- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Austria
Dystans całkowity: | 1613.08 km (w terenie 22.19 km; 1.38%) |
Czas w ruchu: | 157:21 |
Średnia prędkość: | 10.25 km/h |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 64.52 km i 6h 17m |
Więcej statystyk |
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 5 – Melk-Hollenburg
Czwartek, 26 lipca 2018 | dodano: 02.08.2018Kategoria Austria, Donauradweg i okolice 2018
Mapka wycieczki. Czwartek. Punktualnie
o 9.00 stawiliśmy się pod bramą opactwa w Melk, na otwarcie bram dla
zwiedzających.
Tym razem byliśmy rowerami „na lekko”, bo sakwy można było zostawić na recepcji schroniska młodzieżowego, gdzie nocowaliśmy, ale nawet gdyby ktoś przyjechał z bagażami, to parking rowerowy wyposażony jest w zamykane szafki:
Do zwiedzania udostępnione jest muzeum klasztorne z ciekawą wystawą multimedialną o historii zakonu, duchowości benedyktyńskiej i klasztoru w Melku, sala marmurowa, kościół, biblioteka i ogród, czyli tylko niewielki fragment kompleksu opactwa, ale nic dziwnego – skoro wciąż mieszkają, modlą się i pracują tam benedyktyni, to pewnie potrzebują spokoju i wyciszenia.
Na dziedzińcu wewnętrznym:
Widok z murów opactwa na miasto i Dunaj:
Biblioteka i fragment kościoła:
Brama opactwa - widok z tarasu widokowego:
Ogrody przyklasztorne:
Niestety nie można było robić zdjęć w pomieszczeniach, więc nie mogę pokazać ani wspaniałego wnętrza kościoła, ani niezwykłej biblioteki z pięknymi freskami Paula Trogera, ale przede wszystkim imponującymi zbiorami – począwszy od 1200 średniowiecznych rękopisów od IX wieku, przez stare druki aż do ksiąg bardziej współczesnych. Na przykład dokumenty dotyczące zainicjowanej przez melkeńskich mnichów reformy zakonu benedyktynów w XV w., a także zlecenia wydania Biblii i brewiarza drukiem z 1470 roku, tj. zaledwie 20 lat po wynalezieniu druku przez Johanna Gutenberga.
Z klasztoru podjechaliśmy na dworzec kolejowy w Melku, aby rozeznać możliwości powrotu do Pasawy z Wiednia. Połączeń jest sporo o różnych porach, z reguły z jedną lub dwiema przesiadkami, ale jest jeden pociąg bezpośredni, wyjeżdżający codziennie z Wiednia (z dworca Franz-Josef-Bahnhof) o 6.55 i przyjeżdżający do Pasawy o 11.54. O 17.47 pociąg wraca z Pasawy i jest w Wiedniu 22.33. Pociąg nazywa się Radtramper Donau i jest przygotowany specjalnie dla rowerzystów, gdyż oferuje 75 miejsc na rowery. Jest też bardzo korzystny cenowo, a w weekend jest dodatkowa promocja - za 4 osoby z rowerami zapłaciliśmy łącznie 51 euro za bilet, podczas gdy inne połączenia to koszt ok. 180 euro.
Tego dnia ruszyliśmy w trasę dopiero wczesnym popołudniem, dlatego też dystans km nie jest imponujący. Za to przejeżdżaliśmy przez jeden z piękniejszych odcinków trasy, a mianowicie 36-kilometrową dolinę Wachau, która zaczyna się w Melk, a kończy w Krems. Skaliste wzgórza, a na nich średniowieczne zamki, albo urokliwe kościółki, zabytkowe miasteczka i wioski, sady i winnice – oto właśnie jest Wachau.
Jak widać na zdjęciu, zaczęły się zbierać burzowe chmury i o ile pierwszy deszczyk udało się nam przeczekać gdzieś pod daszkiem, to główna nawałnica dopadła nas w trasie, dokładnie naprzeciw wioski Willendorf, znanej jako miejsce odkrycia Wenus z Willendorfu. Do ochrony mieliśmy jedynie murek oporowy z tablicą informującą o historii tej krągłej piękności sprzed 26.000 lat:
Widok na Willendorf:
Burza – jak to letnia burza – zmoczyła nas i przeleciała, więc ruszyliśmy w dalszą trasę schnąc po drodze. W nagrodę mieliśmy popołudniowe słoneczko i piękne widoki:
Widok na Dürnstein z kempingu w Rossatzbach:
I tak dojechaliśmy do Krems, które leży na lewym brzegu, musieliśmy się więc pofatygować przez most, żeby zobaczyć to urokliwe miasteczko.
Krems:
Wróciliśmy znów na prawy brzeg, a jedząc obiadokolację w knajpce nad rzeką zobaczyliśmy, że znów nadciągają czarne chmury. Dalsza jazda mogła być trochę ryzykowna ze względu na pogodę i późną porę, więc pomimo iż pobliska miejscowość wydawała się mało atrakcyjna ze względu na bliskość autostrady i drogi krajowej, postanowiliśmy poszukać noclegu. Już drugi telefon do gospodarzy widniejących na tablicy informacyjnej i wylądowaliśmy u pani Barbary i pana Helmuta, właścicieli 3-hektarowej winnicy i pięknego, gościnnego domu w spokojnym miasteczku Hollenburg. To był strzał w dziesiątkę i chyba najlepszy nasz nocleg na trasie.
Dom w Hollenburgu:
Nad Hollenburgiem góruje średniowieczny kościół o charakterystycznej sylwetce z jakby przykrótką wieżą, a samo miasteczko okazało się spokojne i wcale nie było słychać ani widać autostrady. Dzień zakończyliśmy bardzo miło, degustując przepyszne wino z winnicy naszych gospodarzy.
Ratusz i kościół w Hollenburgu:
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tym razem byliśmy rowerami „na lekko”, bo sakwy można było zostawić na recepcji schroniska młodzieżowego, gdzie nocowaliśmy, ale nawet gdyby ktoś przyjechał z bagażami, to parking rowerowy wyposażony jest w zamykane szafki:
Do zwiedzania udostępnione jest muzeum klasztorne z ciekawą wystawą multimedialną o historii zakonu, duchowości benedyktyńskiej i klasztoru w Melku, sala marmurowa, kościół, biblioteka i ogród, czyli tylko niewielki fragment kompleksu opactwa, ale nic dziwnego – skoro wciąż mieszkają, modlą się i pracują tam benedyktyni, to pewnie potrzebują spokoju i wyciszenia.
