mały piknik na miejscu postojowym, urządzonym przy lapidarium. Dobrze zachowały się dwa nagrobki – czterdziestoletniego mężczyzny, któremu płytę ufundowała pogrążona w żałobie matka oraz pewnej leciwej pani. Reszta pomników jest zatarta albo potrzaskana.
Na wjeździe do wioski miło zaskoczyły nas dekoracje rowerowe, które wykorzystaliśmy jako plener fotograficzny.
We wsi totalnie rozkopana droga i ruiny kościoła, podobnie jak w sąsiednim Pargowie. Do Pargowa można dojechać szosą przez Kamieniec, ale szlak prowadzi bardzo malowniczą leśną drogą, miejscami schodzącą nad rzekę. Chyba udało się nam tam zobaczyć również parę bielików, ale nie jestem pewna. W każdym razie w Pargowie też był orzeł:
I tak dojechaliśmy do granicy z Niemcami, a dalej już znanym nam fragmentem szlaku Odry i Nysy podążaliśmy w kierunku zachodnim, a potem północno-wschodnim, aż do Lebehn.
W Neurochlitz nasze zainteresowanie wzbudziła koparka stojąca na środku wioskowej drogi, z wyciągniętą wysoko łyżką. Okazało się, że w łyżce siedzi pani i obrywa czereśnie z wysokich gałęzi w swoim ogródku. Ot, pomysłowa kobieta! Ale narobiła nam smaka na świeże czereśnie, nie da się ukryć!
Mając w pamięci ładne zdjęcia Janusza i Kuby z zamku w Wartin sprzed paru miesięcy, postanowiliśmy zajrzeć do tej miejscowości dzisiaj, po drodze. W Luckow wypatrzyłam skrót przez pola i farmę wiatrową – całkiem dobra droga z płyt i szutru. A co najważniesze – przed Wartinem rosną przy niej czereśnie dosłownie oblepione pysznymi owocami. Grzech nie skorzystać, obżarliśmy się do pełna i tylko groźba sensacji żołądkowych z przejedzenia powstrzymała nas przed dalszym łasuchowaniem. Czereśnie rosną i marnują się też przy drodze z Penkun do Wollin, tak więc łakomczuchy – do roboty!
Pałac w Wartin trochę nas rozczarował – zdecydowanie lepiej wygląda na zdjęciach, niż w rzeczywistości. Jest mocno zapuszczony, choć zaciekawiła mnie figurka Buddy nad wejściem i dwa chińskie lwy strzegące drzwi. Skąd takie azjatyckie akcenty na brandenburskiej prowincji? W Wartin jest również bardzo ładny kościół:
Kaplicę cmentarną rodu von Schuckmann i dwór w pobliskim Battinsthal już znaliśmy z zeszłorocznej wyprawy, ale i tym razem zatrzymaliśmy się na chwilę w tym romantycznym miejscu.
Ostatni postój na małe co nieco zrobiliśmy sobie w Schwennenz, a stamtąd przez Bobolin, Stobno i Rajkowo zamknęliśmy dzisiejszą pętlę. Zupełnie nie znamy tamtej okolicy, a trasę wytyczyłam palcem po mapie, ale ładnie tam było.
Kościół w Schwennenz:
Pod koniec pogoda zdecydowanie poprawiła się i do Polski wjechaliśmy już przy słonecznej i cieplejszej aurze. Oby tak dalej!
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
84.00 km (0.00 km teren), czas: 07:05 h, avg:11.86 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dookoła Zatoki Uznamskiej
Sobota, 16 czerwca 2018 | dodano: 17.06.2018Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy
Co się odwlecze, to nie uciecze. Trasę wycieczki wymyśliłam
sobie już w zeszłym roku, ale jakoś zabrakło wtedy czasu i okazji, żeby
zrealizować plany. Z grubsza rzecz biorąc chodziło o objechanie dookoła wód
Achterwasser, czyli Zatoki Uznamskiej i zaliczenie obydwóch mostów zwodzonych
na wyspę Uznam – w Wolgaście i Zecherin. Mapa wycieczki
Startowaliśmy z wioski Pinnow, kilkanaście km na północny wschód od Anklam, tam też zostawiliśmy auto na parkingu przy przydrożnym barze. Tym razem oprócz Darka towarzyszyła mi także sąsiadka Monika. Temperatura optymalna - ok. 24 stopni i rześki wiatr.
Piękne widoki zaczęły się zaraz po wjeździe na drogę w kierunku Lassan – delikatne wzgórza, pola, kwiaty i tafla wody w oddali.
Przez Lassan dojechaliśmy do Wolgastu, w którym akurat podniesiony był most zwodzony, więc musieliśmy trochę poczekać, ale za to mogliśmy przyjrzeć się z bliska całej procedurze przepuszczania statków i łódek oraz opuszczaniu przęsła mostu.
Włócząc się po wioskach zachodniej części wyspy natknęliśmy się w miejscowości Neuendorf na półwyspie Gnitz na kiwak do wydobywania ropy naftowej.
Część trasy prowadziła wzdłuż wybrzeża. W bałtyckich kurortach już sporo ludzi, ale widać, że jeszcze przed szczytem sezonu.
Molo i plaża w Zinnowitz:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Zempin na pyszne marynowane śledzie i spotkaliśmy sympatyczną liczną grupę rowerzystów z Kruszwicy i Inowrocławia, a Darek złapał kapcia.
