- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
Brandenburgia
Dystans całkowity: | 2386.82 km (w terenie 20.00 km; 0.84%) |
Czas w ruchu: | 186:53 |
Średnia prędkość: | 12.77 km/h |
Maksymalna prędkość: | 48.90 km/h |
Suma podjazdów: | 376 m |
Liczba aktywności: | 24 |
Średnio na aktywność: | 99.45 km i 7h 47m |
Więcej statystyk |
Odra – Nysa 2017: Dzień 3 – Słubice-Kostrzyn nad Odrą-Hohenwutzen
Poniedziałek, 31 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki:
Również północne okolice Frankfurtu i Słubic są raczej pagórkowate, więc do Lebus mieliśmy rozgrzewkę na rozruszanie mięśni. Widoki znów sielskie:
Coś nas podkusiło, żeby zjechać do Kostrzyna nad Odrą. Nie dość, że droga dość długa, to jeszcze miasto raczej nieciekawe. No dobra, jest interesująca twierdza, ale – że był poniedziałek – to muzeum zamknięte.
W mieście korki, tłok, smród i już w poniedziałek kręciło się sporo młodzieży „łudstokowej”, niestety wśród nich również młode buraki, złośliwie tarasujące przejazd mostem. Za parę lat tacy będą nas spychać bmw do rowu – jak widać, tradycja w narodzie nie ginie.
Wróciliśmy nieco ochłonąć na niemiecką stronę, trafiliśmy nawet do nieba, a dokładnie to do kafejki dla rowerzystów „Himmel und Erde”. Połowa miejscowego kościoła wykorzystywana jest do celów religijnych, a połowa jako kawiarenka z domowym ciastem i – jakże by inaczej – piwkiem z browaru klasztornego Neuzelle.
Przed nami jechała trzyosobowa rodzina, również z sakwami. Zagadnęliśmy ich na postoju na wysokości Gozdowic – okazało się, że to Czesi z okolic Harrachova, którzy w 9 dni postanowili zrobić cały 630-kilometrowy szlak Odry-Nysy od Jablonca do Świnoujścia. Na oko jedenasto-dwunastoletni chłopiec świetnie dawał sobie radę, nawet się z nami trochę pościgał. Brawo! Mam nadzieję, że im się uda!
Dotarliśmy na wysokość południowych krańców Zachodniopomorskiego. Tu nieczynny most kolejowy w Siekierkach:
i jeszcze jeden landszafcik
I stado dzikich gęsi na nadodrzańskich łąkach:
Początkowo zamierzaliśmy przejechać na polską stronę i zanocować w Cedyni, ale gdy zatelefonowałam, okazało się, że już nie ma miejsc. Zatrzymaliśmy się więc na kolację w McDonaldzie w Osinowie Dolnym, a potem postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu.
Osinów totalnie „zniemczony” – ceny i menu tylko po niemiecku, a rozmiary targowiska przyprawiają o zawrót głowy. Jaka to ironia losu – w PRL-u tak celebrowano znaczenie bitwy pod Cedynią, wożono dziatwę na wycieczki propagandowe, przy okazji i na cmentarz wojenny do Siekierek, a teraz cała gmina żyje z Niemca i to chyba nie najgorzej.
Nocleg znaleźliśmy w Hohenwutzen u pary emerytów. No niby było wszystko, co trzeba – łóżko z czystą pościelą, łazienka, wyjście na zadbany ogród i miejsce na rowery, ale właściciele jacyś tacy, szczególnie dziadek patrzył na nas spode łba. W pokoju żarówki energooszczędne, chyba dwuwatowe, a i tak dziadek zwrócił mi uwagę przy śniadaniu, że nie wyłączyłam światła w kiblu.
Ale już totalnie rozwaliła mnie karteczka w jadalni – gospodarze proszą o zamykanie drzwi z uwagi na grasujące myszy, o otwieranie okien i o … puszczanie bąków na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Hmm …
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Również północne okolice Frankfurtu i Słubic są raczej pagórkowate, więc do Lebus mieliśmy rozgrzewkę na rozruszanie mięśni. Widoki znów sielskie:
Coś nas podkusiło, żeby zjechać do Kostrzyna nad Odrą. Nie dość, że droga dość długa, to jeszcze miasto raczej nieciekawe. No dobra, jest interesująca twierdza, ale – że był poniedziałek – to muzeum zamknięte.
W mieście korki, tłok, smród i już w poniedziałek kręciło się sporo młodzieży „łudstokowej”, niestety wśród nich również młode buraki, złośliwie tarasujące przejazd mostem. Za parę lat tacy będą nas spychać bmw do rowu – jak widać, tradycja w narodzie nie ginie.
Wróciliśmy nieco ochłonąć na niemiecką stronę, trafiliśmy nawet do nieba, a dokładnie to do kafejki dla rowerzystów „Himmel und Erde”. Połowa miejscowego kościoła wykorzystywana jest do celów religijnych, a połowa jako kawiarenka z domowym ciastem i – jakże by inaczej – piwkiem z browaru klasztornego Neuzelle.