Na dziedzińcu wewnętrznym:
Widok z murów opactwa na miasto i Dunaj:
Biblioteka i fragment kościoła:
Brama opactwa - widok z tarasu widokowego:
Ogrody przyklasztorne:
Niestety nie można było robić zdjęć w pomieszczeniach, więc nie mogę pokazać ani wspaniałego wnętrza kościoła, ani niezwykłej biblioteki z pięknymi freskami Paula Trogera, ale przede wszystkim imponującymi zbiorami – począwszy od 1200 średniowiecznych rękopisów od IX wieku, przez stare druki aż do ksiąg bardziej współczesnych. Na przykład dokumenty dotyczące zainicjowanej przez melkeńskich mnichów reformy zakonu benedyktynów w XV w., a także zlecenia wydania Biblii i brewiarza drukiem z 1470 roku, tj. zaledwie 20 lat po wynalezieniu druku przez Johanna Gutenberga.
Z klasztoru podjechaliśmy na dworzec kolejowy w Melku, aby rozeznać możliwości powrotu do Pasawy z Wiednia. Połączeń jest sporo o różnych porach, z reguły z jedną lub dwiema przesiadkami, ale jest jeden pociąg bezpośredni, wyjeżdżający codziennie z Wiednia (z dworca Franz-Josef-Bahnhof) o 6.55 i przyjeżdżający do Pasawy o 11.54. O 17.47 pociąg wraca z Pasawy i jest w Wiedniu 22.33. Pociąg nazywa się Radtramper Donau i jest przygotowany specjalnie dla rowerzystów, gdyż oferuje 75 miejsc na rowery. Jest też bardzo korzystny cenowo, a w weekend jest dodatkowa promocja - za 4 osoby z rowerami zapłaciliśmy łącznie 51 euro za bilet, podczas gdy inne połączenia to koszt ok. 180 euro.
Tego dnia ruszyliśmy w trasę dopiero wczesnym popołudniem, dlatego też dystans km nie jest imponujący. Za to przejeżdżaliśmy przez jeden z piękniejszych odcinków trasy, a mianowicie 36-kilometrową dolinę Wachau, która zaczyna się w Melk, a kończy w Krems. Skaliste wzgórza, a na nich średniowieczne zamki, albo urokliwe kościółki, zabytkowe miasteczka i wioski, sady i winnice – oto właśnie jest Wachau.
Jak widać na zdjęciu, zaczęły się zbierać burzowe chmury i o ile pierwszy deszczyk udało się nam przeczekać gdzieś pod daszkiem, to główna nawałnica dopadła nas w trasie, dokładnie naprzeciw wioski Willendorf, znanej jako miejsce odkrycia Wenus z Willendorfu. Do ochrony mieliśmy jedynie murek oporowy z tablicą informującą o historii tej krągłej piękności sprzed 26.000 lat:
Widok na Willendorf:
Burza – jak to letnia burza – zmoczyła nas i przeleciała, więc ruszyliśmy w dalszą trasę schnąc po drodze. W nagrodę mieliśmy popołudniowe słoneczko i piękne widoki:
Widok na Dürnstein z kempingu w Rossatzbach:
I tak dojechaliśmy do Krems, które leży na lewym brzegu, musieliśmy się więc pofatygować przez most, żeby zobaczyć to urokliwe miasteczko.
Krems:
Wróciliśmy znów na prawy brzeg, a jedząc obiadokolację w knajpce nad rzeką zobaczyliśmy, że znów nadciągają czarne chmury. Dalsza jazda mogła być trochę ryzykowna ze względu na pogodę i późną porę, więc pomimo iż pobliska miejscowość wydawała się mało atrakcyjna ze względu na bliskość autostrady i drogi krajowej, postanowiliśmy poszukać noclegu. Już drugi telefon do gospodarzy widniejących na tablicy informacyjnej i wylądowaliśmy u pani Barbary i pana Helmuta, właścicieli 3-hektarowej winnicy i pięknego, gościnnego domu w spokojnym miasteczku Hollenburg. To był strzał w dziesiątkę i chyba najlepszy nasz nocleg na trasie.
Dom w Hollenburgu:
Nad Hollenburgiem góruje średniowieczny kościół o charakterystycznej sylwetce z jakby przykrótką wieżą, a samo miasteczko okazało się spokojne i wcale nie było słychać ani widać autostrady. Dzień zakończyliśmy bardzo miło, degustując przepyszne wino z winnicy naszych gospodarzy.
Ratusz i kościół w Hollenburgu:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
52.70 km (0.00 km teren), czas: 06:00 h, avg:8.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 4 – Au-Melk
Środa, 25 lipca 2018 | dodano: 01.08.2018Kategoria Austria, Donauradweg i okolice 2018
Mapka wycieczki. Środa. Po kilkunastu
kilometrach pedałowania po ścieżce biegnącej koroną wału przeciwpowodziowego i
minięciu granicy między górną a dolną Austrią, oraz przejechaniu przez setne
pole kukurydzy i pięćdziesiątą uroczą wioskę,
trafiliśmy do Grein. W drodze kilka razy mijaliśmy sympatyczną rodzinkę bikerów z Rybnika z dwiema córkami – młodszą na holu, podczas gdy starsza już samodzielnie pokonywała kolejne kilometry w dobrym tempie na swojej pierwszej sakwiarskiej wyprawie. Pozdrawiamy i gratulujemy!
W Grein przystanęliśmy na bulwarze na drugie śniadanko, którym trzeba się było podzielić z kaczkami-żebraczkami, bo kto odmówi takiemu błagalnemu spojrzeniu?
Nad Dunajem w Grein:
Mimo, iż Grein liczy sobie tylko trzy tysiące mieszkańców, to posiada teatr miejski i to najstarszy działający w Austrii od roku 1791!
W urokliwych zaułkach starego Grein:
I wreszcie panorama Grein z drugiego brzegu:
Następne kilometry to znów droga wśród zieleni, z widokiem na wioski i miasteczka na przeciwległym, lewym brzegu. My szczęśliwie wybraliśmy brzeg prawy, z dala od ruchliwej szosy.
