- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
trekking
Dystans całkowity: | 12785.00 km (w terenie 1513.00 km; 11.83%) |
Czas w ruchu: | 911:01 |
Średnia prędkość: | 13.99 km/h |
Liczba aktywności: | 264 |
Średnio na aktywność: | 48.43 km i 3h 28m |
Więcej statystyk |
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 4: Doliną Gail z Hermagoru do Arnoldstein
Wtorek, 25 sierpnia 2020 | dodano: 29.09.2020Kategoria Austria, Karyntia, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Alpy
Rano, po pysznym śniadaniu, opuszczamy gościnny pensjonat w Watschig. Może wrócimy tu kiedyś zimą, aby pojeździć na nartach w Nassfeld?
Przejeżdżamy jeszcze raz przez Hermagor, kierując się w stronę jeziora Presseger See. Wschodni i zachodni brzeg porastają trzcinowiska, które są siedliskiem ptactwa. Wygląda trochę jak w rezerwacie Świdwie, niedaleko którego mieszkam – ale tylko trochę. Ech, szkoda, że na Pomorzu brak takich wspaniałych gór, które piętrzą się po obu stronach doliny Gail!
Brzeg południowy jeziora to piesza ścieżka, nieco wyniesiona nad linię brzegową, a przez to bardzo widokowa. Prowadzimy rowery i podziwiamy krajobraz
Rzeka Gail po ostatnich opadach przybrała brunatny kolor i płynie szerokim korytem, nie przypominając górskiego potoku z poprzedniego dnia:
Mijamy uroczą wioskę Vorderberg, gdzie zatrzymujemy się na radlerka w tamtejszym Gasthofie. Pogoda cudowna – ciepło, ale nie upalnie, świeci słoneczko i piękne krajobrazy dookoła.
Z błogostanu w dolinie Gail wytrąca nas następny odcinek – do Arnoldstein. W miarę płaską ścieżkę rowerową zamieniamy na podjazd mniej lub bardziej ruchliwymi drogami.
W Arnoldstein robimy zakupy na lunch i na chwilkę zatrzymujemy się na moście, nieco zdziwieni górniczymi tradycjami miasteczka. Mianowicie kiedyś istniała tutaj duża huta ołowiu.
Teraz powyżej miejscowości mieści się niewielki ośrodek narciarski Dreiländerecke (Trójstyk) - widoczny w tle za górniczą wieżą, a wyciąg krzesełkowy jest czynny również latem. Dlaczego Trójstyk? Bo spotykają się w tym miejscu granice Austrii, Włoch i Słowenii. Jest to równocześnie punkt, w którym spotykają się trzy największe grupy językowe Europy - germańska, romańska i słowiańska.
Aby się tam dostać, trzeba pokonać podjazd – morderczo stromy w początkowym odcinku. To jedyne miejsce, gdzie musiałam zsiadać z roweru i pchać go razem z sakwami pod górę, mając nadzieję, że widoki na górze będą warte tego trudu.
Przypinamy rowery w stojaku przy budynku kas, a sakwy zostawiamy na przechowanie u wyciągowego. Trochę archaiczną trzyosobową kanapą wciągamy się na górę. Jest ciepło, słonecznie, więc przyjemnie się nieśpiesznie jedzie podziwiając widoki. Ale pewnie w mroźne, zimowe dni można przymarznąć w czasie takiej długiej jazdy wolnym krzesełkiem.
Z górnej stacji krzesełka podchodzimy kilka kroków na polanę. Lunch w takiej scenerii to sama przyjemność – za nami słoweńskie Alpy Julijskie …
Widok na górną stację wyciągu krzesełkowego, górską gastronomię oraz na grzbiet Dobratsch, górujący nad doliną Gail:
Jest i trójstyk ...
... a przy nim ekspozycje ukazujące, jak granica wyglądała w czasach przed Schengen i przed przystąpieniem Austrii do Unii. Obecnie, gdy znów granice się zamykają z powodu pandemii, ta ekspozycja napełnia nas trochę smutkiem.
Granica ze Słowenią zagrodzona jest kolczastym drutem, tylko przy samym trójstyku – tam skąd odchodzą piesze i rowerowe szlaki do Kranjskiej Gory – jest swobodne przejście. Stąd niedaleko też do Planicy, gdzie co roku w marcu rozgrywane są ostatnie zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich.
Trzeba jednak pilnować czasu i zjechać w dół przed siedemnastą, żeby odebrać bagaże z dolnej stacji. Dalej – do Villach – jedziemy fragmentem długodystansowego szlaku Alpe-Adria-Radweg, prowadzącego z Salzburga do Triestu. Kto wie, może kiedyś zrobimy całość?
Znajdujemy nocleg blisko centrum, na tyle wygodny, że postanawiamy zatrzymać się na dwa kolejne i w następne dni pojeździć po okolicy „na lekko”, bez sakw. Dzień kończymy spacerem po starówce i kolacją we włoskiej knajpce.
Wieczorne impresje z Villach:
I dwie mapki rowerowych odcinków wycieczki:
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przejeżdżamy jeszcze raz przez Hermagor, kierując się w stronę jeziora Presseger See. Wschodni i zachodni brzeg porastają trzcinowiska, które są siedliskiem ptactwa. Wygląda trochę jak w rezerwacie Świdwie, niedaleko którego mieszkam – ale tylko trochę. Ech, szkoda, że na Pomorzu brak takich wspaniałych gór, które piętrzą się po obu stronach doliny Gail!
Brzeg południowy jeziora to piesza ścieżka, nieco wyniesiona nad linię brzegową, a przez to bardzo widokowa. Prowadzimy rowery i podziwiamy krajobraz
Rzeka Gail po ostatnich opadach przybrała brunatny kolor i płynie szerokim korytem, nie przypominając górskiego potoku z poprzedniego dnia:
Mijamy uroczą wioskę Vorderberg, gdzie zatrzymujemy się na radlerka w tamtejszym Gasthofie. Pogoda cudowna – ciepło, ale nie upalnie, świeci słoneczko i piękne krajobrazy dookoła.