Przed nami jechała trzyosobowa rodzina, również z sakwami. Zagadnęliśmy ich na postoju na wysokości Gozdowic – okazało się, że to Czesi z okolic Harrachova, którzy w 9 dni postanowili zrobić cały 630-kilometrowy szlak Odry-Nysy od Jablonca do Świnoujścia. Na oko jedenasto-dwunastoletni chłopiec świetnie dawał sobie radę, nawet się z nami trochę pościgał. Brawo! Mam nadzieję, że im się uda!
Dotarliśmy na wysokość południowych krańców Zachodniopomorskiego. Tu nieczynny most kolejowy w Siekierkach:
i jeszcze jeden landszafcik
I stado dzikich gęsi na nadodrzańskich łąkach:
Początkowo zamierzaliśmy przejechać na polską stronę i zanocować w Cedyni, ale gdy zatelefonowałam, okazało się, że już nie ma miejsc. Zatrzymaliśmy się więc na kolację w McDonaldzie w Osinowie Dolnym, a potem postanowiliśmy poszukać jakiegoś noclegu.
Osinów totalnie „zniemczony” – ceny i menu tylko po niemiecku, a rozmiary targowiska przyprawiają o zawrót głowy. Jaka to ironia losu – w PRL-u tak celebrowano znaczenie bitwy pod Cedynią, wożono dziatwę na wycieczki propagandowe, przy okazji i na cmentarz wojenny do Siekierek, a teraz cała gmina żyje z Niemca i to chyba nie najgorzej.
Nocleg znaleźliśmy w Hohenwutzen u pary emerytów. No niby było wszystko, co trzeba – łóżko z czystą pościelą, łazienka, wyjście na zadbany ogród i miejsce na rowery, ale właściciele jacyś tacy, szczególnie dziadek patrzył na nas spode łba. W pokoju żarówki energooszczędne, chyba dwuwatowe, a i tak dziadek zwrócił mi uwagę przy śniadaniu, że nie wyłączyłam światła w kiblu.
Ale już totalnie rozwaliła mnie karteczka w jadalni – gospodarze proszą o zamykanie drzwi z uwagi na grasujące myszy, o otwieranie okien i o … puszczanie bąków na zewnątrz, a nie w pomieszczeniu. Hmm …
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
97.70 km (0.00 km teren), czas: 06:25 h, avg:15.23 km/h,
prędkość maks: 34.50 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odra – Nysa 2017: Dzień 2 – Forst-Guben-Neuzelle-Słubice
Niedziela, 30 lipca 2017 | dodano: 03.08.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy, Odra-Nysa
Mapa wycieczki
Niedzielny ciepły poranek bez jednej chmurki zapowiadał, że będzie grzało, oj będzie! Gospodarz Gasthausu Sacro zaserwował nam śniadanko w ogrodzie – chrupiące bułeczki, pełen asortyment serów, wędlin, dżemików, jajo na twardo – do tego świeże owoce, warzywa i jogurt oraz pyszna, mocna kawa. Mniam, mniam!
O 9.15 zwarci i gotowi ruszamy w trasę, szlak biegnie koroną wału przeciwpowodziowego – a tu zajączek wyskoczy, a to bocian kroczy, a to jakieś sarnie uszy ciekawsko wystają ze zboża.
Po drodze prawie stuletnia, ale wciąż czynna elektrownia wodna w Griessen.
Generalnie Nysa jest rzeką dość uregulowaną, co kawałek można spotkać jazy i zapory – w większości poniemieckie. Mało jest fragmentów pozostawionych naturze. Woda brunatna i mętna, choć nurt wartki – widać, że po ostatnich deszczach niesie sporo błota z górnego odcinka. W niektórych miejscach proponowane są spływy pontonem, nawet widzieliśmy kilka grup po drodze. Ja tam chyba jednak wolę kajaki na czystszych i bardziej nieucywilizowanych rzekach.
I tak docieramy do Guben/Gubina, gdzie po polskiej stronie w Netto postanawiamy zrobić zakupy spożywcze na drogę. Świeże bułki, kabanosy i pasztet z soczewicy wydają mi się prowiantem treściwym, a zarazem w miarę odpornym na upał. Jeszcze chwila w parku po polskiej stronie, z widokiem na ładny ratusz i ruiny kościoła farnego,
potem objazd wyspy Teatralnej między dwiema odnogami Nysy:
i rundka po niemieckiej części miasta. Guben ma bardzo przestronny i zadbany rynek, na którym stara substancja budowlana w dość udany sposób łączy się z nową – miasto robi dobre wrażenie.
Szlak prowadzi malowniczą dróżką wśród zieleni nad kanałem, cień daje przyjemne wytchnienie w upale. Wkrótce jednak zaczynają nas straszyć z bilbordów jakieś spreparowane truposze – ach, tak – jesteśmy wszak tuż przy fabryce plastynatów Gunthera von Hagensa! Jak kto lubi, to może sobie pozwiedzać ekspozycję w Plastinarium, czynną od piątku do niedzieli. Na wyjeździe z Guben załapaliśmy się jeszcze na bramkę liczącą rowerzystów na szlaku i ankieterów, którzy szczegółowo wypytali nas skąd dokąd jedziemy, jak zorganizowaliśmy wyprawę i jakie mamy preferencje ;-). W nagrodę dostaliśmy trochę materiałów kartograficzno-informacyjnych.
