- Kategorie:
- Alpy.26
- Alpy austriackie 2023.9
- Alpy włoskie 2021.8
- Alzacja i dolina Renu 2019.10
- Austria.25
- Bawaria.2
- Berlin.2
- Berliner Mauerweg 2018.2
- Brandenburgia.24
- Czechy.7
- do pracy / z pracy.74
- Doliną Bobru.2
- Dolnośląskie.3
- Donauradweg i okolice 2018.7
- Dookoła Tatr 2022.4
- Dookoła Zalewu Szczecińskiego.9
- Ennsradweg.4
- fitness.117
- Francja.10
- Hesja.4
- Holandia i Belgia 2023.3
- Karyntia.7
- koło Dominikowa.46
- koło domu.457
- Łaba 2022.12
- Mainz i dolina Renu 2023.5
- Małopolska.6
- Meklemburgia-Pomorze.84
- Nad Bałtyk 2020.4
- nad morzem.13
- Nadrenia-Palatynat.4
- Niemcy.86
- Odra-Nysa.12
- Osttirol i Karyntia rowerem 2020.9
- Rugia 2017.3
- Saksonia.5
- Saksonia-Anhalt.2
- Słowacja.4
- Spreewald Gurkenradweg 2021.3
- Szkocja.1
- Szwajcaria.2
- trekking.264
- Tyrol Wschodni.4
- Wędrówki piesze.2
- Włochy.9
- Wzdłuż Drawy.4
- Zachodniopomorskie.384
Wpisy archiwalne w kategorii
nad morzem
Dystans całkowity: | 1410.35 km (w terenie 46.00 km; 3.26%) |
Czas w ruchu: | 115:59 |
Średnia prędkość: | 12.16 km/h |
Maksymalna prędkość: | 37.60 km/h |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 108.49 km i 8h 55m |
Więcej statystyk |
Rugia 2017: Dzień 2 - Bergen - Schaprode - Kap Arkona - Jasmund
Niedziela, 27 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W sobotę pogoda była idealna – słońce, ciepło, ale nie za gorąco, tymczasem niedziela powitała nas burymi chmurami i bardzo silnym zachodnim wiatrem, który dokuczał nam przez cały dzień. Dobrze, że większość zaplanowanej trasy mieliśmy właśnie w kierunku z zachodu na wschód.
Ponieważ chcieliśmy objechać północ wyspy, postanowiliśmy dostać się do Bergen, a stamtąd złapać jakiś transport w okolice półwyspu Wittow. Do Bergen mieliśmy ok. 10 km, centralnie pod wiatr, aż płuca zatykało. Miasteczko w niedzielny poranek jeszcze dość pustawe i senne. Przejechaliśmy przez centrum, którego rynek położony jest na szczycie sporego wzgórza (podjazd był!):
Po drodze trochę ładnych domów z muru pruskiego i czerwonej cegły, całkiem sympatycznie.
Okazało się, że z dworca autobusowego za 20 minut odjeżdżał rowerobus do Schaprode – tzn. autobus z przyczepą na rowery. Proszę, jakie przyjazne rozwiązanie dla cyklistów, nasz polski transport publiczny mógłby wziąć przykład! Kierunek nam z grubsza pasował, więc chętnie skorzystaliśmy z tej opcji.
Krótko przed 11.00 już byliśmy w porcie Schaprode, z którego odchodzą statki wycieczkowe na Hiddensee – pobliską malowniczą wyspę, po której poruszać się można tylko pieszo lub rowerem.
Na pewno warto się tam wybrać, jeśli jest się na Rugii nieco dłużej, my natomiast szlakiem Rügen Rundweg skierowaliśmy się na północ, w kierunku promu na półwysep Wittow.
Szlak prowadzi dość blisko linii brzegowej, więc widokowo, a i wiatr zaczynał trochę rozganiać chmury. Również na półwyspie ścieżka rowerowa poprowadzona jest przy samym brzegu, na szczęście za wąskim paskiem zarośli, które nieco chroniły nas od gwałtownych i zimnych podmuchów bocznych. Nawierzchnię z polbruku i płytek chodnikowych położono chyba już dość dawno, bo miejscami była mocno wypaczona przez korzenie drzew, więc trzeba uważać. W Wiek zatrzymaliśmy się na jedzenie w porcie jachtowym, w którym staliśmy dwa lata temu – na świeżutkiego i chrupiącego backfischa w bułce, oj jakie to było pyszne!