W Ückeritz odbiliśmy od wybrzeża bałtyckiego na południe. Droga prowadziła koroną wału przeciwpowodziowego, a potem dróżkami, a czasami bezdrożami, ale widoki były cudne i pusto wszędzie
Za miasteczkiem Usedom jedzie się kiepskimi dziurawymi bocznymi szosami przez raczej zaniedbane wioski półwyspu Cosim, więc nie bardzo było co fotografować. Przez Zecherin wróciliśmy znów na stały ląd i krótko przed 21 dotarliśmy do naszego auta.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Startowaliśmy z wioski Pinnow, kilkanaście km na północny wschód od Anklam, tam też zostawiliśmy auto na parkingu przy przydrożnym barze. Tym razem oprócz Darka towarzyszyła mi także sąsiadka Monika. Temperatura optymalna - ok. 24 stopni i rześki wiatr.
Piękne widoki zaczęły się zaraz po wjeździe na drogę w kierunku Lassan – delikatne wzgórza, pola, kwiaty i tafla wody w oddali.
Przez Lassan dojechaliśmy do Wolgastu, w którym akurat podniesiony był most zwodzony, więc musieliśmy trochę poczekać, ale za to mogliśmy przyjrzeć się z bliska całej procedurze przepuszczania statków i łódek oraz opuszczaniu przęsła mostu.
Włócząc się po wioskach zachodniej części wyspy natknęliśmy się w miejscowości Neuendorf na półwyspie Gnitz na kiwak do wydobywania ropy naftowej.
Część trasy prowadziła wzdłuż wybrzeża. W bałtyckich kurortach już sporo ludzi, ale widać, że jeszcze przed szczytem sezonu.
Molo i plaża w Zinnowitz:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Zempin na pyszne marynowane śledzie i spotkaliśmy sympatyczną liczną grupę rowerzystów z Kruszwicy i Inowrocławia, a Darek złapał kapcia.
W Ückeritz odbiliśmy od wybrzeża bałtyckiego na południe. Droga prowadziła koroną wału przeciwpowodziowego, a potem dróżkami, a czasami bezdrożami, ale widoki były cudne i pusto wszędzie
Za miasteczkiem Usedom jedzie się kiepskimi dziurawymi bocznymi szosami przez raczej zaniedbane wioski półwyspu Cosim, więc nie bardzo było co fotografować. Przez Zecherin wróciliśmy znów na stały ląd i krótko przed 21 dotarliśmy do naszego auta.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
106.10 km (0.00 km teren), czas: 10:37 h, avg:9.99 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Anklamer Stadtbruch
Niedziela, 6 maja 2018 | dodano: 06.05.2018Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Jako, że wiosna w pełni i pogoda dopisuje, to ostatni dzień majówki - już po powrocie z urlopu - spędziliśmy z Darkiem na kolejnej wycieczce samochodowo-rowerowej. Autem z rowerami na dachu dojechaliśmy do Ueckermünde i tam rozładowaliśmy się na miejskim parkingu. Pomysł trasy trochę zainspirowany wczorajszą wycieczką Mirka srk23, bo odwiedziliśmy i Mönkebude i Zarowmühl, ale naszym głównym celem był rezerwat ptactwa Anklamer Stadtbruch i wioska Kamp nad Zalewem. Mapka wycieczki
Na plaży w Mönkebude jeszcze pusto, pewnie również ze względu na chłodny wschodni wiatr, który towarzyszył nam dzisiaj cały dzień:
Między Mönkebude a Leopoldshagen szlak rowerowy prowadzi krętą ścieżką po bukowym lesie - bardzo ładnie:
Dojechaliśmy do Leopoldshagen, a tu ... zebra stoi i dopomina się o głaski
Z Leopoldshagen już niedaleko do Bugewitz, od którego zaczyna się niezwykle malowniczy odcinek wzdłuż wału powodziowego skrajem rezerwatu Anklamer Stadtbruch, w którym żyje ponoć ponad 100 gatunków ptaków. Podziwialiśmy piękne krajobrazy i skrzydlatych mieszkańców przy akompaniamencie ogłuszającego rechotania żab wodnych, które chyba właśnie teraz postanowiły intensywnie porandkować.
W Kamp, położonym na cyplu naprzeciw wyspy Uznam, zatrzymaliśmy się na krótki piknik w postaci bułki ze śledziem i z warzywami, serwowanej z lokalnego straganu, w malowniczej altance na przystani z widokiem na cieśninę i na pozostałości dawnego mostu kolejowego:
Postanowiliśmy powłóczyć się jeszcze trochę po rezerwacie, dlatego też w drodze powrotnej z Kamp nie pojechaliśmy asfaltem, ale odbiliśmy w boczną drogę w stronę samotnego gospodarstwa na mokradłach, która dalej prowadziła groblą wśród zupełnie niesamowitych widoków. Droga była gruntowa, z kamyczków, trochę krzywa i rozsypująca się, ale przejezdna dla rowerów trekingowych.
Jedzie się przez trochę upiorne pozostałości lasu na bagnach - stwierdziliśmy z Darkiem, że przy mglistej pogodzie brakowałoby tylko dyndających wisielców na gałęziach:
Wyjechaliśmy na drogę w pobliżu miejscowości Rosenhagen i Bugewitz, skąd częściowo tą samą trasą wróciliśmy na obrzeża Mönkebude. Kwitnące pola rzepaku:
Postanowiliśmy skręcić w las i poszukać Grillhütte w Zarowmühl. Zarowmühl i owszem znaleźliśmy, ale wypasionej chaty do biesiadowania niestety nie, więc do zjedzenia kanapek musiała nam wystarczyć prosta wiata turystyczna przy leśnym parkingu. Rzeka Zarow:
Z Zarowmühl już niedaleko do Ueckermünde. Na zdjęciach kamieniczki na rynku i rzeźba rybaka.
