Rowerem po obu stronach Odryblog rowerowy

avatar tanova
Tanowo

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl   button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(17)

Moje rowery

Unibike Expedition LDS 4251 km
nextbike 113 km
Giant Expression 17647 km
rower działkowy 1532 km
Specialized Sirrus 6719 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tanova.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Niemcy

Dystans całkowity:7026.65 km (w terenie 117.00 km; 1.67%)
Czas w ruchu:526:06
Średnia prędkość:13.24 km/h
Maksymalna prędkość:48.90 km/h
Suma podjazdów:699 m
Liczba aktywności:86
Średnio na aktywność:81.71 km i 6h 11m
Więcej statystyk

Odra – Nysa 2017: Dzień 0 – dojazd do Zgorzelca

Piątek, 28 lipca 2017 | dodano: 02.08.2017Kategoria Niemcy, Odra-Nysa
Przygotowania do naszej pierwszej kilkudniowej wycieczki z sakwami zaczęły się w zasadzie w zeszłym roku, kiedy to zrobiliśmy kawałek Oder-Neiße-Radweg od Mescherin do Criewen i tak nam się spodobało, że postanowiliśmy wrócić na szlak na dłużej. Wtedy też kupiliśmy w dyrekcji Parku Narodowego Dolna Odra w Criewen mapę rowerową Leporello całej trasy. Laminowana mapa harmonijkowa towarzyszyła nam rzeczywiście przez całą wyprawę i okazała się bardzo pożyteczna – poręcznie składana, trwała, oferująca esencję wiadomości krajoznawczych i logistycznych. Dobrze zainwestowane 9 euro.

W międzyczasie doczytałam kilka relacji, również Misiacza na bikestats, oraz opisów szlaku, m.in. na oficjalnej stronie internetowej i tak zaczęła nam się klarować koncepcja wycieczki. Pierwszy – karkonoski – etap szlaku odpuściłam sobie po zobaczeniu profilu wysokościowego. Całodzienna jazda górska z bagażem to stanowczo NIE DLA MNIE, co to to nie! Zdecydowaliśmy się zacząć w Zgorzelcu – ze względu na w miarę dogodny dojazd pociągiem ze Szczecina. Do wyboru mieliśmy dwa połączenia – 5.58 z przesiadką we Wrocławiu i 11.16 z przesiadką w Zielonej Górze. Początkowo planowaliśmy wyruszyć środa-czwartek, ale pogoda skutecznie zrewidowała nasze zamiary i ostatecznie we wtorek kupiliśmy bilety na piątek. Na pociąg poranny już nie było biletów rowerowych, tak więc pozostał nam wariant TLK „ Nautilius” przez Zieloną Górę i dobrze, bo dzięki temu mogliśmy spokojnie sobie dojechać rowerami z Tanowa na dworzec Szczecin Główny.  


W piątek rano obudziła nas burza i ulewa – no cóż, dawno nie padało! Ale koło 9.00 lać już przestało, więc pod ponurą chmurą, ale z uśmiechem na twarzy wyruszyliśmy z Darkiem w drogę. Przy okazji była to też dla mnie pierwsza przymiarka do jazdy z nowymi sakwami – zdecydowałam się na model a la dwa zawijane wodoodporne wory żeglarskie. Nawet wygodnie się je mocowało i z nich korzystało, a na bagażniku zmieścił się jeszcze mały plecaczek z podręcznymi drobiazgami przymocowany linką.
Na dworzec dotarliśmy 10.30, rowery elegancko zwieźliśmy windą na peron i na tyle by było tej elegancji, bo wkrótce okazało się, że w pierwszym wagonie, na który mieliśmy bilety, już nie ma miejsca na rowery. Konduktor kazał nam iść do ostatniego wagonu, tyle że pociąg z miejscówkami i co trochę musieliśmy się przesiadać z jednego przedziału do drugiego.
W Zielonej Górze mieliśmy ponad godzinę przerwy, więc - aby już poczuć turystyczne klimaty – zjedliśmy całkiem dobry obiad w barze „Turysta” koło dworca. Dwie nakarmione osoby za jedyne 16 złotych, żyć nie umierać! W szynobusie z Zielonej Góry do Zgorzelca miejsca na rowery było dość, nawet pasy do mocowania się znalazły i już wreszcie nikt nas nie przeganiał.
Dotarliśmy do Zgorzelca po osiemnastej, do naszego hoteliku przy bulwarach nad Nysą mieliśmy ok. 3 km, więc jeszcze przejechaliśmy się przez polską część miasta.