Marina w Wiek z dawnym mostem do transportu kredy:
Tak wzmocnieni ruszyliśmy dalej na północ. Wiek jest mekką nie tylko dla żeglarzy i rowerzystów. W zatoce panują bowiem idealne warunki do surfingu – jest płytko i wietrznie. Nic dziwnego, że mijaliśmy jeden camp dla kajtowców za drugim, a na wodzie aż roiło się od kolorowych latawców. Oni na pewno cieszyli się z takiej pogody.
Co prawda szlak rowerowy prowadził na południowy zachód do Dranske, połączonego wąską mierzeją z półwyspem Bug, ale odpuściliśmy ten fragment z powodu braku czasu i od razu pojechaliśmy do Bakenbergu. Po minięciu sporej ilości ośrodków domków kempingowych ścieżka znów dochodzi do morza, a że jest to brzeg klifowy, to widoki są fenomenalne.
W jednym miejscu zaciekawiła nas ciekawa ławka wypoczynkowa:
Okazuje się, że upamiętnia Hansa Falladę – niemieckiego poetę i pisarza, który w latach 20-tych XX wieku często przebywał na Wittow u przyjaciela, a potem uczynił tę okolicę miejscem akcji jednej ze swoich powieści . Obaj panowie ponoć nie stronili od ostrych ekscesów alkoholowych i narkotykowych. My zadowoliliśmy się radlerkiem i pięknymi panoramami z ławeczki im. Hansa Fallady:
I tak szlak zaprowadził nas na Kap Arkona – najbardziej na północ wysunięty zakątek Rugii.
Obowiązkowa fotka z latarniami morskimi:
U stóp latarni ciekawa mozaika z imionami nowożeńców, którzy w takiej romantycznej scenerii wzięli ślub.
Niedaleko leży rybacka wioska Vitt, tłumnie odwiedzana przez turystów, którzy przyjeżdżają na Arkonę. Zbyt tłumnie – jak na mój gust, więc wioska zamienia się w komercyjny skansen, niestety. Tym niemniej jest tam ładnie, a z plaży jest dobry widok na Kap Arkona i Jasmund:
Mijamy zgrupowanie kamieni, nasuwające skojarzenie ze Stone Henge i chyba słusznie, bo to pozostałości miejsca prehistorycznego kultu. Wszak tutaj, na Arkonie znajdował się legendarny słowiański gród Jaromara ze świątynią Światowida.
Wittow z Jasmundem łączy zalesiona mierzeja, po której poprowadzono ruchliwą szosę i ścieżkę rowerową wzdłuż niej. Od strony morza ciągną się kilometry piaszczystej plaży. Na tej plaży zrobiliśmy sobie krótką przerwę na kanapki. Krótką – bo zaczęło się robić późno, a my jeszcze chcieliśmy zajechać na klify na Jasmundzie.
Po drodze jeszcze takie widoki za Glowe:
Renesansowy zamek w Spycker:
I wieczorne widoki koło wioski Lohme:
Za Lohme szlak skręca w żwirową ścieżkę prowadzącą prosto do Stubbenkammer, w którym mieści się centrum informacyjne Königsstuhl.
Być na Rugii i nie zobaczyć skał kredowych na Jasmundzie to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża. Co prawda dwa lata temu przeszliśmy cały szlak pieszy Hochuferweg od Hagen do Sassnitz, jednak z rowerami wchodzić tam nie można – byłoby to zresztą trudne z powodu wąskich i stromych drewnianych schodów.
Na klify przyjechaliśmy ok. 19.30, więc na legendarny Königsstuhl mogliśmy wejść bez biletu (2 x 8,50 euro zostało w kieszeni).
Landszafty takie, jakich nie powstydziłby się Caspar David Friedrich. Czysta poezja.
Czasu wystarczyło nam jeszcze na podziwianie widoku Victorii:
O tej porze ludzi już nie było, mieliśmy te piękne miejsca prawie na wyłączność.