I tak dojechaliśmy do Ybbs an der Donau – następnego urokliwego miasteczka, posiadającego jednak wielką atrakcję, a mianowicie ciekawe prywatne muzeum rowerów. Oczywiście taki punkt programu to mus, więc zwiedziliśmy je oprowadzeni przez fantastycznego pana kustosza, który z wielkim zaangażowaniem opowiadał nam i demonstrował kolejne modele ze zbiorów muzeum.
Replika roweru biegowego z XIX wieku:
Bicykl, a na nim pan kustosz:
Tzw. Waffenrad czyli rower zbrojny – po wojnach prusko-austriackich i prusko-francuskich pod koniec XIX wieku zakłady zbrojeniowe przestawiły się na produkcję rowerów, właśnie tak nazwanych. Bardzo mi się taki pomysł podoba – zamiast zbrojeń propagujmy rowery! Tutaj na zdjęciu tandem z oddzielnymi kierownicami z fabryki Waffenrad. Tylko jak tu jechać, gdy jedna osoba chce w prawo, a druga w lewo? Czy to nie pole do konfliktu?
Rower dla strażaka
Różne rowerki dziecięce retro
A tutaj zabytkowy rower damski:
I damska moda rowerowa:
Nocować przyszło nam tego dnia w Melku, znanym przede wszystkim z monumentalnego opactwa benedyktynów. Mieści się ono na skale nad Dunajem i nie sposób go przeoczyć wjeżdżając do miasta:
Wieczorny spacer po mieście dał nam przedsmak, co nas czeka podczas zwiedzania następnego dnia, a dzień zakończyliśmy kolacją przy lampce wina w miłej knajpce na starówce, u stóp klasztoru.
A stamtąd już niedaleko do schroniska młodzieżowego, gdzie mieliśmy nocleg.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
trafiliśmy do Grein. W drodze kilka razy mijaliśmy sympatyczną rodzinkę bikerów z Rybnika z dwiema córkami – młodszą na holu, podczas gdy starsza już samodzielnie pokonywała kolejne kilometry w dobrym tempie na swojej pierwszej sakwiarskiej wyprawie. Pozdrawiamy i gratulujemy!
W Grein przystanęliśmy na bulwarze na drugie śniadanko, którym trzeba się było podzielić z kaczkami-żebraczkami, bo kto odmówi takiemu błagalnemu spojrzeniu?
Nad Dunajem w Grein:
Mimo, iż Grein liczy sobie tylko trzy tysiące mieszkańców, to posiada teatr miejski i to najstarszy działający w Austrii od roku 1791!
W urokliwych zaułkach starego Grein:
I wreszcie panorama Grein z drugiego brzegu:
Następne kilometry to znów droga wśród zieleni, z widokiem na wioski i miasteczka na przeciwległym, lewym brzegu. My szczęśliwie wybraliśmy brzeg prawy, z dala od ruchliwej szosy.
I tak dojechaliśmy do Ybbs an der Donau – następnego urokliwego miasteczka, posiadającego jednak wielką atrakcję, a mianowicie ciekawe prywatne muzeum rowerów. Oczywiście taki punkt programu to mus, więc zwiedziliśmy je oprowadzeni przez fantastycznego pana kustosza, który z wielkim zaangażowaniem opowiadał nam i demonstrował kolejne modele ze zbiorów muzeum.
Replika roweru biegowego z XIX wieku:
Bicykl, a na nim pan kustosz:
Tzw. Waffenrad czyli rower zbrojny – po wojnach prusko-austriackich i prusko-francuskich pod koniec XIX wieku zakłady zbrojeniowe przestawiły się na produkcję rowerów, właśnie tak nazwanych. Bardzo mi się taki pomysł podoba – zamiast zbrojeń propagujmy rowery! Tutaj na zdjęciu tandem z oddzielnymi kierownicami z fabryki Waffenrad. Tylko jak tu jechać, gdy jedna osoba chce w prawo, a druga w lewo? Czy to nie pole do konfliktu?
Rower dla strażaka
Różne rowerki dziecięce retro
A tutaj zabytkowy rower damski:
I damska moda rowerowa:
Nocować przyszło nam tego dnia w Melku, znanym przede wszystkim z monumentalnego opactwa benedyktynów. Mieści się ono na skale nad Dunajem i nie sposób go przeoczyć wjeżdżając do miasta:
Wieczorny spacer po mieście dał nam przedsmak, co nas czeka podczas zwiedzania następnego dnia, a dzień zakończyliśmy kolacją przy lampce wina w miłej knajpce na starówce, u stóp klasztoru.
A stamtąd już niedaleko do schroniska młodzieżowego, gdzie mieliśmy nocleg.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
84.50 km (0.00 km teren), czas: 10:00 h, avg:8.45 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 3 – Ottensheim-Au
Wtorek, 24 lipca 2018 | dodano: 01.08.2018Kategoria Austria, Donauradweg i okolice 2018
Mapka wycieczki. Rano
zajrzeliśmy na starówkę w Ottensheim – ładne, zabytkowe miasteczko, jakich
wiele w Austrii i Bawarii. Słońce już grzało niemiłosiernie, a przecież była
jeszcze wczesna pora.
Na rynku w Ottensheim:
Niestety odcinek między Ottensheim a Linzem biegnie wzdłuż ruchliwej, dwupasmowej drogi przez nieciekawe przedmieścia handlowo-przemysłowe. Po drodze jeszcze remonty, objazdy, więc trochę uciążliwie. Na szczęście to tylko 11 km. Wkrótce ukazała się nam panorama starego Linzu, a my znaleźliśmy się obok interaktywnego Muzeum Przyszłości Ars Electronica, coś jak warszawskie Centrum Nauki Kopernik. Na zwiedzanie wystaw niestety nie było czasu, gdyż jest to bardzo duży obiekt, może kiedyś tam wrócimy. Żałowaliśmy też trochę, że nie jesteśmy w Linzu wieczorem, kiedy to budynek jest pięknie i kolorowo podświetlony, podobnie jak muzeum sztuki nowoczesnej Lentos, które znajduje się na drugim brzegu.
