- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Zachodniopomorskie
Dystans całkowity: | 16259.18 km (w terenie 1696.20 km; 10.43%) |
Czas w ruchu: | 975:18 |
Średnia prędkość: | 16.06 km/h |
Liczba aktywności: | 384 |
Średnio na aktywność: | 42.34 km i 2h 39m |
Więcej statystyk |
Długodystansowo i transgranicznie - Z Tanowa do Osinowa Dolnego
Sobota, 4 lipca 2020 | dodano: 05.07.2020Kategoria Brandenburgia, fitness, Odra-Nysa, Zachodniopomorskie
Już od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł wybrania się na dłuższą trasę fitnessem. Ale najpierw były zamknięte granice, potem nie było czasu, albo pogoda nie taka. W końcu jednak przyszedł ten dzień i przekonałam Darka, abyśmy wybrali się na konkretną wycieczkę.
Meklemburgia odpada, ale można przecież jeździć w Brandenburgii! Tak więc zaplanowaliśmy wyjazd transgraniczny - zachodniopomorsko-brandenburski.
Grunt to wcześnie wstać i mieć dość czasu w zapasie. O 5.40 radośnie obudziłam Darka stwierdzając, że kanapki na drogę gotowe i żeby się szykował. Szykował się i szykował - wyruszyliśmy o 6.40.
O tej porze w sobotę nie spodziewałam się dużego ruchu na ulicach Szczecina, ale jednak przejazd takimi rowerami przez miasto do komfortowych nie należał - światła, krawężniki, krzywa kostka, remonty dróg. Przy lekkich rowerach przeznaczonych na szosę dużo bardziej się to zauważa, niż przy turystycznych trekkingach.
Od Ronda Uniwersyteckiego skierowaliśmy się w stronę Przecławia, a potem "szwarcówką" do Rosówka - najbardziej na północ wysuniętego przejścia granicznego z Brandenburgią. Przy okazji wypróbowaliśmy po raz pierwszy oddaną w ubiegłym roku DDR-kę od toru motocrossowego do granicy - chwila wytchnienia od szumu samochodów.
Na granicy:
Było jeszcze wciąż dość wcześnie - około 9.00 i ruch samochodowy na szosie B2 nie był zbyt duży. Zdecydowaliśmy się dojechać nią do Gartz. Po drodze trochę górek, ładne widoczki i czereśnie przy drodze. Ale tak przy ruchliwym asfalcie, to chyba niezbyt smacznie i zdrowo - choć szpakom zupełnie to nie przeszkadzało! W oddali - panorama Gartz.
Na starówce odszukaliśmy bankomat, żeby wybrać trochę euro w gotówce. Do tej pory zwykle omijaliśmy ją bokiem, jadąc promenadą nadodrzańską, a to całkiem ładne miasteczko.
Ruina kościoła św. Szczepana, z aktualnie remontowaną wieżą:
A potem odszukaliśmy ławeczkę nad Odrą, gdzie zainstalowaliśmy się na drugie śniadanie.
Klasyk z Gartz - czyli fotka z pomnikiem na pamiątkę trzech zburzonych mostów przez Odrę:
Kawałek za Gartz znów jedziemy szosą, a od Friedrichstal wracamy na Oder-Neiße-Radweg, najpierw kawałeczek przez las, a potem już nad kanałem w Dolinie Dolnej Odry.
Niestety cały czas dokucza bardzo mocny wiatr - południowo-zachodni - więc mamy centralnie "w mordę wind". Na wałach przeciwpowodziowych fatalnie - jedziemy 15 km/h, mam wrażenie że zaraz mnie zdmuchnie, a przecież nie jestem kobietą filigranowej budowy! Proszę Darka, aby podjął się roli "wiatrołapa" i jakoś chowam za nim, wtedy jest nieco lżej.
Kolejny klasyk - czyli mostek nad śluzami pod Schwedt:
Schwedt tym razem mijamy bokiem i dalej zmagamy się z wichrem, mając jako rekompensatę takie widoki:
Chwila odpoczynku w Criewen - tym razem nie zjeżdżamy do pałacu i ogrodu, tylko przysiadamy na ławeczce obok drogowskazów:
Stolpe z górująca nad wioską wieżą obronną z XIII w.
Czyż to nie jest idealna trasa na rowery szosowe?
Jedziemy, jedziemy i dojeżdżamy do Hohensaaten, gdzie kilka łódek właśnie się śluzuje na kanale. Ale przez cały dzień nie widzieliśmy ani jednej barki na Odrze. Czyżby żegluga towarowa wciąż nie rozkręciła się po lockdownie?
Tutaj po raz pierwszy rzucił nam się w oczy wyjątkowo wysoki stan rzeki. Prawdopodobnie fala kulminacyjna na Odrze, po ostatnich intensywnych opadach na południu Polski. właśnie dotarła na południowy skraj naszego województwa i przeciwległe tereny po niemieckiej stronie. W wielu miejscach jest dużo wody na terenach zalewowych na zewnątrz wałów.
Jeszcze kilka kilometrów i już jesteśmy w Hohenwutzen. Jest 13.30 - pora na obiad. Proponuję, abyśmy zjedli na Polenmarkcie w Osinowie Dolnym, w knajpce polecanej przez anesz48, ale Darek stwierdza, że ogórkową czy pierogi to on ma w domu i że chce prawdziwego Bratwursta. No cóż, w takim razie idziemy do Gasthofu w Hohenwutzen - Darek dostaje swojego bratwursta i piwo, a ja taki stek i niemieckiego radlera, w przyjemnym ogródku, prawie przy rzece:
Na Polenmarkt jedziemy i tak - uzupełnić picie na powrotną drogę, bo pusto w bidonach.
Darek na moście granicznym:
Odra - potężna rzeka, która wreszcie znów łączy, a nie dzieli ...
W Osinowie, na targowisku, znów tętni życie:
A my w tył zwrot i wreszcie z wiatrem.
Niemiecki brzeg i polski brzeg:
W powrotnej drodze wybieramy wariant przy wieży widokowej, czyli bliżej rzeki. Niektóre drzewa stoją całkiem w wodzie.
Ale wysoki stan Odry jeszcze bardziej widoczny jest to z góry, z wieży:
Na kolejnym zdjęciu widać po koronie drzewa, jak mocno wiało! Niestety wiatr przyniósł też chmury frontowe i gdy byliśmy na wieży - zaczęło kropić. Na szczęście póki co - przelotnie i wkrótce przestało.
Owieczki pod Friedrichsthal:
W samej wiosce pstrykam taką oto aktualną dekorację - ma ktoś fantazję!
Dalej pedałujemy do Gartz i odbijamy na Staffelde, a następnie na Szlak Bielika.
Na granicy po raz drugi:
Mając w pamięci majowy wpis tunisławy, namówiłam jeszcze Darka, żeby skręcić przed Pargowem w lewo, wzdłuż granicy, kawałeczek na górkę widokową. Mimo, że droga gruntowa, to dało się podjechać szoszówkami. Ładnie, bardzo ładnie - dzięki, Tuniu!
W wiacie w Pargowie robimy ostatni popas na kanapki. Chmury jednak coraz bardziej gęstnieją - nie ma co się rozsiadać, trzeba jechać, szczególnie, że już prawie 19.00. Jedziemy kiepskim asfaltem do Kamieńca, a potem superancką DDR-ką do Kołbaskowa, wśród dojrzałego zboża - chyba wkrótce żniwa!
Żeby nie wracać przez Szczecin, wybieramy trasę przez Smolęcin i Karwowo.
Malownicze ruiny kościoła w Karwowie:
Zaraz za wioską niestety znów zaczyna padać i deszcz towarzyszy nam - mocniejszy czy słabszy - prawie całą drogę do domu. Kolejna rowerowa inwestycja w gminie Kołbaskowo, czyli DDR-ka Karwowo-Warnik:
Dalej już było tak paskudnie, że nie robiłam zdjęć. Największą ulewę przeczekaliśmy na przystanku w Dołujach - podjechał autobus do Szczecina, ale nie, nie złamaliśmy się! W siąpiącej mżawce dzielnie popedałowaliśmy przez Wąwelnicę do Wołczkowa, a potem Dobrej Szczecińskiej i Sławoszewa.
W domu byliśmy o 21.15 - jeszcze po widoku, zgodnie z planem. To była długa trasa - przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, ale przejechaliśmy ją w całkiem dobrej formie, choć niezbyt szybkim tempie. Pod koniec co prawda rozbolała mnie głowa, ale to chyba przez zmianę pogody, a nie przez dystans. No to pierwszą "dwusetkę" mam za sobą.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Meklemburgia odpada, ale można przecież jeździć w Brandenburgii! Tak więc zaplanowaliśmy wyjazd transgraniczny - zachodniopomorsko-brandenburski.
Grunt to wcześnie wstać i mieć dość czasu w zapasie. O 5.40 radośnie obudziłam Darka stwierdzając, że kanapki na drogę gotowe i żeby się szykował. Szykował się i szykował - wyruszyliśmy o 6.40.
O tej porze w sobotę nie spodziewałam się dużego ruchu na ulicach Szczecina, ale jednak przejazd takimi rowerami przez miasto do komfortowych nie należał - światła, krawężniki, krzywa kostka, remonty dróg. Przy lekkich rowerach przeznaczonych na szosę dużo bardziej się to zauważa, niż przy turystycznych trekkingach.
Od Ronda Uniwersyteckiego skierowaliśmy się w stronę Przecławia, a potem "szwarcówką" do Rosówka - najbardziej na północ wysuniętego przejścia granicznego z Brandenburgią. Przy okazji wypróbowaliśmy po raz pierwszy oddaną w ubiegłym roku DDR-kę od toru motocrossowego do granicy - chwila wytchnienia od szumu samochodów.