Czekał nas jeszcze zjazd o zmierzchu do Sassnitz pustą szosą przez bukowy las i slalom między sarnami, które raz po raz przebiegały nam przed kierownicą. Do Sassnitz dotarliśmy już prawie o zmroku. Szkoda, że nie zdecydowaliśmy się podjechać rowerobusem albo pociągiem do Prory – dwudziestokilometrowy przejazd drogą rowerową wzdłuż szosy po ciemku był dość monotonny i uciążliwy, szczególnie z uwagi na samochody na długich światłach z naprzeciwka, które nas oślepiały. Pełna koncentracja i mało przyjemności – stanowczo nie lubię jeździć po ciemku. Do Lubkow dotarliśmy jeszcze później niż w sobotę, bo o 22.20. Ale za to dzień wykorzystany do maksimum.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
114.60 km (0.00 km teren), czas: 12:41 h, avg:9.04 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugia 2017: Dzień 1 - Prora - Sellin- Mönchgut - Groß Stresow
Sobota, 26 sierpnia 2017 | dodano: 01.09.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy, Rugia 2017
mapa wycieczki
Rugię znałam do tej pory raczej od strony wody – dwa lata temu byliśmy na rejsie jachtem, zawijając po drodze do Sassnitz, Wiek i Altefähr. Już wtedy zwróciłam uwagę na dobrą infrastrukturę rowerową i pojawił się pomysł, żeby wrócić kiedyś i zwiedzić wyspę na dwóch kółkach.
Prognoza pogody na ubiegły weekend był całkiem dobra, miałam też możliwość wzięcia wolnego w poniedziałek, więc szybka decyzja – jedziemy z Darkiem na Rugię! Początkowo w planach mieliśmy objechanie wyspy trasą okrężną (Rügen Rundweg), liczącą niespełna 300 km, jednak rzut oka na kalendarz ferii w Meklemburgii, Brandenburgii i Berlinie oraz na dostępną bazę noclegową ostudził nasze zapały. We wszystkich trzech landach wakacje szkolne trwają – tak jak u nas – do 3 września, co w praktyce oznacza wysoki sezon, wysokie ceny i słabą dostępność kwater, zwłaszcza przy dobrej pogodzie i na weekend. Tak więc wybraliśmy opcję stacjonarną i we czwartek, 24 sierpnia, zarezerwowaliśmy przez internet dwuosobowy bungalow w małej wiosce Lubkow, pomiędzy Bergen a Prorą, ok. 2 km od Rügen Rundweg. Właścicielka okazała się bardzo sympatyczną osobą, ma jeszcze oprócz tego domku dwa apartamenty wakacyjne, ceny przystępne – jak na Rugię. Koszt dwóch noclegów za dwie osoby wyniósł 105 euro. Jedyny mankament to brak ścieżki rowerowej na odcinku między Prorą a Karow, więc pierwsze kilometry trzeba pokonać ruchliwą szosą, czego nie lubię.
W sobotę rano spakowaliśmy rowery na auto i o 7.00 wyruszyliśmy z domu.
Most na Rugię:
Po niespełna trzech godzinach jazdy byliśmy na miejscu, domek już na nas czekał, więc szybkie wypakowanie i przed 11.00 już byliśmy na rowerach, z zamiarem objechania południowego wschodu wyspy.
Nasz bungalow:
Pierwszą atrakcją na trasie jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego (Naturerbe-Zentrum) Prora wraz ze ścieżką turystyczną wśród koron drzew.
Wkrótce docieramy do samej Prory, znanej przede wszystkim z architektonicznego kolosa – kompleksu budynków zbudowanych w latach 30-tych XX wieku jako projekt KdF (Kraft durch Freude). Początkowo obiekt miał 4,5 km długości i miał pomieścić 20.000 wypoczywających Niemców, ale projektu nie ukończono. Część kolosa zburzono pod koniec wojny, pozostałe 2,5 km było wykorzystywane w czasach NRD przez wojsko, również Armię Czerwoną. Po zjednoczeniu Niemiec powstało schronisko młodzieżowe, potem również muzeum, a teraz większość obiektu sprzedano prywatnemu inwestorowi, który remontuje tę dość ponurą ruinę i sprzedaje na luksusowe apartamenty.