Od lewej fragment budynku Ars Electronica, szlak rowerowy i Dunaj w Linzu:
Z panoramą Linzu w tle:
Pozostało nam więc przeprawić się mostem na starówkę, gdzie w informacji turystycznej przy Placu Głównym (Hauptplatz) dostałam mapkę miasta z 10 najważniejszymi atrakcjami. Stara Katedra, Nowa Katedra, klasztor sióstr urszulanek, uliczki starego miasta, muzea – no dobrze. Obeszliśmy mniej więcej:
Hauptplatz w Linzu:
Uliczki linceńskiej starówki, obydwie katedry i Landhaus (budynek administracji regionalnej):
"Dzieło sztuki" w kościele urszulanek, mające symbolizować potrzebę balansu między duchem, ciałem i intelektem, hmm …
Jedno z muzeów sztuki nowoczesnej z platformą widokową:
Zaintrygowały nas dwa obiekty z rekomendowanej listy Top 10 w Linzu, a mianowicie galeria murali w porcie oraz nowoczesna architektura kompleksu voestalpine, na prawym brzegu Dunaju. Powiem tak – atrakcje są to mocno dyskusyjne. Wpakowaliśmy się w serce olbrzymiej dzielnicy przemysłowej Linzu, sam teren koncernu stalowego voestalpine jest chyba z pięć razy większy niż ZCH Police i jakkolwiek rozmach inwestycji robi wrażenie, tak niekoniecznie są to krajobrazy, które ma się ochotę oglądać na wakacjach. Sporo czasu straciliśmy, żeby wydostać się z tego industrialnego molocha, pogubiliśmy drogę, a tu jeszcze żar leje się z nieba. Koszmar …
Galeria murali nas nie zachwyciła:
Dalej było jeszcze gorzej, choć to zdjęcie akurat nie oddaje bardzo przytłaczającej atmosfery tego miejsca:
Jak wreszcie przy pomocy nawigacji wyjechaliśmy na łono natury, wszyscy odetchnęli z ulgą. Zdecydowanie nie polecam jazdy prawym brzegiem na tym odcinku. Warto tylko zrobić wypad na starówkę i zaraz wrócić na lewą stronę, a przemysłowe tereny oglądać z przeciwległego brzegu.
Jakże miłą odmianą była wizyta w Enns, najstarszym miasteczku Austrii, które prawa miejskie otrzymało w 212 roku. Enns leży na wzgórzu, nie nad samym Dunajem, ale warto trochę zboczyć ze szlaku i wdrapać się tam na rowerze. Na rynku można usiąść w nastrojowej kafejce z ogródkiem i zjeść np. lody w otoczeniu renesansowych kamieniczek i wieży miejskiej z XVI w.
W małym sklepiku na starówce uzupełniliśmy zapasy wody i z górki popedałowaliśmy z powrotem w stronę Dunaju. Aby przeprawić się na drugą stronę, do Mauthausen, skorzystaliśmy tym razem z promu rowerowo-pieszego. To takie niewielkie łódki motorowe, które można spotkać często w miejscach, gdzie nie ma mostu.
Zanocowaliśmy tym razem na kempingu w Au an der Donau. Au lub Aue to niemiecka nazwa doliny rzecznej. A ponieważ jest wiele miejscowości, które tak się nazywają, to trzeba je jakoś odróżnić. Pewnie dlatego tę wioskę nazwano Au an der Donau, czyli nad Dunajem. Do dyspozycji mieliśmy dwa domki na kurzej stopce – bez wygód, ale za to z tarasikiem i widokiem na staw. Schludnie, czysto, miło i cicho. Jak dla nas ok. Można też było przespać się w beczce (widocznej z lewej strony), to częste rozwiązanie na niemieckich i austriackich campingach.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na rynku w Ottensheim:
Niestety odcinek między Ottensheim a Linzem biegnie wzdłuż ruchliwej, dwupasmowej drogi przez nieciekawe przedmieścia handlowo-przemysłowe. Po drodze jeszcze remonty, objazdy, więc trochę uciążliwie. Na szczęście to tylko 11 km. Wkrótce ukazała się nam panorama starego Linzu, a my znaleźliśmy się obok interaktywnego Muzeum Przyszłości Ars Electronica, coś jak warszawskie Centrum Nauki Kopernik. Na zwiedzanie wystaw niestety nie było czasu, gdyż jest to bardzo duży obiekt, może kiedyś tam wrócimy. Żałowaliśmy też trochę, że nie jesteśmy w Linzu wieczorem, kiedy to budynek jest pięknie i kolorowo podświetlony, podobnie jak muzeum sztuki nowoczesnej Lentos, które znajduje się na drugim brzegu.
Od lewej fragment budynku Ars Electronica, szlak rowerowy i Dunaj w Linzu:
Z panoramą Linzu w tle:
Pozostało nam więc przeprawić się mostem na starówkę, gdzie w informacji turystycznej przy Placu Głównym (Hauptplatz) dostałam mapkę miasta z 10 najważniejszymi atrakcjami. Stara Katedra, Nowa Katedra, klasztor sióstr urszulanek, uliczki starego miasta, muzea – no dobrze. Obeszliśmy mniej więcej:
Hauptplatz w Linzu:
Uliczki linceńskiej starówki, obydwie katedry i Landhaus (budynek administracji regionalnej):
"Dzieło sztuki" w kościele urszulanek, mające symbolizować potrzebę balansu między duchem, ciałem i intelektem, hmm …
Jedno z muzeów sztuki nowoczesnej z platformą widokową:
Zaintrygowały nas dwa obiekty z rekomendowanej listy Top 10 w Linzu, a mianowicie galeria murali w porcie oraz nowoczesna architektura kompleksu voestalpine, na prawym brzegu Dunaju. Powiem tak – atrakcje są to mocno dyskusyjne. Wpakowaliśmy się w serce olbrzymiej dzielnicy przemysłowej Linzu, sam teren koncernu stalowego voestalpine jest chyba z pięć razy większy niż ZCH Police i jakkolwiek rozmach inwestycji robi wrażenie, tak niekoniecznie są to krajobrazy, które ma się ochotę oglądać na wakacjach. Sporo czasu straciliśmy, żeby wydostać się z tego industrialnego molocha, pogubiliśmy drogę, a tu jeszcze żar leje się z nieba. Koszmar …
Galeria murali nas nie zachwyciła:
Dalej było jeszcze gorzej, choć to zdjęcie akurat nie oddaje bardzo przytłaczającej atmosfery tego miejsca:
Jak wreszcie przy pomocy nawigacji wyjechaliśmy na łono natury, wszyscy odetchnęli z ulgą. Zdecydowanie nie polecam jazdy prawym brzegiem na tym odcinku. Warto tylko zrobić wypad na starówkę i zaraz wrócić na lewą stronę, a przemysłowe tereny oglądać z przeciwległego brzegu.