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na plaży w Mönkebude jeszcze pusto, pewnie również ze względu na chłodny wschodni wiatr, który towarzyszył nam dzisiaj cały dzień:
Między Mönkebude a Leopoldshagen szlak rowerowy prowadzi krętą ścieżką po bukowym lesie - bardzo ładnie:
Dojechaliśmy do Leopoldshagen, a tu ... zebra stoi i dopomina się o głaski
Z Leopoldshagen już niedaleko do Bugewitz, od którego zaczyna się niezwykle malowniczy odcinek wzdłuż wału powodziowego skrajem rezerwatu Anklamer Stadtbruch, w którym żyje ponoć ponad 100 gatunków ptaków. Podziwialiśmy piękne krajobrazy i skrzydlatych mieszkańców przy akompaniamencie ogłuszającego rechotania żab wodnych, które chyba właśnie teraz postanowiły intensywnie porandkować.
W Kamp, położonym na cyplu naprzeciw wyspy Uznam, zatrzymaliśmy się na krótki piknik w postaci bułki ze śledziem i z warzywami, serwowanej z lokalnego straganu, w malowniczej altance na przystani z widokiem na cieśninę i na pozostałości dawnego mostu kolejowego:
Postanowiliśmy powłóczyć się jeszcze trochę po rezerwacie, dlatego też w drodze powrotnej z Kamp nie pojechaliśmy asfaltem, ale odbiliśmy w boczną drogę w stronę samotnego gospodarstwa na mokradłach, która dalej prowadziła groblą wśród zupełnie niesamowitych widoków. Droga była gruntowa, z kamyczków, trochę krzywa i rozsypująca się, ale przejezdna dla rowerów trekingowych.
Jedzie się przez trochę upiorne pozostałości lasu na bagnach - stwierdziliśmy z Darkiem, że przy mglistej pogodzie brakowałoby tylko dyndających wisielców na gałęziach:
Wyjechaliśmy na drogę w pobliżu miejscowości Rosenhagen i Bugewitz, skąd częściowo tą samą trasą wróciliśmy na obrzeża Mönkebude. Kwitnące pola rzepaku:
Postanowiliśmy skręcić w las i poszukać Grillhütte w Zarowmühl. Zarowmühl i owszem znaleźliśmy, ale wypasionej chaty do biesiadowania niestety nie, więc do zjedzenia kanapek musiała nam wystarczyć prosta wiata turystyczna przy leśnym parkingu. Rzeka Zarow:
Z Zarowmühl już niedaleko do Ueckermünde. Na zdjęciach kamieniczki na rynku i rzeźba rybaka.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
58.50 km (0.00 km teren), czas: 05:23 h, avg:10.87 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z Dobieszczyna do Altwarp
Niedziela, 8 kwietnia 2018 | dodano: 08.04.2018Kategoria Niemcy, Meklemburgia-Pomorze
Pierwsza nieco dłuższa wycieczka w tym sezonie - odwiedziliśmy z Darkiem dawno nie widziane Rieth i Altwarp, ale nie startowaliśmy z Tanowa, lecz z Dobieszczyna, do którego podjechaliśmy samochodem. Jechaliśmy dzisiaj w tempie "sanatoryjnym". Mapka wycieczki
Wyruszyliśmy koło południa, więc słońce już bardzo przyjemnie grzało, a pierwszą połowę trasy mieliśmy zasadniczo z wiatrem. Najpierw kawałeczek szosą do Hintersee, a następnie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn. Szlak na odcinku z Hintersee do Rieth biegnie bardzo malowniczo, głównie przez las szutrową ścieżką, raz węższą, raz szerszą. Atrakcją są stylizowane znaki i przystanki kolejowe, jak np. tutaj, obok stadniny w Ludwigshof:
W Rieth naszą uwagę przykuła otwarta izba muzealna (Heimatstube), a w niej ekspozycja, jak żyła dawniej typowa rodzina rybacka z tamtych stron:
A to już teraźniejszość rybaka z Rieth:
Na brzegu Jeziora Nowowarpnieńskiego wypatrzyliśmy wśród zeschłych liści pierwsze zawilce:
W Warsin odbiliśmy w stronę Zalewu Szczecińskiego. Trafiliśmy na zatoczkę wysypaną gruzem i kamieniami. Po drugiej stronie widać wyspę Uznam (wzgórza przy Kamminke).
W Altwarp zatrzymaliśmy się na mały piknik nad wodą, z widokiem na Nowe Warpno, ale wiało jak nie wiem co, więc musieliśmy trzymać kanapki, żeby nam nie odfrunęły.
Wydmy śródlądowe w Altwarp:
W powrotnej drodze musieliśmy się trochę "halsować" pod wiatr. Znowu w Rieth, tym razem na przystani:
I Darek na mostku granicznym:
Ostatni odcinek szosą z Nowego Warpna do Dobieszczyna raczej uciążliwy, bo nie dość że "w mordę wind", to jeszcze duży ruch na drodze, a najgorsze były ryczące stada motocyklistów. Chyba jakieś pospolite ruszenie tych motorów wraz z początkiem wiosny.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyruszyliśmy koło południa, więc słońce już bardzo przyjemnie grzało, a pierwszą połowę trasy mieliśmy zasadniczo z wiatrem. Najpierw kawałeczek szosą do Hintersee, a następnie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn. Szlak na odcinku z Hintersee do Rieth biegnie bardzo malowniczo, głównie przez las szutrową ścieżką, raz węższą, raz szerszą. Atrakcją są stylizowane znaki i przystanki kolejowe, jak np. tutaj, obok stadniny w Ludwigshof:
W Rieth naszą uwagę przykuła otwarta izba muzealna (Heimatstube), a w niej ekspozycja, jak żyła dawniej typowa rodzina rybacka z tamtych stron:
A to już teraźniejszość rybaka z Rieth:
Na brzegu Jeziora Nowowarpnieńskiego wypatrzyliśmy wśród zeschłych liści pierwsze zawilce:
W Warsin odbiliśmy w stronę Zalewu Szczecińskiego. Trafiliśmy na zatoczkę wysypaną gruzem i kamieniami. Po drugiej stronie widać wyspę Uznam (wzgórza przy Kamminke).
