- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Na lody do Nowego Warpna
Poniedziałek, 19 sierpnia 2019 | dodano: 19.08.2019Kategoria koło domu, Zachodniopomorskie
Wczoraj wróciłam z urlopu - było bardzo intensywnie. Najpierw rowery, potem chodzenie po górach, a na koniec kajaki. Wciąż mam zaległości w pisaniu bloga, ale mam nadzieję, że teraz będzie trochę czasu, żeby systematycznie uzupełnić wpisy z wyprawy do Alzacji. Tymczasem dzisiaj z przyjemnością wsiadłam znów na fitnessa i pojechaliśmy z Darkiem na wieczorną wycieczkę przez Dobieszczyn do Nowego Warpna. To super trasa na rowery szosowe - dobry asfalt, mały ruch (szczególnie od kiedy Tanowo jest tak rozkopane, wiele samochodów omija ten odcinek), a na końcu bardzo malownicze miasteczko. Od nas praktycznie równo 30 km w jedną stronę.
Po drodze nie zatrzymywaliśmy się specjalnie, ale w samym Nowym Warpnie pokręciliśmy się trochę po uliczkach i nad wodą, popstrykaliśmy parę zdjęć - bo pogoda bardzo ładna i usiedliśmy na pyszne lody i piwko na spółkę w "Barze u Magdy". W miasteczku pustki, tylko w knajpce kilka stolików zajętych - głównie przez towarzystwo z Niemiec.Mapka wycieczki
Na starówce Nowego Warpna:


Darek w marinie:

Na co rybakowi rower?

A może na rybkę?

Eee nie, jednak na lody ...

W powrotnej drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy kościółku w Karsznie, a potem już tą samą trasą prosto do domu, do którego dotarliśmy, gdy zaczynało się zmierzchać. Kościółek w Karsznie:

Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po drodze nie zatrzymywaliśmy się specjalnie, ale w samym Nowym Warpnie pokręciliśmy się trochę po uliczkach i nad wodą, popstrykaliśmy parę zdjęć - bo pogoda bardzo ładna i usiedliśmy na pyszne lody i piwko na spółkę w "Barze u Magdy". W miasteczku pustki, tylko w knajpce kilka stolików zajętych - głównie przez towarzystwo z Niemiec.Mapka wycieczki
Na starówce Nowego Warpna:


Darek w marinie:

Na co rybakowi rower?

A może na rybkę?

Eee nie, jednak na lody ...

W powrotnej drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy kościółku w Karsznie, a potem już tą samą trasą prosto do domu, do którego dotarliśmy, gdy zaczynało się zmierzchać. Kościółek w Karsznie:

Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
60.24 km (0.00 km teren), czas: 02:39 h, avg:22.73 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przełomem Dunajca
Środa, 7 sierpnia 2019 | dodano: 04.09.2019Kategoria Małopolska
Ostatni, zaległy wakacyjny wpis - a mianowicie z krótkiej wycieczki wzdłuż Dunajca ze Sromowiec Niżnych do Szczawnicy, sprzed czterech tygodni. Trasę z biegem Dunajca pokonaliśmy pontonem - oprócz spływu znanymi tratwami flisackimi można bowiem zrobić sobie rafting pontonem albo spływ kajakiem. A na mecie w Szczawnicy czekały na nas wypożyczone rowery górskie, którymi wróciliśmy do Sromowiec. Płynęłam i jechałam z Darkiem, Moniką, jej partnerem i dziećmi.
Na spływie przełomem Dunajca:

Cały spływ trwa około dwóch godzin, a potem kolejne dwie mamy na powrót rowerami. W Szczawnicy zdążyliśmy więc zjeść obiad, a potem spokojnie pojechaliśmy ścieżką rowerową.
Początkowy odcinek w Szczawnicy jest od niedawna wyłożony kostką brukową, ale dalej droga jest szutrowa:

Widać na niebie gęstniejące chmury i o ile na spływie ulewa przeszła bokiem, tak na szlaku rowerowym trochę nas dopadł deszcz, więc schowaliśmy się pod drzewem, żeby trochę przeczekać:

Widok z mostu na Dunajcu w Czerwonym Klasztorze na Trzy Korony:

Stamtąd już tylko dwa kilometry na przystań i do naszych samochodów.

Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na spływie przełomem Dunajca:

Cały spływ trwa około dwóch godzin, a potem kolejne dwie mamy na powrót rowerami. W Szczawnicy zdążyliśmy więc zjeść obiad, a potem spokojnie pojechaliśmy ścieżką rowerową.
Początkowy odcinek w Szczawnicy jest od niedawna wyłożony kostką brukową, ale dalej droga jest szutrowa:


Widać na niebie gęstniejące chmury i o ile na spływie ulewa przeszła bokiem, tak na szlaku rowerowym trochę nas dopadł deszcz, więc schowaliśmy się pod drzewem, żeby trochę przeczekać:

Widok z mostu na Dunajcu w Czerwonym Klasztorze na Trzy Korony:

Stamtąd już tylko dwa kilometry na przystań i do naszych samochodów.

Rower:
Dane wycieczki:
12.94 km (0.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:12.94 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przez Jasienicę i Karpin
Sobota, 3 sierpnia 2019 | dodano: 03.08.2019Kategoria koło domu, Zachodniopomorskie
Ostatni dzień przed drugą częścią urlopu upłynął mi głównie na przygotowaniach i pakowaniu, ale po południu wyskoczyliśmy z Darkiem jeszcze na szosową rundkę po okolicy. Dla urozmaicenia pojechaliśmy przez Tatynię i Wieńkowo do Jasienicy - bez jakiegoś sprecyzowanego planu. Na miejscu zdecydowaliśmy, że wrócimy leśną asfaltówką przez Nową Jasienicę, Drogoradz i Karpin. Koło Karpina niestety znów fetor nie do wytrzymania - zakład Fonteva chyba wznowił produkcję, a wiosną jeszcze nie było tak czuć. Na pocieszenie nieopodal mogliśmy podziwiać parę dorodnych jeleni - skryły się jednak w lesie, zanim wyciągnęłam aparat.
Wróciliśmy przez DW 115 i dokręciliśmy w Tanowie do 40 km. Mimo wszystko bardzo miła wycieczka. Mapka.
Kościół w Jasienicy z nieco innej perspektywy:

Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wróciliśmy przez DW 115 i dokręciliśmy w Tanowie do 40 km. Mimo wszystko bardzo miła wycieczka. Mapka.
Kościół w Jasienicy z nieco innej perspektywy:

Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
40.78 km (0.00 km teren), czas: 01:51 h, avg:22.04 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wieczorna 50+
Piątek, 2 sierpnia 2019 | dodano: 02.08.2019Kategoria koło domu, Meklemburgia-Pomorze, Zachodniopomorskie
Po wczorajszej inauguracji rowerka, dzisiaj wycieczka na nieco dłuższym dystansie i również po niemieckiej stronie. Początek podobnie jak wczoraj - do Dobieszczyna i do granicy. Na rozwidleniu dróg przy strzelnicy w Dobieszczynie baner z informacją, że jutro w Nowym Warpnie odbędzie się mityng triathlonowy, w związku z tym droga będzie zamknięta od 9.30 do 14.30. Ale dzisiaj spokojnie, mały ruch, słonecznie i przyjemna temperatura.
W Hintersee skręcamy na Glashütte i Grünhof, potem do Pampow, ale nie prosto, a przez Freienstein. Nie znałam tej drogi, Darek mi pokazał - trzeba w lesie skręcić w prawo, w asfaltówkę:

Na górce we Freienstein

Gdzieś tutaj przerwało mi zapis z endomondo, więc pozostało mi zaimportować trening od Darka (bez włączonych pauz na postojach, więc tempo takie sobie). Mapka wycieczki.
Potem przez Pampow do Blankensee i ścieżką rowerową do Dobrej Szczecińskiej:

A z Dobrej przez Grzepnicę, Sławoszewo i Bartoszewo do domu. Rowerek sprawuje się dobrze - kierownica i siodełko wygodne. Siodło - mimo, że typowo szosowe, a więc raczej wąskie i twarde - jest dobrze wyprofilowane, dlatego też nacisk nie jest punktowy, ale rozkłada się w różnych płaszczyznach. Jest dość komfortowo, w przeciwieństwie do fabrycznego siodełka roweru Darka, które było koszmarne. Jedynie mój kręgosłup jest trochę nieprzyzwyczajony do innej sylwetki w czasie jazdy - ale kilka ćwiczeń w czasie postoju poprawiło mi samopoczucie. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W Hintersee skręcamy na Glashütte i Grünhof, potem do Pampow, ale nie prosto, a przez Freienstein. Nie znałam tej drogi, Darek mi pokazał - trzeba w lesie skręcić w prawo, w asfaltówkę:

Na górce we Freienstein

Gdzieś tutaj przerwało mi zapis z endomondo, więc pozostało mi zaimportować trening od Darka (bez włączonych pauz na postojach, więc tempo takie sobie). Mapka wycieczki.
Potem przez Pampow do Blankensee i ścieżką rowerową do Dobrej Szczecińskiej:

A z Dobrej przez Grzepnicę, Sławoszewo i Bartoszewo do domu. Rowerek sprawuje się dobrze - kierownica i siodełko wygodne. Siodło - mimo, że typowo szosowe, a więc raczej wąskie i twarde - jest dobrze wyprofilowane, dlatego też nacisk nie jest punktowy, ale rozkłada się w różnych płaszczyznach. Jest dość komfortowo, w przeciwieństwie do fabrycznego siodełka roweru Darka, które było koszmarne. Jedynie mój kręgosłup jest trochę nieprzyzwyczajony do innej sylwetki w czasie jazdy - ale kilka ćwiczeń w czasie postoju poprawiło mi samopoczucie. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję.
Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
53.50 km (0.00 km teren), czas: 02:40 h, avg:20.06 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nowy nabytek
Czwartek, 1 sierpnia 2019 | dodano: 01.08.2019Kategoria koło domu
Wracając wczoraj z urlopu odebrałam nowy rower, który kilkanaście dni wcześniej wynalazłam w internecie na wyprzedaży. Upatrzyłam sobie fitnessa - Specialized Sirrus Elite Alloy - czyli lekki i zwinny rowerek na szosę, ale z prostą kierownicą. Jedno ale - rowerek był do odebrania w sklepie w Legnicy. W Szczecinie jest co prawda sklep partnerski Speca, ale ten model w moim rozmiarze był tylko na zamówienie i niestety nie w takiej dobrej cenie.
Polubiliśmy się z Sirruskiem od pierwszego wejrzenia, a dzisiaj zabrałam go na pierwszą randkę - do Dobieszczyna i z powrotem. Mapka
Fajny jest - szybki i zgrabny, pasujemy do siebie :-)))

Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Polubiliśmy się z Sirruskiem od pierwszego wejrzenia, a dzisiaj zabrałam go na pierwszą randkę - do Dobieszczyna i z powrotem. Mapka
Fajny jest - szybki i zgrabny, pasujemy do siebie :-)))

Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
30.20 km (0.00 km teren), czas: 01:20 h, avg:22.65 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 9 - Rheinau - Woerth - Windstein
Wtorek, 30 lipca 2019 | dodano: 04.09.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
W cukierni w Rheinau zaopatrzyliśmy się rano w drożdżówki na
drogę i coś zimnego do picia. Przez pierwsze kilometry szlak Rheinradweg wiódł nas
przez pola i wioski, by wkrótce znów zbliżyć się do rzeki:

Prom na Renie:

Co jakiś czas mijaliśmy betonowe tablice z kilometrażem rzeki od źródła. Zaczynaliśmy w Neuenburg am Rhein około 200-tnego kilometra, a tutaj już 327:

Po trzydziestu paru kilometrach dość monotonnej jazdy z dala od miasteczek, po raz ostatni przekraczamy Ren mostem w Iffezheim:

Jakby Ren nie chciał nas puścić ze swoich objęć, bo tuż przed mostem kolega łapie flaka i czeka nas przymusowy postój na wymianę dętki w upale. Od tego momentu będziemy się już oddalać od rzeki w kierunku zachodnim – czyli Wogezów Północnych, gdzie czekają nasze samochody. Wybieram trasę, żeby w miarę możliwości nie było dużo podjazdów, chociaż kilka górek pod koniec jest nieuniknionych. Zobaczcie na profil wysokości:

Początkowo jedziemy asfaltową DDR-ką, po trasie dawnej kolejki wąskotorowej. Towarzyszy nam soczysta zieleń, dająca również przyjemny cień:

W drodze do Woerth taki surrealistyczny obrazek – diabelski młyn, wyrastający wprost z pola kukurydzy. Okazuje się, że nieopodal jest park rozrywki, którego częścią jest ta karuzela:

Samo Woerth nad rzeką Sauer bardzo miło nas zaskoczyło. To prawdziwa perełka, którą jakoś przeoczyłam przy planowaniu wycieczki. Jak dobrze, że trafiliśmy tutaj przypadkiem!




I zamek w Woerth z XIV wieku, wraz z rzeźbą „żelaznej dziewicy”:


Na północ od Woerth zaczynają się już porządne podjazdy. Pierwszy jest bardzo stromy i tylko Darkowi udaje się wjechać z sakwami na górę. Pozostała trójka prowadzi rowery – na szczęście podjazd nie jest długi, a w nagrodę mamy piękne pole słoneczników do oglądania:

Następne wzniesienie pokonujemy już rowerami, bo jest nieco łagodniejsze. Potem już tylko bajeczny zjazd po serpentynach do Jaegerthal – naprawdę bajeczny, ale nie było jak pstrykać zdjęć, bo mocno musiałam trzymać kierownicę na zakrętach przy takiej prędkości. Ale zrobiłam jedną fotkę w samej miejscowości:

Jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do Windstein. Pętla alzacka zamknięta!


Zasłużyliśmy na dobrą kolację, a po noclegu w pensjonacie rano załadowaliśmy rowery na bagażniki samochodowe i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy z papierowych map Elsass Nord i Elsass Süd z serii bikeline Radkarte wydawnictwa Verlag Esterbauer oraz z materiałów dostępnych na stronach www.cyclinginalsace.com, www.visit.alsace.
Dojazd: Ze Szczecina do Windstein samochodem - ok. 900 km, auta zostały na całe 9 dni na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis.
Noclegi: Od ok. 60-70 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej lub pensjonacie ze śniadaniem (takie ceny zazwyczaj) do 98 euro w hotelu *** też ze śniadaniem. Dwa noclegi u przyjaciół. Rezerwowaliśmy tylko pierwszy i ostatni nocleg w pensjonacie w Windstein, a noclegi znajdowaliśmy na miejscu - szukając tabliczek, albo pytając ludzi. Raz telefonicznie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – ceny trochę wyższe niż w Polsce - drożej w Szwajcarii i Francji, nieco taniej w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Dystans: Licznik rowerowy na koniec pokazał 653 km. Trasa nie jest tak płaska jak znane mi szlaki "rzeczne", ale spokojnie nadaje się na wyprawę sakwiarską dla osób o średniej kondycji.
Wspomnienia i wrażenia: I tym razem było super, tylko strasznie gorąco :-)
[Koniec]
Temperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Prom na Renie:

Co jakiś czas mijaliśmy betonowe tablice z kilometrażem rzeki od źródła. Zaczynaliśmy w Neuenburg am Rhein około 200-tnego kilometra, a tutaj już 327:

Po trzydziestu paru kilometrach dość monotonnej jazdy z dala od miasteczek, po raz ostatni przekraczamy Ren mostem w Iffezheim:

Jakby Ren nie chciał nas puścić ze swoich objęć, bo tuż przed mostem kolega łapie flaka i czeka nas przymusowy postój na wymianę dętki w upale. Od tego momentu będziemy się już oddalać od rzeki w kierunku zachodnim – czyli Wogezów Północnych, gdzie czekają nasze samochody. Wybieram trasę, żeby w miarę możliwości nie było dużo podjazdów, chociaż kilka górek pod koniec jest nieuniknionych. Zobaczcie na profil wysokości:

Początkowo jedziemy asfaltową DDR-ką, po trasie dawnej kolejki wąskotorowej. Towarzyszy nam soczysta zieleń, dająca również przyjemny cień:

W drodze do Woerth taki surrealistyczny obrazek – diabelski młyn, wyrastający wprost z pola kukurydzy. Okazuje się, że nieopodal jest park rozrywki, którego częścią jest ta karuzela:

Samo Woerth nad rzeką Sauer bardzo miło nas zaskoczyło. To prawdziwa perełka, którą jakoś przeoczyłam przy planowaniu wycieczki. Jak dobrze, że trafiliśmy tutaj przypadkiem!




I zamek w Woerth z XIV wieku, wraz z rzeźbą „żelaznej dziewicy”:


Na północ od Woerth zaczynają się już porządne podjazdy. Pierwszy jest bardzo stromy i tylko Darkowi udaje się wjechać z sakwami na górę. Pozostała trójka prowadzi rowery – na szczęście podjazd nie jest długi, a w nagrodę mamy piękne pole słoneczników do oglądania:

Następne wzniesienie pokonujemy już rowerami, bo jest nieco łagodniejsze. Potem już tylko bajeczny zjazd po serpentynach do Jaegerthal – naprawdę bajeczny, ale nie było jak pstrykać zdjęć, bo mocno musiałam trzymać kierownicę na zakrętach przy takiej prędkości. Ale zrobiłam jedną fotkę w samej miejscowości:

Jeszcze dwa kilometry i dojechaliśmy do Windstein. Pętla alzacka zamknięta!