W hoteliku sporo sakwiarzy, między innymi para niemieckich pielgrzymów rowerowych z muszlą Jakubową przy sakwach, w drodze do Santiago de Compostela, bo miasto leży również na takim szlaku.
Niestety hotel nie dysponował przechowalnią i sprzęt trzeba było wnieść na piętro i zostawić na klatce schodowej. Uff, dobrze że Darek wniósł.
Wieczorem poszliśmy na spacer na niemiecką starówkę. Przy moście odnaleźliśmy Oder-Neiße-Radweg:

ze wzgórza przy kościele św. Piotra podziwialiśmy panoramę miasta mieszanej urody:

Görlitz ma ładny rynek i sporo uroczych barokowych kamieniczek.



Szwendając się po starym mieście natknęliśmy się na zaułek o intrygującej nazwie „Verrätergasse” (uliczka zdrajców) – rzeczywiście chodziło o spisek zgorzeleckich sukienników, którzy w XVI wieku nie chcieli być wcieleni do regimentu miejskiego i spotykali się w tym miejscu szykując powstanie. Spisek jednak wyszedł na jaw, a sprawcy przykładnie ukarani – straceniem, torturami, albo w najlepszym razie wygnaniem z miasta.

Wieczór zakończyliśmy nastrojową kolacją przy bulwarach Nyskich.
Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 20.00 km (0.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:13.33 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Neubrandenburg i okolice

Wtorek, 27 czerwca 2017 | dodano: 28.06.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Wczoraj wypadła mi delegacja służbowa do Neubrandenburga, a że prognoza zapowiadała wymarzoną pogodę na wycieczkę, można było połączyć przyjemne z pożytecznym. Rano załadowaliśmy z Darkiem rowery na bagażnik auta, po przyjeździe na miejsce ja udałam się załatwiać swoje sprawy, a Darek – szczęściarz – wyruszył w stronę Neustrelitz i krainy tysiąca jezior meklemburskich.
Krótko przed siedemnastą skończyło się moje spotkanie służbowe, szybko się przebrałam i na rowerku pojechałam w stronę jeziora Tollense, nad którym leży Neubrandenburg. Dookoła Tollensesee i połączonego z nim jeziora Lieps biegnie niespełna czterdziestokilometrowy szlak rowerowy, który miałam zamiar objechać.

Północna część szlaku prowadzi nad samym jeziorem przez bukowy las:

Południowa część trochę się oddala od linii brzegowej i przebiega przez bardzo malownicze wzgórza. Za miejscowością Klein Nemerow, jedna z wydm na wzgórzu zamieszkała jest przez stado jaskółek:

Widoki z trasy były rewelacyjne – zarówno na jezioro jak i na okoliczny krajobraz.



Nic dziwnego, że walory terenu dostrzegli golfiści, a w Bornsmühle powstało pole golfowe i elegancki hotel.

Za Bornshof szlak rowerowy przez krótki odcinek biegnie równolegle do szosy, cały czas – góra dół, do 18% nachylenia, można się poczuć troche jak w górach:

Dotarłam do Prillwitz – wioski na południowym krańcu szlaku. Tutaj spotkałam się z Darkiem, który zdążył już nakręcić setkę km przez dzień, i dalszą część trasy jechaliśmy we dwójkę. W Prillwitz jest pałacyk myśliwski, chyba w rękach prywatnych, bo niestety orgrodzenie zamknięte na cztery spusty:

oraz zabudowania dworskie, których pilnują dwa wyżły:

Jest też ładna trawiasta plaża z widokiem na wyspę kormoranów:

Darek z panoramą Neu Wustrow.