Z błogostanu w dolinie Gail wytrąca nas następny odcinek – do Arnoldstein. W miarę płaską ścieżkę rowerową zamieniamy na podjazd mniej lub bardziej ruchliwymi drogami.
W Arnoldstein robimy zakupy na lunch i na chwilkę zatrzymujemy się na moście, nieco zdziwieni górniczymi tradycjami miasteczka. Mianowicie kiedyś istniała tutaj duża huta ołowiu.
Teraz powyżej miejscowości mieści się niewielki ośrodek narciarski Dreiländerecke (Trójstyk) - widoczny w tle za górniczą wieżą, a wyciąg krzesełkowy jest czynny również latem. Dlaczego Trójstyk? Bo spotykają się w tym miejscu granice Austrii, Włoch i Słowenii. Jest to równocześnie punkt, w którym spotykają się trzy największe grupy językowe Europy - germańska, romańska i słowiańska.
Aby się tam dostać, trzeba pokonać podjazd – morderczo stromy w początkowym odcinku. To jedyne miejsce, gdzie musiałam zsiadać z roweru i pchać go razem z sakwami pod górę, mając nadzieję, że widoki na górze będą warte tego trudu.
Przypinamy rowery w stojaku przy budynku kas, a sakwy zostawiamy na przechowanie u wyciągowego. Trochę archaiczną trzyosobową kanapą wciągamy się na górę. Jest ciepło, słonecznie, więc przyjemnie się nieśpiesznie jedzie podziwiając widoki. Ale pewnie w mroźne, zimowe dni można przymarznąć w czasie takiej długiej jazdy wolnym krzesełkiem.
Z górnej stacji krzesełka podchodzimy kilka kroków na polanę. Lunch w takiej scenerii to sama przyjemność – za nami słoweńskie Alpy Julijskie …
Widok na górną stację wyciągu krzesełkowego, górską gastronomię oraz na grzbiet Dobratsch, górujący nad doliną Gail:
Jest i trójstyk ...
... a przy nim ekspozycje ukazujące, jak granica wyglądała w czasach przed Schengen i przed przystąpieniem Austrii do Unii. Obecnie, gdy znów granice się zamykają z powodu pandemii, ta ekspozycja napełnia nas trochę smutkiem.
Granica ze Słowenią zagrodzona jest kolczastym drutem, tylko przy samym trójstyku – tam skąd odchodzą piesze i rowerowe szlaki do Kranjskiej Gory – jest swobodne przejście. Stąd niedaleko też do Planicy, gdzie co roku w marcu rozgrywane są ostatnie zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich.
Trzeba jednak pilnować czasu i zjechać w dół przed siedemnastą, żeby odebrać bagaże z dolnej stacji. Dalej – do Villach – jedziemy fragmentem długodystansowego szlaku Alpe-Adria-Radweg, prowadzącego z Salzburga do Triestu. Kto wie, może kiedyś zrobimy całość?
Znajdujemy nocleg blisko centrum, na tyle wygodny, że postanawiamy zatrzymać się na dwa kolejne i w następne dni pojeździć po okolicy „na lekko”, bez sakw. Dzień kończymy spacerem po starówce i kolacją we włoskiej knajpce.
Wieczorne impresje z Villach:
I dwie mapki rowerowych odcinków wycieczki:
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
75.60 km (0.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:12.96 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 3: Garnitzenklamm
Poniedziałek, 24 sierpnia 2020 | dodano: 29.09.2020Kategoria Austria, Karyntia, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Alpy
Po całonocnym i porannym deszczu zapowiadało się okno pogodowe - kilka godzin w ciągu dnia. Wybraliśmy się na pieszą wycieczkę do wąwozu Garnitzenklamm, w okolicach Hermagoru. Do wąwozu dojechaliśmy rowerami (ok. 6,5 km w jedną stronę), a w drodze powrotnej jeszcze zahaczyliśmy o Hermagor na zakupy i rozejrzeć się w miasteczku. Dlatego kilometraż rowerowy jest taki skromny.
Cały wąwóz to 4,5 kilometra pieszego szlaku, podzielonych na 4 odcinki - można robić krótsze pętle albo przejść cały wąwóz. Na szlaku jest 9 mostków, liny, klamry, drabinki i wspaniały spektakl, tworzony przez wodę, skały i alpejską roślinność. Kilka zdjęć - proszę bardzo:
Trzy pierwsze odcinki szlaku są jednokierunkowe, więc wraca się inną drogą, natomiast ostatni - najtrudniejszy - jest dwukierunkowy. Trzeba by wrócić "z górki" po linach, skałach i klamrach. Akurat tam niespecjalnie robiłam zdjęcia, bo była pełna koncentracja na wędrówce. Wyjście z doliny jednak jest, więc Darek wymyślił "skrót" innym szlakiem i zamiast 5 godzin - gdybyśmy zawrócili - wędrowaliśmy 7. Ale nawet było ładnie i pogoda - wbrew zapowiedziom - poprawiła się. Wyszło nam prawie 17 km.
Bacówka Kühweger Alm:
Widok na dolinę Gail z góry:
Milka?
I urocza para osiołków na alpejskiej hali ...
Pod wieczór jeszcze zajrzeliśmy rowerami do Hermagoru - zakupy, bankomat, takie tam. Miasteczko ładne, ale jakoś nie wybitnie. Jest jedna główna ulica Hauptstraße i tyle.