Muzeum i schronisko:
Wyremontowane apartamentowce:
A tak tu wyglądało w 2015 roku (i miejscami jeszcze wciąż wygląda):
Pomimo ciepłej i słonecznej pogody na plaży w Prorze raczej pustki:
Półtora kilometra dzieli Prorę od Ostseebad Binz – chyba najelegantszego kurortu na Rugii. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. Zamiast przytłaczającego ducha nazistowskiej architektury – luksusowe hotele, secesyjne wille, zadbana promenada i oczywiście molo:
Przy molo – jak i w wielu innych miejscach – z plakatu dobrotliwie spogląda na nas Angela „Mutti” Merkel. Wybory do Bundestagu już niebawem.
I jeszcze żwirowa plaża na południe od Binz.
Za nią brzeg jest wyższy, a na nim – w stronę Sellin rozciąga się duży kompleks leśny Granitz:
a w nim takie na przykład śródleśne jeziorka
i dojścia na malownicze klify.
Kto jedzie pierwszy raz przez Granitz może się trochę zdziwić, bo od czasu do czasu z oddali dobiega gromkie „Huuuuch! Huuuuch!”. Nie jest to lokalna fauna ani rugijscy wczasowicze, lecz … Szalony Roland (Rasender Roland) – spalinowa ciuchcia jeżdżąca na trasie Ostseebad Binz – Lauterbach Mole, którą zresztą sfotografowaliśmy wieczorem.
Na południowy wschód od Granitz, w niewielkiej odległości od siebie leżą trzy mniejsze kurorty: Sellin, Baabe i Göhren. Ostseebad Sellin jest nieco mniejszy niż Binz, za to ma ciekawe położenie na wzgórzach.
Molo i plaża w Sellin:
Park zdrojowy w Baabe:
Na półwyspie Mönchgut sceneria robi się bardziej sielska. Brak tu eleganckich kurortów, raczej wioski letniskowe, plaże są bardziej dzikie, za to można wypoczywać również z czworonogami.
Ostseebad Thiessow, na południowym cyplu półwyspu:
Droga do Klein Zicker i koniec trasy Rügen Rundweg:
Widoki z półwyspu Reddevitz – długiej, wąskiej „macki” lądu między zatokami Having i Hagensche Wiek:
W porcie Baabe nad zatoką odbywał się właśnie festyn – posililiśmy się więc matjasami z sałatką ziemniaczaną i Störtebeckerem, a następnie „promem” przeprawiliśmy się do Moritzdorfu. Prom to szumnie powiedziane – w poprzek kanału kursuje mała łódka wiosłowa, która za drobną opłatą zabiera pieszych i rowerzystów.
Żeglarskie klimaty w marinie Seedorf:
I pomnik Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, w Groß Stresow, który lądował tu w XVIII w. ze swoim wojskiem, aby uwolnić Rugię od okupacji duńskiej. Pomnik stał niegdyś na wysokiej kolumnie na obrzeżach Groß Stresow (teraz jest tam kopia), ale w trakcie transportu do renowacji porozbijał się, więc częściowo sztukowany oryginał stoi obecnie na placu w środku wioski.
Mieliśmy w planach dojechać do Putbus, ale zrobiło się już późno i zdecydowaliśmy się skręcić z Groß Stresow na północ, w kierunku naszego noclegu. O ile odcinek do Nistelitz był jeszcze jako taki, to z Nistelitz do Vierwitz jechaliśmy polną drogą – o tyle dobrze, że było jeszcze coś widać. Kawałek drogi z Vierwitz do Zirkow prowadził ścieżką rowerową, więc przy świetle czołówki i lampkach rowerowych jechało się w miarę. Ostatnie 3 km już całkiem po zmroku jechaliśmy starą, krzywą, brukowaną kocimi łbami aleją obsadzoną wielkimi bukami, więc ciemno jak okiem wykol – na szczęście ruchu żadnego nie było. Kto by zresztą jeździł taką drogą po nocy! Ale ciekawie było, na kwaterę dotarliśmy o 21.20, cali, zdrowi i ze wszystkim na miejscu.
Cdn.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rugię znałam do tej pory raczej od strony wody – dwa lata temu byliśmy na rejsie jachtem, zawijając po drodze do Sassnitz, Wiek i Altefähr. Już wtedy zwróciłam uwagę na dobrą infrastrukturę rowerową i pojawił się pomysł, żeby wrócić kiedyś i zwiedzić wyspę na dwóch kółkach.