Na granicy:
Było jeszcze wciąż dość wcześnie - około 9.00 i ruch samochodowy na szosie B2 nie był zbyt duży. Zdecydowaliśmy się dojechać nią do Gartz. Po drodze trochę górek, ładne widoczki i czereśnie przy drodze. Ale tak przy ruchliwym asfalcie, to chyba niezbyt smacznie i zdrowo - choć szpakom zupełnie to nie przeszkadzało! W oddali - panorama Gartz.
Na starówce odszukaliśmy bankomat, żeby wybrać trochę euro w gotówce. Do tej pory zwykle omijaliśmy ją bokiem, jadąc promenadą nadodrzańską, a to całkiem ładne miasteczko.
Ruina kościoła św. Szczepana, z aktualnie remontowaną wieżą:
A potem odszukaliśmy ławeczkę nad Odrą, gdzie zainstalowaliśmy się na drugie śniadanie.
Klasyk z Gartz - czyli fotka z pomnikiem na pamiątkę trzech zburzonych mostów przez Odrę:
Kawałek za Gartz znów jedziemy szosą, a od Friedrichstal wracamy na Oder-Neiße-Radweg, najpierw kawałeczek przez las, a potem już nad kanałem w Dolinie Dolnej Odry.
Niestety cały czas dokucza bardzo mocny wiatr - południowo-zachodni - więc mamy centralnie "w mordę wind". Na wałach przeciwpowodziowych fatalnie - jedziemy 15 km/h, mam wrażenie że zaraz mnie zdmuchnie, a przecież nie jestem kobietą filigranowej budowy! Proszę Darka, aby podjął się roli "wiatrołapa" i jakoś chowam za nim, wtedy jest nieco lżej.
Kolejny klasyk - czyli mostek nad śluzami pod Schwedt:
Schwedt tym razem mijamy bokiem i dalej zmagamy się z wichrem, mając jako rekompensatę takie widoki:
Chwila odpoczynku w Criewen - tym razem nie zjeżdżamy do pałacu i ogrodu, tylko przysiadamy na ławeczce obok drogowskazów:
Stolpe z górująca nad wioską wieżą obronną z XIII w.
Czyż to nie jest idealna trasa na rowery szosowe?
Jedziemy, jedziemy i dojeżdżamy do Hohensaaten, gdzie kilka łódek właśnie się śluzuje na kanale. Ale przez cały dzień nie widzieliśmy ani jednej barki na Odrze. Czyżby żegluga towarowa wciąż nie rozkręciła się po lockdownie?
Tutaj po raz pierwszy rzucił nam się w oczy wyjątkowo wysoki stan rzeki. Prawdopodobnie fala kulminacyjna na Odrze, po ostatnich intensywnych opadach na południu Polski. właśnie dotarła na południowy skraj naszego województwa i przeciwległe tereny po niemieckiej stronie. W wielu miejscach jest dużo wody na terenach zalewowych na zewnątrz wałów.
Jeszcze kilka kilometrów i już jesteśmy w Hohenwutzen. Jest 13.30 - pora na obiad. Proponuję, abyśmy zjedli na Polenmarkcie w Osinowie Dolnym, w knajpce polecanej przez anesz48, ale Darek stwierdza, że ogórkową czy pierogi to on ma w domu i że chce prawdziwego Bratwursta. No cóż, w takim razie idziemy do Gasthofu w Hohenwutzen - Darek dostaje swojego bratwursta i piwo, a ja taki stek i niemieckiego radlera, w przyjemnym ogródku, prawie przy rzece:
Na Polenmarkt jedziemy i tak - uzupełnić picie na powrotną drogę, bo pusto w bidonach.
Darek na moście granicznym:
Odra - potężna rzeka, która wreszcie znów łączy, a nie dzieli ...
W Osinowie, na targowisku, znów tętni życie:
A my w tył zwrot i wreszcie z wiatrem.
Niemiecki brzeg i polski brzeg:
W powrotnej drodze wybieramy wariant przy wieży widokowej, czyli bliżej rzeki. Niektóre drzewa stoją całkiem w wodzie.
Ale wysoki stan Odry jeszcze bardziej widoczny jest to z góry, z wieży:
Na kolejnym zdjęciu widać po koronie drzewa, jak mocno wiało! Niestety wiatr przyniósł też chmury frontowe i gdy byliśmy na wieży - zaczęło kropić. Na szczęście póki co - przelotnie i wkrótce przestało.
Owieczki pod Friedrichsthal:
W samej wiosce pstrykam taką oto aktualną dekorację - ma ktoś fantazję!
Dalej pedałujemy do Gartz i odbijamy na Staffelde, a następnie na Szlak Bielika.
Na granicy po raz drugi:
Mając w pamięci majowy wpis tunisławy, namówiłam jeszcze Darka, żeby skręcić przed Pargowem w lewo, wzdłuż granicy, kawałeczek na górkę widokową. Mimo, że droga gruntowa, to dało się podjechać szoszówkami. Ładnie, bardzo ładnie - dzięki, Tuniu!
W wiacie w Pargowie robimy ostatni popas na kanapki. Chmury jednak coraz bardziej gęstnieją - nie ma co się rozsiadać, trzeba jechać, szczególnie, że już prawie 19.00. Jedziemy kiepskim asfaltem do Kamieńca, a potem superancką DDR-ką do Kołbaskowa, wśród dojrzałego zboża - chyba wkrótce żniwa!
Żeby nie wracać przez Szczecin, wybieramy trasę przez Smolęcin i Karwowo.
Malownicze ruiny kościoła w Karwowie:
Zaraz za wioską niestety znów zaczyna padać i deszcz towarzyszy nam - mocniejszy czy słabszy - prawie całą drogę do domu. Kolejna rowerowa inwestycja w gminie Kołbaskowo, czyli DDR-ka Karwowo-Warnik:
Dalej już było tak paskudnie, że nie robiłam zdjęć. Największą ulewę przeczekaliśmy na przystanku w Dołujach - podjechał autobus do Szczecina, ale nie, nie złamaliśmy się! W siąpiącej mżawce dzielnie popedałowaliśmy przez Wąwelnicę do Wołczkowa, a potem Dobrej Szczecińskiej i Sławoszewa.
W domu byliśmy o 21.15 - jeszcze po widoku, zgodnie z planem. To była długa trasa - przy niezbyt sprzyjającej pogodzie, ale przejechaliśmy ją w całkiem dobrej formie, choć niezbyt szybkim tempie. Pod koniec co prawda rozbolała mnie głowa, ale to chyba przez zmianę pogody, a nie przez dystans. No to pierwszą "dwusetkę" mam za sobą.
Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
215.88 km (0.00 km teren), czas: 12:15 h, avg:17.62 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rekreacyjnie do Trzebieży
Czwartek, 2 lipca 2020 | dodano: 02.07.2020Kategoria koło domu, trekking, Zachodniopomorskie
Dzisiaj udało się wyjechać nieco wcześniej, niż ostatnio - bo około 17.30. Mogłam więc zaplanować nieco dłuższą wycieczkę, szczególnie, że towarzyszyli mi Monika i Darek. Wbrew prognozom po południu zachmurzyło się bardzo, a gdy tylko wyjechaliśmy poza Tanowo - zaczęło kropić. Na szczęście nie był to mocny deszcz, lecz jakiś brzeg deszczowej chmury, choć gdy przejeżdżaliśmy przez Karpin i Trzebież, to kałuże były spore a asfalt bardzo mokry. Widocznie tam padało intensywniej.
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pojechaliśmy szutrówką do leśniczówki Turznica, a potem do Nowej Jasienicy, następnie polną drogą do Karpina, a stamtąd leśnym asfaltem do tartaku w Trzebieży. Kolejny fragment to znów droga gruntowa i betonowa patatajka do plaży. Tutaj zatrzymujemy się na małe piwko i pomidorową w "grzybku" z leżakami z widokiem na Zalew.
Pokręciliśmy się trochę po Trzebieży, zaglądając również w okolice Centralnego Ośrodka Żeglarskiego:
Powrót nową ścieżką rowerową z Trzebieży do Polic - jak ostatnio jechałam, to nie była jeszcze gotowa.
W Niekłończycy:
Wracamy przez Jasienicę, Wieńkowo, Tatynię i Witorzę. Im bliżej wieczora, tym bardziej pogoda poprawia się i możemy podziwiać krajobrazy skąpane w złocistej poświacie zachodzącego słońca:
Na koniec, w Tanowie mieliśmy nawet tęczę:
I jeszcze mapka wycieczki - Strava trochę zawyżyła kilometraż. W rzeczywistości przejechaliśmy ok. 48 km.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
48.00 km (0.00 km teren), czas: 02:58 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nad morzem: Z Grzybowa do Świnoujścia
Sobota, 13 czerwca 2020 | dodano: 21.06.2020Kategoria Nad Bałtyk 2020, nad morzem, trekking, Zachodniopomorskie
Budzimy się rano w Grzybowie - wreszcie zmiana pogody! Chmury i mgłę zastąpiło słońce, ale wciąż mocno wiało ze wschodu, więc
było rześko. Dobrze, że mamy z wiatrem. Zaglądamy na plażę w Grzybowie -
jeszcze pustą rano.
Kolejną miejscowością jest Dźwirzyno, gdzie szlak R-10 poprowadzono ciekawą kładką przez pola wydmowe.
Nad jeziorem Resko Przymorskie:
W Mrzeżynie robimy sobie pierwszy postój w porcie. Rybacy sprzedają świeżą rybę prosto z kutra - chętnych nie brakuje.