Jakże miłą odmianą była wizyta w Enns, najstarszym miasteczku Austrii, które prawa miejskie otrzymało w 212 roku. Enns leży na wzgórzu, nie nad samym Dunajem, ale warto trochę zboczyć ze szlaku i wdrapać się tam na rowerze. Na rynku można usiąść w nastrojowej kafejce z ogródkiem i zjeść np. lody w otoczeniu renesansowych kamieniczek i wieży miejskiej z XVI w.
W małym sklepiku na starówce uzupełniliśmy zapasy wody i z górki popedałowaliśmy z powrotem w stronę Dunaju. Aby przeprawić się na drugą stronę, do Mauthausen, skorzystaliśmy tym razem z promu rowerowo-pieszego. To takie niewielkie łódki motorowe, które można spotkać często w miejscach, gdzie nie ma mostu.
Zanocowaliśmy tym razem na kempingu w Au an der Donau. Au lub Aue to niemiecka nazwa doliny rzecznej. A ponieważ jest wiele miejscowości, które tak się nazywają, to trzeba je jakoś odróżnić. Pewnie dlatego tę wioskę nazwano Au an der Donau, czyli nad Dunajem. Do dyspozycji mieliśmy dwa domki na kurzej stopce – bez wygód, ale za to z tarasikiem i widokiem na staw. Schludnie, czysto, miło i cicho. Jak dla nas ok. Można też było przespać się w beczce (widocznej z lewej strony), to częste rozwiązanie na niemieckich i austriackich campingach.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.00 km (0.00 km teren), czas: 09:00 h, avg:7.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 2 – Pasawa-Ottensheim
Poniedziałek, 23 lipca 2018 | dodano: 01.08.2018Kategoria Austria, Bawaria, Donauradweg i okolice 2018, Niemcy
Pogoda
w poniedziałek poprawiła się na tyle, że bez obaw mogliśmy ruszyć na szlak, już
teraz rzeczywiście wzdłuż Dunaju. Najpierw jednak trzeba było przestawić
samochody z parkingu w pobliżu hotelu, który bezpłatny jest tylko w weekendy,
na miejsce, gdzie spokojnie mogłyby postać sobie przez tydzień. Zrobiliśmy
rekonesans dzień wcześniej i najsensowniejszym wyjściem wydało się nam zostawienie
aut w parkingowcu przy Bahnhofstrasse, gdzie postój kosztuje 4 euro za dobę.
A potem już w drogę! Mapka wycieczki
Moi współtowarzysze jazdy przed hotelem:
Tak szlak oznaczony jest po stronie niemieckiej:
Przez większość trasy można jechać zarówno lewym, jak i prawym brzegiem Dunaju, gdyż ścieżka rowerowa poprowadzona jest po obu stronach. Można też sobie w trakcie zmieniać stronę – na jednym z licznych mostów, na zaporach wodnych lub korzystając z przepraw promowych. My pojechaliśmy początkowo bulwarami wzdłuż pasawskiej starówki, a potem mostem przejechaliśmy na lewy brzeg. Ścieżka prowadziła wzdłuż drogi samochodowej B388, ale bezpiecznie i w sumie droga była umiarkowanie ruchliwa.
Bulwar w Pasawie:
Pierwszym miasteczkiem na trasie było Obernzell z zabytkowymi kamieniczkami i zamkiem, mieszczącym muzeum ceramiki:
Darek nad brzegiem Dunaju w Obernzell:
Krótko za Pasawą granica między Bawarią a Austrią biegnie środkiem Dunaju, ale od Engelhartszell już obydwa brzegi należą do Austrii. My przekraczaliśmy granicę na elektrowni wodnej w Jochstein i nie było to takie proste, ponieważ zaporę trzeba pokonać korzystając z dość stromych schodów, co przy obładowanych rowerach było trochę uciążliwe.
Stroma droga do Austrii:
Oprócz elektrowni mieści się tam również śluza, z której korzystają barki i liczne statki pasażerskie, pływające po Dunaju:
Na moście granicznym:
W Engelhartszell zajrzeliśmy do klasztoru ojców trapistów Stift Engelszell, którzy oprócz pobożnych modlitw praktykują również produkcję likierów i piwa, które można kupić w przyklasztornym sklepiku. Na likiery było za gorąco, ale zimne piwo, prosto z lodówki smakowało pierwszorzędnie!
Następny odcinek prowadził przez wioski górnej Austrii po nieco pagórkowatym terenie, podczas gdy lewy brzeg wydawał się jednak bardziej płaski. W Wesensufer dopadła nas burza, ale przeczekaliśmy ją w luksusowym schronie dla rowerzystów – zaopatrzonym w automaty do napojów, a nawet w darta i piłkarzyki, gdyby ktoś się nudził!
Od miejscowości Schlögen natomiast zaczyna się jeden z najbardziej malowniczych odcinków trasy – tzw. Schlögener Schlinge (pętla schlögeńska) – przełom Dunaju, tworzący dwa zakola zakręcające o niemal 180 stopni, wśród malowniczych lesistych wzgórz. Droga dla rowerów przez większą część biegnie tuż przy brzegu, a po lewej stronie krótki fragment trzeba pokonać promem. My jechaliśmy brzegiem prawym, w całości dostępnym dla rowerzystów.
Jeszcze kilka razy przekropił nas tego dnia drobny deszczyk, ale że było ciepło, to nawet nie było to dokuczliwe.