Z Guben już niedaleko do Ratzdorfu – wioski, w której Nysa wpada do Odry. Wciąż żywa jest tam (i nie tylko tam) pamięć o powodzi w 1997 roku, wskutek której wiele miejscowości bardzo ucierpiało. Charakter i kolor rzeki bardzo się zmieniają – zamiast brunatnej wstęgi mamy teraz po prawej błękitne, szerokie rozlewiska.
Szlak znów prowadzi wałem powodziowym, trochę zaskoczył nas pewien znak:
Między Ratzdorfem a Eisenhüttenstadt fragment szlaku jest zamknięty, objazd prowadzi przez Neuzelle, które i tak mieliśmy zamiar odwiedzić. Droga do klasztoru i miejscowości Neuzelle wygląda sielankowo, ale mieliśmy „w mordę wind”, żar lał się z nieba, bo to akurat była najgorętsza pora dnia – dał mi ten kawałek nieźle w kość.
Dojechawszy pod klasztor rzuciłam się na butelkę ciepłej wody mineralnej i powoli jakoś doszłam do siebie siedząc w chłodnym kościele. Cały pocysterski zespół klasztorny składa się obcenie z dwóch kościołów – ewangelickiego kościoła świętego Krzyża i katolickiego – pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, będącego znanym miejscem kultu i pielgrzymek na dolnych Łużycach. Szczególnie sławne są misteria pasyjne, odbywające się w Wielkim Poście. Oprócz kościołów zachowały się barokowe zabudowania klasztorne - których część przeznaczono na małe muzeum, ogród i browar – wciąż czynny i dobrze znany w okolicach.
Wnętrze kościoła św. Krzyża:
I kościół Wniebowzięcia:
A w środku anioły w wersji premium:
Barok wylewa się ze wszystkich kątów:
Klasztorne ogrody:
Klasztor został za czasów NRD oczywiście zsekularyzowany, jednak staraniem biskupa Görlitz w najbliższych dniach ma zostać znów zasiedlony przez wspólnotę zakonników z austriackiego opactwa cystersów w Heiligenkreuz.
Ze stolicy łużyckiego życia duchow(n)ego jedziemy do Eisenhüttenstadt – to zupełnie inny świat. Miasto właściwie powstało w latach 50-tych jako nowa struktura planistyczna na potrzeby klasy robotniczej kombinatu huty żelaza. Szlak rowerowy prowadzi co prawda przez starszą dzielnicę Fürstenberg, nad kanałem Odra-Szprewa, ale gdzieniegdzie straszą jednak pozostałości dawnej chluby socjalizmu.
I tak sobie pedałowaliśmy w stronę Frankfurtu. Na koniec – od Brieskow - było trochę pagórkowato, bo wjechaliśmy w Oderberge (Wzgórza Odrzańskie), za to pięknie się zjeżdżało długim odcinkiem do samiutkiego Frankfurtu.
Gdyby nie Uniwersytet Europejski Viadrina i Collegium Polonicum UAM w Słubicach, Frankfurt byłby pewnie dość nijakim enerdowskim miasteczkiem, jakich wiele. Mimo środka wakacji młodzieży z całego świata było multum – jak w licznych miastach uniwersyteckich lipiec i sierpień to czas tzw. szkół letnich – dwu-trzytygodniowych turnusów dla młodzieży akademickiej, których uczestnicy mogą podszlifować język, wiedzę, a także poznać kulturę, sztukę i atrakcje regionu. Na nocleg wybraliśmy sobie akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza, więc tym samym znaleźliśmy się w centrum życia towarzyskiego. O dziwo nocne imprezy nawet specjalnie nam nie przeszkadzały – całodzienna ponadstukilometrowa porcja tlenu, ruchu i słońca skutecznie nas znieczuliła, spaliśmy jak zabici.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Niedzielny ciepły poranek bez jednej chmurki zapowiadał, że będzie grzało, oj będzie! Gospodarz Gasthausu Sacro zaserwował nam śniadanko w ogrodzie – chrupiące bułeczki, pełen asortyment serów, wędlin, dżemików, jajo na twardo – do tego świeże owoce, warzywa i jogurt oraz pyszna, mocna kawa. Mniam, mniam!
O 9.15 zwarci i gotowi ruszamy w trasę, szlak biegnie koroną wału przeciwpowodziowego – a tu zajączek wyskoczy, a to bocian kroczy, a to jakieś sarnie uszy ciekawsko wystają ze zboża.
Po drodze prawie stuletnia, ale wciąż czynna elektrownia wodna w Griessen.
Generalnie Nysa jest rzeką dość uregulowaną, co kawałek można spotkać jazy i zapory – w większości poniemieckie. Mało jest fragmentów pozostawionych naturze. Woda brunatna i mętna, choć nurt wartki – widać, że po ostatnich deszczach niesie sporo błota z górnego odcinka. W niektórych miejscach proponowane są spływy pontonem, nawet widzieliśmy kilka grup po drodze. Ja tam chyba jednak wolę kajaki na czystszych i bardziej nieucywilizowanych rzekach.