Do tej pory jechaliśmy przy plaży albo DDR-ką wzdłuż drogi dla samochodów. Za Mrzeżynem szlak R-10 odbija w las i jedzie się szutrowym singielkiem, leśną ścieżką oraz brukowaną drogą przez dawne tereny wojskowe. Wojsko jest tutaj nota bene nadal, ale jest przejazd dla cywilów na rowerach.
Napotykamy MMOR - czyli Modelowe Miejsce Odpoczynku dla Rowerzystów. Jest wiata, stół i szerokie ławy, wifi, zasilane solarami stacje ładowania dla e-bike'ów, gniazdka elektryczne, USB i oświetlenie. Do tego tablice informacyjne i mapy. Pełen wypas - brawo Urząd Marszałkowski!
Pogorzelicę mijamy od południa, od strony jeziora Konarzewo i linii wąskotorówki. Nad jeziorem głośno wydziera się ptactwo i rechoczą żaby. Chyba mają tutaj raj.
Niechorze:
Rewal:
Na plażach kolorowo od parawanów, w miejscowościach - tłoczno, na szlaku rowerowym - ruch umiarkowany.
Trzęsacz:
W Pobierowie zatrzymujemy się na obiad i telefonujemy do przyjaciół, którzy spędzają długi weekend w Międzywodziu. Umawiamy się, że wyjadą nam naprzeciw. Spotykamy się gdzieś w lesie pod Dziwnówkiem, akurat w takim miejscu, gdzie szlak jest słabo oznaczony i bez mała byśmy się minęli.
Do Międzywodzia jedziemy razem, tam jeszcze wspólna kawa i dalej już sami. Na wyspie Wolin szlak idzie tymczasowym obejściem przez leśne drogi, albo można jechać drogami dla samochodów. Ponieważ jest już późno, decydujemy się na wariant asfaltowy i wybieramy drogę przez Kołczewo i Wisełkę do Międzyzdrojów. Na szczęście ruch jest umiarkowany, a górki są nawet fajnym urozmaiceniem po całym dniu jazdy po płaskim.
Do Międzyzdrojów docieramy pod wieczór - pogoda znów się trochę psuje, ale nie pada. Wieje za to bardzo silny wiatr. Na szczęście ze wschodu, więc prawie cały czas mamy z wiatrem.
Nie lubię Międzyzdrojów. Nie lubię tłumów, tandety i ich bezładnej zabudowy. Przed nami ostatnia prosta - do Świnoujścia. Paskudny odcinek poboczem ruchliwej DK3 dłuży się niemiłosiernie, a jeszcze za wcześnie skręcamy - do Ognicy, zamiast na przeprawę promową. Ech ...
Jestem szczęśliwa, gdy wreszcie docieramy na prom. Widoki z Bielika:
Nocleg mamy na samym końcu Świnoujścia, przy ostatnim zejściu na plażę, pod niemiecką granicą. Zostawiamy bagaże, przebieramy się na cieplejsze rzeczy i ostatnie 6 km dokręcamy promenadą na zasłużoną kolację. O tej porze to już tylko Berliner Döner Kebab.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kolejną miejscowością jest Dźwirzyno, gdzie szlak R-10 poprowadzono ciekawą kładką przez pola wydmowe.
Nad jeziorem Resko Przymorskie:
W Mrzeżynie robimy sobie pierwszy postój w porcie. Rybacy sprzedają świeżą rybę prosto z kutra - chętnych nie brakuje.
Do tej pory jechaliśmy przy plaży albo DDR-ką wzdłuż drogi dla samochodów. Za Mrzeżynem szlak R-10 odbija w las i jedzie się szutrowym singielkiem, leśną ścieżką oraz brukowaną drogą przez dawne tereny wojskowe. Wojsko jest tutaj nota bene nadal, ale jest przejazd dla cywilów na rowerach.
Napotykamy MMOR - czyli Modelowe Miejsce Odpoczynku dla Rowerzystów. Jest wiata, stół i szerokie ławy, wifi, zasilane solarami stacje ładowania dla e-bike'ów, gniazdka elektryczne, USB i oświetlenie. Do tego tablice informacyjne i mapy. Pełen wypas - brawo Urząd Marszałkowski!
Pogorzelicę mijamy od południa, od strony jeziora Konarzewo i linii wąskotorówki. Nad jeziorem głośno wydziera się ptactwo i rechoczą żaby. Chyba mają tutaj raj.
Niechorze:
Rewal:
Na plażach kolorowo od parawanów, w miejscowościach - tłoczno, na szlaku rowerowym - ruch umiarkowany.
Trzęsacz:
W Pobierowie zatrzymujemy się na obiad i telefonujemy do przyjaciół, którzy spędzają długi weekend w Międzywodziu. Umawiamy się, że wyjadą nam naprzeciw. Spotykamy się gdzieś w lesie pod Dziwnówkiem, akurat w takim miejscu, gdzie szlak jest słabo oznaczony i bez mała byśmy się minęli.
Do Międzywodzia jedziemy razem, tam jeszcze wspólna kawa i dalej już sami. Na wyspie Wolin szlak idzie tymczasowym obejściem przez leśne drogi, albo można jechać drogami dla samochodów. Ponieważ jest już późno, decydujemy się na wariant asfaltowy i wybieramy drogę przez Kołczewo i Wisełkę do Międzyzdrojów. Na szczęście ruch jest umiarkowany, a górki są nawet fajnym urozmaiceniem po całym dniu jazdy po płaskim.
Do Międzyzdrojów docieramy pod wieczór - pogoda znów się trochę psuje, ale nie pada. Wieje za to bardzo silny wiatr. Na szczęście ze wschodu, więc prawie cały czas mamy z wiatrem.
Nie lubię Międzyzdrojów. Nie lubię tłumów, tandety i ich bezładnej zabudowy. Przed nami ostatnia prosta - do Świnoujścia. Paskudny odcinek poboczem ruchliwej DK3 dłuży się niemiłosiernie, a jeszcze za wcześnie skręcamy - do Ognicy, zamiast na przeprawę promową. Ech ...
Jestem szczęśliwa, gdy wreszcie docieramy na prom. Widoki z Bielika:
Nocleg mamy na samym końcu Świnoujścia, przy ostatnim zejściu na plażę, pod niemiecką granicą. Zostawiamy bagaże, przebieramy się na cieplejsze rzeczy i ostatnie 6 km dokręcamy promenadą na zasłużoną kolację. O tej porze to już tylko Berliner Döner Kebab.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
134.20 km (0.00 km teren), czas: 09:20 h, avg:14.38 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nad morze: Z Białogardu do Grzybowa
Piątek, 12 czerwca 2020 | dodano: 21.06.2020Kategoria Nad Bałtyk 2020, nad morzem, trekking, Zachodniopomorskie
Po dobrym śniadaniu w hotelu, a właściwie w Bistro Jajo, które było zresztą uczestnikiem Kuchennych Rewolucji Magdy Gessler, o czym przypominały krzykliwe banery, zbieramy się z Darkiem w drogę. Pogoda dalej taka jakaś nijaka, ale przynajmniej nie pada i jest trochę cieplej niż w czwartek.
Od Białogardu Stary Kolejowy Szlak biegnie w dwóch wariantach - przez Koszalin do Mielna oraz przez Gościno do Kołobrzegu. Obydwa na około 50 km. My decydujemy się na pierwszy z nich. Ale najpierw runda po białogardzkiej starówce, która pozytywnie mnie zaskoczyła.
Potem szlak biegnie wzdłuż niewielkiej rzeczki - Liśnicy.
W odróżnieniu od odcinka Złocieniec-Białogard, ten do Mielna wcale nie jest oznakowany, a niektóre fragmenty jeszcze nie istnieją, a w zasadzie istnieją jako polne drogi albo leśne dukty:
Pod Bialogardem:
Pogoda poprawia się, nawet nieśmiało wychodzi słońce i robi się cieplej. Jedziemy w stronę Pomianowa, a potem znów w teren.
Nad Radwią trochę pobłądziliśmy. Prawie pokłóciłam się z Darkiem i prawie zgubiłam telefon na jakichś leśnych wertepach. Ale Radew - bardzo ładna. Fajna rzeczka byłaby na kajak.
W końcu znajdujemy właściwą drogę, ale pogoda znów zaczyna się psuć. Pałac w Dunowie:
Do Strzekęcina dojeżdżamy przy pierwszych kroplach deszczu i pomrukach burzy. Postanawiamy przeczekać nawałnicę w tamtejszym Bursztynowym Pałacu, w którym mieści się czterogwiazdkowy hotel. Oczekiwanie umila nam kawa i wykwintna szarlotka.
A gdy przestaje padać, przechadzamy się po pięknym parku wokół pałacu.
Od Strzekęcina przez Koszalin do Mielna jedziemy nudną ścieżką rowerową wzdłuż drogi wojewódzkiej. Duży ruch, brzydko, dobrze że chociaż bezpiecznie. 25 km.
Im bardziej zbliżamy się do morza, tym bardziej znów psuje się pogoda - wiatr robi się coraz bardziej lodowaty i porywisty, pogarsza się widoczność.
Docieramy do Mielna:
Czy to jest czerwiec, czy listopad?
Bardzo dobitnie przypominamy sobie z Darkiem, dlaczego nie spędzamy urlopów nad Bałtykiem.
Sarbinowo
Na szlaku R-10 bardzo tłoczno - spacerowicze, dzieci na rowerkach, niedzielni rowerzyści, hulajnogi, skutery. Dramat. A przejazdy przez miejscowości to masakra. Czasem trafi się spokojniejszy fragment, szczególnie gdy oddalamy się od miejscowości, jak np. w okolicach Gąsek, gdzie są tereny wojskowe
Okolice Kołobrzegu zapewne są przepiękne, bo szlak prowadzi bardzo blisko morza - przy takiej sztormowej pogodzie jednak wiatr tworzy aerozol z morskiej wody, który bryzgami chlapie na ścieżkę i osiada na nas mokrą i zimną warstwą. Odbieram sms-y od znajomych, że w Szczecinie i w południowej Polsce - upał.