Zasłużyliśmy na dobrą kolację, a po noclegu w pensjonacie rano załadowaliśmy rowery na bagażniki samochodowe i wyruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.
Informacje praktyczne:
Mapy: Korzystaliśmy z papierowych map Elsass Nord i Elsass Süd z serii bikeline Radkarte wydawnictwa Verlag Esterbauer oraz z materiałów dostępnych na stronach www.cyclinginalsace.com, www.visit.alsace.
Dojazd: Ze Szczecina do Windstein samochodem - ok. 900 km, auta zostały na całe 9 dni na parkingu przy pensjonacie. Parking gratis.
Noclegi: Od ok. 60-70 euro za pokój dwuosobowy na kwaterze prywatnej lub pensjonacie ze śniadaniem (takie ceny zazwyczaj) do 98 euro w hotelu *** też ze śniadaniem. Dwa noclegi u przyjaciół. Rezerwowaliśmy tylko pierwszy i ostatni nocleg w pensjonacie w Windstein, a noclegi znajdowaliśmy na miejscu - szukając tabliczek, albo pytając ludzi. Raz telefonicznie.
Wyżywienie: Śniadanie zwykle razem z noclegiem, na lunch kupowaliśmy coś w supermarketach – ceny trochę wyższe niż w Polsce - drożej w Szwajcarii i Francji, nieco taniej w Niemczech. Obiadokolacja – zazwyczaj w knajpce tam, gdzie wypadł nam następny nocleg (koszt ok. x2 jak w Polsce).
Dystans: Licznik rowerowy na koniec pokazał 653 km. Trasa nie jest tak płaska jak znane mi szlaki "rzeczne", ale spokojnie nadaje się na wyprawę sakwiarską dla osób o średniej kondycji.
Wspomnienia i wrażenia: I tym razem było super, tylko strasznie gorąco :-)
[Koniec]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
101.95 km (0.00 km teren), czas: 07:00 h, avg:14.56 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 8 - Breisach am Rhein - Strasburg - Rheinau
Poniedziałek, 29 lipca 2019 | dodano: 04.09.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
Tego dnia zrobiliśmy najwięcej kilometrów, bo ponad 104. Ale było też
i najbardziej płasko. Ponownie poprawiła się pogoda – po deszczowej niedzieli
znów wyjrzało słońce, a już nie było tak strasznie gorąco, jak w poprzednim
tygodniu, bo temperatura nie przekroczyła w poniedziałek 30 stopni.
Pierwsze 20 kilometrów to jazda po niemieckiej stronie, po przyjemnej szutrowej drodze wzdłuż Renu:

W okolicach Sasbach am Kaiserstuhl wracamy na stronę alzacką, bo – według mapy – niemiecki szlak wkrótce odbije od rzeki, podczas gdy po francuskiej stronie można jechać wzdłuż kanału Rodan-Ren, który to szlak doprowadzi nas wprost do Strasburga.
Darek zjeżdża z mostku nad kanałem:

DDR-ka jest równa, asfaltowa i prosta jak „w mordę strzelił”, a jedynym urozmaiceniem jest zmiana przebiegu z lewego brzegu na prawy.

Bliżej Strasburga kanał obsadzony jest piękną aleją platanową,

a maleńki domek nad śluzą wręcz tonie w kwiatach:

W Strasburgu promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie, nosząc nasze „gryfusowe” koszulki. Pewnie dlatego kilka osób pozdrowiło nas również po polsku.

Nad urokliwą starówką, położoną na otoczonej kanałami wyspie, góruje katedra Notre Dame, czyli pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Przepiękna, „koronkowa” konstrukcja ponownie nas zachwyciła, więc wykorzystujemy scenerię do pstryknięcia paru zdjęć na zewnątrz i w środku:



Zegar astronomiczny w środku katedry:

Stolica Alzacji to pełne życia i turystów miejsce, a na starym mieście znów urzekają nas charakterystyczne dla regionu urocze kamieniczki:



Przez most na kanale i na Renie przejeżdżamy ponownie na niemiecką stronę do Kehl. Znajdujemy szlak Eurovelo 15 (RheinRadweg) i przez kolejne kilka kilometrów przemierzamy przemysłowe okolice na obrzeżach Kehl i Strasburga:

Powoli zaczynamy myśleć o noclegu, bo już wieczór za pasem.

Postanawiamy zanocować w pobliskim Rheinau. Ileś telefonów wykonanych na ławeczce nad Renem i nic. Albo zajęte, albo gospodarze nie chcą wynajmować kwatery tylko na jedną noc. Czyżbyśmy mieli spać pod mostem? No tak źle to nie było – znaleźliśmy w końcu dwa pokoje w Landgasthaus Napoleon, mieszczącym się w historycznym budynku z muru pruskiego, prowadzony przez rodzinę … z Bangladeszu. Oprócz pokoi mają tam też restaurację ze stekami i kilkoma daniami kuchni azjatyckiej. Zamówiliśmy sobie takie na kolację – nawet dobre, chociaż dali bardzo dużo przypraw, zwłaszcza kolendry. No i zimne piwko – należało nam się po takiej trasie ;-).


Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pierwsze 20 kilometrów to jazda po niemieckiej stronie, po przyjemnej szutrowej drodze wzdłuż Renu:

W okolicach Sasbach am Kaiserstuhl wracamy na stronę alzacką, bo – według mapy – niemiecki szlak wkrótce odbije od rzeki, podczas gdy po francuskiej stronie można jechać wzdłuż kanału Rodan-Ren, który to szlak doprowadzi nas wprost do Strasburga.
Darek zjeżdża z mostku nad kanałem:

DDR-ka jest równa, asfaltowa i prosta jak „w mordę strzelił”, a jedynym urozmaiceniem jest zmiana przebiegu z lewego brzegu na prawy.