I tak docieramy do Guben/Gubina, gdzie po polskiej stronie w Netto postanawiamy zrobić zakupy spożywcze na drogę. Świeże bułki, kabanosy i pasztet z soczewicy wydają mi się prowiantem treściwym, a zarazem w miarę odpornym na upał. Jeszcze chwila w parku po polskiej stronie, z widokiem na ładny ratusz i ruiny kościoła farnego,
potem objazd wyspy Teatralnej między dwiema odnogami Nysy:
i rundka po niemieckiej części miasta. Guben ma bardzo przestronny i zadbany rynek, na którym stara substancja budowlana w dość udany sposób łączy się z nową – miasto robi dobre wrażenie.
Szlak prowadzi malowniczą dróżką wśród zieleni nad kanałem, cień daje przyjemne wytchnienie w upale. Wkrótce jednak zaczynają nas straszyć z bilbordów jakieś spreparowane truposze – ach, tak – jesteśmy wszak tuż przy fabryce plastynatów Gunthera von Hagensa! Jak kto lubi, to może sobie pozwiedzać ekspozycję w Plastinarium, czynną od piątku do niedzieli. Na wyjeździe z Guben załapaliśmy się jeszcze na bramkę liczącą rowerzystów na szlaku i ankieterów, którzy szczegółowo wypytali nas skąd dokąd jedziemy, jak zorganizowaliśmy wyprawę i jakie mamy preferencje ;-). W nagrodę dostaliśmy trochę materiałów kartograficzno-informacyjnych.
Z Guben już niedaleko do Ratzdorfu – wioski, w której Nysa wpada do Odry. Wciąż żywa jest tam (i nie tylko tam) pamięć o powodzi w 1997 roku, wskutek której wiele miejscowości bardzo ucierpiało. Charakter i kolor rzeki bardzo się zmieniają – zamiast brunatnej wstęgi mamy teraz po prawej błękitne, szerokie rozlewiska.
Szlak znów prowadzi wałem powodziowym, trochę zaskoczył nas pewien znak:
Między Ratzdorfem a Eisenhüttenstadt fragment szlaku jest zamknięty, objazd prowadzi przez Neuzelle, które i tak mieliśmy zamiar odwiedzić. Droga do klasztoru i miejscowości Neuzelle wygląda sielankowo, ale mieliśmy „w mordę wind”, żar lał się z nieba, bo to akurat była najgorętsza pora dnia – dał mi ten kawałek nieźle w kość.
Dojechawszy pod klasztor rzuciłam się na butelkę ciepłej wody mineralnej i powoli jakoś doszłam do siebie siedząc w chłodnym kościele. Cały pocysterski zespół klasztorny składa się obcenie z dwóch kościołów – ewangelickiego kościoła świętego Krzyża i katolickiego – pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, będącego znanym miejscem kultu i pielgrzymek na dolnych Łużycach. Szczególnie sławne są misteria pasyjne, odbywające się w Wielkim Poście. Oprócz kościołów zachowały się barokowe zabudowania klasztorne - których część przeznaczono na małe muzeum, ogród i browar – wciąż czynny i dobrze znany w okolicach.
Wnętrze kościoła św. Krzyża:
I kościół Wniebowzięcia:
A w środku anioły w wersji premium:
Barok wylewa się ze wszystkich kątów:
Klasztorne ogrody:
Klasztor został za czasów NRD oczywiście zsekularyzowany, jednak staraniem biskupa Görlitz w najbliższych dniach ma zostać znów zasiedlony przez wspólnotę zakonników z austriackiego opactwa cystersów w Heiligenkreuz.
Ze stolicy łużyckiego życia duchow(n)ego jedziemy do Eisenhüttenstadt – to zupełnie inny świat. Miasto właściwie powstało w latach 50-tych jako nowa struktura planistyczna na potrzeby klasy robotniczej kombinatu huty żelaza. Szlak rowerowy prowadzi co prawda przez starszą dzielnicę Fürstenberg, nad kanałem Odra-Szprewa, ale gdzieniegdzie straszą jednak pozostałości dawnej chluby socjalizmu.
I tak sobie pedałowaliśmy w stronę Frankfurtu. Na koniec – od Brieskow - było trochę pagórkowato, bo wjechaliśmy w Oderberge (Wzgórza Odrzańskie), za to pięknie się zjeżdżało długim odcinkiem do samiutkiego Frankfurtu.