Marzyło nam się gdzieś po drodze zimne piwko w knajpce nad jeziorem, ale tereny raczej nie zagospodarowane turystycznie. Nawet w nieco większej wiosce Alt Rehse - kawiarenka nieczynna, ale trzy miłe panie z warsztatów ceramicznych zgodziły się przynajmniej napełnić nam butelki świeżą kranówką. Oprócz garncarek w Alt Rehse mieszkają też inni artyści:


Widoki z zachodniego brzegu Tollensesee:

I tak wróciliśmy do Neubrandenburga. Nad kanałem ciągną się liczne przystanie wioślarskie i prywatne baseny – taka troche “Wenecja”:


Pokręciliśmy się na koniec jeszcze trochę po Starówce. Brama Stargardzka:

Mury miejskie:

Kościół Najświętszej Maryi Panny (Marienkirche).

Stare Miasto puste i wymarłe już o tej porze, mimo, że było dopiero po dwudziestej.

Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 40.50 km (0.00 km teren), czas: 02:49 h, avg:14.38 km/h, prędkość maks: 39.90 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Dookoła Müritz z deszczowym finałem

Niedziela, 11 czerwca 2017 | dodano: 12.06.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, Niemcy
Pomysł objechania największego jeziora w Niemczech chodził mi po głowie od jakiegoś czasu. Gwoli ścisłości – największego w całości na terytorium Niemiec, bo większe jest Jezioro Bodeńskie, nad którym byliśmy w ubiegłym roku, ale jego linia brzegowa należy po części również do Szwajcarii i Austrii.
W niedzielę rano załadowaliśmy się do naszego rowerowozu i ruszyliśmy do Waren – dwie godziny z małym „hakiem” jazdy w jedną stronę. Tym razem tylko we dwójkę, z Darkiem, bo Monika miała inne plany. Dzień jest teraz długi, pogoda miała być ładna, więc zaplanowane 88 kilometrów chcieliśmy przejechać w spokojnym tempie turystycznym. Trasa Müritz Rundweg zasadniczo ma dwa warianty – krótszy, 88 km, którym jechaliśmy i dłuższy – 125 km z objazdem kilku mniejszych jeziorek na południe od Müritz. Szlak jest bardzo popularny wśród Niemców – może nie było tłoczno, ale przy tej pięknej pogodzie dużo ludzi się wybrało, również z sakwami.
Na samym początku zgubiliśmy drogę i zamiast wyjechać z miasteczka pojechaliśmy brzegiem zatoki Binnenmüritz do kempingu, więc mieliśmy nadprogramowe zwiedzanie dzielnicy willowej Waren. Szlak prowadzi najpierw wygodną drogą asfaltową dla rowerów przez las, potem żwirową ścieżką przez bardzo malownicze bagna.

Na kanale mieszka para łabędzi:

Dotarliśmy do miasteczka Boek – w zasadzie jedynego na wschodnim brzegu jeziora, bo większa część linii brzegowej to rezerwat przyrody, a wraz z bagnami i lasem tworzy park narodowy Müritz. W Boek jest punkt informacyjny parku w starym pałacu i miła knajpka „U woźnicy” pod okazałą, starą lipą.



Kawałek dalej, nad kanałem – stary młyn:

Widok ze wschodniej strony jeziora:

Na południowym krańcu jeziora odwiedziliśmy miasteczko Rechlin z mariną w zatoczce, a w marinie suwnica do wodowania łódek:

Nad kanałem Müritzarm pasły się owieczki …

A z drugiej strony stado krówek – pełna sielanka!