Widok z kempingu Kaiserau na Kettenturm i zamek Neuhaus:
W Aschach an der Donau krajobraz wypłaszcza się, a rzeka zaczyna płynąć szeroką doliną. Zrobiliśmy zakupy w supermarkecie, ponieważ z mapy wynikało, że dalej mogą być już kłopoty z zaopatrzeniem, a poza tym było już późne popołudnie. Nie na tyle jednak późne, abyśmy koniecznie szukali w miasteczku noclegu, zwłaszcza, że od dużej przetwórni rzepaku zalatywał nieco niemiły zapach i hałas. Pojechaliśmy więc dalej, przez dość jednak odludną dolinę. W jedynym gasthausie w Pupping niekoniecznie nam się podobało (i jeszcze ta nazwa!), ale na mapie widniał zaznaczony pensjonat w pobliskim Fall, więc tam się skierowaliśmy. Niestety pensjonat nie działał już chyba od dłuższego czasu, więc po zapytaniu mieszkanki wioski mieliśmy do wyboru albo rozbicie namiotów (bo pole namiotowe było czynne), albo dalszą jazdę do pobliskiego Ottensheim. Wybraliśmy drugą opcję, musieliśmy się jednak trochę cofnąć do zapory wodnej, gdyż prom z Fall do Ottensheim już o tej porze nie kursował.
Oznaczenie szlaku naddunajskiego przy zaporze w Ottensheim:
Była już chyba 19.30, gdy przy wjeździe do Ottensheim zauważyliśmy tablicę z informacją, że 2 km dalej znajduje się Langasthof Rodlhof – czyli taka wiejska gospoda z miejscami noclegowymi. Po rozmowie telefonicznej z właścicielką z ulgą skierowaliśmy się więc do Rodl – wioski należącej już jednak administracyjnie do miasteczka Ottensheim.
Gospoda okazała się mieć bardzo porządny standard – ładne pokoje z łazienkami, na dole knajpka z ogrodem, placem zabaw dla dzieci i … nagrobkiem, a rano pyszne i obfite śniadanie z domowymi marmoladami i wypiekami. Oczywiście był tam też garaż na rowery. W gospodzie jadłospis prosty, acz treściwy – zamówiliśmy sobie po wiener schnitzlu, całkiem słusznych rozmiarów, ale chyba zasłużyliśmy, bo przejechaliśmy tego dnia 92 kilometry, co było najdłuższym etapem dziennym. I tak zakończyliśmy nasz drugi dzień rowerowej wyprawy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A potem już w drogę! Mapka wycieczki
Moi współtowarzysze jazdy przed hotelem:
Tak szlak oznaczony jest po stronie niemieckiej:
Przez większość trasy można jechać zarówno lewym, jak i prawym brzegiem Dunaju, gdyż ścieżka rowerowa poprowadzona jest po obu stronach. Można też sobie w trakcie zmieniać stronę – na jednym z licznych mostów, na zaporach wodnych lub korzystając z przepraw promowych. My pojechaliśmy początkowo bulwarami wzdłuż pasawskiej starówki, a potem mostem przejechaliśmy na lewy brzeg. Ścieżka prowadziła wzdłuż drogi samochodowej B388, ale bezpiecznie i w sumie droga była umiarkowanie ruchliwa.
Bulwar w Pasawie:
Pierwszym miasteczkiem na trasie było Obernzell z zabytkowymi kamieniczkami i zamkiem, mieszczącym muzeum ceramiki:
Darek nad brzegiem Dunaju w Obernzell:
Krótko za Pasawą granica między Bawarią a Austrią biegnie środkiem Dunaju, ale od Engelhartszell już obydwa brzegi należą do Austrii. My przekraczaliśmy granicę na elektrowni wodnej w Jochstein i nie było to takie proste, ponieważ zaporę trzeba pokonać korzystając z dość stromych schodów, co przy obładowanych rowerach było trochę uciążliwe.
Stroma droga do Austrii:
Oprócz elektrowni mieści się tam również śluza, z której korzystają barki i liczne statki pasażerskie, pływające po Dunaju:
Na moście granicznym:
W Engelhartszell zajrzeliśmy do klasztoru ojców trapistów Stift Engelszell, którzy oprócz pobożnych modlitw praktykują również produkcję likierów i piwa, które można kupić w przyklasztornym sklepiku. Na likiery było za gorąco, ale zimne piwo, prosto z lodówki smakowało pierwszorzędnie!
Następny odcinek prowadził przez wioski górnej Austrii po nieco pagórkowatym terenie, podczas gdy lewy brzeg wydawał się jednak bardziej płaski. W Wesensufer dopadła nas burza, ale przeczekaliśmy ją w luksusowym schronie dla rowerzystów – zaopatrzonym w automaty do napojów, a nawet w darta i piłkarzyki, gdyby ktoś się nudził!
Od miejscowości Schlögen natomiast zaczyna się jeden z najbardziej malowniczych odcinków trasy – tzw. Schlögener Schlinge (pętla schlögeńska) – przełom Dunaju, tworzący dwa zakola zakręcające o niemal 180 stopni, wśród malowniczych lesistych wzgórz. Droga dla rowerów przez większą część biegnie tuż przy brzegu, a po lewej stronie krótki fragment trzeba pokonać promem. My jechaliśmy brzegiem prawym, w całości dostępnym dla rowerzystów.
Jeszcze kilka razy przekropił nas tego dnia drobny deszczyk, ale że było ciepło, to nawet nie było to dokuczliwe.
Widok z kempingu Kaiserau na Kettenturm i zamek Neuhaus:
W Aschach an der Donau krajobraz wypłaszcza się, a rzeka zaczyna płynąć szeroką doliną. Zrobiliśmy zakupy w supermarkecie, ponieważ z mapy wynikało, że dalej mogą być już kłopoty z zaopatrzeniem, a poza tym było już późne popołudnie. Nie na tyle jednak późne, abyśmy koniecznie szukali w miasteczku noclegu, zwłaszcza, że od dużej przetwórni rzepaku zalatywał nieco niemiły zapach i hałas. Pojechaliśmy więc dalej, przez dość jednak odludną dolinę. W jedynym gasthausie w Pupping niekoniecznie nam się podobało (i jeszcze ta nazwa!), ale na mapie widniał zaznaczony pensjonat w pobliskim Fall, więc tam się skierowaliśmy. Niestety pensjonat nie działał już chyba od dłuższego czasu, więc po zapytaniu mieszkanki wioski mieliśmy do wyboru albo rozbicie namiotów (bo pole namiotowe było czynne), albo dalszą jazdę do pobliskiego Ottensheim. Wybraliśmy drugą opcję, musieliśmy się jednak trochę cofnąć do zapory wodnej, gdyż prom z Fall do Ottensheim już o tej porze nie kursował.