Prognoza pogody na ubiegły weekend był całkiem dobra, miałam też możliwość wzięcia wolnego w poniedziałek, więc szybka decyzja – jedziemy z Darkiem na Rugię! Początkowo w planach mieliśmy objechanie wyspy trasą okrężną (Rügen Rundweg), liczącą niespełna 300 km, jednak rzut oka na kalendarz ferii w Meklemburgii, Brandenburgii i Berlinie oraz na dostępną bazę noclegową ostudził nasze zapały. We wszystkich trzech landach wakacje szkolne trwają – tak jak u nas – do 3 września, co w praktyce oznacza wysoki sezon, wysokie ceny i słabą dostępność kwater, zwłaszcza przy dobrej pogodzie i na weekend. Tak więc wybraliśmy opcję stacjonarną i we czwartek, 24 sierpnia, zarezerwowaliśmy przez internet dwuosobowy bungalow w małej wiosce Lubkow, pomiędzy Bergen a Prorą, ok. 2 km od Rügen Rundweg. Właścicielka okazała się bardzo sympatyczną osobą, ma jeszcze oprócz tego domku dwa apartamenty wakacyjne, ceny przystępne – jak na Rugię. Koszt dwóch noclegów za dwie osoby wyniósł 105 euro. Jedyny mankament to brak ścieżki rowerowej na odcinku między Prorą a Karow, więc pierwsze kilometry trzeba pokonać ruchliwą szosą, czego nie lubię.
W sobotę rano spakowaliśmy rowery na auto i o 7.00 wyruszyliśmy z domu.
Most na Rugię:
Po niespełna trzech godzinach jazdy byliśmy na miejscu, domek już na nas czekał, więc szybkie wypakowanie i przed 11.00 już byliśmy na rowerach, z zamiarem objechania południowego wschodu wyspy.
Nasz bungalow:
Pierwszą atrakcją na trasie jest Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego (Naturerbe-Zentrum) Prora wraz ze ścieżką turystyczną wśród koron drzew.
Wkrótce docieramy do samej Prory, znanej przede wszystkim z architektonicznego kolosa – kompleksu budynków zbudowanych w latach 30-tych XX wieku jako projekt KdF (Kraft durch Freude). Początkowo obiekt miał 4,5 km długości i miał pomieścić 20.000 wypoczywających Niemców, ale projektu nie ukończono. Część kolosa zburzono pod koniec wojny, pozostałe 2,5 km było wykorzystywane w czasach NRD przez wojsko, również Armię Czerwoną. Po zjednoczeniu Niemiec powstało schronisko młodzieżowe, potem również muzeum, a teraz większość obiektu sprzedano prywatnemu inwestorowi, który remontuje tę dość ponurą ruinę i sprzedaje na luksusowe apartamenty.
Muzeum i schronisko:
Wyremontowane apartamentowce:
A tak tu wyglądało w 2015 roku (i miejscami jeszcze wciąż wygląda):
Pomimo ciepłej i słonecznej pogody na plaży w Prorze raczej pustki:
Półtora kilometra dzieli Prorę od Ostseebad Binz – chyba najelegantszego kurortu na Rugii. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. Zamiast przytłaczającego ducha nazistowskiej architektury – luksusowe hotele, secesyjne wille, zadbana promenada i oczywiście molo:
Przy molo – jak i w wielu innych miejscach – z plakatu dobrotliwie spogląda na nas Angela „Mutti” Merkel. Wybory do Bundestagu już niebawem.
I jeszcze żwirowa plaża na południe od Binz.
Za nią brzeg jest wyższy, a na nim – w stronę Sellin rozciąga się duży kompleks leśny Granitz:
a w nim takie na przykład śródleśne jeziorka
i dojścia na malownicze klify.
Kto jedzie pierwszy raz przez Granitz może się trochę zdziwić, bo od czasu do czasu z oddali dobiega gromkie „Huuuuch! Huuuuch!”. Nie jest to lokalna fauna ani rugijscy wczasowicze, lecz … Szalony Roland (Rasender Roland) – spalinowa ciuchcia jeżdżąca na trasie Ostseebad Binz – Lauterbach Mole, którą zresztą sfotografowaliśmy wieczorem.
Na południowy wschód od Granitz, w niewielkiej odległości od siebie leżą trzy mniejsze kurorty: Sellin, Baabe i Göhren. Ostseebad Sellin jest nieco mniejszy niż Binz, za to ma ciekawe położenie na wzgórzach.