Rezerwuję telefonicznie nocleg w pensjonacie w Grzybowie, więc przez Kołobrzeg przejeżdżamy dość szybko. Pogoda zresztą nie zachęca do zwiedzania, więc tylko symbolicznie pstrykam fotkę przy latarni morskiej.
Do Grzybowa docieramy ok. 20.45. Pensjonat jest w ładnej i spokojnej dzielnicy i ma ... ciepłe kaloryfery. Cudownie! Bliziutko sklepy - robimy zakupy na kolację i śniadanie i kładziemy się z nadzieją na poprawę pogody w sobotę.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Od Białogardu Stary Kolejowy Szlak biegnie w dwóch wariantach - przez Koszalin do Mielna oraz przez Gościno do Kołobrzegu. Obydwa na około 50 km. My decydujemy się na pierwszy z nich. Ale najpierw runda po białogardzkiej starówce, która pozytywnie mnie zaskoczyła.
Potem szlak biegnie wzdłuż niewielkiej rzeczki - Liśnicy.
W odróżnieniu od odcinka Złocieniec-Białogard, ten do Mielna wcale nie jest oznakowany, a niektóre fragmenty jeszcze nie istnieją, a w zasadzie istnieją jako polne drogi albo leśne dukty:
Pod Bialogardem:
Pogoda poprawia się, nawet nieśmiało wychodzi słońce i robi się cieplej. Jedziemy w stronę Pomianowa, a potem znów w teren.
Nad Radwią trochę pobłądziliśmy. Prawie pokłóciłam się z Darkiem i prawie zgubiłam telefon na jakichś leśnych wertepach. Ale Radew - bardzo ładna. Fajna rzeczka byłaby na kajak.
W końcu znajdujemy właściwą drogę, ale pogoda znów zaczyna się psuć. Pałac w Dunowie:
Do Strzekęcina dojeżdżamy przy pierwszych kroplach deszczu i pomrukach burzy. Postanawiamy przeczekać nawałnicę w tamtejszym Bursztynowym Pałacu, w którym mieści się czterogwiazdkowy hotel. Oczekiwanie umila nam kawa i wykwintna szarlotka.
A gdy przestaje padać, przechadzamy się po pięknym parku wokół pałacu.
Od Strzekęcina przez Koszalin do Mielna jedziemy nudną ścieżką rowerową wzdłuż drogi wojewódzkiej. Duży ruch, brzydko, dobrze że chociaż bezpiecznie. 25 km.
Im bardziej zbliżamy się do morza, tym bardziej znów psuje się pogoda - wiatr robi się coraz bardziej lodowaty i porywisty, pogarsza się widoczność.
Docieramy do Mielna:
Czy to jest czerwiec, czy listopad?
Bardzo dobitnie przypominamy sobie z Darkiem, dlaczego nie spędzamy urlopów nad Bałtykiem.
Sarbinowo
Na szlaku R-10 bardzo tłoczno - spacerowicze, dzieci na rowerkach, niedzielni rowerzyści, hulajnogi, skutery. Dramat. A przejazdy przez miejscowości to masakra. Czasem trafi się spokojniejszy fragment, szczególnie gdy oddalamy się od miejscowości, jak np. w okolicach Gąsek, gdzie są tereny wojskowe
Okolice Kołobrzegu zapewne są przepiękne, bo szlak prowadzi bardzo blisko morza - przy takiej sztormowej pogodzie jednak wiatr tworzy aerozol z morskiej wody, który bryzgami chlapie na ścieżkę i osiada na nas mokrą i zimną warstwą. Odbieram sms-y od znajomych, że w Szczecinie i w południowej Polsce - upał.
Rezerwuję telefonicznie nocleg w pensjonacie w Grzybowie, więc przez Kołobrzeg przejeżdżamy dość szybko. Pogoda zresztą nie zachęca do zwiedzania, więc tylko symbolicznie pstrykam fotkę przy latarni morskiej.
Do Grzybowa docieramy ok. 20.45. Pensjonat jest w ładnej i spokojnej dzielnicy i ma ... ciepłe kaloryfery. Cudownie! Bliziutko sklepy - robimy zakupy na kolację i śniadanie i kładziemy się z nadzieją na poprawę pogody w sobotę.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
119.23 km (0.00 km teren), czas: 08:59 h, avg:13.27 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Starym Kolejowym Szlakiem ze Złocieńca do Białogardu
Czwartek, 11 czerwca 2020 | dodano: 21.06.2020Kategoria trekking, Zachodniopomorskie, Nad Bałtyk 2020
Kolejna zaległa relacja - tym razem z rowerowej objazdówki w długi weekend.
Korzystając z możliwości wygospodarowania czterech dni wolnego, postanowiliśmy z Darkiem objechać szlak R-10, czyli trasę nadmorską. Początkowo plan był taki, że jedziemy pociągiem rowerami do Słupska, stamtąd do Słowińskiego Parku Narodowego i wracamy do Świnoujścia i dalej pociągiem, albo na Wolin, a potem rowerami Blue Velo do Szczecina. Jednak gdy we wtorek chcieliśmy kupić bilety kolejowe, to okazało się, że o biletach na trasy nad Bałtyk - nie tylko do Gdańska czy Słupska, ale i do Kołobrzegu czy Świnoujścia - można zapomnieć. Wszystko wyprzedane. Albo można kupić sam bilet na przejazd, bez przewozu roweru, albo w ogóle nic. Kolej wprowadziła chyba limity na liczbę pasażerów, ze względu na COVID-19.
Ale udało mi się kupić bilety na pociąg o 9.06 do Szczecinka, w związku z tym zmodyfikowaliśmy trasę i na pierwszy odcinek wybraliśmy R-15, czyli Stary Kolejowy Szlak.
Z domu wyjechaliśmy około 7.30, bo mamy 17 km na Dworzec Główny w Szczecinie. Spokojny przejazd przez miasto, za wyjątkiem okolic Goplany, gdzie akurat trwa budowa nowej ścieżki rowerowej i wszystko jest rozgrzebane. Dawno tamtędy nie jechałam i trochę się zdziwiłam. Na dworcu:
W pociągu luz, mało ludzi - i dobrze.
Parę minut po 11.00 wysiadamy w Złocieńcu.
Ledwie wysiedliśmy z pociągu, a tu zaczęło mżyć. Schowaliśmy się pod wiatą, pogapiliśmy na procesję, a tu siąpi i siąpi. Trochę przestaje i znów kropi. Pokręciliśmy się po Złocieńcu - ładne miasteczko.
W Złocieńcu R-15 krzyżuje się z R-20 czyli Trasą Pojezierzy Zachodnich. Stąd prowadzi również jeden ze starszych szlaków rowerowych - do Połczyna-Zdroju, zbudowany jeszcze w latach 90-tych na nasypie dawnej linii kolejowej i włączony jako odcinek do długodystansowego Starego Kolejowego Szlaku.
Dawne budynki kolejowe i infrastruktura turystyczna:
Po drodze sielskie krajobrazy ...
Pierwsze 20 km jechaliśmy chyba trzy godziny, bo co trochę padało, czasem nawet mocno. Na popołudnie prognozy były trochę lepsze, postanowiliśmy więc przeczekać deszcz przy obiedzie.
Trafiliśmy do sympatycznej agroturystyki z karczmą w miejscowości Toporzyk, nad rozlewiskiem, w którym właściciele hodują ryby. Pstrąg faszerowany warzywami i sielawa były pyszne i świeżutkie, a jeszcze piwo z lokalnego browaru z miodem drahimskim. Mhmhm ?...
Po obiedzie faktycznie przestało padać, ale dla odmiany świat spowiła tajemnicza mgła. Takie klimaty:
Czyż to nie jest wymarzona pogoda, aby jechać nad morze? No to jedziemy dalej.
Połczyn-Zdrój:
Za Połczynem śmigamy jeszcze kilka km nówką ścieżką "kolejową", dopiero co oddaną do użytku:
Od miejscowości Lipie szlak prowadzi bocznymi, mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, po dość pagórkowatym terenie.
Po drodze jeszcze takie atrakcje:
Postanawiamy zanocować w Białogardzie. Nie jest to miejscowość wybitnie turystyczna, ale udaje się znaleźć jakiś czynny hotelik, w którym jesteśmy chyba jedynymi gośćmi. To pierwszy nasz nocleg poza domem (i działką) od czasów pandemii.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Korzystając z możliwości wygospodarowania czterech dni wolnego, postanowiliśmy z Darkiem objechać szlak R-10, czyli trasę nadmorską. Początkowo plan był taki, że jedziemy pociągiem rowerami do Słupska, stamtąd do Słowińskiego Parku Narodowego i wracamy do Świnoujścia i dalej pociągiem, albo na Wolin, a potem rowerami Blue Velo do Szczecina. Jednak gdy we wtorek chcieliśmy kupić bilety kolejowe, to okazało się, że o biletach na trasy nad Bałtyk - nie tylko do Gdańska czy Słupska, ale i do Kołobrzegu czy Świnoujścia - można zapomnieć. Wszystko wyprzedane. Albo można kupić sam bilet na przejazd, bez przewozu roweru, albo w ogóle nic. Kolej wprowadziła chyba limity na liczbę pasażerów, ze względu na COVID-19.