Rowerowa mapka popołudniowa:
Mieliśmy szczęście ze zwiedzaniem tego pięknego wąwozu - w kolejną sobotę i niedzielę Karyntię nawiedziły ogromne ulewy. Potok Garnitzenbach, płynący w kanionie wezbrał do tego stopnia, że zerwał mostki i poważnie uszkodził szlak. Do końca sezonu wąwóz będzie zamknięty dla turystów.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Cały wąwóz to 4,5 kilometra pieszego szlaku, podzielonych na 4 odcinki - można robić krótsze pętle albo przejść cały wąwóz. Na szlaku jest 9 mostków, liny, klamry, drabinki i wspaniały spektakl, tworzony przez wodę, skały i alpejską roślinność. Kilka zdjęć - proszę bardzo:
Trzy pierwsze odcinki szlaku są jednokierunkowe, więc wraca się inną drogą, natomiast ostatni - najtrudniejszy - jest dwukierunkowy. Trzeba by wrócić "z górki" po linach, skałach i klamrach. Akurat tam niespecjalnie robiłam zdjęcia, bo była pełna koncentracja na wędrówce. Wyjście z doliny jednak jest, więc Darek wymyślił "skrót" innym szlakiem i zamiast 5 godzin - gdybyśmy zawrócili - wędrowaliśmy 7. Ale nawet było ładnie i pogoda - wbrew zapowiedziom - poprawiła się. Wyszło nam prawie 17 km.
Bacówka Kühweger Alm:
Widok na dolinę Gail z góry:
Milka?
I urocza para osiołków na alpejskiej hali ...
Pod wieczór jeszcze zajrzeliśmy rowerami do Hermagoru - zakupy, bankomat, takie tam. Miasteczko ładne, ale jakoś nie wybitnie. Jest jedna główna ulica Hauptstraße i tyle.
Rowerowa mapka popołudniowa:
Mieliśmy szczęście ze zwiedzaniem tego pięknego wąwozu - w kolejną sobotę i niedzielę Karyntię nawiedziły ogromne ulewy. Potok Garnitzenbach, płynący w kanionie wezbrał do tego stopnia, że zerwał mostki i poważnie uszkodził szlak. Do końca sezonu wąwóz będzie zamknięty dla turystów.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
18.30 km (0.00 km teren), czas: 01:27 h, avg:12.62 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 2: Z Lienzu w okolice Hermagoru
Niedziela, 23 sierpnia 2020 | dodano: 27.09.2020Kategoria Austria, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Tyrol Wschodni, Karyntia, Alpy
Wczesna pobudka w niedzielę i już parę minut po ósmej ruszamy rowerami, spakowani z sakwami.
Drawa po sobotnich opadach ma kolor kawy z mlekiem, jesteśmy też pod wrażeniem, jak potężną rzeką zrobiła się na przestrzeni ok. 50 km.
Poranne widoczki z przedmieści Lienzu:
Trafiłamy też na cmentarz kozacki w dzielnicy Peggetz i tablicę upamiętniającą masakrę Kozaków w Lienzu z 1945 r. (masowe samobójstwa kolaborujących z III Rzeszą oddziałów kozackich i ich rodzin, które przedarły się wraz z rodzinami do Austrii i zostały przez Brytyjczyków dość bezwzględnie wydane na brutalną deportację do ZSRR).
Na moście w Nikolsdorfie opuszczmy Tyrol Wschodni i wjeżdżamy do Karyntii. Na zdjęciu Darek i nasz kolega Wojtek z Krakowa:
Chwilę zatrzymujemy się w Oberdrauburgu, aby odpocząć na historycznej starówce przed długim podjazdem.
Przed nami Gailbergsattel - 6,5 kilometra wspinaczki serpentynami na 982 m npm, aby przedostać się przez przełęcz z Doliny Drawy do doliny Gail. Ruch jest średni, sporo motocyklistów w słoneczną niedzielę, ale na szczęście nie jest upalnie, a droga jest szeroka i co jakiś czas można złapać oddech w zatoczkach. Z pełnym obciążeniem z sakwami jest to wyzwanie, ale dałam radę.
Oberdrauburg z trasy:
Na górze zasłużony odpoczynek przy pysznym, jeszcze ciepłym apfelstrudlu i szklance radlera:
Teraz już tylko długi zjazd z górki do Kötschach-Mauthen. Na tutejszym kempingu zaopatrujemy się w kartę turystyczną Kärnten Card, dzięki której będziemy korzystać ze zniżek i gratisów przy różnych, czekających nas atrakcjach.
Teraz będziemy jechać szlakiem R3 (Karnischer Radweg), wzdłuż Gail.
Most na rzece Gail:
I ciekawe miejsce tuż za Mauthen, gdzie do Gail wpływa potok o zupełnie innej barwie wody. Zrobiło się tak ... patriotycznie ;-)
Po lewej stronie mamy szczyt Reißkofel (2371 m), a wokół szeroką dolinę rzeki Gail
W oddali rysuje się kontur szczytu Dobratsch (2166 m)
Mijamy karynckie wioski, czasem coś nas zadziwi. Na przykład taka rzeźba w ogródku - robi wrażenie!
Gonią nas niestety czarne chmury. Po prawej rozpoznaję Tropölach i ośrodek narciarski Nassfeld-Hermagor.
Przed deszczem chronimy się w barze dla rowerzystów, ale jest już późne popołudnie, a pogoda wcale nie chce się poprawiać.
Zagadujemy właściciela baru o nocleg, a on kieruje nas do pobliskiej wioski - Watschig. To kilka km od miasteczka Hermagor, do którego chcieliśmy dojechać. Kończymy więc dzień w sympatycznym pensjonacie w Watschig, prowadzonym przez sympatyczną rodzinę Węgrów. Pyszna ciepła kolacja zdecydowanie poprawia nam humor.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Drawa po sobotnich opadach ma kolor kawy z mlekiem, jesteśmy też pod wrażeniem, jak potężną rzeką zrobiła się na przestrzeni ok. 50 km.