Molo i plaża w Sellin:
Park zdrojowy w Baabe:
Na półwyspie Mönchgut sceneria robi się bardziej sielska. Brak tu eleganckich kurortów, raczej wioski letniskowe, plaże są bardziej dzikie, za to można wypoczywać również z czworonogami.
Ostseebad Thiessow, na południowym cyplu półwyspu:
Droga do Klein Zicker i koniec trasy Rügen Rundweg:
Widoki z półwyspu Reddevitz – długiej, wąskiej „macki” lądu między zatokami Having i Hagensche Wiek:
W porcie Baabe nad zatoką odbywał się właśnie festyn – posililiśmy się więc matjasami z sałatką ziemniaczaną i Störtebeckerem, a następnie „promem” przeprawiliśmy się do Moritzdorfu. Prom to szumnie powiedziane – w poprzek kanału kursuje mała łódka wiosłowa, która za drobną opłatą zabiera pieszych i rowerzystów.
Żeglarskie klimaty w marinie Seedorf:
I pomnik Fryderyka Wilhelma I, króla Prus, w Groß Stresow, który lądował tu w XVIII w. ze swoim wojskiem, aby uwolnić Rugię od okupacji duńskiej. Pomnik stał niegdyś na wysokiej kolumnie na obrzeżach Groß Stresow (teraz jest tam kopia), ale w trakcie transportu do renowacji porozbijał się, więc częściowo sztukowany oryginał stoi obecnie na placu w środku wioski.
Mieliśmy w planach dojechać do Putbus, ale zrobiło się już późno i zdecydowaliśmy się skręcić z Groß Stresow na północ, w kierunku naszego noclegu. O ile odcinek do Nistelitz był jeszcze jako taki, to z Nistelitz do Vierwitz jechaliśmy polną drogą – o tyle dobrze, że było jeszcze coś widać. Kawałek drogi z Vierwitz do Zirkow prowadził ścieżką rowerową, więc przy świetle czołówki i lampkach rowerowych jechało się w miarę. Ostatnie 3 km już całkiem po zmroku jechaliśmy starą, krzywą, brukowaną kocimi łbami aleją obsadzoną wielkimi bukami, więc ciemno jak okiem wykol – na szczęście ruchu żadnego nie było. Kto by zresztą jeździł taką drogą po nocy! Ale ciekawie było, na kwaterę dotarliśmy o 21.20, cali, zdrowi i ze wszystkim na miejscu.
Cdn.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
84.00 km (6.00 km teren), czas: 10:49 h, avg:7.77 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wolgast - Greifswald - Wolgast
Niedziela, 7 maja 2017 | dodano: 12.05.2017Kategoria Meklemburgia-Pomorze, nad morzem, Niemcy
W niedzielę zapowiadało się okno pogodowe – w miarę
słoneczny i nieco cieplejszy dzień - postanowiliśmy więc odwiedzić naszych
zachodnich sąsiadów. Rano gramoling, szykowanie prowiantu, pakowanie rowerów na
bagażnik – zeszło trochę. Podróż do Wolgastu też zajęła około dwóch godzin,
więc na trasę wyruszyliśmy za piętnaście jedenasta.
Najpierw trochę pokręciliśmy się po Wolgaście – sympatyczne historyczne miasteczko z mostem zwodzonym na wyspę Uznam i malowniczą, choć nieco senną starówką, imponującym, nieco przysadzistym kościołem św. Piotra i malutkim uroczym ryneczkiem.
Chcieliśmy dostać się na drogę rowerową w kierunku Kröslin, będącą fragmentem szlaku Ostsee-Radweg MV. Trochę błądziliśmy po mało ciekawych terenach przemysłowych na peryferiach Wolgastu, w końcu miejscowa mieszkanka pokierowała nas na właściwą drogę przez minizoo (Tierpark) wprost na szlak. Przed nami ok. 50 km do Greifswaldu.
Po niecałych 10 kilometrach asfaltową drogą dla rowerów prowadzącą wzdłuż szosy docieramy do Kröslin. Wioska jak wioska, ale jest tam bardzo duża marina, znana dobrze wśród szczecińskich żeglarzy. Zdążyliśmy już zgłodnieć, więczrobiliśmy sobie piknik w altance na kei z widokiem na jachty ;-).