Ale udało mi się kupić bilety na pociąg o 9.06 do Szczecinka, w związku z tym zmodyfikowaliśmy trasę i na pierwszy odcinek wybraliśmy R-15, czyli Stary Kolejowy Szlak.
Z domu wyjechaliśmy około 7.30, bo mamy 17 km na Dworzec Główny w Szczecinie. Spokojny przejazd przez miasto, za wyjątkiem okolic Goplany, gdzie akurat trwa budowa nowej ścieżki rowerowej i wszystko jest rozgrzebane. Dawno tamtędy nie jechałam i trochę się zdziwiłam. Na dworcu:
W pociągu luz, mało ludzi - i dobrze.
Parę minut po 11.00 wysiadamy w Złocieńcu.
Ledwie wysiedliśmy z pociągu, a tu zaczęło mżyć. Schowaliśmy się pod wiatą, pogapiliśmy na procesję, a tu siąpi i siąpi. Trochę przestaje i znów kropi. Pokręciliśmy się po Złocieńcu - ładne miasteczko.
W Złocieńcu R-15 krzyżuje się z R-20 czyli Trasą Pojezierzy Zachodnich. Stąd prowadzi również jeden ze starszych szlaków rowerowych - do Połczyna-Zdroju, zbudowany jeszcze w latach 90-tych na nasypie dawnej linii kolejowej i włączony jako odcinek do długodystansowego Starego Kolejowego Szlaku.
Dawne budynki kolejowe i infrastruktura turystyczna:
Po drodze sielskie krajobrazy ...
Pierwsze 20 km jechaliśmy chyba trzy godziny, bo co trochę padało, czasem nawet mocno. Na popołudnie prognozy były trochę lepsze, postanowiliśmy więc przeczekać deszcz przy obiedzie.
Trafiliśmy do sympatycznej agroturystyki z karczmą w miejscowości Toporzyk, nad rozlewiskiem, w którym właściciele hodują ryby. Pstrąg faszerowany warzywami i sielawa były pyszne i świeżutkie, a jeszcze piwo z lokalnego browaru z miodem drahimskim. Mhmhm ?...
Po obiedzie faktycznie przestało padać, ale dla odmiany świat spowiła tajemnicza mgła. Takie klimaty:
Czyż to nie jest wymarzona pogoda, aby jechać nad morze? No to jedziemy dalej.
Połczyn-Zdrój:
Za Połczynem śmigamy jeszcze kilka km nówką ścieżką "kolejową", dopiero co oddaną do użytku:
Od miejscowości Lipie szlak prowadzi bocznymi, mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, po dość pagórkowatym terenie.
Po drodze jeszcze takie atrakcje:
Postanawiamy zanocować w Białogardzie. Nie jest to miejscowość wybitnie turystyczna, ale udaje się znaleźć jakiś czynny hotelik, w którym jesteśmy chyba jedynymi gośćmi. To pierwszy nasz nocleg poza domem (i działką) od czasów pandemii.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
103.60 km (0.00 km teren), czas: 07:06 h, avg:14.59 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Ińsko z Dominikowa
Niedziela, 31 maja 2020 | dodano: 10.06.2020Kategoria Zachodniopomorskie, trekking, koło Dominikowa
Zaległy wpis, bo ostatnio żyję w totalnym niedoczasie. Trasa: Dominikowo - Drawno - Recz - Ińsko - Poligon Drawski - Żółwino - Dominikowo.
Wyruszyliśmy z Darkiem rano, robiąc pętlę po pięknych okolicach zachodniopomorskich pojezierzy, zapuszczając się w rejony, których do tej pory rowerowo nie znaliśmy. Pogoda była ładna, choć dokuczał mocny wiatr.
Na początek Drawno o poranku, z pustą plażą nad jeziorem Adamowo. Dojechaliśmy promenadą, która prowadzi od mostu na Drawie na tę plażę właśnie.
Przez Kiełpino pustymi asfaltami kierujemy się do Recza. W planach mieliśmy przejazd drogą nad jeziorem, gruntową drogą, ale niestety spotkała nas niemiła niespodzianka:
Wróciliśmy więc na drogę przez miasto, które zwykle mijamy autem trochę bokiem, jadąc DK10. Sam Recz nie jest jakiś specjalnie urokliwy, ale jest parę ładnych, zabytkowych miejsc. Np. Baszta Drawieńska z XIV w. i pozostałości murów miejskich.
Kościół, również z XIV w., obecnie pw. Chrystusa Króla, a dawniej należący do zakonu cysterek.
Po przejechaniu króciutkiego odcinka poboczem DK10 skręcamy w DW151 na Świdwin, która prowadzi doliną Iny. Droga jest trochę ruchliwa, więc odbijamy w bok, docierając do bardzo uroczej wioski Bytowo, położonej nad Iną i jeziorem również Bytowo, przez które prowadzi grobla z betonowych płyt.
Na końcu grobli, nad Iną, znajdujemy ławeczkę na mały piknik, z widokiem na ładny pałac w trakcie renowacji.
Nie znalazłam globusa w Nowym Warpnie, ale znalazłam za to w miejscowości Krzemień, nad jeziorem ... Krzemień ;-)
Od Grabnicy do Okola droga wiodła skrótem przez pola. Bardzo malowniczo, choć pagórkowato i czasem było trochę ciężko. Na szczęście nie był to długi odcinek i więcej było z górki.
Stąd już niedaleko do Ińska, gdzie zatrzymujemy się na obiad i na kwadransik poleniuchowania na plaży.
Droga powrotna wiodła fragmentem Szlaku Pojezierzy Zachodnich, do miejscowości Storkowo.
Tutaj odbijamy na Studnicę, gdzie stoi ładny kościół.
Gdy podziwiamy tę budowlę koło nas przejeżdża długa kolumna amerykańskich wozów opancerzonych. Nie da się ukryć, że jesteśmy tuż obok Poligonu Drawskiego. Można oberwać granatem ...
... albo zostać porażonym niewidzialnym promieniowaniem laserowym ...
Droga prowadzi skrajem terenu wojskowego. Przy jeziorze Czertyń robimy krótki odpoczynek. Nieopodal amerykański wóz bojowy złapał gumę i czeka na pomoc techniczną.
Wracamy przez teren koszar wojskowych w Głębokiem i przez Żółwino.
Przecinamy ponownie DK 10, a stamtąd już mamy godzinkę drogi przez Drawno na działkę. Mapka wycieczki:.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyruszyliśmy z Darkiem rano, robiąc pętlę po pięknych okolicach zachodniopomorskich pojezierzy, zapuszczając się w rejony, których do tej pory rowerowo nie znaliśmy. Pogoda była ładna, choć dokuczał mocny wiatr.
Na początek Drawno o poranku, z pustą plażą nad jeziorem Adamowo. Dojechaliśmy promenadą, która prowadzi od mostu na Drawie na tę plażę właśnie.
Przez Kiełpino pustymi asfaltami kierujemy się do Recza. W planach mieliśmy przejazd drogą nad jeziorem, gruntową drogą, ale niestety spotkała nas niemiła niespodzianka:
Wróciliśmy więc na drogę przez miasto, które zwykle mijamy autem trochę bokiem, jadąc DK10. Sam Recz nie jest jakiś specjalnie urokliwy, ale jest parę ładnych, zabytkowych miejsc. Np. Baszta Drawieńska z XIV w. i pozostałości murów miejskich.
Kościół, również z XIV w., obecnie pw. Chrystusa Króla, a dawniej należący do zakonu cysterek.
Po przejechaniu króciutkiego odcinka poboczem DK10 skręcamy w DW151 na Świdwin, która prowadzi doliną Iny. Droga jest trochę ruchliwa, więc odbijamy w bok, docierając do bardzo uroczej wioski Bytowo, położonej nad Iną i jeziorem również Bytowo, przez które prowadzi grobla z betonowych płyt.
Na końcu grobli, nad Iną, znajdujemy ławeczkę na mały piknik, z widokiem na ładny pałac w trakcie renowacji.
Nie znalazłam globusa w Nowym Warpnie, ale znalazłam za to w miejscowości Krzemień, nad jeziorem ... Krzemień ;-)
Od Grabnicy do Okola droga wiodła skrótem przez pola. Bardzo malowniczo, choć pagórkowato i czasem było trochę ciężko. Na szczęście nie był to długi odcinek i więcej było z górki.
Stąd już niedaleko do Ińska, gdzie zatrzymujemy się na obiad i na kwadransik poleniuchowania na plaży.
Droga powrotna wiodła fragmentem Szlaku Pojezierzy Zachodnich, do miejscowości Storkowo.
Tutaj odbijamy na Studnicę, gdzie stoi ładny kościół.
Gdy podziwiamy tę budowlę koło nas przejeżdża długa kolumna amerykańskich wozów opancerzonych. Nie da się ukryć, że jesteśmy tuż obok Poligonu Drawskiego. Można oberwać granatem ...
... albo zostać porażonym niewidzialnym promieniowaniem laserowym ...
Droga prowadzi skrajem terenu wojskowego. Przy jeziorze Czertyń robimy krótki odpoczynek. Nieopodal amerykański wóz bojowy złapał gumę i czeka na pomoc techniczną.
Wracamy przez teren koszar wojskowych w Głębokiem i przez Żółwino.
Przecinamy ponownie DK 10, a stamtąd już mamy godzinkę drogi przez Drawno na działkę. Mapka wycieczki:.