Poranne widoczki z przedmieści Lienzu:
Trafiłamy też na cmentarz kozacki w dzielnicy Peggetz i tablicę upamiętniającą masakrę Kozaków w Lienzu z 1945 r. (masowe samobójstwa kolaborujących z III Rzeszą oddziałów kozackich i ich rodzin, które przedarły się wraz z rodzinami do Austrii i zostały przez Brytyjczyków dość bezwzględnie wydane na brutalną deportację do ZSRR).
Na moście w Nikolsdorfie opuszczmy Tyrol Wschodni i wjeżdżamy do Karyntii. Na zdjęciu Darek i nasz kolega Wojtek z Krakowa:
Chwilę zatrzymujemy się w Oberdrauburgu, aby odpocząć na historycznej starówce przed długim podjazdem.
Przed nami Gailbergsattel - 6,5 kilometra wspinaczki serpentynami na 982 m npm, aby przedostać się przez przełęcz z Doliny Drawy do doliny Gail. Ruch jest średni, sporo motocyklistów w słoneczną niedzielę, ale na szczęście nie jest upalnie, a droga jest szeroka i co jakiś czas można złapać oddech w zatoczkach. Z pełnym obciążeniem z sakwami jest to wyzwanie, ale dałam radę.
Oberdrauburg z trasy:
Na górze zasłużony odpoczynek przy pysznym, jeszcze ciepłym apfelstrudlu i szklance radlera:
Teraz już tylko długi zjazd z górki do Kötschach-Mauthen. Na tutejszym kempingu zaopatrujemy się w kartę turystyczną Kärnten Card, dzięki której będziemy korzystać ze zniżek i gratisów przy różnych, czekających nas atrakcjach.
Teraz będziemy jechać szlakiem R3 (Karnischer Radweg), wzdłuż Gail.
Most na rzece Gail:
I ciekawe miejsce tuż za Mauthen, gdzie do Gail wpływa potok o zupełnie innej barwie wody. Zrobiło się tak ... patriotycznie ;-)
Po lewej stronie mamy szczyt Reißkofel (2371 m), a wokół szeroką dolinę rzeki Gail
W oddali rysuje się kontur szczytu Dobratsch (2166 m)
Mijamy karynckie wioski, czasem coś nas zadziwi. Na przykład taka rzeźba w ogródku - robi wrażenie!
Gonią nas niestety czarne chmury. Po prawej rozpoznaję Tropölach i ośrodek narciarski Nassfeld-Hermagor.
Przed deszczem chronimy się w barze dla rowerzystów, ale jest już późne popołudnie, a pogoda wcale nie chce się poprawiać.
Zagadujemy właściciela baru o nocleg, a on kieruje nas do pobliskiej wioski - Watschig. To kilka km od miasteczka Hermagor, do którego chcieliśmy dojechać. Kończymy więc dzień w sympatycznym pensjonacie w Watschig, prowadzonym przez sympatyczną rodzinę Węgrów. Pyszna ciepła kolacja zdecydowanie poprawia nam humor.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
76.50 km (0.00 km teren), czas: 05:57 h, avg:12.86 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tyrol Wschodni i Karyntia rowerem. Dzień 1: od źródeł Drawy do Lienzu
Sobota, 22 sierpnia 2020 | dodano: 27.09.2020Kategoria Austria, Osttirol i Karyntia rowerem 2020, trekking, Tyrol Wschodni, Włochy, Alpy
Rano dojechali samochodem nasi znajomi z Krakowa. Chwila na przywitanie się, przestawienie samochodów, ogarnięcie rowerów i ruszamy w drogę. Postanawiamy na pierwszy, pięćdziesięciokilometrowy odcinek szlaku Drauradweg (wzdłuż rzeki Drawy) podjechać pociągiem i zrobić go na lekko, bez sakw, bo nasz pensjonat, gdzie zostawiamy na tydzień auta, jest położony prawie przy samej DDR-ce i będziemy tam i tak przejeżdżać.
Źródła Drawy biją w Tyrolu Południowym, między miasteczkami Toblach (Dobiacco) i Innichen (San Candido). Ten włoski region jest dwujęzyczny - dlatego wszystkie nazwy miejscowości podawane są po włosku i po niemiecku i stąd zaczynamy naszą rowerową włóczęgę.
A ściślej mówiąc prologiem była godzinna podróż pociągiem z Lienz do Innichen. Dojazd z naszego pensjonatu na dworzec w Lienzu to niecałe 3 km, ale przez remont dworca wpadliśmy na peron dosłownie w ostatniej chwili, chcąc zdążyć na pociąg o 9.11.
Pociągi jeżdżą co godzinę, na Osttirol Ticket (tani bilet regionalny) można się zabrać właśnie najdalej do Innichen. Niecałe 60 euro za 4 osoby z rowerami. Również w wagonie wszystkie informacje są w dwóch językach, natomiast dyscyplina maseczkowa - podobna jak u nas. Większość nosi, niektórzy pod nosem, a niektórzy ściągają ukradkiem. Na szczęście nie ma tłoku w wagonie.
Pandemiczna podróż pociągiem:
W lesie ponad Innichen odnajdujemy źródło Drawy:
Jest upalny, sierpniowy dzień, a przy szemrzącej wodzie miło się siedzi. Ale nie przyjechaliśmy tutaj siedzieć! No to w drogę!
Początkowy odcinek do Innichen prowadzi szutrową drogą przez las.
Ta okolica to region 3 Zinnen, w zimie bardzo lubiany i ceniony przez narciarzy. Wyciąg i stok narciarski Haunold w letniej odsłonie:
Zjeżdżamy do miasteczka. Chciałabym kupić mapę, ale w informacji turystycznej sjesta i przerwa. No, trudno. Za to na deptaku - życie kwitnie!
Trochę przypadkiem odkrywamy bardzo piękny, zabytkowy cmentarz przy dawnym kościele benedyktynów:
Dalej szlak wiedzie przy linii kolejowej, którą jechaliśmy wcześniej, a od Vierschach (Versaccio) - przy rzece.