Po wyjeździe z Kröslin plenery robią się coraz bardziej atrakcyjne – po drugiej stronie Peenestrom widać Peenemünde i dawną fabrykę rakiet V2:
A w następnej miejscowości – Freest już jest prawdziwa nadmorska plaża – nad zatoką Greifswalder Bodden i port rybacki. Z plaży widać wyspy – Ruden (to ta mała na wprost), Greifswalder Oie, a na zachodzie majaczy Rugia. Słoneczna niedziela i świeża rybka, serwowana w portowym barze, przyciągnęła sporo Niemców do Freest. My ruszamy dalej.
Mijamy Lubmin i rozległe tereny nieczynnej elektrowni atomowej Kernkraftwerk Nord, przekształconej na park technologiczny i energetyczny projekt offshorowy – jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Za Lubmin szlak skręca w żwirową dróżkę w las.
Już za kilka kilometrów dalej jesteśmy w innym świecie – Seebad Lubmin to typowy kurort nadmorski – molo, plaża, promenada, piękne wille i restauracje. Znów gubimy szlak na chwilę w okolicach Teufelstein, czyli diabelskiego kamienia – ki diabeł?!
Dalej droga wiedzie przez wioski Vierow, Gahlkow i sielskie pola rzepaku. Za Gahlkow zbliża się maksymalnie do linii brzegowej – tak bardzo, że aż miejscami morze podmyło asfaltową ścieżkę i powstały wyrwy. Ale pięknie jest!
Dojeżdżamy do Ludwigsburga i Zatoki Dänische Wiek, którą objeżdżamy dookoła, aby dotrzeć do Greifswaldu. Na przedmieściach zwiedzamy jeszcze fantastyczne ruiny klasztoru Eldena z końca XII wieku, w którym pochowani byli m.in. książęta pomorscy i ich małżonki, o czym informuje tablica. Piękne i zadbane miejsce, działa na wyobraźnię, może dlatego jest też tak chętnie odwiedzane przez Greifswaldczyków i turystów.
Szlak skręca z głównej drogi w stronę rzeki Ryck i dzielnicy Wiek z mostem zwodzonym … na korbkę i prowadzi koroną wału przeciwpowodziowego do samego centrum Greifswaldu.
Jeździmy trochę po starówce, podziwiając ładne kamieniczki na rynku i stary kampus uniwersytetu, założonego w 1456 roku. Do niedawna uniwersytet nosił imię Ernsta Moritza Arndta, jednak ze względu na kontrowersyjne nacjonalistyczne poglądy skądinąd zasłużonego patrona, senat postanowił w styczniu 2017 r. zrezygnować z jego imienia, co wywołało dalsze dyskusje i spory. Przed rektoratem kolumna Rubenowa z dobroczyńcami i wybitnymi osobistościami uniwersytetu:
Na rynku:
A nieopodal Altstadtcampus wraz z budynkiem dawnego Instytutu Fizyki i obserwatorium astronomicznego oraz Instytut Filologii Niemieckiej:
Zwiedzanie Greifswaldu kończymy pysznym Backfischem z baru na stateczku o dźwięcznej nazwie „Tortuga” nad Ryck i wracamy, bo na zegarku 17.30, a przed nami jeszcze 30 km na szczęście krótszą drogą przez Kemnitz, Katzow i Pritzier do Wolgastu. Po drodze mijamy jeszcze ciekawy park rzeźby w Katzow i przed 20.00 jesteśmy na parkingu w Wolgast. Ledwie wyjechaliśmy autem z miasteczka, a tu zebrała się chmura i pożegnał nas rzęsisty majowy deszcz.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Najpierw trochę pokręciliśmy się po Wolgaście – sympatyczne historyczne miasteczko z mostem zwodzonym na wyspę Uznam i malowniczą, choć nieco senną starówką, imponującym, nieco przysadzistym kościołem św. Piotra i malutkim uroczym ryneczkiem.
Chcieliśmy dostać się na drogę rowerową w kierunku Kröslin, będącą fragmentem szlaku Ostsee-Radweg MV. Trochę błądziliśmy po mało ciekawych terenach przemysłowych na peryferiach Wolgastu, w końcu miejscowa mieszkanka pokierowała nas na właściwą drogę przez minizoo (Tierpark) wprost na szlak. Przed nami ok. 50 km do Greifswaldu.