W Altwarp zatrzymaliśmy się na mały piknik nad wodą, z widokiem na Nowe Warpno, ale wiało jak nie wiem co, więc musieliśmy trzymać kanapki, żeby nam nie odfrunęły.
Wydmy śródlądowe w Altwarp:
W powrotnej drodze musieliśmy się trochę "halsować" pod wiatr. Znowu w Rieth, tym razem na przystani:
I Darek na mostku granicznym:
Ostatni odcinek szosą z Nowego Warpna do Dobieszczyna raczej uciążliwy, bo nie dość że "w mordę wind", to jeszcze duży ruch na drodze, a najgorsze były ryczące stada motocyklistów. Chyba jakieś pospolite ruszenie tych motorów wraz z początkiem wiosny.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.00 km (0.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:12.99 km/h,
prędkość maks: 35.50 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jezioro Thursee i Glashütte
Niedziela, 12 listopada 2017 | dodano: 12.11.2017Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Wbrew prognozom, które jeszcze niedawno zapowiadały deszczowy, wietrzny i zimny weekend, pogoda okazała się całkiem możliwa, szczególnie dzisiaj, gdy uspokoił się wiatr, choć było chłodno (ok. 5 stopni). Tuż przed wyjazdem na dzisiejszą wycieczkę wyłamał mi się przy pompowaniu koła wentyl, więc wzięłam rower córki - i tak rzadko go używa. Szersze opony z większym bieżnikiem nawet się przydały, bo trochę mieliśmy z Darkiem jazdy w terenie. Zaczęliśmy od szutrowej drogi odchodzącej od DW 115 między leśniczówką Zalesie a Dobieszczynem, oznaczonej jako dojazd pożarowy nr 32.
Ja i rower córki na gościnnych występach:
Droga szutrowa okazała się bardzo ładna i wygodna, doprowadziła nas do szosy Dobieszczyn-Stolec. W Stolcu zajrzeliśmy na chwilę nad jezioro Stolsko, a potem odbiliśmy na skrót do Pampow.
Na wjeździe do Pampow tradycyjnie zatrzymaliśmy się przy zagrodzie Haus Salomo, gdzie donośnym beczeniem i meczeniem powitali nas jej lokatorzy:
W Pampow na krzyżówce odbiliśmy za drogowskazem na jezioro Thursee, po drodze takie krajobrazy:
Wkrótce na drodze pojawił się zakaz wjazdu i tablice w języku polskim i niemieckim informujące, że droga i las są prywatne. Postanowiliśmy jednak zaryzykować, mając nadzieję, że to nie Teksas i nikt nas nie zastrzeli. Jezioro Thursee jest prześliczne, szczególnie o tej porze roku, otoczone bukowym lasem, z małą, piaszczystą plażą. Dlaczego dopiero teraz tam dotarliśmy?
Za jeziorem jest rozwidlenie dróg - w prawo jest kolejny zakaz wjazdu i informacja, że droga jest prywatna, w lewo drewniany drogowskaz kieruje na Glashütte. Skierowaliśmy się w lewo, aby po chwili ujrzeć w oddali bardzo zadbaną posiadłość prawdopodobnie właścicieli tego pięknego terenu. Robiąc to zdjęcie czułam się jak szpieg z krainy deszczowców:
Dalej było równie malowniczo. Droga do Glashütte najpierw wygląda tak:
a potem biegnie nasypem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn, tej samej, która kiedyś dojeżdżała przez Rieth do Nowego Warpna. Wkrótce dojechaliśmy do ładnie odrestaurowanego budynku stacji kolejowej w Glashütte:
W samej Glashütte chcieliśmy odszukać pozostałości dawnej huty szkła, więc skręciliśmy w Hüttenweg, ale po hucie nie ma śladu, stoi tam tylko jakiś budynek socjalny i opuszczony dom z muru pruskiego:
Z Glashütte najpierw pojechaliśmy ścieżką rowerową w stronę Hintersee, a następnie odbiliśmy w las szlakiem pieszym w kierunku Barnimkreuz. Jechało się tak sobie, bo miejscami błoto i głębokie koleiny, a widoki dość zwyczajne jak to w lesie. Ale dojechaliśmy, aby po raz kolejny zadumać się nad średniowieczną historią z romansem, zdradą i morderstwem w tle:
Po kilku kilometrach jazdy szosą zamknęliśmy dzisiejszą pętlę do leśnej zatoczki, gdzie zaparkowaliśmy auto. mapa wycieczki
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ja i rower córki na gościnnych występach:
Droga szutrowa okazała się bardzo ładna i wygodna, doprowadziła nas do szosy Dobieszczyn-Stolec. W Stolcu zajrzeliśmy na chwilę nad jezioro Stolsko, a potem odbiliśmy na skrót do Pampow.
Na wjeździe do Pampow tradycyjnie zatrzymaliśmy się przy zagrodzie Haus Salomo, gdzie donośnym beczeniem i meczeniem powitali nas jej lokatorzy:
W Pampow na krzyżówce odbiliśmy za drogowskazem na jezioro Thursee, po drodze takie krajobrazy:
Wkrótce na drodze pojawił się zakaz wjazdu i tablice w języku polskim i niemieckim informujące, że droga i las są prywatne. Postanowiliśmy jednak zaryzykować, mając nadzieję, że to nie Teksas i nikt nas nie zastrzeli. Jezioro Thursee jest prześliczne, szczególnie o tej porze roku, otoczone bukowym lasem, z małą, piaszczystą plażą. Dlaczego dopiero teraz tam dotarliśmy?