Oznaczenie szlaku naddunajskiego przy zaporze w Ottensheim:
Była już chyba 19.30, gdy przy wjeździe do Ottensheim zauważyliśmy tablicę z informacją, że 2 km dalej znajduje się Langasthof Rodlhof – czyli taka wiejska gospoda z miejscami noclegowymi. Po rozmowie telefonicznej z właścicielką z ulgą skierowaliśmy się więc do Rodl – wioski należącej już jednak administracyjnie do miasteczka Ottensheim.
Gospoda okazała się mieć bardzo porządny standard – ładne pokoje z łazienkami, na dole knajpka z ogrodem, placem zabaw dla dzieci i … nagrobkiem, a rano pyszne i obfite śniadanie z domowymi marmoladami i wypiekami. Oczywiście był tam też garaż na rowery. W gospodzie jadłospis prosty, acz treściwy – zamówiliśmy sobie po wiener schnitzlu, całkiem słusznych rozmiarów, ale chyba zasłużyliśmy, bo przejechaliśmy tego dnia 92 kilometry, co było najdłuższym etapem dziennym. I tak zakończyliśmy nasz drugi dzień rowerowej wyprawy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
92.00 km (0.00 km teren), czas: 10:30 h, avg:8.76 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Donauradweg z Pasawy do Wiednia: Dzień 1 – na rozgrzewkę Pasawa-Schärding-Pasawa
Niedziela, 22 lipca 2018 | dodano: 31.07.2018Kategoria Austria, Bawaria, Donauradweg i okolice 2018, Niemcy
Wreszcie nadszedł
długo oczekiwany urlop, którego część postanowiliśmy przeznaczyć na wycieczkę
rowerową wzdłuż Dunaju – od bawarskiej Pasawy do Wiednia, wraz z zaprzyjaźnioną
parą z Krakowa. Pomysł na wycieczkę był raczej rekreacyjno-krajoznawczy niż
sportowy – po drodze zwiedzanie, odpoczynki w ładnych okolicach, na luzie, bez
założonego limitu kilometrów.
Szlak Dunaju jest częścią trasy Eurovelo 6. Należy do najdłuższych przyrzecznych tras rowerowych w Europie i liczy sobie ponad 3000 km. Zaczyna się w niemieckim Donaueschingen, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, następnie przebiega przez Bawarię, Górną i Dolną Austrię, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię i Rumunię, gdzie gubiąc się w rozległej delcie Dunaj kończy swój bieg w Morzu Czarnym. Po drodze można odwiedzić kilka europejskich stolic – Wiedeń, Bratysławę, Budapeszt i Belgrad. Po lekturze paru relacji m.in. w Rowertourze, na bikestats i niemieckojęzycznych opisów szlaku (w tym nieocenionej radreise-wiki) zdecydowaliśmy się na trasę od Pasawy do stolicy Austrii. Generalnie to odcinek od umownego źródła Dunaju w Donaueschingen do Bratysławy ma bardzo dobrze przygotowaną infrastrukturę pod rowerzystów, dalej – jeśli wierzyć relacjom – jest gorzej.
My zdecydowaliśmy się na „klasyczny” odcinek z Pasawy do Wiednia, liczący około 312 km, przy wyborze braliśmy pod uwagę dojazd i atrakcyjność turystyczną. Zamówiłam bezpłatny przewodnik z mapą (jest w wersji niemiecko- i anglojęzycznej) i jeszcze kilka folderów. Jak zwykle austriacka informacja turystyczna działa doskonale i była bardzo pomocna.
Spotkaliśmy się ze znajomymi w Pasawie w sobotę późnym popołudniem – dojazd zarówno ze Szczecina jak i z Krakowa to nieco ponad 800 km, przy czym ze Szczecina jedzie się cały czas autostradami (choć niektóre odcinki są w remoncie), a z południa Polski to już niekoniecznie. Zarezerwowałam noclegi w budżetowym hotelu Rotel Inn, bezpośrednio przy trasie rowerowej, ciekawym architektonicznie, bo jego bryła wzorowana jest na sylwetce śpiącego człowieka. W środku malutkie pokoje dwuosobowe przypominające kajuty na statku, łazienki po drugiej stronie korytarza, ale czyściutkie i w dużej ilości, świetlica z napojami z automatu (również izotonikami chmielowymi), taras z widokiem na Dunaj i obszerny, zadaszony i zamykany boks na rowery.
A rano smaczne śniadanko i miła obsługa. Dla nas najzupełniej ok.
Wieczorny spacer po mieście zakończył się niestety siarczystą ulewą, a i prognozy nie były optymistyczne na niedzielę – przynajmniej do późnego popołudnia. Postanowiliśmy zatem zostać w Pasawie na jeszcze jedną noc i wykorzystać niedzielę na zwiedzanie miasta. Stara Pasawa leży na półwyspie, u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu i Ilz, otoczona malowniczymi wzgórzami. Miasto wywodzi się z rzymskiego kasztelu warownego Boiodorum i Batavis. Na Dunaju znajdowała się bowiem północna granica Cesarstwa Rzymskiego, tzw. limes. W średniowieczu było bardzo prężnym ośrodkiem administracyjnym i siedzibą biskupią Do najważniejszych zabytków i atrakcji miasta należy katedra św. Stefana z największymi organami świata, muzeum rzymskie, sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki (Wallfahrtskirche Mariahilf) z zadaszonymi schodami pątniczymi liczącymi 321 stopni i średniowieczna twierdza Veste Oberhaus, zbudowana w XIII wieku na wzgórzu na lewym brzegu Dunaju, u zbiegu trzech rzek.
Widok na starówkę Pasawy, most na rzekę Inn i katedrę św. Stefana.
I z drugiej strony, od Dunaju:
Schody pątnicze do sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki:
Twierdza Veste Oberhaus:
Widoki z twierdzy na stare miasto i ujście Innu do Dunaju:
Wody Innu mają intensywnie zielony kolor, ze względu na topniejący alpejski śnieg który spływa do tej rzeki w górnym biegu, Dunaj jest natomiast granatowo-czarny. Wody Ilz mają kolor brunatny, ponieważ płynie on przez torfowiska. Widać tutaj, jak kolory rzek mieszają się ze sobą.