Tylko zmiana oznaczeń Drauradweg sygnalizuje, że przekroczyliśmy granicę włosko-austriacką. Nieco bokiem mijamy Sillian - to również jest ośrodek sportów zimowych.
Drawa, zamek i piękna góra na narty - oto Sillian:
A tak wygląda droga dla rowerów:
Jazda jest prawie bez pedałowania, niemal cały czas lekko z górki. Trochę szutru, trochę asfaltu. Sporo rodzin z dziećmi, również w przyczepkach.
Dojeżdżamy do Lienzu. Tutaj przepak na parkingu - zabieramy sakwy z aut, przerwa na coś do jedzenia i ... nad pasmem Zettersfeld zbierają się czarne, burzowe chmury, zrywa wichura i grzmi. Chowamy się gdzieś pod dachem miejskiej pływalni, chcemy przeczekać i jechać dalej do Oberdrauburga. Przed nami łopoczą flagi z hasłem reklamowym: "Lienz - miasto słońca". No, rzeczywiście!
Po godzinie czekania odechciewa się nam dalszej jazdy. Dzwonię do właścicielki pensjonatu, gdzie spędziliśmy ostatnie dwie noce. Tak - ma dwa pokoje, bo ktoś zrezygnował z rezerwacji. Super! Gdy dojeżdżamy deszcz przechodzi w grad.
Pierwszego dnia udało się przejechać tylko 55 km. Wieczór kończymy we czwórkę z nadzieją, że następnego dnia pogoda pozwoli na więcej.
[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Źródła Drawy biją w Tyrolu Południowym, między miasteczkami Toblach (Dobiacco) i Innichen (San Candido). Ten włoski region jest dwujęzyczny - dlatego wszystkie nazwy miejscowości podawane są po włosku i po niemiecku i stąd zaczynamy naszą rowerową włóczęgę.
A ściślej mówiąc prologiem była godzinna podróż pociągiem z Lienz do Innichen. Dojazd z naszego pensjonatu na dworzec w Lienzu to niecałe 3 km, ale przez remont dworca wpadliśmy na peron dosłownie w ostatniej chwili, chcąc zdążyć na pociąg o 9.11.
Pociągi jeżdżą co godzinę, na Osttirol Ticket (tani bilet regionalny) można się zabrać właśnie najdalej do Innichen. Niecałe 60 euro za 4 osoby z rowerami. Również w wagonie wszystkie informacje są w dwóch językach, natomiast dyscyplina maseczkowa - podobna jak u nas. Większość nosi, niektórzy pod nosem, a niektórzy ściągają ukradkiem. Na szczęście nie ma tłoku w wagonie.
Pandemiczna podróż pociągiem:
W lesie ponad Innichen odnajdujemy źródło Drawy:
Jest upalny, sierpniowy dzień, a przy szemrzącej wodzie miło się siedzi. Ale nie przyjechaliśmy tutaj siedzieć! No to w drogę!
Początkowy odcinek do Innichen prowadzi szutrową drogą przez las.
Ta okolica to region 3 Zinnen, w zimie bardzo lubiany i ceniony przez narciarzy. Wyciąg i stok narciarski Haunold w letniej odsłonie:
Zjeżdżamy do miasteczka. Chciałabym kupić mapę, ale w informacji turystycznej sjesta i przerwa. No, trudno. Za to na deptaku - życie kwitnie!
Trochę przypadkiem odkrywamy bardzo piękny, zabytkowy cmentarz przy dawnym kościele benedyktynów:
Dalej szlak wiedzie przy linii kolejowej, którą jechaliśmy wcześniej, a od Vierschach (Versaccio) - przy rzece.
Tylko zmiana oznaczeń Drauradweg sygnalizuje, że przekroczyliśmy granicę włosko-austriacką. Nieco bokiem mijamy Sillian - to również jest ośrodek sportów zimowych.
Drawa, zamek i piękna góra na narty - oto Sillian:
A tak wygląda droga dla rowerów:
Jazda jest prawie bez pedałowania, niemal cały czas lekko z górki. Trochę szutru, trochę asfaltu. Sporo rodzin z dziećmi, również w przyczepkach.
Dojeżdżamy do Lienzu. Tutaj przepak na parkingu - zabieramy sakwy z aut, przerwa na coś do jedzenia i ... nad pasmem Zettersfeld zbierają się czarne, burzowe chmury, zrywa wichura i grzmi. Chowamy się gdzieś pod dachem miejskiej pływalni, chcemy przeczekać i jechać dalej do Oberdrauburga. Przed nami łopoczą flagi z hasłem reklamowym: "Lienz - miasto słońca". No, rzeczywiście!
Po godzinie czekania odechciewa się nam dalszej jazdy. Dzwonię do właścicielki pensjonatu, gdzie spędziliśmy ostatnie dwie noce. Tak - ma dwa pokoje, bo ktoś zrezygnował z rezerwacji. Super! Gdy dojeżdżamy deszcz przechodzi w grad.
Pierwszego dnia udało się przejechać tylko 55 km. Wieczór kończymy we czwórkę z nadzieją, że następnego dnia pogoda pozwoli na więcej.
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
55.50 km (0.00 km teren), czas: 04:17 h, avg:12.96 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z Prenzlau do Afryki
Sobota, 8 sierpnia 2020 | dodano: 09.08.2020Kategoria Brandenburgia, Niemcy, trekking
Sobota - chyba najgorętszy dzień tego roku. W prognozach +35 stopni, co tu robić w taki dzień? Nad morze? Nieee - na pewno będą tłumy ludzi i ogromne korki na S3. Nad jezioro? Ale dokąd? Te w pobliżu Szczecina czy Stargardu na pewno będą również bardzo oblegane, albo ostatnio zakwitły. Meklemburgia? Niestety nie da rady - wciąż obowiązuje zakaz jednodniowych wjazdów turystycznych. Gdzieś dalej? Ale dokąd? Mamy więc do wyboru godzinę drogi gdzieś za Gryfino albo w stronę Ińska, albo ... Brandenburgia!