Bliżej Strasburga kanał obsadzony jest piękną aleją platanową,

a maleńki domek nad śluzą wręcz tonie w kwiatach:

W Strasburgu promujemy z Darkiem Pomorze Zachodnie, nosząc nasze „gryfusowe” koszulki. Pewnie dlatego kilka osób pozdrowiło nas również po polsku.

Nad urokliwą starówką, położoną na otoczonej kanałami wyspie, góruje katedra Notre Dame, czyli pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Przepiękna, „koronkowa” konstrukcja ponownie nas zachwyciła, więc wykorzystujemy scenerię do pstryknięcia paru zdjęć na zewnątrz i w środku:



Zegar astronomiczny w środku katedry:

Stolica Alzacji to pełne życia i turystów miejsce, a na starym mieście znów urzekają nas charakterystyczne dla regionu urocze kamieniczki:



Przez most na kanale i na Renie przejeżdżamy ponownie na niemiecką stronę do Kehl. Znajdujemy szlak Eurovelo 15 (RheinRadweg) i przez kolejne kilka kilometrów przemierzamy przemysłowe okolice na obrzeżach Kehl i Strasburga:

Powoli zaczynamy myśleć o noclegu, bo już wieczór za pasem.

Postanawiamy zanocować w pobliskim Rheinau. Ileś telefonów wykonanych na ławeczce nad Renem i nic. Albo zajęte, albo gospodarze nie chcą wynajmować kwatery tylko na jedną noc. Czyżbyśmy mieli spać pod mostem? No tak źle to nie było – znaleźliśmy w końcu dwa pokoje w Landgasthaus Napoleon, mieszczącym się w historycznym budynku z muru pruskiego, prowadzony przez rodzinę … z Bangladeszu. Oprócz pokoi mają tam też restaurację ze stekami i kilkoma daniami kuchni azjatyckiej. Zamówiliśmy sobie takie na kolację – nawet dobre, chociaż dali bardzo dużo przypraw, zwłaszcza kolendry. No i zimne piwko – należało nam się po takiej trasie ;-).


Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
104.80 km (0.00 km teren), czas: 07:05 h, avg:14.80 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 7 - Bazylea - Neuf-Brisach - Breisach am Rhein
Niedziela, 28 lipca 2019 | dodano: 29.08.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Niemcy
Niedziela w Bazylei przywitała nas deszczem, chłodem i
ciężkimi chmurami wiszącymi po horyzont. To radykalna odmiana po ostatnim
tygodniu tropikalnych upałów. Sprawdzamy prognozę pogody – w Bazylei ma padać
cały dzień, ale im bardziej na północ, tym ma być lepiej w ciągu dnia.
Zostajemy u przyjaciół do jedenastej, a potem – korzystając z chwili, gdy
deszcz nieco zelżał – wyciągamy z dna sakw kurtki przeciwdeszczowe i ruszamy w
drogę. We wtorek powinniśmy dotrzeć do punktu startu, a to przecież ok. 300
kilometrów. Samo się nie przejedzie!
Drogę powrotną mamy zaplanowaną wzdłuż Renu. Można jechać po niemieckiej stronie, gdzie RheinRadweg prowadzi w większości przy samej rzece. Przeważają tutaj drogi szutrowe, a czasem nawet leśne dukty. Można też po francuskiej – wtedy jedzie się wzdłuż kanału, równoległego do Renu, głownie asfaltową DDR-ką. Obydwa warianty to fragment EuroVelo 15. My częściowo jedziemy przez Niemcy, a częściowo przez Francję, żeby była odmiana.
Zaczynamy od strony francuskiej – mijamy po drodze kolejne śluzy na kanale i co trochę zatrzymujemy się gdzieś, aby przeczekać bardziej intensywne opady.

Oprócz ptactwa, znęconego rzucanymi resztkami chleba, zaszczycił nas taki jegomość – chyba piżmak:

Jedziemy – pada, kropi, siąpi. Nie robię zdjęć, nie chce mi się. Na chwilę przestaje w Ottmarsheim, gdy zwiedzamy przepiękne, romańskie opactwo z początków XI wieku:


Ledwie wyjeżdżamy za miasteczko – znów deszcz. A przecież miało już przestać padać! Ponieważ szlak po francuskiej stronie dość mocno oddala się od rzeki, decydujemy się „przeskoczyć” na niemiecką. Od tej pory do końca dnia (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę) będziemy poruszać się podobnymi drogami wzdłuż Renu:

Jeszcze jedna ulewa, która zmusza nas do szukania nikłego schronienia pod drzewem i wreszcie deszcz ustaje. A nasze rowerki wyglądają tak:

Dojeżdżamy do Breisach am Rhein, leżącego naprzeciw francuskiej, barokowej twierdzy Neuf-Brisach. Tę drugą chcemy koniecznie zwiedzić – jako że to zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to jedno z dzieł francuskiego architekta Vaubana z początków XVIII wieku. Twierdza jest zbudowana na planie wieloramiennej gwiazdy i posiada potrójne mury obronne, wewnątrz których znajduje się miasteczko:



A na murach – owce się pasą :-)))

Nazwy ulic – po francusku i w dialekcie alzackim ;-)

Robi się już późno, a my po całym dniu jazdy w kiepskiej pogodzie, chętnie byśmy już znaleźli nocleg. Postanawiamy wrócić do Breisach, na niemiecką stronę. W schronisku młodzieżowym – ładnie położonym nad rzeką – niestety nie ma już miejsc, ale sympatyczny chłopak na recepcji kieruje nas do pensjonatu w pobliżu. Meldujemy się w pensjonacie i udajemy na wieczorny spacer i kolację na starówkę w Breisach.
Ren w okolicach Breisach:

Nad miasteczkiem góruje średniowieczna katedra św. Stefana. Samo Breisach – bardzo ładne i kolorowe, w odróżnieniu od nieco ponurawego i zaniedbanego Neuf-Brisach – zrobiło na nas przyjemne wrażenie.