Gdyby nie Uniwersytet Europejski Viadrina i Collegium Polonicum UAM w Słubicach, Frankfurt byłby pewnie dość nijakim enerdowskim miasteczkiem, jakich wiele. Mimo środka wakacji młodzieży z całego świata było multum – jak w licznych miastach uniwersyteckich lipiec i sierpień to czas tzw. szkół letnich – dwu-trzytygodniowych turnusów dla młodzieży akademickiej, których uczestnicy mogą podszlifować język, wiedzę, a także poznać kulturę, sztukę i atrakcje regionu. Na nocleg wybraliśmy sobie akademiki Uniwersytetu Adama Mickiewicza, więc tym samym znaleźliśmy się w centrum życia towarzyskiego. O dziwo nocne imprezy nawet specjalnie nam nie przeszkadzały – całodzienna ponadstukilometrowa porcja tlenu, ruchu i słońca skutecznie nas znieczuliła, spaliśmy jak zabici.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
105.56 km (0.00 km teren), czas: 10:54 h, avg:9.68 km/h,
prędkość maks: 36.80 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
okolice Prenzlau
Niedziela, 28 maja 2017 | dodano: 28.05.2017Kategoria Brandenburgia, Niemcy
Dzisiejsza niedzielna wycieczka
również we trójkę – z Moniką i Darkiem. Postanowiliśmy połączyć dwa okrężne szlaki –
Schloss und Kirchen Tour (30km) i Seen Tour (50 km). Pierwszy szlak, którego
nazwę można przetłumaczyć jako Zamek i Kościoły prowadzi na zachód od Prenzlau
przez Güstow, Gollmitz,
Kröchlendorff, Sternhagen i dochodzi w Zollchow do
Jeziora Unteruckersee (to nad którym
leży również Prenzlau). Drugi szlak okrąża Unteruckersee i Oberuckersee. Obydwa
szlaki prowadzą głównie mało uczęszczanymi drogami asfaltowymi, albo z płyt
betonowych, w dość pofałdowanym terenie, wg. endomondo prawie 400 m
przewyższenia.
Samochód zostawiliśmy rano w Prenzlau i ruszyliśmy w stronę Güstow trochę ruchliwą szosą, potem skręciliśmy na Gollmitz i było już zdecydowanie spokojniej, choć ostro pod górę. Po drodze duża farma wiatraków:
W Gollmitz urzekł nas stary młyn, przerobiony obecnie na pensjonat. Cała maszyneria działa bez zarzutu!
Stamtąd już niedaleko do Kröchlendorffu, w którym chcieliśmy obejrzeć neogotycki kościół i pałac. Po drodze zaintrygował nas drogowskaz – „ruina kościoła 150 m“ wskazujący wprost w pole przekwitającego rzepaku. Rzepak wysoki „na człowieka“, ruina zarośnięta drzewami i chaszczami, no nie dotarliśmy, niestety.
Za to kościół i pałac – zadbane, trawka wykoszona. Czy tylko mnie się kojarzy z Sagrada Familia?
Pałac należał również do rodziny von Arnim, tej samej, która posiadała zamek w Boitzenburgu. Zresztą z Kröchlendorffu jest tylko 9 km do Boitzenburga. Sam pałac zdecydowanie skromniejszy i mniejszy, za to ogród pałacowy równie ładny, z obłędnie wielkim różanecznikiem:
Monika i rododendron:
Dalej jedziemy w kierunku południowo-wschodnim przez Beenz i Lindenhagen do Sternhagen. Jest bardzo upalnie i słonecznie, a orzeźwiająca poranna bryza zamieniła się w gorący wiatr i to jeszcze „w mordę”. Cóż, pocieszamy się, że wracać będziemy z wiatrem. W Sternhagen skracamy sobie trochę drogę i zamiast do Zollchow jedziemy bardziej na południe – do Strehlow, już na trasie Seen Tour. W Potzlow gniazdo bocianie z bocianiątkami ;-)
oraz ryneczek z kościołem z XIII wieku i ciekawą historią o kamiennym posągu Rolanda, który ponoć został ukradziony nocą przez złośliwych i podstępnych Prenzlauczyków. Teraz w Potzlow na rynku stoi tylko Roland drewniany …
Odpoczynek na plaży nad Potzlower See i jeszcze lokalne rękodzieło:
Trasa zachodnim brzegiem Oberuckersee prowadzi wzgórzami, w pewnym oddaleniu od jeziora, za to jest bardzo widokowa:
Na południowym krańcu znajduje się miejscowość Suckow z zabytkowym dworem nad jeziorem:
Od Suckow jedziemy na północ, niestety szlak nie prowadzi blisko jezior, tak jak się spodziewałam, tylko od czasu do czasu tafla gdzieś przebłyskuje w oddali, do tego w Seehausen, przy przesmyku między jeziorami gubimy drogę i dopiero na moście nad Wkrą (Ucker) orientujemy się, że coś jest nie tak.
Wracamy więc do Seehausen i dalej jedziemy góra-dół, góra-dół. Te podjazdy w upale mnie wykończą … Dopiero ostatnie 5 km to w miarę płaska ścieżka nad jeziorem, za to z chmarami muszek czy tam innego robactwa. Jeszcze tylko chwila relaksu na promenadce w Prenzlau i parę fotek imponującego gotyku i wracamy, bo zbierają się czarne chmury.
Ledwie dojechaliśmy do Tanowa – lunęło jak z cebra!
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Samochód zostawiliśmy rano w Prenzlau i ruszyliśmy w stronę Güstow trochę ruchliwą szosą, potem skręciliśmy na Gollmitz i było już zdecydowanie spokojniej, choć ostro pod górę. Po drodze duża farma wiatraków:
W Gollmitz urzekł nas stary młyn, przerobiony obecnie na pensjonat. Cała maszyneria działa bez zarzutu!