Ale tak leżeć plackiem cały dzień w jednym miejscu? Nuuuda! To może rower? Dobra - to wymyślamy trasę taką, żeby było sporo wody i lasu i też nie za długą, bo ma być rekreacyjnie. Padło na pobliskie Prenzlau i pętlę wokół Jezior Wkrzańskich (Unteruckersee i Oberuckersee), a że to tylko 50 km to jeszcze dokręciliśmy dodatkową pętlę w kierunku południowym.
Skład ekipy - Darek, nasza sąsiadka Monika i ja. Auto zostawiamy w Prenzlau i ruszamy rundką wzdłuż Unteruckersee. Gotycka panorama Prenzlau:
Nasza trasa na sporym odcinku pokrywała się z długodystansowym szlakiem Berlin-Uznam, o czym informowały różne pomysłowe instalacje:
Szlak prowadzi tutaj asfaltową DDR-ką, pnąc się w górę i w dół. Nagrodą są widoki na taflę jeziora i sielskie krajobrazy.
Około południa dojeżdżamy do południowego skraju drugiego z jezior - Oberuckersee. Czas na odpoczynek i orzeźwiającą kąpiel w cudownie przejrzystej i chłodnej wodzie!
Dalej - od Stegelitz - jedziemy niestety szosą. Docieramy do węzła tras:
Ruch jest niestety bardzo duży i straszna patelnia. Zjeżdżamy na chwilkę w boczną drogę, bo ... no sorry, taki mamy klimat :
Po siedmiu uciążliwych kilometrach szosą docieramy do Temmen i zjeżdżamy w boczną drogę. tutaj też jest ładne jezioro:
Droga jest miejscami brukowana, miejscami szutrowa a miejscami gruntowa. W mijanych wioskach czas jakby się zatrzymał:
A przy leśnym dukcie obelisk ku pamięci 30 nieznanych, młodych żołnierzy, którzy zginęli tu kilka dni przed zakończeniem wojny:
Jedziemy przez lasy i pola:
W takim upale naprawdę nie jest to bułka z masłem. Pijemy litrami, na skórze zaschnięta sól - należy nam się odpoczynek i wzmocnienie. Z ulgą zaglądamy do ogrodowego bistro pani Doritis w Stegelitz, która ugościła nas - a jakże - smakowitym bratwurstem z sałatką kartoflaną i kuflem zimnego Berlinera!
No, teraz możemy jechać dalej! Jedziemy wschodnią stroną jezior, znów - góra-dół. Krajobraz po żniwach.
Kilka kilometrów przed Prenzlau znów wskakujemy do jeziora, aby rozkoszować się cudowną, wieczorną kąpielą po długim i gorącym dniu. Gdy dojeżdżamy do miasteczka, słońce powoli chyli się ku zachodowi.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ale tak leżeć plackiem cały dzień w jednym miejscu? Nuuuda! To może rower? Dobra - to wymyślamy trasę taką, żeby było sporo wody i lasu i też nie za długą, bo ma być rekreacyjnie. Padło na pobliskie Prenzlau i pętlę wokół Jezior Wkrzańskich (Unteruckersee i Oberuckersee), a że to tylko 50 km to jeszcze dokręciliśmy dodatkową pętlę w kierunku południowym.
Skład ekipy - Darek, nasza sąsiadka Monika i ja. Auto zostawiamy w Prenzlau i ruszamy rundką wzdłuż Unteruckersee. Gotycka panorama Prenzlau:
Nasza trasa na sporym odcinku pokrywała się z długodystansowym szlakiem Berlin-Uznam, o czym informowały różne pomysłowe instalacje:
Szlak prowadzi tutaj asfaltową DDR-ką, pnąc się w górę i w dół. Nagrodą są widoki na taflę jeziora i sielskie krajobrazy.
Około południa dojeżdżamy do południowego skraju drugiego z jezior - Oberuckersee. Czas na odpoczynek i orzeźwiającą kąpiel w cudownie przejrzystej i chłodnej wodzie!
Dalej - od Stegelitz - jedziemy niestety szosą. Docieramy do węzła tras:
Ruch jest niestety bardzo duży i straszna patelnia. Zjeżdżamy na chwilkę w boczną drogę, bo ... no sorry, taki mamy klimat :
Po siedmiu uciążliwych kilometrach szosą docieramy do Temmen i zjeżdżamy w boczną drogę. tutaj też jest ładne jezioro:
Droga jest miejscami brukowana, miejscami szutrowa a miejscami gruntowa. W mijanych wioskach czas jakby się zatrzymał:
A przy leśnym dukcie obelisk ku pamięci 30 nieznanych, młodych żołnierzy, którzy zginęli tu kilka dni przed zakończeniem wojny:
Jedziemy przez lasy i pola:
W takim upale naprawdę nie jest to bułka z masłem. Pijemy litrami, na skórze zaschnięta sól - należy nam się odpoczynek i wzmocnienie. Z ulgą zaglądamy do ogrodowego bistro pani Doritis w Stegelitz, która ugościła nas - a jakże - smakowitym bratwurstem z sałatką kartoflaną i kuflem zimnego Berlinera!
No, teraz możemy jechać dalej! Jedziemy wschodnią stroną jezior, znów - góra-dół. Krajobraz po żniwach.