Wdrapaliśmy się na wzgórze katedralne, z którego rozpościerają się malownicze widoki na rzekę i na miasteczko:


A naprzeciw katedry – ratusz miejski z herbami miast partnerskich, między innymi Oświęcimia – rodzinnego miasteczka koleżanki z Krakowa, która z nami jechała.

Dzień zakończyliśmy w restauracji z kuchnią bawarską, przy kolacji składającej się ze smacznych sznycli w sosie ze świeżych kurek i kufelku piwa. W telewizji akurat trwała transmisja z finału Tour de France – kolarze wjeżdżali na Pola Elizejskie i trwała dekoracja zwycięzców. Nasze Tour jeszcze się nie skończyło – przed nami jeszcze dwa dni wyprawy.
Mapa wycieczki
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Drogę powrotną mamy zaplanowaną wzdłuż Renu. Można jechać po niemieckiej stronie, gdzie RheinRadweg prowadzi w większości przy samej rzece. Przeważają tutaj drogi szutrowe, a czasem nawet leśne dukty. Można też po francuskiej – wtedy jedzie się wzdłuż kanału, równoległego do Renu, głownie asfaltową DDR-ką. Obydwa warianty to fragment EuroVelo 15. My częściowo jedziemy przez Niemcy, a częściowo przez Francję, żeby była odmiana.
Zaczynamy od strony francuskiej – mijamy po drodze kolejne śluzy na kanale i co trochę zatrzymujemy się gdzieś, aby przeczekać bardziej intensywne opady.

Oprócz ptactwa, znęconego rzucanymi resztkami chleba, zaszczycił nas taki jegomość – chyba piżmak:

Jedziemy – pada, kropi, siąpi. Nie robię zdjęć, nie chce mi się. Na chwilę przestaje w Ottmarsheim, gdy zwiedzamy przepiękne, romańskie opactwo z początków XI wieku:


Ledwie wyjeżdżamy za miasteczko – znów deszcz. A przecież miało już przestać padać! Ponieważ szlak po francuskiej stronie dość mocno oddala się od rzeki, decydujemy się „przeskoczyć” na niemiecką. Od tej pory do końca dnia (z jednym wyjątkiem, o którym za chwilę) będziemy poruszać się podobnymi drogami wzdłuż Renu:

Jeszcze jedna ulewa, która zmusza nas do szukania nikłego schronienia pod drzewem i wreszcie deszcz ustaje. A nasze rowerki wyglądają tak:

Dojeżdżamy do Breisach am Rhein, leżącego naprzeciw francuskiej, barokowej twierdzy Neuf-Brisach. Tę drugą chcemy koniecznie zwiedzić – jako że to zabytek wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to jedno z dzieł francuskiego architekta Vaubana z początków XVIII wieku. Twierdza jest zbudowana na planie wieloramiennej gwiazdy i posiada potrójne mury obronne, wewnątrz których znajduje się miasteczko:



A na murach – owce się pasą :-)))

Nazwy ulic – po francusku i w dialekcie alzackim ;-)

Robi się już późno, a my po całym dniu jazdy w kiepskiej pogodzie, chętnie byśmy już znaleźli nocleg. Postanawiamy wrócić do Breisach, na niemiecką stronę. W schronisku młodzieżowym – ładnie położonym nad rzeką – niestety nie ma już miejsc, ale sympatyczny chłopak na recepcji kieruje nas do pensjonatu w pobliżu. Meldujemy się w pensjonacie i udajemy na wieczorny spacer i kolację na starówkę w Breisach.
Ren w okolicach Breisach:

Nad miasteczkiem góruje średniowieczna katedra św. Stefana. Samo Breisach – bardzo ładne i kolorowe, w odróżnieniu od nieco ponurawego i zaniedbanego Neuf-Brisach – zrobiło na nas przyjemne wrażenie.

Wdrapaliśmy się na wzgórze katedralne, z którego rozpościerają się malownicze widoki na rzekę i na miasteczko:


A naprzeciw katedry – ratusz miejski z herbami miast partnerskich, między innymi Oświęcimia – rodzinnego miasteczka koleżanki z Krakowa, która z nami jechała.

Dzień zakończyliśmy w restauracji z kuchnią bawarską, przy kolacji składającej się ze smacznych sznycli w sosie ze świeżych kurek i kufelku piwa. W telewizji akurat trwała transmisja z finału Tour de France – kolarze wjeżdżali na Pola Elizejskie i trwała dekoracja zwycięzców. Nasze Tour jeszcze się nie skończyło – przed nami jeszcze dwa dni wyprawy.
Mapa wycieczki
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
83.03 km (0.00 km teren), czas: 05:52 h, avg:14.15 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 6 - Wogezy i Bazylea
Sobota, 27 lipca 2019 | dodano: 23.08.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Szwajcaria
To miał być dzień odpoczynku od rowerów i w zasadzie tak
było, nie licząc wieczornego wypadu do miasta.
Pojechaliśmy autem na przełęcz Col de la Schlucht w Wogezach, a stamtąd pieszo malowniczym szlakiem przez skalną ścieżkę La sentier des Roches, aby następnie wyjść na połoniny i łagodną kopułę szczytu Hohneck (1363 m npm.).



Hohneck, a na jego szczycie schronisko, w którym zjedliśmy pyszną tartę z jagodami!

No proszę, można tu nawet pojeździć w zimie na nartach!

A wieczorem, rowerkami wybraliśmy się na zwiedzanie Bazylei. Bazylea jest położona w zasadzie na trójstyku granic Francji, Niemiec i Szwajcarii. Nasi przyjaciele pracują więc w Szwajcarii, mieszkają we Francji, a z okna mają widok na Niemcy.
Granica francusko-szwajcarska nad Renem:

Ren w całej okazałości:

Chyba najokazalsza z miejskich bram – Spalentor:

Łamaniec lingwistyczny dla wielbicieli niemieckich rzeczowników złożonych:

Fontanny Tinguely przed muzeum sztuki nowoczesnej:
Katedra w Bazylei:

I ratusz miejski:

[cdn.]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy autem na przełęcz Col de la Schlucht w Wogezach, a stamtąd pieszo malowniczym szlakiem przez skalną ścieżkę La sentier des Roches, aby następnie wyjść na połoniny i łagodną kopułę szczytu Hohneck (1363 m npm.).