W Vipperow zajrzeliśmy do romańskiego kościoła – najstarszego w okolicy:


Obok kościoła obelisk dla poległych w I wojnie światowej:

Po drodze do Zielow podziwialiśmy parę żurawi – sorry za jakość zoomu z komórki

Następny urokliwy wiejski kościółek – w Zielow.

Było gorąco, słonecznie – zatrzymaliśmy się więc na krótki odpoczynek i posiłek na plaży w Ludorf.

W Ludorf czekała nas jeszcze jedna niespodzianka:

Okazała się być gotyckim kościołem ośmiobocznym, ufundowanym w 1346 roku przez rycerza powracającego z wyprawy krzyżowej. Tak się gościowi podobało w Ziemi Świętej, że w rodzinnej wiosce zbudował kościół na planie Bazyliki Grobu Świętego z Jerozolimy ;-). Niestety nie udało się nam zajrzeć do środka, wbrew tabliczce głoszącej, że to „offene Kirche”.
Strona zachodnia jeziora jest mniej zalesiona, bardziej zamieszkała, ścieżka na wielu odcinkach zbliża się do jeziora i jego rozlicznych zatoczek, więc są ładne widoki na łąki, wodę. Bardzo nam się podobało w Röbel - tutaj rynek i kościół św. Mikołaja:

Zabudowa – przeważnie kolorowe domki z muru pruskiego albo ceglane:

Jest też wiatrak holenderski, a z niego ciekawa panorama na miasteczko:


Na promenadzie nad jeziorem zauważyliśmy, że niebo zaczęło się coraz bardziej chmurzyć. I rzeczywiście, nie minęło wiele czasu, a zaczął padać rzęsisty deszcz, który udało się nam przeczekać na przystanku w Sietow Dorf. Ostatnie 15 km padało – najpierw przelotnie, a potem zaniosło się na dobre.
Takie widoki …


A na koniec jeszcze wisienka na torcie – bajkowy zamek w Klink. Wygląda niczym Neuschwanstein, ale stoi nie w górach, tylko nad wodą:


Zbudowano go w podobnym okresie – pod koniec XIX wieku. Teraz jest tam elegancki czterogwiazdkowy hotel. Nawet mają tam lwa, który daje łapę ;-)

Do Waren dotarliśmy pod wieczór, w deszczu. Przejechaliśmy opustoszałymi uliczkami starówki, podziwiając ładne kamieniczki. W pewnym momencie z bocznego zaułka dobiegła nas piękna muzyka – zaciekawieni zajrzeliśmy do kościoła Marii Panny (Marienkirche), w którym odbywał się koncert sopranistki. I takim to miłym, artystycznym akcentem zakończyła się nasza wycieczka dookoła Müritz.



I jeszcze taki obrazek:

Szlak dookoła jeziora jest bardzo malowniczy i lajtowy. Jest raczej płasko, dobra nawierzchnia, przebiega w zdecydowanej większości w oddaleniu od dróg samochodowych. Po przejechaniu 90 km nie czułam się nawet specjalnie zmęczona.

Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 90.89 km (0.00 km teren), czas: 09:38 h, avg:9.43 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

okolice Prenzlau

Niedziela, 28 maja 2017 | dodano: 28.05.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy
Dzisiejsza niedzielna wycieczka również we trójkę – z Moniką i Darkiem. Postanowiliśmy połączyć dwa okrężne szlaki – Schloss und Kirchen Tour (30km) i Seen Tour (50 km). Pierwszy szlak, którego nazwę można przetłumaczyć jako Zamek i Kościoły prowadzi na zachód od Prenzlau przez Güstow, Gollmitz, Kröchlendorff, Sternhagen i dochodzi w Zollchow do Jeziora Unteruckersee (to nad którym leży również Prenzlau). Drugi szlak okrąża Unteruckersee i Oberuckersee. Obydwa szlaki prowadzą głównie mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, albo z płyt betonowych, w dość pofałdowanym terenie, wg. endomondo prawie 400 m przewyższenia.