Stamtąd już niedaleko do Kröchlendorffu, w którym chcieliśmy obejrzeć neogotycki kościół i pałac. Po drodze zaintrygował nas drogowskaz – „ruina kościoła 150 m“ wskazujący wprost w pole przekwitającego rzepaku. Rzepak wysoki „na człowieka“, ruina zarośnięta drzewami i chaszczami, no nie dotarliśmy, niestety.
Za to kościół i pałac – zadbane, trawka wykoszona. Czy tylko mnie się kojarzy z Sagrada Familia?
Pałac należał również do rodziny von Arnim, tej samej, która posiadała zamek w Boitzenburgu. Zresztą z Kröchlendorffu jest tylko 9 km do Boitzenburga. Sam pałac zdecydowanie skromniejszy i mniejszy, za to ogród pałacowy równie ładny, z obłędnie wielkim różanecznikiem:
Monika i rododendron:
Dalej jedziemy w kierunku południowo-wschodnim przez Beenz i Lindenhagen do Sternhagen. Jest bardzo upalnie i słonecznie, a orzeźwiająca poranna bryza zamieniła się w gorący wiatr i to jeszcze „w mordę”. Cóż, pocieszamy się, że wracać będziemy z wiatrem. W Sternhagen skracamy sobie trochę drogę i zamiast do Zollchow jedziemy bardziej na południe – do Strehlow, już na trasie Seen Tour. W Potzlow gniazdo bocianie z bocianiątkami ;-)
oraz ryneczek z kościołem z XIII wieku i ciekawą historią o kamiennym posągu Rolanda, który ponoć został ukradziony nocą przez złośliwych i podstępnych Prenzlauczyków. Teraz w Potzlow na rynku stoi tylko Roland drewniany …
Odpoczynek na plaży nad Potzlower See i jeszcze lokalne rękodzieło:
Trasa zachodnim brzegiem Oberuckersee prowadzi wzgórzami, w pewnym oddaleniu od jeziora, za to jest bardzo widokowa:
Na południowym krańcu znajduje się miejscowość Suckow z zabytkowym dworem nad jeziorem:
Od Suckow jedziemy na północ, niestety szlak nie prowadzi blisko jezior, tak jak się spodziewałam, tylko od czasu do czasu tafla gdzieś przebłyskuje w oddali, do tego w Seehausen, przy przesmyku między jeziorami gubimy drogę i dopiero na moście nad Wkrą (Ucker) orientujemy się, że coś jest nie tak.
Wracamy więc do Seehausen i dalej jedziemy góra-dół, góra-dół. Te podjazdy w upale mnie wykończą … Dopiero ostatnie 5 km to w miarę płaska ścieżka nad jeziorem, za to z chmarami muszek czy tam innego robactwa. Jeszcze tylko chwila relaksu na promenadce w Prenzlau i parę fotek imponującego gotyku i wracamy, bo zbierają się czarne chmury.
Ledwie dojechaliśmy do Tanowa – lunęło jak z cebra!
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
71.50 km (0.00 km teren), czas: 08:25 h, avg:8.50 km/h,
prędkość maks: 48.90 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Boitzenburg – Templin – Boitzenburg. Po Pojezierzu Wkrzańskim (Uckermärkische Seenlandschaft)
Niedziela, 21 maja 2017 | dodano: 22.05.2017Kategoria Niemcy, Brandenburgia
Gdzie by
tu się wybrać w niedzielę? Trochę grzebania w internecie i mam pomysł – Uckermärkischer Radrundweg, a raczej część
tego szlaku, bo cały ma 260 km i to w terenie pofałdowanym - moreny i jeziora polodowcowe.
Dziś jeździliśmy we trójkę – z Darkiem i Moniką. Gramoling rano poszedł sprawniej niż dwa tygodnie temu i tak wyruszyliśmy ok. 8.30 z Tanowa, a na szlak w Boitzeburgu ruszyliśmy przed 10.00.
Ponieważ mapy, które posiadamy, akurat nie obejmowały tego regionu, to pierwsze kroki skierowaliśmy do informacji turystycznej. Informacja (w remizie) była bezobsługowa, znaleźliśmy gratisowe mapki rowerowe, ale najpierw zjechaliśmy obejrzeć wspaniały, renesansowy zamek w Boitzeburgu. Zamek przez wiele lat należał do arystokratycznego rodu von Arnim, obecnie mieści się w nim hotel ukierunkowany na dzieci i młodzież. Położony nad jeziorem, z plażą, w pięknym ogrodzie w stylu angielskim i z własnym minizoo, chyba na brak gości nie narzeka, bo ruch był spory.
Widok od ogrodu:
Dorodny buk czerwony w ogrodzie:
Widok od frontu:
Dębowe schody w środku robią wrażenie:
Minizoo z bardzo przyjaznymi kozami, dopominały się głasków jak pieski ;-)
Po lekturze mapy doszliśmy do wniosku, że aby dotrzeć z Boitzenburga do Templina, wcale nie musimy jechać szosą L 217, bo z pobliskiego Hardenbeck prowadzi tam szlak rowerowy „Spur der Steine“, co można by przetłumaczyć jako „Śladem kamieni“. Szlak ma 55 km, zaczyna się w Warbende (na granicy Meklemburgii) i biegnie na południe, przez Hardenbeck do Templina – trasą dawnej linii kolejowej.