Za jeziorem jest rozwidlenie dróg - w prawo jest kolejny zakaz wjazdu i informacja, że droga jest prywatna, w lewo drewniany drogowskaz kieruje na Glashütte. Skierowaliśmy się w lewo, aby po chwili ujrzeć w oddali bardzo zadbaną posiadłość prawdopodobnie właścicieli tego pięknego terenu. Robiąc to zdjęcie czułam się jak szpieg z krainy deszczowców:
Dalej było równie malowniczo. Droga do Glashütte najpierw wygląda tak:
a potem biegnie nasypem dawnej kolejki wąskotorowej Randower Kleinbahn, tej samej, która kiedyś dojeżdżała przez Rieth do Nowego Warpna. Wkrótce dojechaliśmy do ładnie odrestaurowanego budynku stacji kolejowej w Glashütte:
W samej Glashütte chcieliśmy odszukać pozostałości dawnej huty szkła, więc skręciliśmy w Hüttenweg, ale po hucie nie ma śladu, stoi tam tylko jakiś budynek socjalny i opuszczony dom z muru pruskiego:
Z Glashütte najpierw pojechaliśmy ścieżką rowerową w stronę Hintersee, a następnie odbiliśmy w las szlakiem pieszym w kierunku Barnimkreuz. Jechało się tak sobie, bo miejscami błoto i głębokie koleiny, a widoki dość zwyczajne jak to w lesie. Ale dojechaliśmy, aby po raz kolejny zadumać się nad średniowieczną historią z romansem, zdradą i morderstwem w tle:
Po kilku kilometrach jazdy szosą zamknęliśmy dzisiejszą pętlę do leśnej zatoczki, gdzie zaparkowaliśmy auto. mapa wycieczki
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
28.40 km (10.00 km teren), czas: 02:38 h, avg:10.78 km/h,
prędkość maks: 24.55 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na południe od Löcknitz
Niedziela, 10 września 2017 | dodano: 11.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
mapka wycieczki
Po deszczowym tygodniu w niedzielę wreszcie się trochę przejaśniło, więc wykorzystaliśmy z Darkiem poprawę pogody na kolejny wypad rowerowy. Zostawiliśmy samochód w Löcknitz nad jeziorem i postanowiliśmy się udać tym razem w kierunku południowym, zwłaszcza, że nie znaliśmy tych terenów. Była to też okazja, żeby przejechać ten fragment szlaku rowerowego Odra-Nysa, którego jeszcze nie znaliśmy.
Na przystani w Löcknitz już po sezonie:
Na początek 1000-letni dąb nieopodal, choć w rzeczywistości pochodzi podobno "dopiero" z XII wieku:
Zabawne było to, że nazwy mijanych miejscowości kojarzyły się z różnymi miejscami w Europie. Byliśmy w Glas(g)ow i Kra(c)kowie ...
Zawitaliśmy w Alpy, zaintrygowani lipcową relacją tuni:
Potem jeszcze mieliśmy po drodze Wo(l)lin, a jakby ktoś dalej jeszcze chciał podążyć tym tropem, to na zachód od Löcknitz są jeszcze Koblentz i Strasburg. No cóż, ta jedna literka w nazwie ...
Szlak (pieszy) Streithofer Alpen bardzo widokowy i przyzwoicie przejezdny dla rowerów, choć pewnie krajobrazy wiosną i wczesnym latem są jeszcze ładniejsze niż teraz, gdy większość pól jest zaorana.
Bardzo się nam podobało w Krackow.
Kościół:
Pałac ziemiański, obok którego w zabudowaniach gospodarskich znajduje się muzeum powozów, sań i starych samochodów:
Około 1,5 km na południowy zachód od Krackow jest wioska Battinsthal, a w niej dwa dworki, obecnie w rękach prywatnych - po rejestracjach samochodów rozpoznałam, że właściciele pochodzą z Hamburga:
Do XIX wieku posiadłość znajdowała się w rękach rodziny von Schuckmannów, których ostatnia potomkini ufundowała ciekawą kaplicę-mauzoleum na pobliskim cmentarzu.
Obecnie w kaplicy nie ma już szczątków rodziny fundatorów, ale jest wykorzystywana do celów sakralnych i jako sala koncertowa. Szkoda, że nie przyjechaliśmy w sobotę - po południu odbywała się tam impreza z udziałem muzyków i grupy tanecznej z Polski i Niemiec.
Już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od Penkun, ładnego miasteczka z dobrze zachowaną starówką, malowniczo położonego na wzgórzach wśród kilku jezior.
Zamek w Penkun:
I popołudniowa sjesta zamkowego rezydenta:
Za Penkun podkręciliśmy trochę tempo, szczególnie, że trasa wiodła z wiatrem i przeważnie gładkimi asfaltóweczkami.
Między Neurochlitz a Rosow obserwowaliśmy imponujące stada żurawi na polach, przygotowujące się do odlotu, ale nie za bardzo udało mi się je uchwycić w kadrze:
Kościół w Rosow ze szkieletem wieży:
Przekroczyliśmy wiaduktem autostradę Szczecin-Berlin, za którym kolejna wioska z ładnym jeziorkiem - Nadrensee.
Na plaży w Nadrensee:
Z Nadrensee zdecydowaliśmy się pojechać skrótem przez las do Lebehn - drogą częściowo z płyt, częściowo gruntową, ale całkiem dobrze przejezdną. W Lebehn znów wróciliśmy na szlak Odra-Nysa, który przez Ramin zaprowadził nas wprost do Löcknitz.