Samochód zostawiliśmy rano w Prenzlau i ruszyliśmy w stronę Güstow trochę ruchliwą szosą, potem skręciliśmy na Gollmitz i było już zdecydowanie spokojniej, choć ostro pod górę. Po drodze duża farma wiatraków:

W Gollmitz urzekł nas stary młyn, przerobiony obecnie na pensjonat. Cała maszyneria działa bez zarzutu!


Stamtąd już niedaleko do Kröchlendorffu, w którym chcieliśmy obejrzeć neogotycki kościół i pałac. Po drodze zaintrygował nas drogowskaz – „ruina kościoła 150 m“ wskazujący wprost w pole przekwitającego rzepaku. Rzepak wysoki „na człowieka“, ruina zarośnięta drzewami i chaszczami, no nie dotarliśmy, niestety.
Za to kościół i pałac – zadbane, trawka wykoszona. Czy tylko mnie się kojarzy z Sagrada Familia?

Pałac należał również do rodziny von Arnim, tej samej, która posiadała zamek w Boitzenburgu. Zresztą z Kröchlendorffu jest tylko 9 km do Boitzenburga. Sam pałac zdecydowanie skromniejszy i mniejszy, za to ogród pałacowy równie ładny, z obłędnie wielkim różanecznikiem:


Monika i rododendron:

Dalej jedziemy w kierunku południowo-wschodnim przez Beenz i Lindenhagen do Sternhagen. Jest bardzo upalnie i słonecznie, a orzeźwiająca poranna bryza zamieniła się w gorący wiatr i to jeszcze „w mordę”. Cóż, pocieszamy się, że wracać będziemy z wiatrem. W Sternhagen skracamy sobie trochę drogę i zamiast do Zollchow jedziemy bardziej na południe – do Strehlow, już na trasie Seen Tour. W Potzlow gniazdo bocianie z bocianiątkami ;-)

oraz ryneczek z kościołem z XIII wieku i ciekawą historią o kamiennym posągu Rolanda, który ponoć został ukradziony nocą przez złośliwych i podstępnych Prenzlauczyków. Teraz w Potzlow na rynku stoi tylko Roland drewniany …


Odpoczynek na plaży nad Potzlower See i jeszcze lokalne rękodzieło:


Trasa zachodnim brzegiem Oberuckersee prowadzi wzgórzami, w pewnym oddaleniu od jeziora, za to jest bardzo widokowa:

Na południowym krańcu znajduje się miejscowość Suckow z zabytkowym dworem nad jeziorem:


Od Suckow jedziemy na północ, niestety szlak nie prowadzi blisko jezior, tak jak się spodziewałam, tylko od czasu do czasu tafla gdzieś przebłyskuje w oddali, do tego w Seehausen, przy przesmyku między jeziorami gubimy drogę i dopiero na moście nad Wkrą (Ucker) orientujemy się, że coś jest nie tak.

Wracamy więc do Seehausen i dalej jedziemy góra-dół, góra-dół. Te podjazdy w upale mnie wykończą … Dopiero ostatnie 5 km to w miarę płaska ścieżka nad jeziorem, za to z chmarami muszek czy tam innego robactwa. Jeszcze tylko chwila relaksu na promenadce w Prenzlau i parę fotek imponującego gotyku i wracamy, bo zbierają się czarne chmury.


Ledwie dojechaliśmy do Tanowa – lunęło jak z cebra!

Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 71.50 km (0.00 km teren), czas: 08:25 h, avg:8.50 km/h, prędkość maks: 48.90 km/h
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Boitzenburg – Templin – Boitzenburg. Po Pojezierzu Wkrzańskim (Uckermärkische Seenlandschaft)

Niedziela, 21 maja 2017 | dodano: 22.05.2017Kategoria Niemcy, Brandenburgia
Gdzie by tu się wybrać w niedzielę? Trochę grzebania w internecie i mam pomysł – Uckermärkischer Radrundweg, a raczej część tego szlaku, bo cały ma 260 km i to w terenie pofałdowanym - moreny i jeziora polodowcowe.
Dziś jeździliśmy we trójkę – z Darkiem i Moniką. Gramoling rano poszedł sprawniej niż dwa tygodnie temu i tak wyruszyliśmy ok. 8.30 z Tanowa, a na szlak w Boitzeburgu ruszyliśmy przed 10.00.
Ponieważ mapy, które posiadamy, akurat nie obejmowały tego regionu, to pierwsze kroki skierowaliśmy do informacji turystycznej. Informacja (w remizie) była bezobsługowa, znaleźliśmy gratisowe mapki rowerowe, ale najpierw zjechaliśmy obejrzeć wspaniały, renesansowy zamek w Boitzeburgu. Zamek przez wiele lat należał do arystokratycznego rodu von Arnim, obecnie mieści się w nim hotel ukierunkowany na dzieci i młodzież. Położony nad jeziorem, z plażą, w pięknym ogrodzie w stylu angielskim i z własnym minizoo, chyba na brak gości nie narzeka, bo ruch był spory.
Widok od ogrodu:

Dorodny buk czerwony w ogrodzie:

Widok od frontu:

Dębowe schody w środku robią wrażenie:

Minizoo z bardzo przyjaznymi kozami, dopominały się głasków jak pieski ;-)

Po lekturze mapy doszliśmy do wniosku, że aby dotrzeć z Boitzenburga do Templina, wcale nie musimy jechać szosą L 217, bo z pobliskiego Hardenbeck prowadzi tam szlak rowerowy „Spur der Steine“, co można by przetłumaczyć jako „Śladem kamieni“. Szlak ma 55 km, zaczyna się w Warbende (na granicy Meklemburgii) i biegnie na południe, przez Hardenbeck do Templina – trasą dawnej linii kolejowej.
Obraliśmy więc azymut na Hardenbeck, do którego trasę rowerową wytyczono wzdłuż szosy po pagórkowatym terenie. Od Hardenbeck szlak jest prawie na całej długości malowniczą, wygodną asfaltówką z dala od ruchu samochodowego i bez większych przewyższeń. Rzeczywiście większych i mniejszych kamoli jest sporo przy drodze. Na krótkich odcinkach jest to utwardzona ścieżka gruntowa, ale też dobrze się nią jedzie. W zasadzie to chyba jednak lepiej byłoby pojechać w odwrotnym kierunku, przeciwnie do wskazówek zegara, i ten „lajtowy“ odcinek zostawić sobie na powrót.
W Warthe nad jeziorem zrobiliśmy sobie mały piknik:

przy trasie natomiast spotkaliśmy taką „antropomorficzną“ ławkę:

Takie widoczki po drodze:

Dojechaliśmy do Templin – ładnego miasteczka ze świetnie zachowaną średniowieczną starówką, w którym spędziła dzieciństwo i wczesną młodość Angela Merkel. Mijamy opuszczone mury Gimnazjum Joachimstalskiego, gdzie uczyło się wiele znamienitych osobistości, m. in. Otto Diels, laureat nagrody Nobla z chemii w 1950 r. - jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Samo gimnazjum zostało założone w 1607 roku, najpierw miało siedzibę w Joachimsthal, potem w Berlinie, a w latach 1912-1956 właśnie w Templinie. Po wojnie budynek najpierw służył wojskom radzieckim (znaleźliśmy ślady napisów cyrylicą na ścianie), a potem jako studium pedagogiczne. Od 1996 jest opuszczony i niszczeje – szkoda bardzo:

Zegar na wieży wciąż odmierza czas – nieubłaganie dla tego pięknego kompleksu.