Hohneck, a na jego szczycie schronisko, w którym zjedliśmy pyszną tartę z jagodami!

No proszę, można tu nawet pojeździć w zimie na nartach!

A wieczorem, rowerkami wybraliśmy się na zwiedzanie Bazylei. Bazylea jest położona w zasadzie na trójstyku granic Francji, Niemiec i Szwajcarii. Nasi przyjaciele pracują więc w Szwajcarii, mieszkają we Francji, a z okna mają widok na Niemcy.
Granica francusko-szwajcarska nad Renem:

Ren w całej okazałości:

Chyba najokazalsza z miejskich bram – Spalentor:

Łamaniec lingwistyczny dla wielbicieli niemieckich rzeczowników złożonych:

Fontanny Tinguely przed muzeum sztuki nowoczesnej:

Katedra w Bazylei:

I ratusz miejski:

[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
10.00 km (0.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:10.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Alzacja i dolina Renu: Dzień 5 - Guebwiller – Soultz – Cernay – Bazylea
Piątek, 26 lipca 2019 | dodano: 23.08.2019Kategoria Alzacja i dolina Renu 2019, Francja, Szwajcaria
Przynajmniej śniadanie było w hotelu w Guebwiller full
wypas, więc nie żałujemy sobie przed kolejnym dniem na rowerowym szlaku. Gdy
już mamy wyruszać, z chmur, które nadciągnęły nad miasteczko, lunęła rzęsista
ulewa i nawet dało się słyszeć kilka grzmotów. Jaka miła odmiana po czterech
dniach afrykańskiego upału! Czekamy więc
dobre pół godziny przy zadaszonym wejściu do hotelu, aż deszcz zelżeje.

Pierwsze co, to musimy odnaleźć sklep rowerowy w pobliskim Soultz-Haut-Rhin i zrobić porządek z Darka rowerem. Na recepcji w hotelu otrzymaliśmy dokładny adres i wskazówki dojazdu. Sklep mieści się na starówce w Soultz, a właściciel oglądając koło Darka roweru i słysząc, że rozmawiamy po polsku, pokręcił krytycznie głową i stwierdził – „Ty bardzo, bardzo niedobre!”. Okazało się, że miał babcię z Galicji, która nauczyła go trochę polskiego. Wymienił oponę, chwilę sympatycznie pogawędziliśmy, kupiliśmy jeszcze jedną dętkę na zapas i ruszyliśmy dalej.
Na rynku w Soultz:

Ciężkie, deszczowe chmury powoli zaczęły ustępować miejsca czystemu niebu i znów robi się bardzo ciepło, ale nie aż tak skwarnie, jak w poprzednie dni. Przejeżdżamy przez tereny rolnicze z malowniczymi widokami na Wogezy Południowe:


Bociany po przejeździe kombajnu wydziobują jakieś smakołyki na polu:

Chwila na ławeczce – na odpoczynek i ugaszenie pragnienia.
Chłopaki…

… i dziewczyny:

Dojeżdżamy do Cernay, które jest ostatnim miasteczkiem na Szlaku Winnym, które odwiedzamy. Szlak tutaj rozchodzi się z trasą Eurovelo 5 (Via Romea Francigena) i skręca mocno na zachód - jeszcze 6 km do Thann, gdzie się kończy. My natomiast odbijamy na wschód, dalej trasą Eurovelo 5 wzdłuż rzeki La Thur. Miasteczka w południowej Alzacji – takie jak Cernay – są już inne. Domy są zwyczajne, otynkowane, a nie z muru pruskiego. Nie ma też aż tylu kwiatów.
Kościół św. Stefana w Cernay:

Na rozstaju:

Droga biegnie teraz po płaskim, wzdłuż wody. Jest trochę monotonnie, ale mamy nieco upragnionego cienia. W Ensisheim robimy zakupy spożywcze w Intermarche i zjadamy pyszne tarty z owocami nad brzegiem jeziora. Nawet moczymy nogi – woda po tylu dniach upałów jest bardzo ciepła i niespecjalnie daje ochłodę, a znów zrobiło się bardzo gorąco.
Dalej jedziemy przez takie średnio ciekawe okolice (w porównaniu do wcześniejszych widoków), więc nie robiłam zdjęć. Na wieczór jesteśmy umówieni z moimi przyjaciółmi, którzy od kilku lat mieszkają w Bazylei, więc po prostu tłuczemy kilometr za kilometrem, powoli zbliżając się do celu. Przyjemniej jedzie się, gdy droga dociera do kanału Ren-Rodan (ostatnie 25 km). I widoki też są tutaj ładniejsze:


Zbliżamy się do Bazylei, mijając tor dla kajakarzy górskich:

Docieramy do przyjaciół, gdy znów na niebie zbierają się ołowiane chmury. Jest gorąco i parno. Szybka decyzja – zostawiamy sakwy, szybko zabieramy ręczniki i stroje kąpielowe i jedziemy wszyscy popływać w Renie. To ulubiona letnia rozrywka Bazylejczyków – idzie się w górę rzeki, gdzie jest kilka miejsc, w których można bezpiecznie wejść do wody i spływa z wartkim nurtem rzeki ze specjalnymi workami, nazywanymi tutaj „Wickelfisch” (dosłownie - "zawijana ryba"), w które pakuje się ubrania, buty i inne osobiste rzeczy i zawija siedem razy, aby były szczelne, a powietrze utrzymało pływaków na wodzie.
Darek z workiem „Wickelfisch”:

Nad Renem:

Może tego dobrze nie widać na zdjęciu, ale naprawdę w rzece było mnóstwo ludzi. Bazylejczycy traktują pływanie jako okazję do spotkań towarzyskich ze znajomymi, więc mijamy w wodzie całe grupy roześmianych i rozplotkowanych osób. Nurt jest bystry, ale woda bardzo czysta. Trochę mam nawet obawy, czy uda mi się dobić do brzegu w miejscu, gdzie zostawiliśmy rowery, ale bez problemu wychodzimy na brzeg. Ledwie zdążyliśmy wyjść, zerwał się porywisty wiatr i lunęło jak z cebra. Schroniliśmy się więc pod jednym z mostów, gdzie właśnie rozkręcała się mega impreza na wolnym powietrzu. Ktoś obchodzi urodziny, więc towarzystwo śpiewa, gra muzyka. Co za klimaty!