Rower:rower działkowy
Dane wycieczki:
122.50 km (0.00 km teren), czas: 08:08 h, avg:15.06 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W poszukiwaniu globusa
Piątek, 22 maja 2020 | dodano: 22.05.2020Kategoria fitness, koło domu, Zachodniopomorskie
Kiepskie prognozy na weekend zmobilizowały mnie i Darka do dzisiejszej popołudniowej wycieczki. A trasa do Miroszewa z kolei zainspirowana była wpisem Mirka (@srk23). Chciałam znaleźć ten globus ze zdjęcia. Niestety nie udało się - nawet spotkani ludzie nie wiedzieli, gdzie to jest, tylko się dziwnie patrzyli. W każdym razie wycieczka fajna - już niestety pochmurno i wietrznie, ale trasa do Miroszewa bardzo dobra na szosówki - od krzyżówki pod Nowym Warpnem równiutki asfalt do samego Zalewu i pusto. Na głównej szosie za to spory ruch dzisiaj.
Zatrzymaliśmy się na chwilkę nad wodą w Miroszewie na małe uzupełnienie kalorii i płynów.
A w drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Podgrodzia. Kiedyś była tu Republika Dziecięca, potem Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy, a teraz - Dom Seniora.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Zatrzymaliśmy się na chwilkę nad wodą w Miroszewie na małe uzupełnienie kalorii i płynów.
A w drodze powrotnej zajrzeliśmy jeszcze do Podgrodzia. Kiedyś była tu Republika Dziecięca, potem Specjalny Ośrodek Szkolno-Wychowawczy, a teraz - Dom Seniora.
Rower:Specialized Sirrus
Dane wycieczki:
61.86 km (0.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:25.42 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wałem na Wolin
Niedziela, 17 maja 2020 | dodano: 18.05.2020Kategoria trekking, Zachodniopomorskie
Trasa wczorajszej wycieczki zaczynała się mniej-więcej tam, dokąd
dotarliśmy z Moniką i Darkiem dwa tygodnie temu i miała trochę podobny charakter, ale jednak tym razem
nie Jezioro Dąbie, lecz wschodnia część Zalewu Szczecińskiego, a
dokładniej - pętla Stepnica-Wolin-Stepnica.
Jechaliśmy w tym samym składzie, co wtedy, a cały czas towarzyszył nam mocny, boczny wiatr i było raczej chłodno,
jak na drugą połowę maja. Zaparkowaliśmy w Stepnicy obok Tawerny
Panorama, przy przystani, która już szykowała się na otwarcie
działalności gastronomicznej:
Mijamy uroczy kościół w Stepnicy i kierujemy się najpierw szosą w stronę Czarnocina, aby w wiosce Piaski Małe skręcić w stronę Zalewu.
Początkowy odcinek jechaliśmy częściowo na dziko wałami, a częściowo lokalnymi drogami przez pustawe jeszcze o tej porze wioski letniskowe - Gąsierzyno, Kopice i Czarnocin.
Przebiega też tędy Pomorski Szlak Św. Jakuba, o czym przypomina charakterystyczne oznakowanie w formie muszli:
Na przystani "Szuwarek" w Kopicach jeszcze nie ma łódek, tylko łabędzie rezydują:
Za Kopicami natknęliśmy się na ciekawe wydmy śródlądowe, podobne, jak po niemieckiej stronie nad Zalewem w Altwarp:
W Czarnocinie na plaży nawet jeden śmiałek korzystał z wiatru na kajcie:
Za Czarnocinem zaczyna się szutrowa ścieżka rowerowa koroną wału przeciwpowodziowego, będąca odcinkiem szlaku Blue Velo.
Ścieżka wije się malowniczymi zakrętasami wśród łąk skoszewskich, trzcinowisk i małych plażyczek nad Zalewem. Na jednej z nich - nieco osłoniętej od wiatru - zatrzymujemy się na piknik.
W Zagórzu szutrówka dla rowerów kończy się, a my wracamy na lokalną drogę - na szczęście bardzo mało uczęszczaną, a teren staje się pagórkowaty. Nic dziwnego - zbliżamy się przecież do wyspy Wolin!
Wkrótce ukazuje się nam panorama miasta z charakterystycznym mostem:
W Recławiu zaglądamy jeszcze do Skansenu Słowian i Wikingów:
I robimy rundkę po Wolinie:
Wracamy do Stepnicy powiatówką - czyli alternatywną trasą znad morza. Na szczęście o tej porze roku i przy takiej pogodzie ruch jest tutaj niewielki, nie to co w lecie. Kończymy średnim dystansem, na przystani w Stepnicy.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Mijamy uroczy kościół w Stepnicy i kierujemy się najpierw szosą w stronę Czarnocina, aby w wiosce Piaski Małe skręcić w stronę Zalewu.
Początkowy odcinek jechaliśmy częściowo na dziko wałami, a częściowo lokalnymi drogami przez pustawe jeszcze o tej porze wioski letniskowe - Gąsierzyno, Kopice i Czarnocin.
Przebiega też tędy Pomorski Szlak Św. Jakuba, o czym przypomina charakterystyczne oznakowanie w formie muszli:
Na przystani "Szuwarek" w Kopicach jeszcze nie ma łódek, tylko łabędzie rezydują:
Za Kopicami natknęliśmy się na ciekawe wydmy śródlądowe, podobne, jak po niemieckiej stronie nad Zalewem w Altwarp:
W Czarnocinie na plaży nawet jeden śmiałek korzystał z wiatru na kajcie:
Za Czarnocinem zaczyna się szutrowa ścieżka rowerowa koroną wału przeciwpowodziowego, będąca odcinkiem szlaku Blue Velo.
Ścieżka wije się malowniczymi zakrętasami wśród łąk skoszewskich, trzcinowisk i małych plażyczek nad Zalewem. Na jednej z nich - nieco osłoniętej od wiatru - zatrzymujemy się na piknik.
W Zagórzu szutrówka dla rowerów kończy się, a my wracamy na lokalną drogę - na szczęście bardzo mało uczęszczaną, a teren staje się pagórkowaty. Nic dziwnego - zbliżamy się przecież do wyspy Wolin!
Wkrótce ukazuje się nam panorama miasta z charakterystycznym mostem:
W Recławiu zaglądamy jeszcze do Skansenu Słowian i Wikingów:
I robimy rundkę po Wolinie:
Wracamy do Stepnicy powiatówką - czyli alternatywną trasą znad morza. Na szczęście o tej porze roku i przy takiej pogodzie ruch jest tutaj niewielki, nie to co w lecie. Kończymy średnim dystansem, na przystani w Stepnicy.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
63.70 km (0.00 km teren), czas: 04:42 h, avg:13.55 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z biegiem Drawy
Niedziela, 10 maja 2020 | dodano: 11.05.2020Kategoria koło Dominikowa, Zachodniopomorskie
Jakoś tak zwykle się dzieje w ostatnich latach, że pierwszą wycieczkę rowerową z okolic "działkowych" odbywamy wzdłuż Drawy. Sobota co prawda upłynęła nam na pracach porządkowych, ale za to w niedzielę - relaksik przy pięknej, majowej pogodzie. Było ciepło, pusto, malowniczo i bardzo zielono.
I tej wiosny wybraliśmy przejażdżkę bardzo podobną trasą, co rok i dwa lata temu - przez Barnimie, Zatom, Głusko i Bogdankę - choć były i pewne elementy zaskoczenia. Na przykład droga do Barnimia, która okazała się być nieprzejezdna, z powodu podtopienia (!). Na szczęście dla pieszych i rowerzystów była możliwość obejścia przez teren schroniska młodzieżowego, z której skorzystaliśmy.
Zaraz za wioską i mostem drogowym zaczyna się Drawieński Park Narodowy i czerwony szlak pieszy, będący częścią szlaku turystycznego im St. Czarnieckiego - biegnącego ze Szczecina do Kostrzyna. Widok z mostu na pole postojowe dla kajakarzy:
Częściowo pokrywają się ze szlakiem pieszym również trzy szlaki rowerowe na terenie DPN, wytyczone jako 20-30 km pętle Barnimie, Zatom i Głusko i ścieżki dydaktyczne. Jedzie się przeważnie bukowym lasem i wysoką skarpą, z której roztaczają się wspaniałe widoki na Drawę, a po drodze można odpocząć na kilku miejscach biwakowych albo przy wiatach przy szlaku. Szlaki są bardzo dobrze, choć dyskretnie oznakowane, przy ciekawszych miejscach umieszczono również tablice informacyjne. Super sprawa.
Zaglądamy na drewniany mostek nad Drawą, na obrzeżach Barnimia:
Na pole biwakowe "Barnimie" szlak prowadzi leśną ścieżką. Fajne miejsce dla rowerów mtb, choć i nasze trekkingi dają radę:
Schodzimy na chwilę drewnianymi schodami nad rzekę i wypijamy na spółkę browarka na pomoście - z takimi widokami smakuje jeszcze lepiej.
Gdzieś na szlaku ...
Mijamy Zatom i kierujemy się dalej na południowy wschód, w kierunku małej osady - Moczele. Po drodze robimy sobie przerwę na kanapki przy wiatce. Okazuje się, że to - podobnie jak biwak Barnimie - dawna binduga, czyli miejsce do spławiania drewna.
Jedziemy, podziwiamy, podziwiamy i jedziemy:
Między innymi Wydrzy Głaz - kolos o obwodzie 14 metrów i ciężarze 45 ton, zalegający w korycie Drawy:
Po drodze na szlaku - puściusieńko. Raz tylko spotykamy w lesie jakąś rodzinę, a na moście drogowym w Moczelach samotnego rowerzystę, którego prosimy o zrobienie nam wspólnego zdjęcia.
Prosto z mostu:
Początkowo mieliśmy właśnie tu zrobić nawrotkę, ale podkusiło nas, żeby przejechać jeszcze kilka km do Głuska. Tamtejszy drewniany most co prawda od kilku lat jest już wyłączony z ruchu drogowego, ale jeszcze dwa lata temu pieszo można było przechodzić. W tym roku most wygląda tak i chyba wkrótce nieuchronnie zostanie rozebrany.