Starówka Templin ma zachowane w całości mury obronne z trzema bramami. Wzdłuż murów biegnie trasa rowerowo-spacerowa:


A wewnątrz murów ratusz i urocze kamieniczki:


Jedziemy z Templin do Lychen trasą Ückermärkischer Radrundweg. Po drodze skręcamy do idyllicznego małego kościółka z muru pruskiego w Alt Placht. Kościół zbudowali na początku XVIII w. Hugonoci. Po ostatniej wojnie podupadł, niemal do ruiny, w latach 90-tych odrestaurowany, teraz odzyskał dawny urok. Mamy szczęście – grupa Niemców ma klucz, więc załapaliśmy się na zwiedzanie kościółka również od środka. Dookoła piękny starodrzew, kwitnie bez, grzeje słoneczko, więc z przyjemnością piknikujemy koło kościoła. Następnie ruszamy w kierunku Lychen.


Lychen leży pomiędzy czterema jeziorami. Na Zenssee – kajakarze:

A z Großer Lychensee płynie „domek”:

Widok z mostku nad przesmykiem na starówkę:

W Lychen podejmujemy decyzję, że jednak nie zrobimy całej trasy (107 km) – jest późne popołudnie, a przed nami byłby dość długi, górzysty odcinek o złej nawierzchni. Miejscowa mieszkanka doradza skrót przez Carwitz, Thomsdorf i Rosenow. Trochę gubimy drogę i do Thomsdorf docieramy przez Mechow i gruntowe drogi, raczej kiepskie i miejscami piaszczyste. Jazda jest trochę męcząca, prawie cały czas góra-dół, wieje w twarz, ale jest ładnie.W Krüseliner Mühle następne jeziorko i taki oto ciekawy słupek graniczny:


Wreszcie dojeżdżamy znów do Hardenbeck na ostatni postój w bardzo „pociągającym” miejscu – niewątpliwie dla rowerzystów. Jest obszerna informacja, dekoracje, stół piknikowy, a nawet stacja meteorologiczna!



Przymierzam się do zmiany sprzętu:

Ale jednak mój rowerek też się pięknie prezentuje w plenerze:

Wracamy drogą do Boitzenburg – tą samą, którą jechaliśmy rano. Pewnie jeszcze kiedyś powrócimy w te okolice, bo warto.
I jeszcze mapka:


Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 86.80 km (0.00 km teren), czas: 09:42 h, avg:8.95 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Wolgast - Greifswald - Wolgast

Niedziela, 7 maja 2017 | dodano: 12.05.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy
W niedzielę zapowiadało się okno pogodowe – w miarę słoneczny i nieco cieplejszy dzień - postanowiliśmy więc odwiedzić naszych zachodnich sąsiadów. Rano gramoling, szykowanie prowiantu, pakowanie rowerów na bagażnik – zeszło trochę. Podróż do Wolgastu też zajęła około dwóch godzin, więc na trasę wyruszyliśmy za piętnaście jedenasta.
Najpierw trochę pokręciliśmy się po Wolgaście – sympatyczne historyczne miasteczko z mostem zwodzonym na wyspę Uznam i malowniczą, choć nieco senną starówką, imponującym, nieco przysadzistym kościołem św. Piotra i malutkim uroczym ryneczkiem.








Chcieliśmy dostać się na drogę rowerową w kierunku Kröslin, będącą fragmentem szlaku Ostsee-Radweg MV. Trochę błądziliśmy po mało ciekawych terenach przemysłowych na peryferiach Wolgastu, w końcu miejscowa mieszkanka pokierowała nas na właściwą drogę przez minizoo (Tierpark) wprost na szlak. Przed nami ok. 50 km do Greifswaldu.
Po niecałych 10 kilometrach asfaltową drogą dla rowerów prowadzącą wzdłuż szosy docieramy do Kröslin. Wioska jak wioska, ale jest tam bardzo duża marina, znana dobrze wśród szczecińskich żeglarzy. Zdążyliśmy już zgłodnieć, więczrobiliśmy sobie piknik w altance na kei z widokiem na jachty ;-).