Obraliśmy więc azymut na Hardenbeck, do którego trasę rowerową wytyczono wzdłuż szosy po pagórkowatym terenie. Od Hardenbeck szlak jest prawie na całej długości malowniczą, wygodną asfaltówką z dala od ruchu samochodowego i bez większych przewyższeń. Rzeczywiście większych i mniejszych kamoli jest sporo przy drodze. Na krótkich odcinkach jest to utwardzona ścieżka gruntowa, ale też dobrze się nią jedzie. W zasadzie to chyba jednak lepiej byłoby pojechać w odwrotnym kierunku, przeciwnie do wskazówek zegara, i ten „lajtowy“ odcinek zostawić sobie na powrót.
W Warthe nad jeziorem zrobiliśmy sobie mały piknik:
przy trasie natomiast spotkaliśmy taką „antropomorficzną“ ławkę:
Takie widoczki po drodze:
Dojechaliśmy do Templin – ładnego miasteczka ze świetnie zachowaną średniowieczną starówką, w którym spędziła dzieciństwo i wczesną młodość Angela Merkel. Mijamy opuszczone mury Gimnazjum Joachimstalskiego, gdzie uczyło się wiele znamienitych osobistości, m. in. Otto Diels, laureat nagrody Nobla z chemii w 1950 r. - jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Samo gimnazjum zostało założone w 1607 roku, najpierw miało siedzibę w Joachimsthal, potem w Berlinie, a w latach 1912-1956 właśnie w Templinie. Po wojnie budynek najpierw służył wojskom radzieckim (znaleźliśmy ślady napisów cyrylicą na ścianie), a potem jako studium pedagogiczne. Od 1996 jest opuszczony i niszczeje – szkoda bardzo:
Zegar na wieży wciąż odmierza czas – nieubłaganie dla tego pięknego kompleksu.
Starówka Templin ma zachowane w całości mury obronne z trzema bramami. Wzdłuż murów biegnie trasa rowerowo-spacerowa:
A wewnątrz murów ratusz i urocze kamieniczki:
Jedziemy z Templin do Lychen trasą Ückermärkischer Radrundweg. Po drodze skręcamy do idyllicznego małego kościółka z muru pruskiego w Alt Placht. Kościół zbudowali na początku XVIII w. Hugonoci. Po ostatniej wojnie podupadł, niemal do ruiny, w latach 90-tych odrestaurowany, teraz odzyskał dawny urok. Mamy szczęście – grupa Niemców ma klucz, więc załapaliśmy się na zwiedzanie kościółka również od środka. Dookoła piękny starodrzew, kwitnie bez, grzeje słoneczko, więc z przyjemnością piknikujemy koło kościoła. Następnie ruszamy w kierunku Lychen.
Lychen leży pomiędzy czterema jeziorami. Na Zenssee – kajakarze:
A z Großer Lychensee płynie „domek”:
Widok z mostku nad przesmykiem na starówkę:
W Lychen podejmujemy decyzję, że jednak nie zrobimy całej trasy (107 km) – jest późne popołudnie, a przed nami byłby dość długi, górzysty odcinek o złej nawierzchni. Miejscowa mieszkanka doradza skrót przez Carwitz, Thomsdorf i Rosenow. Trochę gubimy drogę i do Thomsdorf docieramy przez Mechow i gruntowe drogi, raczej kiepskie i miejscami piaszczyste. Jazda jest trochę męcząca, prawie cały czas góra-dół, wieje w twarz, ale jest ładnie.W Krüseliner Mühle następne jeziorko i taki oto ciekawy słupek graniczny:
Wreszcie dojeżdżamy znów do Hardenbeck na ostatni postój w bardzo „pociągającym” miejscu – niewątpliwie dla rowerzystów. Jest obszerna informacja, dekoracje, stół piknikowy, a nawet stacja meteorologiczna!
Przymierzam się do zmiany sprzętu:
Ale jednak mój rowerek też się pięknie prezentuje w plenerze:
Wracamy drogą do Boitzenburg – tą samą, którą jechaliśmy rano. Pewnie jeszcze kiedyś powrócimy w te okolice, bo warto.
I jeszcze mapka:
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dziś jeździliśmy we trójkę – z Darkiem i Moniką. Gramoling rano poszedł sprawniej niż dwa tygodnie temu i tak wyruszyliśmy ok. 8.30 z Tanowa, a na szlak w Boitzeburgu ruszyliśmy przed 10.00.
Ponieważ mapy, które posiadamy, akurat nie obejmowały tego regionu, to pierwsze kroki skierowaliśmy do informacji turystycznej. Informacja (w remizie) była bezobsługowa, znaleźliśmy gratisowe mapki rowerowe, ale najpierw zjechaliśmy obejrzeć wspaniały, renesansowy zamek w Boitzeburgu. Zamek przez wiele lat należał do arystokratycznego rodu von Arnim, obecnie mieści się w nim hotel ukierunkowany na dzieci i młodzież. Położony nad jeziorem, z plażą, w pięknym ogrodzie w stylu angielskim i z własnym minizoo, chyba na brak gości nie narzeka, bo ruch był spory.