Wieczorne klimaty nad Löcknitzer See:
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po deszczowym tygodniu w niedzielę wreszcie się trochę przejaśniło, więc wykorzystaliśmy z Darkiem poprawę pogody na kolejny wypad rowerowy. Zostawiliśmy samochód w Löcknitz nad jeziorem i postanowiliśmy się udać tym razem w kierunku południowym, zwłaszcza, że nie znaliśmy tych terenów. Była to też okazja, żeby przejechać ten fragment szlaku rowerowego Odra-Nysa, którego jeszcze nie znaliśmy.
Na przystani w Löcknitz już po sezonie:
Na początek 1000-letni dąb nieopodal, choć w rzeczywistości pochodzi podobno "dopiero" z XII wieku:
Zabawne było to, że nazwy mijanych miejscowości kojarzyły się z różnymi miejscami w Europie. Byliśmy w Glas(g)ow i Kra(c)kowie ...
Zawitaliśmy w Alpy, zaintrygowani lipcową relacją tuni:
Potem jeszcze mieliśmy po drodze Wo(l)lin, a jakby ktoś dalej jeszcze chciał podążyć tym tropem, to na zachód od Löcknitz są jeszcze Koblentz i Strasburg. No cóż, ta jedna literka w nazwie ...
Szlak (pieszy) Streithofer Alpen bardzo widokowy i przyzwoicie przejezdny dla rowerów, choć pewnie krajobrazy wiosną i wczesnym latem są jeszcze ładniejsze niż teraz, gdy większość pól jest zaorana.
Bardzo się nam podobało w Krackow.
Kościół:
Pałac ziemiański, obok którego w zabudowaniach gospodarskich znajduje się muzeum powozów, sań i starych samochodów:
Około 1,5 km na południowy zachód od Krackow jest wioska Battinsthal, a w niej dwa dworki, obecnie w rękach prywatnych - po rejestracjach samochodów rozpoznałam, że właściciele pochodzą z Hamburga:
Do XIX wieku posiadłość znajdowała się w rękach rodziny von Schuckmannów, których ostatnia potomkini ufundowała ciekawą kaplicę-mauzoleum na pobliskim cmentarzu.
Obecnie w kaplicy nie ma już szczątków rodziny fundatorów, ale jest wykorzystywana do celów sakralnych i jako sala koncertowa. Szkoda, że nie przyjechaliśmy w sobotę - po południu odbywała się tam impreza z udziałem muzyków i grupy tanecznej z Polski i Niemiec.
Już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od Penkun, ładnego miasteczka z dobrze zachowaną starówką, malowniczo położonego na wzgórzach wśród kilku jezior.
Zamek w Penkun:
I popołudniowa sjesta zamkowego rezydenta:
Za Penkun podkręciliśmy trochę tempo, szczególnie, że trasa wiodła z wiatrem i przeważnie gładkimi asfaltóweczkami.
Między Neurochlitz a Rosow obserwowaliśmy imponujące stada żurawi na polach, przygotowujące się do odlotu, ale nie za bardzo udało mi się je uchwycić w kadrze:
Kościół w Rosow ze szkieletem wieży:
Przekroczyliśmy wiaduktem autostradę Szczecin-Berlin, za którym kolejna wioska z ładnym jeziorkiem - Nadrensee.
Na plaży w Nadrensee:
Z Nadrensee zdecydowaliśmy się pojechać skrótem przez las do Lebehn - drogą częściowo z płyt, częściowo gruntową, ale całkiem dobrze przejezdną. W Lebehn znów wróciliśmy na szlak Odra-Nysa, który przez Ramin zaprowadził nas wprost do Löcknitz.
Wieczorne klimaty nad Löcknitzer See:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
71.30 km (10.00 km teren), czas: 06:47 h, avg:10.51 km/h,
prędkość maks: 45.60 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czasem słońce, czasem deszcz - do Rieth i Altwarp
Niedziela, 3 września 2017 | dodano: 03.09.2017Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
mapa wycieczki
Wycieczkę rozpoczęliśmy około południa z parkingu leśnego przy leśniczówce Zalesie. Na parkingu i po drodze tłumy grzybiarzy z pełnymi wiadrami. Ledwie przejechaliśmy kilka kilometrów asfaltówką w stronę jeziora Piaski, gdy dopadła nas "pompa" z nieba. Za schronienie musiała wystarczyć licha brzózka w lesie, więc za wiele nie pomogło i trochę zmokliśmy. Na szczęście potem już nie padało.
Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia pomostu nad jeziorem i pojechaliśmy prosto w stronę szosy na Nowe Warpno, żeby obeschnąć po drodze.
W porcie w Rieth stoi łajba z dziwnie powyginanymi drzewcami, jeszcze takich nie widziałam:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Imbiss Inselblick na bułkę z rybką - tym razem Häckerle, rodzaj tatara ze śledzika.
Do Altwarp pojechaliśmy przez Warsin i dalej asfaltową ścieżką wzdłuż szosy, a wróciliśmy przez Dolinę Jałowców (Wacholdertal), w południowej części półwyspu.
Pusto na plaży w Altwarp, w oddali kuter pasażerski Lütt Matten:
Wydmy śródlądowe w Altwarp, za nimi zaczyna się Dolina Jałowców:
Z Rieth wróciliśmy inną drogą, mianowicie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej do Hintersee. Po drodze w Ludwigshof odbiliśmy ok. 500 m do punktu widokowego (jest drogowskaz). Jest to wysoka, drewniana ambona nad jeziorem, nieco podobnym do naszego Świdwia:
Z Hintersee skierowaliśmy się szosą na Dobieszczyn i dalej w kierunku Zalesia.
W powietrzu czuć już nadchodzącą jesień, chyba dziś ostatni dzień jazdy w spodenkach za kolanko, trzeba wyciągać ciepłe gacie i bluzy.