Po wyjeździe z Kröslin plenery robią się coraz bardziej atrakcyjne – po drugiej stronie Peenestrom widać Peenemünde i dawną fabrykę rakiet V2:




A w następnej miejscowości – Freest już jest prawdziwa nadmorska plaża – nad zatoką Greifswalder Bodden i port rybacki. Z plaży widać wyspy – Ruden (to ta mała na wprost), Greifswalder Oie, a na zachodzie majaczy Rugia. Słoneczna niedziela i świeża rybka, serwowana w portowym barze, przyciągnęła sporo Niemców do Freest. My ruszamy dalej.





Mijamy Lubmin i rozległe tereny nieczynnej elektrowni atomowej Kernkraftwerk Nord, przekształconej na park technologiczny i energetyczny projekt offshorowy – jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Za Lubmin szlak skręca w żwirową dróżkę w las.








Już za kilka kilometrów dalej jesteśmy w innym świecie – Seebad Lubmin to typowy kurort nadmorski – molo, plaża, promenada, piękne wille i restauracje. Znów gubimy szlak na chwilę w okolicach Teufelstein, czyli diabelskiego kamienia – ki diabeł?!





Dalej droga wiedzie przez wioski Vierow, Gahlkow i sielskie pola rzepaku. Za Gahlkow zbliża się maksymalnie do linii brzegowej – tak bardzo, że aż miejscami morze podmyło asfaltową ścieżkę i powstały wyrwy. Ale pięknie jest!




Dojeżdżamy do Ludwigsburga i Zatoki Dänische Wiek, którą objeżdżamy dookoła, aby dotrzeć do Greifswaldu. Na przedmieściach zwiedzamy jeszcze fantastyczne ruiny klasztoru Eldena z końca XII wieku, w którym pochowani byli m.in. książęta pomorscy i ich małżonki, o czym informuje tablica. Piękne i zadbane miejsce, działa na wyobraźnię, może dlatego jest też tak chętnie odwiedzane przez Greifswaldczyków i turystów.





Szlak skręca z głównej drogi w stronę rzeki Ryck i dzielnicy Wiek z mostem zwodzonym … na korbkę i prowadzi koroną wału przeciwpowodziowego do samego centrum Greifswaldu.

Jeździmy trochę po starówce, podziwiając ładne kamieniczki na rynku i stary kampus uniwersytetu, założonego w 1456 roku. Do niedawna uniwersytet nosił imię Ernsta Moritza Arndta, jednak ze względu na kontrowersyjne nacjonalistyczne poglądy skądinąd zasłużonego patrona, senat postanowił w styczniu 2017 r. zrezygnować z jego imienia, co wywołało dalsze dyskusje i spory. Przed rektoratem kolumna Rubenowa z dobroczyńcami i wybitnymi osobistościami uniwersytetu:

Na rynku:



A nieopodal Altstadtcampus wraz z budynkiem dawnego Instytutu Fizyki i obserwatorium astronomicznego oraz Instytut Filologii Niemieckiej:


Zwiedzanie Greifswaldu kończymy pysznym Backfischem z baru na stateczku o dźwięcznej nazwie „Tortuga” nad Ryck i wracamy, bo na zegarku 17.30, a przed nami jeszcze 30 km na szczęście krótszą drogą przez Kemnitz, Katzow i Pritzier do Wolgastu. Po drodze mijamy jeszcze ciekawy park rzeźby w Katzow i przed 20.00 jesteśmy na parkingu w Wolgast. Ledwie wyjechaliśmy autem z miasteczka, a tu zebrała się chmura i pożegnał nas rzęsisty majowy deszcz.


Rower:Giant Expression Dane wycieczki: 90.94 km (0.00 km teren), czas: 09:03 h, avg:10.05 km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)