Kilka kilometrów przed Prenzlau znów wskakujemy do jeziora, aby rozkoszować się cudowną, wieczorną kąpielą po długim i gorącym dniu. Gdy dojeżdżamy do miasteczka, słońce powoli chyli się ku zachodowi.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
76.15 km (0.00 km teren), czas: 05:46 h, avg:13.21 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rundka do Arkonki
Dzisiaj tylko krótki wypad pod wieczór w stronę Szczecina. Przejechałam się nową asfaltówką wokół jeziora Goplana i wyremontowaną do Arkonki. Dużo asfaltu w lesie i tłumy ludzi na rowerach, rolkach z dziećmi i na spacerze. Przy Arkonce miłe spotkanie z dawno nie widzianym znajomym, a powrót przez Polanę Sportową, ul. Jaworową na Głębokim i dalej przez Żółtew, Bartoszewo - leśnymi drogami.
Nad jeziorem Bartoszewo:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nad jeziorem Bartoszewo:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
20.25 km (0.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:12.40 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pogoda nie rozpieszcza - od baru do baru
Niedziela, 12 lipca 2020 | dodano: 13.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Wciąż raczej chłodno i wietrznie, a wczoraj - wbrew prognozom - znów
popadało. Miało być szosowo, a była trekkingowa runda dookoła komina -
szkoda fitnessa na mokre drogi.
A że pogoda nie rozpieszcza - to jeździliśmy we czwórkę - z Darkiem, Moniką i jej partnerem - od baru do baru, zygzakiem przez Puszczę Wkrzańską.
Nowe Warpno:
W marinie zjedliśmy naprawdę bardzo dobrą szarlotkę - polecam.
Trzebież:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A że pogoda nie rozpieszcza - to jeździliśmy we czwórkę - z Darkiem, Moniką i jej partnerem - od baru do baru, zygzakiem przez Puszczę Wkrzańską.
Nowe Warpno:
W marinie zjedliśmy naprawdę bardzo dobrą szarlotkę - polecam.
Trzebież:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
77.30 km (0.00 km teren), czas: 04:15 h, avg:18.19 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Brandenburska idylla - na zachód od Odry
Sobota, 11 lipca 2020 | dodano: 13.07.2020Kategoria Brandenburgia, Niemcy, trekking
Sobotnie kręcenie to ponownie wycieczka do zachodniego sąsiada, choć dystans i parametry tym razem raczej emeryckie ?.
Postanowiliśmy z Darkiem i sąsiadką Moniką odwiedzić dolinę Salvey, skuszeni wpisami na blogu @tunisławy i perspektywą dojrzałych czereśni o tej porze roku, a potem pokręcić się po okolicy drogami, których jeszcze nie znamy.
Tym razem podjechaliśmy autem do Tantow, gdzie zostawiliśmy auto koło dworca kolejowego. Termometr wskazywał 22 stopnie - zapowiadał się pogodny, trochę wietrzny dzień.
Idylliczna dolina Salvey łączy miasteczka Tantow i Gartz. Pewnie kto był ten wie, że jest w niej parę starych młynów i sielankowe krajobrazy:
Gruntowa droga obsadzona jest owocowymi drzewami. Trochę opyliły już szpaki, ale jeszcze całkiem sporo czereśni i wiśni wisi na gałęziach, są też zdziczałe grusze.
Było pysznie, to sobie jeszcze pobuszowałam w zbożu:
Koło młyna z Moniką:
Dalej - polną drogą w stronę Gartz.
Od Gartz kontynuowalismy Marchijskim Szlakiem Terenowym (Märkischer Landweg), oznaczonym takim niebieskim iksem. Miałam skojarzenie wyborcze ;-)
Dojeżdżamy do granicy Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry:
A następnie pod górkę do Kunow:
Tutaj też Kunow, ale z góry, w drodze do Kummerow.
Jedziemy dalej Szlakiem Żurawia (Kranichradtour). Bardzo ładnie.
Jest nawet akcent transgraniczny, na krzyżówce w Jamikow:
Pierwsza połowa wycieczki prowadziła prawie w całości po takich drogach gruntowych polami i w lesie, aż do Jamikow. Raczej płasko. Potem była boczna droga asfaltowa, za to w terenie już dość pagórkowatym, więc było urozmaicenie.
Pałac w Schönow (chyba):
I trochę zwierzyńca:
Stare i nowe wiatraki w Luckow:
Pod koniec zatrzymujemy się jeszcze w Petershagen w przypałacowym ogrodzie na drożdżówki.
Celem wycieczki było również sprawdzenie, jak mój ostatni nabytek, tj. smartband z gps Garmin Vivosport sprawdzi się w takich dłuższych aktywnościach. Sprawdził się całkiem dobrze, bo po eksporcie danych do Stravy nawet nastąpiło rozpoznanie czasu faktycznego poruszania się, tak jakby była aktywowana autopauza, a zapis danych chyba dokładniejszy niż ze smartfona. Mankamentem jest stosunkowo krótki czas pracy baterii przy aktywnym GPS. Po 6,5 godzinach jazdy zostało tylko 10%, więc na takie naprawdę długie wycieczki - może braknąć.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Postanowiliśmy z Darkiem i sąsiadką Moniką odwiedzić dolinę Salvey, skuszeni wpisami na blogu @tunisławy i perspektywą dojrzałych czereśni o tej porze roku, a potem pokręcić się po okolicy drogami, których jeszcze nie znamy.
Tym razem podjechaliśmy autem do Tantow, gdzie zostawiliśmy auto koło dworca kolejowego. Termometr wskazywał 22 stopnie - zapowiadał się pogodny, trochę wietrzny dzień.
Idylliczna dolina Salvey łączy miasteczka Tantow i Gartz. Pewnie kto był ten wie, że jest w niej parę starych młynów i sielankowe krajobrazy:
Gruntowa droga obsadzona jest owocowymi drzewami. Trochę opyliły już szpaki, ale jeszcze całkiem sporo czereśni i wiśni wisi na gałęziach, są też zdziczałe grusze.
Było pysznie, to sobie jeszcze pobuszowałam w zbożu:
Koło młyna z Moniką:
Dalej - polną drogą w stronę Gartz.