Gdy deszcz nieco zelżał, rowerami wróciliśmy do przyjaciół i zakończyliśmy dzień przy pysznej kolacji i winku. Mapa wycieczki.
[cdn.]
Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Pierwsze co, to musimy odnaleźć sklep rowerowy w pobliskim Soultz-Haut-Rhin i zrobić porządek z Darka rowerem. Na recepcji w hotelu otrzymaliśmy dokładny adres i wskazówki dojazdu. Sklep mieści się na starówce w Soultz, a właściciel oglądając koło Darka roweru i słysząc, że rozmawiamy po polsku, pokręcił krytycznie głową i stwierdził – „Ty bardzo, bardzo niedobre!”. Okazało się, że miał babcię z Galicji, która nauczyła go trochę polskiego. Wymienił oponę, chwilę sympatycznie pogawędziliśmy, kupiliśmy jeszcze jedną dętkę na zapas i ruszyliśmy dalej.
Na rynku w Soultz:

Ciężkie, deszczowe chmury powoli zaczęły ustępować miejsca czystemu niebu i znów robi się bardzo ciepło, ale nie aż tak skwarnie, jak w poprzednie dni. Przejeżdżamy przez tereny rolnicze z malowniczymi widokami na Wogezy Południowe:


Bociany po przejeździe kombajnu wydziobują jakieś smakołyki na polu:

Chwila na ławeczce – na odpoczynek i ugaszenie pragnienia.
Chłopaki…

… i dziewczyny:

Dojeżdżamy do Cernay, które jest ostatnim miasteczkiem na Szlaku Winnym, które odwiedzamy. Szlak tutaj rozchodzi się z trasą Eurovelo 5 (Via Romea Francigena) i skręca mocno na zachód - jeszcze 6 km do Thann, gdzie się kończy. My natomiast odbijamy na wschód, dalej trasą Eurovelo 5 wzdłuż rzeki La Thur. Miasteczka w południowej Alzacji – takie jak Cernay – są już inne. Domy są zwyczajne, otynkowane, a nie z muru pruskiego. Nie ma też aż tylu kwiatów.
Kościół św. Stefana w Cernay:

Na rozstaju:

Droga biegnie teraz po płaskim, wzdłuż wody. Jest trochę monotonnie, ale mamy nieco upragnionego cienia. W Ensisheim robimy zakupy spożywcze w Intermarche i zjadamy pyszne tarty z owocami nad brzegiem jeziora. Nawet moczymy nogi – woda po tylu dniach upałów jest bardzo ciepła i niespecjalnie daje ochłodę, a znów zrobiło się bardzo gorąco.
Dalej jedziemy przez takie średnio ciekawe okolice (w porównaniu do wcześniejszych widoków), więc nie robiłam zdjęć. Na wieczór jesteśmy umówieni z moimi przyjaciółmi, którzy od kilku lat mieszkają w Bazylei, więc po prostu tłuczemy kilometr za kilometrem, powoli zbliżając się do celu. Przyjemniej jedzie się, gdy droga dociera do kanału Ren-Rodan (ostatnie 25 km). I widoki też są tutaj ładniejsze:


Zbliżamy się do Bazylei, mijając tor dla kajakarzy górskich:

Docieramy do przyjaciół, gdy znów na niebie zbierają się ołowiane chmury. Jest gorąco i parno. Szybka decyzja – zostawiamy sakwy, szybko zabieramy ręczniki i stroje kąpielowe i jedziemy wszyscy popływać w Renie. To ulubiona letnia rozrywka Bazylejczyków – idzie się w górę rzeki, gdzie jest kilka miejsc, w których można bezpiecznie wejść do wody i spływa z wartkim nurtem rzeki ze specjalnymi workami, nazywanymi tutaj „Wickelfisch” (dosłownie - "zawijana ryba"), w które pakuje się ubrania, buty i inne osobiste rzeczy i zawija siedem razy, aby były szczelne, a powietrze utrzymało pływaków na wodzie.
Darek z workiem „Wickelfisch”:

Nad Renem:

Może tego dobrze nie widać na zdjęciu, ale naprawdę w rzece było mnóstwo ludzi. Bazylejczycy traktują pływanie jako okazję do spotkań towarzyskich ze znajomymi, więc mijamy w wodzie całe grupy roześmianych i rozplotkowanych osób. Nurt jest bystry, ale woda bardzo czysta. Trochę mam nawet obawy, czy uda mi się dobić do brzegu w miejscu, gdzie zostawiliśmy rowery, ale bez problemu wychodzimy na brzeg. Ledwie zdążyliśmy wyjść, zerwał się porywisty wiatr i lunęło jak z cebra. Schroniliśmy się więc pod jednym z mostów, gdzie właśnie rozkręcała się mega impreza na wolnym powietrzu. Ktoś obchodzi urodziny, więc towarzystwo śpiewa, gra muzyka. Co za klimaty!

Gdy deszcz nieco zelżał, rowerami wróciliśmy do przyjaciół i zakończyliśmy dzień przy pysznej kolacji i winku. Mapa wycieczki.
[cdn.]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
87.00 km (0.00 km teren), czas: 06:30 h, avg:13.38 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)