Widok od ogrodu:
Dorodny buk czerwony w ogrodzie:
Widok od frontu:
Dębowe schody w środku robią wrażenie:
Minizoo z bardzo przyjaznymi kozami, dopominały się głasków jak pieski ;-)
Po lekturze mapy doszliśmy do wniosku, że aby dotrzeć z Boitzenburga do Templina, wcale nie musimy jechać szosą L 217, bo z pobliskiego Hardenbeck prowadzi tam szlak rowerowy „Spur der Steine“, co można by przetłumaczyć jako „Śladem kamieni“. Szlak ma 55 km, zaczyna się w Warbende (na granicy Meklemburgii) i biegnie na południe, przez Hardenbeck do Templina – trasą dawnej linii kolejowej.
Obraliśmy więc azymut na Hardenbeck, do którego trasę rowerową wytyczono wzdłuż szosy po pagórkowatym terenie. Od Hardenbeck szlak jest prawie na całej długości malowniczą, wygodną asfaltówką z dala od ruchu samochodowego i bez większych przewyższeń. Rzeczywiście większych i mniejszych kamoli jest sporo przy drodze. Na krótkich odcinkach jest to utwardzona ścieżka gruntowa, ale też dobrze się nią jedzie. W zasadzie to chyba jednak lepiej byłoby pojechać w odwrotnym kierunku, przeciwnie do wskazówek zegara, i ten „lajtowy“ odcinek zostawić sobie na powrót.
W Warthe nad jeziorem zrobiliśmy sobie mały piknik:
przy trasie natomiast spotkaliśmy taką „antropomorficzną“ ławkę:
Takie widoczki po drodze:
Dojechaliśmy do Templin – ładnego miasteczka ze świetnie zachowaną średniowieczną starówką, w którym spędziła dzieciństwo i wczesną młodość Angela Merkel. Mijamy opuszczone mury Gimnazjum Joachimstalskiego, gdzie uczyło się wiele znamienitych osobistości, m. in. Otto Diels, laureat nagrody Nobla z chemii w 1950 r. - jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Samo gimnazjum zostało założone w 1607 roku, najpierw miało siedzibę w Joachimsthal, potem w Berlinie, a w latach 1912-1956 właśnie w Templinie. Po wojnie budynek najpierw służył wojskom radzieckim (znaleźliśmy ślady napisów cyrylicą na ścianie), a potem jako studium pedagogiczne. Od 1996 jest opuszczony i niszczeje – szkoda bardzo:
Zegar na wieży wciąż odmierza czas – nieubłaganie dla tego pięknego kompleksu.
Starówka Templin ma zachowane w całości mury obronne z trzema bramami. Wzdłuż murów biegnie trasa rowerowo-spacerowa:
A wewnątrz murów ratusz i urocze kamieniczki:
Jedziemy z Templin do Lychen trasą Ückermärkischer Radrundweg. Po drodze skręcamy do idyllicznego małego kościółka z muru pruskiego w Alt Placht. Kościół zbudowali na początku XVIII w. Hugonoci. Po ostatniej wojnie podupadł, niemal do ruiny, w latach 90-tych odrestaurowany, teraz odzyskał dawny urok. Mamy szczęście – grupa Niemców ma klucz, więc załapaliśmy się na zwiedzanie kościółka również od środka. Dookoła piękny starodrzew, kwitnie bez, grzeje słoneczko, więc z przyjemnością piknikujemy koło kościoła. Następnie ruszamy w kierunku Lychen.
Lychen leży pomiędzy czterema jeziorami. Na Zenssee – kajakarze:
A z Großer Lychensee płynie „domek”:
Widok z mostku nad przesmykiem na starówkę:
W Lychen podejmujemy decyzję, że jednak nie zrobimy całej trasy (107 km) – jest późne popołudnie, a przed nami byłby dość długi, górzysty odcinek o złej nawierzchni. Miejscowa mieszkanka doradza skrót przez Carwitz, Thomsdorf i Rosenow. Trochę gubimy drogę i do Thomsdorf docieramy przez Mechow i gruntowe drogi, raczej kiepskie i miejscami piaszczyste. Jazda jest trochę męcząca, prawie cały czas góra-dół, wieje w twarz, ale jest ładnie.W Krüseliner Mühle następne jeziorko i taki oto ciekawy słupek graniczny:
Wreszcie dojeżdżamy znów do Hardenbeck na ostatni postój w bardzo „pociągającym” miejscu – niewątpliwie dla rowerzystów. Jest obszerna informacja, dekoracje, stół piknikowy, a nawet stacja meteorologiczna!
Przymierzam się do zmiany sprzętu:
Ale jednak mój rowerek też się pięknie prezentuje w plenerze:
Wracamy drogą do Boitzenburg – tą samą, którą jechaliśmy rano. Pewnie jeszcze kiedyś powrócimy w te okolice, bo warto.
I jeszcze mapka:
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
86.80 km (0.00 km teren), czas: 09:42 h, avg:8.95 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)