Trochę było partyzantki z pokonywaniem tych zasieków, ale nie chciało nam się już nadkładać kolejnych kilometrów do Starego Osieczna.
Głusko:
Droga z Głuska to w połowie bardzo dobry i praktycznie nie uczęszczany asfalt (do granic województwa lubuskiego), a w połowie tragiczne dziury - najgorsza droga ever! Na koniec tych wertep zjechaliśmy jeszcze na pole biwakowe Bogdanka, w miejscu, gdzie do Drawy wpływa Korytnica. Poleżeliśmy chwilę na pomoście, ciesząc się miłym ciepełkiem i takimi widokami:
Niebo jednak zaczynało się coraz bardziej chmurzyć i gdy wróciliśmy na działkę, zaniosło się na dobre, a gdy wyjeżdżaliśmy wieczorem - rozpadało się. I na tyle by było ładnej pogody!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
I tej wiosny wybraliśmy przejażdżkę bardzo podobną trasą, co rok i dwa lata temu - przez Barnimie, Zatom, Głusko i Bogdankę - choć były i pewne elementy zaskoczenia. Na przykład droga do Barnimia, która okazała się być nieprzejezdna, z powodu podtopienia (!). Na szczęście dla pieszych i rowerzystów była możliwość obejścia przez teren schroniska młodzieżowego, z której skorzystaliśmy.
Zaraz za wioską i mostem drogowym zaczyna się Drawieński Park Narodowy i czerwony szlak pieszy, będący częścią szlaku turystycznego im St. Czarnieckiego - biegnącego ze Szczecina do Kostrzyna. Widok z mostu na pole postojowe dla kajakarzy:
Częściowo pokrywają się ze szlakiem pieszym również trzy szlaki rowerowe na terenie DPN, wytyczone jako 20-30 km pętle Barnimie, Zatom i Głusko i ścieżki dydaktyczne. Jedzie się przeważnie bukowym lasem i wysoką skarpą, z której roztaczają się wspaniałe widoki na Drawę, a po drodze można odpocząć na kilku miejscach biwakowych albo przy wiatach przy szlaku. Szlaki są bardzo dobrze, choć dyskretnie oznakowane, przy ciekawszych miejscach umieszczono również tablice informacyjne. Super sprawa.
Zaglądamy na drewniany mostek nad Drawą, na obrzeżach Barnimia:
Na pole biwakowe "Barnimie" szlak prowadzi leśną ścieżką. Fajne miejsce dla rowerów mtb, choć i nasze trekkingi dają radę:
Schodzimy na chwilę drewnianymi schodami nad rzekę i wypijamy na spółkę browarka na pomoście - z takimi widokami smakuje jeszcze lepiej.
Gdzieś na szlaku ...
Mijamy Zatom i kierujemy się dalej na południowy wschód, w kierunku małej osady - Moczele. Po drodze robimy sobie przerwę na kanapki przy wiatce. Okazuje się, że to - podobnie jak biwak Barnimie - dawna binduga, czyli miejsce do spławiania drewna.
Jedziemy, podziwiamy, podziwiamy i jedziemy:
Między innymi Wydrzy Głaz - kolos o obwodzie 14 metrów i ciężarze 45 ton, zalegający w korycie Drawy:
Po drodze na szlaku - puściusieńko. Raz tylko spotykamy w lesie jakąś rodzinę, a na moście drogowym w Moczelach samotnego rowerzystę, którego prosimy o zrobienie nam wspólnego zdjęcia.
Prosto z mostu:
Początkowo mieliśmy właśnie tu zrobić nawrotkę, ale podkusiło nas, żeby przejechać jeszcze kilka km do Głuska. Tamtejszy drewniany most co prawda od kilku lat jest już wyłączony z ruchu drogowego, ale jeszcze dwa lata temu pieszo można było przechodzić. W tym roku most wygląda tak i chyba wkrótce nieuchronnie zostanie rozebrany.
Trochę było partyzantki z pokonywaniem tych zasieków, ale nie chciało nam się już nadkładać kolejnych kilometrów do Starego Osieczna.
Głusko:
Droga z Głuska to w połowie bardzo dobry i praktycznie nie uczęszczany asfalt (do granic województwa lubuskiego), a w połowie tragiczne dziury - najgorsza droga ever! Na koniec tych wertep zjechaliśmy jeszcze na pole biwakowe Bogdanka, w miejscu, gdzie do Drawy wpływa Korytnica. Poleżeliśmy chwilę na pomoście, ciesząc się miłym ciepełkiem i takimi widokami:
Niebo jednak zaczynało się coraz bardziej chmurzyć i gdy wróciliśmy na działkę, zaniosło się na dobre, a gdy wyjeżdżaliśmy wieczorem - rozpadało się. I na tyle by było ładnej pogody!
Rower:rower działkowy
Dane wycieczki:
50.66 km (25.00 km teren), czas: 04:34 h, avg:11.09 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Road under construction czyli Blue Velo ze Szczecina-Dąbia do Świętej
Niedziela, 3 maja 2020 | dodano: 04.05.2020Kategoria trekking, Zachodniopomorskie
Dość późno wróciliśmy wczoraj z wycieczki i szczerze mówiąc - już nie miałam weny na pisanie, więc dzisiaj nadrabiam zaległości.
W towarzystwie Darka i Moniki objechałam kolejny odcinek Blue Velo, tym razem ze Szczecina-Dąbia wschodnim brzegiem Jeziora Dąbskiego aż do okolic ujścia Iny i miejscowości Święta. Od razu uprzedzam, że będzie dużo zdjęć i z góry przepraszam, jeśli relacja zrobi się przez to trochę rozwlekła.
Ale najpierw zajrzeliśmy jeszcze na przystań żeglarską do Taty, który przygotowuje łódkę do wodowania. Pierwsze jachty już na wodzie,
ale "Lisica" jeszcze się szykuje:
Samochód zostawiamy w okolicach ulicy Jeziornej w Dąbiu, gdzie w pobliżu ujścia rzeki Chełszczącej zaczyna się szlak rowerowy wałem przeciwpowodziowym wzdłuż jeziora Dąbskiego. Niestety firma, która realizuje budowę ścieżki rowerowej, znajduje się w stanie upadłości i cała inwestycja jakoś utknęła. Mamy więc całkiem przyjemne fragmenty w standardzie drogi szutrowej:
na przemian z odcinkami polnej ścieżki albo wręcz rozjeżdżonego piachu:
Teraz, wiosną, szczególnie po deszczu, wszystkie odcinki są w miarę przejezdne, ale gdy trawy jeszcze urosną, to bywa bardziej hardcorowo. Z nawierzchnią, czy bez - w każdym razie szlak jest bardzo malowniczy i widokowy. Chyba jedyny taki w swoim rodzaju:
Jedziemy sobie z Darkiem ...
Na plaży w Czarnej Łące:
Mijamy malowniczy kanał ...
... i wrak na mieliźnie, w pobliżu Lubczyny:
Oznakowanie szlaku kończy się przy marinie w Lubczynie:
Dojeżdżamy do ogrodzenia mariny, gdzie czeka nas niemiła niespodzianka. Furtka w ogrodzeniu od strony drogi rowerowej jest zamknięta na łańcuch, nie bardzo jest też możliwość obejść ją jakoś lądem. Pozostaje przeprawić się rowerami przez trzciny na teren przystani - nie jesteśmy chyba pierwsi, bo na podmokłym gruncie ktoś poukładał jakieś cegły, kamienie i resztki opon, więc udaje się przejść suchą nogą. Szybko przemykamy się przez przystań, żeby nikt nas nie zauważył. Szybko pstrykam zdjęcie - tutaj też tydzień temu było już wodowanie:
Zatrzymujemy się na jakieś kanapki na plaży w Lubczynie. Wieje niemiłosiernie i jest lodowato.
Chowam się od wiatru za budką ratownika:
Za Lubczyną szlak wygląda na porzuconą budowę - przez pierwsze kilometry na koronie wału jedziemy po zdezelowanej siatce zbrojeniowej:
Za drzewami i zaroślami jest trochę cieplej, humory dopisują. Przejeżdżamy przez małe osiedle domków (letniskowych?) w Bystrej:
Nieopodal spotykamy kilka gniazdujących tuż przy ścieżce łabędzi:
Parę kilometrów dalej znów zaczyna się szuterek. Monika i Darek:
Dojeżdżamy do Iny, gdzie szlak skręca w prawo, w stronę Goleniowa. My jednak postanawiamy spenetrować ujście Iny. Najpierw jedziemy polną drogą na koronie wału, między lewym brzegiem Iny a kanałem melioracyjnym.
Docieramy do pozostałości dawnego mostu na Inie. Poniżej widok z lewego i prawego brzegu:
Na rozwidleniu dróg przy ruinach mostu kierujemy się w lewo, w stronę Inoujścia:
Na końcu drogi jest stawa z jakimś urządzeniem radarowym i zdezelowane nabrzeże z widokiem na Skolwin:
W powrotnej drodze zaglądamy jeszcze w miejsce, gdzie Ina uchodzi do Odry:
Teraz wracamy do miejsca, w którym według mapy powinien znajdować się przejezdny most na Inie - i rzeczywiście jest:
Płytówką przez pola docieramy do asfaltowej drogi z Goleniowa do Świętej. Po drodze łapie nas deszcz - nie jest jednak bardzo długi ani obfity, więc w zasadzie, gdy dojeżdżamy do Świętej, to jesteśmy prawie susi. Przy wjeździe do wioski zatrzymujemy się w lapidarium. Jest na nim tablica poświęcona pamięci dawnych mieszkańców miejscowości, jednak nagrobki pozbawione są inskrypcji. Tylko na jednym z nich uchował się zatarty napis po niemiecku:
Na końcu drogi rozwalające się nabrzeże i widok na Police. Jesteśmy w linii prostej około dziesięciu kilometrów od domu. Po raz kolejny żałujemy, że nie ma w tym miejscu przeprawy promowej przez Odrę. Jest w planach tunel, ale kiedy to będzie?