Od Gartz kontynuowalismy Marchijskim Szlakiem Terenowym (Märkischer Landweg), oznaczonym takim niebieskim iksem. Miałam skojarzenie wyborcze ;-)
Dojeżdżamy do granicy Parku Narodowego Doliny Dolnej Odry:
A następnie pod górkę do Kunow:
Tutaj też Kunow, ale z góry, w drodze do Kummerow.
Jedziemy dalej Szlakiem Żurawia (Kranichradtour). Bardzo ładnie.
Jest nawet akcent transgraniczny, na krzyżówce w Jamikow:
Pierwsza połowa wycieczki prowadziła prawie w całości po takich drogach gruntowych polami i w lesie, aż do Jamikow. Raczej płasko. Potem była boczna droga asfaltowa, za to w terenie już dość pagórkowatym, więc było urozmaicenie.
Pałac w Schönow (chyba):
I trochę zwierzyńca:
Stare i nowe wiatraki w Luckow:
Pod koniec zatrzymujemy się jeszcze w Petershagen w przypałacowym ogrodzie na drożdżówki.
Celem wycieczki było również sprawdzenie, jak mój ostatni nabytek, tj. smartband z gps Garmin Vivosport sprawdzi się w takich dłuższych aktywnościach. Sprawdził się całkiem dobrze, bo po eksporcie danych do Stravy nawet nastąpiło rozpoznanie czasu faktycznego poruszania się, tak jakby była aktywowana autopauza, a zapis danych chyba dokładniejszy niż ze smartfona. Mankamentem jest stosunkowo krótki czas pracy baterii przy aktywnym GPS. Po 6,5 godzinach jazdy zostało tylko 10%, więc na takie naprawdę długie wycieczki - może braknąć.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
61.53 km (0.00 km teren), czas: 04:52 h, avg:12.64 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Do Stolca, a pogoda ... taka jak cel wycieczki!
Niedziela, 5 lipca 2020 | dodano: 05.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Miało być lajtowo, przyjemnie i raczej jak najmniej asfaltu. Udało się to ostatnie, bo chyba najgorszy moment dnia sobie z Darkiem wybraliśmy. Cały dzień znów wichura, ale ciepło, w prognozach - deszczu niet. Może się przejedziemy? Ale na trekkingach, żeby ... siodełko było inne.
Dobra, siadamy po obiedzie na trekkingi - nie jest źle. To może do Stolca przez łąki nad Świdwiem? Wypijemy browarka nad jeziorem Stolsko na spółkę i wrócimy szutrówkami przez las?
Jedziemy najpierw "patatajką" w budowie do Węgornika. Brakuje już tylko ok. 400 m płyt i wykończenia. Du, du, du, du.
Potem jedziemy przez łąki rezerwatu Świdwie. Gwałtowne porywy bardzo utrudniają jazdę, a pomimo wczorajszego deszczu polne drogi miejscami są znów bardzo piaszczyste.
A do tego zaczyna padać. Rzucam bardzo niecenzuralne przekleństwa na tegoroczne lato. Dojeżdżamy do Stolca. Po raz kolejny siedzimy tutaj pod wiatą przystanku, przeczekując deszcz.
Gdy na chwilę przestaje, zaglądamy nad jezioro - sporo ludzi, pomimo kiepskiej pogody. Na zdjęciu nie widać.
Wracamy przez szutrówkę pod Dobieszczynem i następną bliżej Tanowa, a potem gruntowymi drogami przez las.
Gdy jesteśmy kwadrans drogi od domu - deszcz przestaje padać, a wiatr słabnie. Wkrótce nawet pokazuje się słońce, akurat jak dojeżdżamy pod bramę.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dobra, siadamy po obiedzie na trekkingi - nie jest źle. To może do Stolca przez łąki nad Świdwiem? Wypijemy browarka nad jeziorem Stolsko na spółkę i wrócimy szutrówkami przez las?
Jedziemy najpierw "patatajką" w budowie do Węgornika. Brakuje już tylko ok. 400 m płyt i wykończenia. Du, du, du, du.
Potem jedziemy przez łąki rezerwatu Świdwie. Gwałtowne porywy bardzo utrudniają jazdę, a pomimo wczorajszego deszczu polne drogi miejscami są znów bardzo piaszczyste.
A do tego zaczyna padać. Rzucam bardzo niecenzuralne przekleństwa na tegoroczne lato. Dojeżdżamy do Stolca. Po raz kolejny siedzimy tutaj pod wiatą przystanku, przeczekując deszcz.
Gdy na chwilę przestaje, zaglądamy nad jezioro - sporo ludzi, pomimo kiepskiej pogody. Na zdjęciu nie widać.
Wracamy przez szutrówkę pod Dobieszczynem i następną bliżej Tanowa, a potem gruntowymi drogami przez las.
Gdy jesteśmy kwadrans drogi od domu - deszcz przestaje padać, a wiatr słabnie. Wkrótce nawet pokazuje się słońce, akurat jak dojeżdżamy pod bramę.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
31.89 km (0.00 km teren), czas: 02:24 h, avg:13.29 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rekreacyjnie do Trzebieży
Czwartek, 2 lipca 2020 | dodano: 02.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Dzisiaj udało się wyjechać nieco wcześniej, niż ostatnio - bo około 17.30. Mogłam więc zaplanować nieco dłuższą wycieczkę, szczególnie, że towarzyszyli mi Monika i Darek. Wbrew prognozom po południu zachmurzyło się bardzo, a gdy tylko wyjechaliśmy poza Tanowo - zaczęło kropić. Na szczęście nie był to mocny deszcz, lecz jakiś brzeg deszczowej chmury, choć gdy przejeżdżaliśmy przez Karpin i Trzebież, to kałuże były spore a asfalt bardzo mokry. Widocznie tam padało intensywniej.
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
48.00 km (0.00 km teren), czas: 02:58 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)