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wycieczkę rozpoczęliśmy około południa z parkingu leśnego przy leśniczówce Zalesie. Na parkingu i po drodze tłumy grzybiarzy z pełnymi wiadrami. Ledwie przejechaliśmy kilka kilometrów asfaltówką w stronę jeziora Piaski, gdy dopadła nas "pompa" z nieba. Za schronienie musiała wystarczyć licha brzózka w lesie, więc za wiele nie pomogło i trochę zmokliśmy. Na szczęście potem już nie padało.
Zrezygnowaliśmy z odwiedzenia pomostu nad jeziorem i pojechaliśmy prosto w stronę szosy na Nowe Warpno, żeby obeschnąć po drodze.
W porcie w Rieth stoi łajba z dziwnie powyginanymi drzewcami, jeszcze takich nie widziałam:
Po drodze zatrzymaliśmy się w Imbiss Inselblick na bułkę z rybką - tym razem Häckerle, rodzaj tatara ze śledzika.
Do Altwarp pojechaliśmy przez Warsin i dalej asfaltową ścieżką wzdłuż szosy, a wróciliśmy przez Dolinę Jałowców (Wacholdertal), w południowej części półwyspu.
Pusto na plaży w Altwarp, w oddali kuter pasażerski Lütt Matten:
Wydmy śródlądowe w Altwarp, za nimi zaczyna się Dolina Jałowców:
Z Rieth wróciliśmy inną drogą, mianowicie szlakiem dawnej kolejki wąskotorowej do Hintersee. Po drodze w Ludwigshof odbiliśmy ok. 500 m do punktu widokowego (jest drogowskaz). Jest to wysoka, drewniana ambona nad jeziorem, nieco podobnym do naszego Świdwia:
Z Hintersee skierowaliśmy się szosą na Dobieszczyn i dalej w kierunku Zalesia.
W powietrzu czuć już nadchodzącą jesień, chyba dziś ostatni dzień jazdy w spodenkach za kolanko, trzeba wyciągać ciepłe gacie i bluzy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
72.31 km (4.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:11.27 km/h,
prędkość maks: 29.30 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugia 2017: Dzień 3 - Putbus – Lauterbach – Groß Schoritz – Garz
Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 | dodano: 02.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie objazd południowej części wyspy. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu na obrzeżach Putbus, przy drodze do Gremmin. Miasteczko jest inne, niż pozostałe na wyspie – klasycystyczne, kamieniczki w eleganckiej bieli, założone w pierwszej połowie XIX wieku według przemyślanej koncepcji architektonicznej, czytelnej po dziś dzień.
Kamieniczki w Putbus:
Sercem miasta jest rozległy park pałacowy z oranżerią i kilkoma pomniejszymi budynkami. W parku piękne i stare okazy drzew. Dawny pałac książęcy niestety nie zachował się do obecnych czasów.
Oranżeria od frontu i od strony ogrodu:
W parku. Na drugim zdjęciu – czapla biała:
Niespełna dwa kilometry dzielą Putbus od wód Zatoki Rugijskiej. Postanowiliśmy pojechać wybrzeżem w kierunku wschodnim, aby dotrzeć w okolice Groß Stresow, skąd zawróciliśmy pierwszego dnia naszej wyprawy. Droga biegnie malowniczo, przy samym brzegu, a po prawej stronie mamy widok na wyspę Vilm:
Docieramy do mariny w Lauterbach:
i do hotelu Badehaus Goor, położonego nieopodal w malowniczym parku na cyplu:
Jesteśmy dokładnie naprzeciwko niewielkiej wyspy Vilm. Na tę wysepkę o kształcie udka od kurczaka można dopłynąć tylko stateczkiem wycieczkowym, gdyż jest tam rezerwat ścisły:
Przed Groß Stresow zawracamy i nieco zmienioną trasą ponownie kierujemy się w stronę Lauterbach i dalej odbijamy od Rügen Rundweg w boczne dróżki wzdłuż wybrzeża. Brak tu szerokich, piaszczystych plaż i nadmorskiej infrastruktury, ale można przyjemnie odpocząć przy trawiastych albo żwirkowych naturalnych zatoczkach.
Za Neukamp zaczynają się typowo rolnicze pagórkowate okolice, a droga odchodzi nieco od linii brzegowej. Znajdujemy sobie jednak uroczą zatoczkę na mały piknik i – choć nie mieliśmy tego w planach – nawet na orzeźwiającą kąpiel w wodach zatoki. Jesteśmy zupełnie sami, tylko w towarzystwie małych meduz, rewelacja ...
W Silmenitz wracamy na Rügen Rundweg i zmierzamy jeszcze do Groß Schoritz, żeby zobaczyć dwór, w którym urodził się wybitny, choć kontrowersyjny pisarz Ernst Moritz Arndt, będący do niedawna patronem Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dwór w remoncie, ale zajrzałam do środka.
W pobliskim Garz znajduje się muzeum Arndta, ale – jako że był poniedziałek – muzeum było zamknięte:
Garz jest najstarszym miastem na Rugii. Już w XII wieku istniał tu gród słowiański, a na początku XIV wieku zyskał prawa miejskie. Dziś jednak miasteczko jest jednak raczej nijakie, nawet zabytkowy kościół św. Piotra jest zamknięty na głucho. Pozostał nam spacer po zabytkowym, przykościelnym cmentarzyku, na którym zachowały się nagrobki jeszcze z XVIII wieku.
Generalnie południe Rugii to tereny rolnicze, z tradycjami ziemiańskimi, o których świadczą liczne dwory i pałacyki, które spotkać można prawie w wielu miejscowościach, również przy szlaku rowerowym. Ich wielkość i wystrój są zróżnicowane, w zależności od gustu i zasobności dawnych właścicieli. Można znaleźć i takie cuda, na widok których człowieka po prostu zatyka.