Położenie nad rzeką ma jednak i ujemne strony. Widać to było na budynku ratusza i jeszcze później na wielu budynkach nad Dunajem, jak potężne powodzie się tu zdarzają.
Po obiedzie na starówce, z widokiem na Fahrradklinik – również w wersji „zrób to sam”, pogoda zaczęła się poprawiać, stwierdziliśmy więc, że skoro przyjechaliśmy na rowery, to wykorzystamy pozostałą część dnia rowerowo.
Po krótkiej konsultacji z miejscową informacją turystyczną i zaopatrzeniu w mapkę ruszyliśmy bawarskim, prawym brzegiem Innu do barokowego miasteczka Schärding, skąd wróciliśmy brzegiem lewym, austriackim, do Pasawy. Granicy w ogóle nie zauważyliśmy, żednych tablic, znaków itp. Mapka wycieczki
Nad Innem:
Rzeźba symbolizująca dwie miejscowości Wernstein i Neuburg, połączone mostem na Innie:
W Schärding:
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlak Dunaju jest częścią trasy Eurovelo 6. Należy do najdłuższych przyrzecznych tras rowerowych w Europie i liczy sobie ponad 3000 km. Zaczyna się w niemieckim Donaueschingen, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia, następnie przebiega przez Bawarię, Górną i Dolną Austrię, Słowację, Węgry, Serbię, Bułgarię i Rumunię, gdzie gubiąc się w rozległej delcie Dunaj kończy swój bieg w Morzu Czarnym. Po drodze można odwiedzić kilka europejskich stolic – Wiedeń, Bratysławę, Budapeszt i Belgrad. Po lekturze paru relacji m.in. w Rowertourze, na bikestats i niemieckojęzycznych opisów szlaku (w tym nieocenionej radreise-wiki) zdecydowaliśmy się na trasę od Pasawy do stolicy Austrii. Generalnie to odcinek od umownego źródła Dunaju w Donaueschingen do Bratysławy ma bardzo dobrze przygotowaną infrastrukturę pod rowerzystów, dalej – jeśli wierzyć relacjom – jest gorzej.
My zdecydowaliśmy się na „klasyczny” odcinek z Pasawy do Wiednia, liczący około 312 km, przy wyborze braliśmy pod uwagę dojazd i atrakcyjność turystyczną. Zamówiłam bezpłatny przewodnik z mapą (jest w wersji niemiecko- i anglojęzycznej) i jeszcze kilka folderów. Jak zwykle austriacka informacja turystyczna działa doskonale i była bardzo pomocna.
Spotkaliśmy się ze znajomymi w Pasawie w sobotę późnym popołudniem – dojazd zarówno ze Szczecina jak i z Krakowa to nieco ponad 800 km, przy czym ze Szczecina jedzie się cały czas autostradami (choć niektóre odcinki są w remoncie), a z południa Polski to już niekoniecznie. Zarezerwowałam noclegi w budżetowym hotelu Rotel Inn, bezpośrednio przy trasie rowerowej, ciekawym architektonicznie, bo jego bryła wzorowana jest na sylwetce śpiącego człowieka. W środku malutkie pokoje dwuosobowe przypominające kajuty na statku, łazienki po drugiej stronie korytarza, ale czyściutkie i w dużej ilości, świetlica z napojami z automatu (również izotonikami chmielowymi), taras z widokiem na Dunaj i obszerny, zadaszony i zamykany boks na rowery.
A rano smaczne śniadanko i miła obsługa. Dla nas najzupełniej ok.
Wieczorny spacer po mieście zakończył się niestety siarczystą ulewą, a i prognozy nie były optymistyczne na niedzielę – przynajmniej do późnego popołudnia. Postanowiliśmy zatem zostać w Pasawie na jeszcze jedną noc i wykorzystać niedzielę na zwiedzanie miasta. Stara Pasawa leży na półwyspie, u zbiegu trzech rzek – Dunaju, Innu i Ilz, otoczona malowniczymi wzgórzami. Miasto wywodzi się z rzymskiego kasztelu warownego Boiodorum i Batavis. Na Dunaju znajdowała się bowiem północna granica Cesarstwa Rzymskiego, tzw. limes. W średniowieczu było bardzo prężnym ośrodkiem administracyjnym i siedzibą biskupią Do najważniejszych zabytków i atrakcji miasta należy katedra św. Stefana z największymi organami świata, muzeum rzymskie, sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki (Wallfahrtskirche Mariahilf) z zadaszonymi schodami pątniczymi liczącymi 321 stopni i średniowieczna twierdza Veste Oberhaus, zbudowana w XIII wieku na wzgórzu na lewym brzegu Dunaju, u zbiegu trzech rzek.
Widok na starówkę Pasawy, most na rzekę Inn i katedrę św. Stefana.
I z drugiej strony, od Dunaju:
Schody pątnicze do sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki:
Twierdza Veste Oberhaus:
Widoki z twierdzy na stare miasto i ujście Innu do Dunaju:
Wody Innu mają intensywnie zielony kolor, ze względu na topniejący alpejski śnieg który spływa do tej rzeki w górnym biegu, Dunaj jest natomiast granatowo-czarny. Wody Ilz mają kolor brunatny, ponieważ płynie on przez torfowiska. Widać tutaj, jak kolory rzek mieszają się ze sobą.
Położenie nad rzeką ma jednak i ujemne strony. Widać to było na budynku ratusza i jeszcze później na wielu budynkach nad Dunajem, jak potężne powodzie się tu zdarzają.
Po obiedzie na starówce, z widokiem na Fahrradklinik – również w wersji „zrób to sam”, pogoda zaczęła się poprawiać, stwierdziliśmy więc, że skoro przyjechaliśmy na rowery, to wykorzystamy pozostałą część dnia rowerowo.
Po krótkiej konsultacji z miejscową informacją turystyczną i zaopatrzeniu w mapkę ruszyliśmy bawarskim, prawym brzegiem Innu do barokowego miasteczka Schärding, skąd wróciliśmy brzegiem lewym, austriackim, do Pasawy. Granicy w ogóle nie zauważyliśmy, żednych tablic, znaków itp. Mapka wycieczki
Nad Innem:
Rzeźba symbolizująca dwie miejscowości Wernstein i Neuburg, połączone mostem na Innie:
W Schärding:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
41.60 km (0.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:8.29 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)