Żeby nie wracać tą samą drogą postanawiamy dojechać do Kamienisk, tym razem na prawy brzeg Iny przy ujściu i wrócić do mostu.
Droga do Kamienisk:
Nad Iną:
Może kiedyś warto wrócić tutaj z kajakami? Tymczasem wracamy do szlaku Blue Velo w budowie i szutrowej drogi, która kończy się nagle i niespodziewanie gdzieś w pobliżu Ininy:
Jest już po siedemnastej, więc trzeba wracać. Ponieważ wariant przez Domastryjewo byłby sporym objazdem, zawracamy i przez Bystrą oraz Lubczynę - ale nie szlakiem, lecz drogami - wracamy w kierunku Szczecina. Czas najwyższy, bo nie dość że późno, to jeszcze zaczyna nas gonić czarna chmura, z podejrzanie wiszącymi "wąsami", zwiastującymi deszcz. W Lubczynie:
Chmura jednak postanowiła pójść sobie bokiem, a my - po powyższym lubczyńskim obiekcie sakralno-żeglarskim - trafiliśmy na kościół w namiocie w Czarnej Łące:
No to do kolekcji pomnik Zasłużonym Meliorantom w Załomiu (informacja z mapy, bo obelisk jest w opłakanym stanie):
Od Załomia ruch samochodowy bardzo się wzmógł i przejechawszy spory kawałek ruchliwą ulicą Lubczyńską - bez pobocza, za to w sznurze samochodów, stwierdziliśmy, że to bardzo stresujące. Przy nadarzającej się okazji skręciliśmy w prawo w polną drogę, która według mapy miała nas doprowadzić z powrotem nad jezioro i na ścieżkę. Im głębiej w teren, tym droga jednak coraz bardziej nikła. Moi towarzysze wycieczki z coraz większym sceptycyzmem spoglądali to na mnie, to na drogę. Jednak udało się, choć ostatni odcinek wyglądał jak poniżej, a ja już widziałam siebie oczyma wyobraźni w kąpieli błotnej:
Nagrodą był jednak przepiękny zachód słońca nad jeziorem na ostatnich kilometrach drogi, z widokiem na panoramę Szczecina:
Mapka wycieczki:
[Koniec]
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W towarzystwie Darka i Moniki objechałam kolejny odcinek Blue Velo, tym razem ze Szczecina-Dąbia wschodnim brzegiem Jeziora Dąbskiego aż do okolic ujścia Iny i miejscowości Święta. Od razu uprzedzam, że będzie dużo zdjęć i z góry przepraszam, jeśli relacja zrobi się przez to trochę rozwlekła.
Ale najpierw zajrzeliśmy jeszcze na przystań żeglarską do Taty, który przygotowuje łódkę do wodowania. Pierwsze jachty już na wodzie,
ale "Lisica" jeszcze się szykuje:
Samochód zostawiamy w okolicach ulicy Jeziornej w Dąbiu, gdzie w pobliżu ujścia rzeki Chełszczącej zaczyna się szlak rowerowy wałem przeciwpowodziowym wzdłuż jeziora Dąbskiego. Niestety firma, która realizuje budowę ścieżki rowerowej, znajduje się w stanie upadłości i cała inwestycja jakoś utknęła. Mamy więc całkiem przyjemne fragmenty w standardzie drogi szutrowej:
na przemian z odcinkami polnej ścieżki albo wręcz rozjeżdżonego piachu:
Teraz, wiosną, szczególnie po deszczu, wszystkie odcinki są w miarę przejezdne, ale gdy trawy jeszcze urosną, to bywa bardziej hardcorowo. Z nawierzchnią, czy bez - w każdym razie szlak jest bardzo malowniczy i widokowy. Chyba jedyny taki w swoim rodzaju:
Jedziemy sobie z Darkiem ...
Na plaży w Czarnej Łące:
Mijamy malowniczy kanał ...
... i wrak na mieliźnie, w pobliżu Lubczyny:
Oznakowanie szlaku kończy się przy marinie w Lubczynie:
Dojeżdżamy do ogrodzenia mariny, gdzie czeka nas niemiła niespodzianka. Furtka w ogrodzeniu od strony drogi rowerowej jest zamknięta na łańcuch, nie bardzo jest też możliwość obejść ją jakoś lądem. Pozostaje przeprawić się rowerami przez trzciny na teren przystani - nie jesteśmy chyba pierwsi, bo na podmokłym gruncie ktoś poukładał jakieś cegły, kamienie i resztki opon, więc udaje się przejść suchą nogą. Szybko przemykamy się przez przystań, żeby nikt nas nie zauważył. Szybko pstrykam zdjęcie - tutaj też tydzień temu było już wodowanie:
Zatrzymujemy się na jakieś kanapki na plaży w Lubczynie. Wieje niemiłosiernie i jest lodowato.
Chowam się od wiatru za budką ratownika:
Za Lubczyną szlak wygląda na porzuconą budowę - przez pierwsze kilometry na koronie wału jedziemy po zdezelowanej siatce zbrojeniowej:
Za drzewami i zaroślami jest trochę cieplej, humory dopisują. Przejeżdżamy przez małe osiedle domków (letniskowych?) w Bystrej:
Nieopodal spotykamy kilka gniazdujących tuż przy ścieżce łabędzi:
Parę kilometrów dalej znów zaczyna się szuterek. Monika i Darek:
Dojeżdżamy do Iny, gdzie szlak skręca w prawo, w stronę Goleniowa. My jednak postanawiamy spenetrować ujście Iny. Najpierw jedziemy polną drogą na koronie wału, między lewym brzegiem Iny a kanałem melioracyjnym.
Docieramy do pozostałości dawnego mostu na Inie. Poniżej widok z lewego i prawego brzegu:
Na rozwidleniu dróg przy ruinach mostu kierujemy się w lewo, w stronę Inoujścia:
Na końcu drogi jest stawa z jakimś urządzeniem radarowym i zdezelowane nabrzeże z widokiem na Skolwin:
W powrotnej drodze zaglądamy jeszcze w miejsce, gdzie Ina uchodzi do Odry:
Teraz wracamy do miejsca, w którym według mapy powinien znajdować się przejezdny most na Inie - i rzeczywiście jest:
Płytówką przez pola docieramy do asfaltowej drogi z Goleniowa do Świętej. Po drodze łapie nas deszcz - nie jest jednak bardzo długi ani obfity, więc w zasadzie, gdy dojeżdżamy do Świętej, to jesteśmy prawie susi. Przy wjeździe do wioski zatrzymujemy się w lapidarium. Jest na nim tablica poświęcona pamięci dawnych mieszkańców miejscowości, jednak nagrobki pozbawione są inskrypcji. Tylko na jednym z nich uchował się zatarty napis po niemiecku:
Na końcu drogi rozwalające się nabrzeże i widok na Police. Jesteśmy w linii prostej około dziesięciu kilometrów od domu. Po raz kolejny żałujemy, że nie ma w tym miejscu przeprawy promowej przez Odrę. Jest w planach tunel, ale kiedy to będzie?
Żeby nie wracać tą samą drogą postanawiamy dojechać do Kamienisk, tym razem na prawy brzeg Iny przy ujściu i wrócić do mostu.
Droga do Kamienisk:
Nad Iną:
Może kiedyś warto wrócić tutaj z kajakami? Tymczasem wracamy do szlaku Blue Velo w budowie i szutrowej drogi, która kończy się nagle i niespodziewanie gdzieś w pobliżu Ininy:
Jest już po siedemnastej, więc trzeba wracać. Ponieważ wariant przez Domastryjewo byłby sporym objazdem, zawracamy i przez Bystrą oraz Lubczynę - ale nie szlakiem, lecz drogami - wracamy w kierunku Szczecina. Czas najwyższy, bo nie dość że późno, to jeszcze zaczyna nas gonić czarna chmura, z podejrzanie wiszącymi "wąsami", zwiastującymi deszcz. W Lubczynie:
Chmura jednak postanowiła pójść sobie bokiem, a my - po powyższym lubczyńskim obiekcie sakralno-żeglarskim - trafiliśmy na kościół w namiocie w Czarnej Łące:
No to do kolekcji pomnik Zasłużonym Meliorantom w Załomiu (informacja z mapy, bo obelisk jest w opłakanym stanie):
Od Załomia ruch samochodowy bardzo się wzmógł i przejechawszy spory kawałek ruchliwą ulicą Lubczyńską - bez pobocza, za to w sznurze samochodów, stwierdziliśmy, że to bardzo stresujące. Przy nadarzającej się okazji skręciliśmy w prawo w polną drogę, która według mapy miała nas doprowadzić z powrotem nad jezioro i na ścieżkę. Im głębiej w teren, tym droga jednak coraz bardziej nikła. Moi towarzysze wycieczki z coraz większym sceptycyzmem spoglądali to na mnie, to na drogę. Jednak udało się, choć ostatni odcinek wyglądał jak poniżej, a ja już widziałam siebie oczyma wyobraźni w kąpieli błotnej:
Nagrodą był jednak przepiękny zachód słońca nad jeziorem na ostatnich kilometrach drogi, z widokiem na panoramę Szczecina:
Mapka wycieczki:
[Koniec]
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
86.00 km (70.00 km teren), czas: 07:18 h, avg:11.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)