Pałacyk w Karnitz:
Szlak Rügen Rundweg między Garz a Putbus biegnie głównie w lesie, trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Jedzie się więc albo nasypem, albo w wąwozie. Brak tutaj spektakularnych widoków i wzniesień terenu, ale za to jedzie się wygodnie i wśród soczystej zieleni. Krótko po 18.00 docieramy na parking Putbus, skąd - po zrobieniu drobnych zakupów w Netto – wyruszyliśmy samochodem w powrotną podróż do domu.
Rugię na rower polecamy gorąco. Dojazd ze Szczecina – czy to samochodem, czy pociągiem do Stralsundu jest wygodny i niedługi, a na miejscu czeka na rowerzystów przyjazna infrastruktura i zróżnicowane trasy. Zarówno dla wielbicieli pięknych pejzaży jak i miłośników historii i zabytków.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na ostatni dzień zostawiliśmy sobie objazd południowej części wyspy. Samochód zostawiliśmy na bezpłatnym, dużym parkingu na obrzeżach Putbus, przy drodze do Gremmin. Miasteczko jest inne, niż pozostałe na wyspie – klasycystyczne, kamieniczki w eleganckiej bieli, założone w pierwszej połowie XIX wieku według przemyślanej koncepcji architektonicznej, czytelnej po dziś dzień.
Kamieniczki w Putbus:
Sercem miasta jest rozległy park pałacowy z oranżerią i kilkoma pomniejszymi budynkami. W parku piękne i stare okazy drzew. Dawny pałac książęcy niestety nie zachował się do obecnych czasów.
Oranżeria od frontu i od strony ogrodu:
W parku. Na drugim zdjęciu – czapla biała:
Niespełna dwa kilometry dzielą Putbus od wód Zatoki Rugijskiej. Postanowiliśmy pojechać wybrzeżem w kierunku wschodnim, aby dotrzeć w okolice Groß Stresow, skąd zawróciliśmy pierwszego dnia naszej wyprawy. Droga biegnie malowniczo, przy samym brzegu, a po prawej stronie mamy widok na wyspę Vilm:
Docieramy do mariny w Lauterbach:
i do hotelu Badehaus Goor, położonego nieopodal w malowniczym parku na cyplu:
Jesteśmy dokładnie naprzeciwko niewielkiej wyspy Vilm. Na tę wysepkę o kształcie udka od kurczaka można dopłynąć tylko stateczkiem wycieczkowym, gdyż jest tam rezerwat ścisły:
Przed Groß Stresow zawracamy i nieco zmienioną trasą ponownie kierujemy się w stronę Lauterbach i dalej odbijamy od Rügen Rundweg w boczne dróżki wzdłuż wybrzeża. Brak tu szerokich, piaszczystych plaż i nadmorskiej infrastruktury, ale można przyjemnie odpocząć przy trawiastych albo żwirkowych naturalnych zatoczkach.
Za Neukamp zaczynają się typowo rolnicze pagórkowate okolice, a droga odchodzi nieco od linii brzegowej. Znajdujemy sobie jednak uroczą zatoczkę na mały piknik i – choć nie mieliśmy tego w planach – nawet na orzeźwiającą kąpiel w wodach zatoki. Jesteśmy zupełnie sami, tylko w towarzystwie małych meduz, rewelacja ...
W Silmenitz wracamy na Rügen Rundweg i zmierzamy jeszcze do Groß Schoritz, żeby zobaczyć dwór, w którym urodził się wybitny, choć kontrowersyjny pisarz Ernst Moritz Arndt, będący do niedawna patronem Uniwersytetu w Greifswaldzie. Dwór w remoncie, ale zajrzałam do środka.
W pobliskim Garz znajduje się muzeum Arndta, ale – jako że był poniedziałek – muzeum było zamknięte:
Garz jest najstarszym miastem na Rugii. Już w XII wieku istniał tu gród słowiański, a na początku XIV wieku zyskał prawa miejskie. Dziś jednak miasteczko jest jednak raczej nijakie, nawet zabytkowy kościół św. Piotra jest zamknięty na głucho. Pozostał nam spacer po zabytkowym, przykościelnym cmentarzyku, na którym zachowały się nagrobki jeszcze z XVIII wieku.
Generalnie południe Rugii to tereny rolnicze, z tradycjami ziemiańskimi, o których świadczą liczne dwory i pałacyki, które spotkać można prawie w wielu miejscowościach, również przy szlaku rowerowym. Ich wielkość i wystrój są zróżnicowane, w zależności od gustu i zasobności dawnych właścicieli. Można znaleźć i takie cuda, na widok których człowieka po prostu zatyka.
Pałacyk w Karnitz:
Szlak Rügen Rundweg między Garz a Putbus biegnie głównie w lesie, trasą dawnej kolejki wąskotorowej. Jedzie się więc albo nasypem, albo w wąwozie. Brak tutaj spektakularnych widoków i wzniesień terenu, ale za to jedzie się wygodnie i wśród soczystej zieleni. Krótko po 18.00 docieramy na parking Putbus, skąd - po zrobieniu drobnych zakupów w Netto – wyruszyliśmy samochodem w powrotną podróż do domu.
Rugię na rower polecamy gorąco. Dojazd ze Szczecina – czy to samochodem, czy pociągiem do Stralsundu jest wygodny i niedługi, a na miejscu czeka na rowerzystów przyjazna infrastruktura i zróżnicowane trasy. Zarówno dla wielbicieli pięknych pejzaży jak i miłośników historii i zabytków.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
62.20 km (0.00 km teren), czas: 09:03 h, avg:6.87 km/h,
prędkość maks: 37.60 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugia 2017: Dzień 2 - Bergen - Schaprode - Kap Arkona - Jasmund
Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
114.60 km (0.00 km teren), czas: 12:41 h, avg:9.04 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)