Po niecałych 10 kilometrach asfaltową drogą dla rowerów prowadzącą wzdłuż szosy docieramy do Kröslin. Wioska jak wioska, ale jest tam bardzo duża marina, znana dobrze wśród szczecińskich żeglarzy. Zdążyliśmy już zgłodnieć, więczrobiliśmy sobie piknik w altance na kei z widokiem na jachty ;-).
Po wyjeździe z Kröslin plenery robią się coraz bardziej atrakcyjne – po drugiej stronie Peenestrom widać Peenemünde i dawną fabrykę rakiet V2:
A w następnej miejscowości – Freest już jest prawdziwa nadmorska plaża – nad zatoką Greifswalder Bodden i port rybacki. Z plaży widać wyspy – Ruden (to ta mała na wprost), Greifswalder Oie, a na zachodzie majaczy Rugia. Słoneczna niedziela i świeża rybka, serwowana w portowym barze, przyciągnęła sporo Niemców do Freest. My ruszamy dalej.
Mijamy Lubmin i rozległe tereny nieczynnej elektrowni atomowej Kernkraftwerk Nord, przekształconej na park technologiczny i energetyczny projekt offshorowy – jak się dowiadujemy z tablicy informacyjnej. Za Lubmin szlak skręca w żwirową dróżkę w las.
Już za kilka kilometrów dalej jesteśmy w innym świecie – Seebad Lubmin to typowy kurort nadmorski – molo, plaża, promenada, piękne wille i restauracje. Znów gubimy szlak na chwilę w okolicach Teufelstein, czyli diabelskiego kamienia – ki diabeł?!
Dalej droga wiedzie przez wioski Vierow, Gahlkow i sielskie pola rzepaku. Za Gahlkow zbliża się maksymalnie do linii brzegowej – tak bardzo, że aż miejscami morze podmyło asfaltową ścieżkę i powstały wyrwy. Ale pięknie jest!
Dojeżdżamy do Ludwigsburga i Zatoki Dänische Wiek, którą objeżdżamy dookoła, aby dotrzeć do Greifswaldu. Na przedmieściach zwiedzamy jeszcze fantastyczne ruiny klasztoru Eldena z końca XII wieku, w którym pochowani byli m.in. książęta pomorscy i ich małżonki, o czym informuje tablica. Piękne i zadbane miejsce, działa na wyobraźnię, może dlatego jest też tak chętnie odwiedzane przez Greifswaldczyków i turystów.
Szlak skręca z głównej drogi w stronę rzeki Ryck i dzielnicy Wiek z mostem zwodzonym … na korbkę i prowadzi koroną wału przeciwpowodziowego do samego centrum Greifswaldu.
Jeździmy trochę po starówce, podziwiając ładne kamieniczki na rynku i stary kampus uniwersytetu, założonego w 1456 roku. Do niedawna uniwersytet nosił imię Ernsta Moritza Arndta, jednak ze względu na kontrowersyjne nacjonalistyczne poglądy skądinąd zasłużonego patrona, senat postanowił w styczniu 2017 r. zrezygnować z jego imienia, co wywołało dalsze dyskusje i spory. Przed rektoratem kolumna Rubenowa z dobroczyńcami i wybitnymi osobistościami uniwersytetu:
Na rynku:
A nieopodal Altstadtcampus wraz z budynkiem dawnego Instytutu Fizyki i obserwatorium astronomicznego oraz Instytut Filologii Niemieckiej:
Zwiedzanie Greifswaldu kończymy pysznym Backfischem z baru na stateczku o dźwięcznej nazwie „Tortuga” nad Ryck i wracamy, bo na zegarku 17.30, a przed nami jeszcze 30 km na szczęście krótszą drogą przez Kemnitz, Katzow i Pritzier do Wolgastu. Po drodze mijamy jeszcze ciekawy park rzeźby w Katzow i przed 20.00 jesteśmy na parkingu w Wolgast. Ledwie wyjechaliśmy autem z miasteczka, a tu zebrała się chmura i pożegnał nas rzęsisty majowy deszcz.
Rower:Giant Expression
Dane wycieczki:
90.94 km (0.00 km teren), czas: 09:03 h, avg:10.05 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)